Turambar i Toaloke.doc

(347 KB) Pobierz
Autor: J

Autor: J. R. R. Tolkien

Tytul: Turambar i Foalóke

 

Z "NF" 9-10/96

    

   - Wszyscy zebrali się tu tłumnie, by posłuchać

historii Turambara i Foalóke - powiedział Eltas - ulubionej

legendy ludzi, mówiącej o dawnych dniach, jeszcze sprzed

Bitwy o Tasarinan, kiedy to ludzie po raz pierwszy

wkroczyli w ciemne kotliny Hisilóme.

   Do dziś ludzie opowiadają sobie wiele podobnych

historii, a jeszcze częściej czynili to w przeszłości,

szczególnie w tych królestwach Północy, które niegdyś

poznałem. Być może wspomnę tu o innych wojownikach i o

takich sprawach, które nie należą do tej pradawnej

legendy, ale to, co wam opowiem, jest prawdziwą i smutną

historią, jaką usłyszałem na długo przedtem, zanim

przemierzyłem Olóre Malle przed upadkiem Gondolinu.

   W owych czasach mój lud zamieszkiwał w jednej z

kotlin Hisilóme. Ziemię tę ludzie nazywali w swoich

językach Aryadorem, choć oni sami osiedlili się z dala od

wybrzeży Asgon. Ich siedziby mieściły się nie opodal

szczytów Gór Żelaznych i olbrzymich, pełnych wyniosłych

drzew lasów. Mój ojciec powiadał, że wielu spośród naszych

przodków na własne oczy widziało złe poczwary Melka, a

niektórzy ugięli się nawet przed ich potęgą. Ponieważ zaś

nasze plemię całym sercem nienawidziło owych stworzeń złego

Valara, często powtarzaliśmy sobie opowieść o Turambarze i

Foalóke, tyle że używając raczej imion gnomijskich: Turumart

i Fuithlug. 

   Wiedzcie więc, że przed Bitwą Rozpaczy oraz klęską

Noldolian żył tam władca ludzi imieniem Úrin, który na

wezwanie gnomów, u boku Ilkorindów, wyruszył wraz ze swym

ludem przeciwko Melkowi. Żony i dzieci jego wojowników

pozostały wszelako w leśnej krainie, wśród nich zaś była

Mavwin, żona Úrina. Razem z nią pozostał też syn wodza,

zbyt mały, by brać udział w walce. Imię tego chłopca we

wszystkich językach brzmiało Turin, choć jego matkę

Eldarowie zwali Mavoine.

   Úrin i jego drużyna nie uciekli z pola bitwy, tak jak

uczyniła to większość ludzi, i wielu z nich zginęło,

walcząc do ostatka. Sam Úrin dostał się do niewoli.

Spośród Noldolian, którzy także brali udział w bitwie,

wszyscy zostali zabici, wzięci do niewoli lub też uciekli

- z jednym wszakże wyjątkiem, bowiem Turondo (Turgon),

wraz ze swym oddziałem, zdołał wyrwać się z okrążenia.

Jego ucieczka oznaczała, że Melk nie odniósł

całkowitego zwycięstwa, pragnął więc odkryć, dokąd

podążyli uciekinierzy. Nie udało mu się to jednak - jego

szpiedzy wrócili z niczym. Żadne też tortury zadane

schwytanym Noldolianom nie zdołały skłonić ich do zdrady.

   Wiedząc przeto, że elfy z Kôru niewiele dbają o

ludzi, traktując z obawą i podejrzliwością ich

nieporadność i niezdarność, postanowił zmusić Úrina, by

jako szpieg udał się na poszukiwania Turonda. Jednak ani

groźby, ani tortury czy też obietnice nagrody nie

przekonały jeńca.

   - Rób ze mną, co chcesz, ale nie namówisz mnie, bym

spełnił twą niegodną prośbę, wrogu bogów i ludzi. 

   - Z pewnością nie zlecę ci już żadnej pracy do

wykonania - odparł ze złością Melko - ani do niczego nie

będę cię zmuszał. Siedź tutaj i patrz na moje uczynki,

choć wiem, że nie będą ci się one podobały. Nie zdołasz

jednak nic zrobić, by mnie powstrzymać.

   By pogrążyć w rozpaczy Úrina Nieugiętego, wymyślił

następującą torturę: zaprowadziwszy go wysoko w góry,

stanął obok i rzucił na niego samego oraz na jego lud

przerażające zaklęcia Valarów, które miały sprowadzić na

nich niedolę i śmierć z żalu. Úrin musiał bezradnie

patrzeć, jaki los spotyka jego żonę i dzieci, nie mogąc

przyjść im z pomocą, gdyż czary trzymały go w górach.

   - Historia Turina, twego syna, będzie wyciskała łzy z

oczu wszystkim elfom i ludziom, ilekroć zbiorą się, by

opowiadać sobie legendy - powiedział Melko.

   - Przynajmniej jednak - odparł Úrin - nikt nie będzie

litował się nad nim, że ma ojca tchórza.

   Po bitwie Mavwin udała się we łzach do Hithlum, czy

też Dor Lómin, gdzie z rozkazu Melka musieli teraz

zamieszkać wszyscy ludzie, wyjąwszy kilku, którzy wciąż

błąkali się wolni z dala od tych miejsc. Tam właśnie,

kiedy jej mąż wciąż pozostawał w niewoli u Melka, a Turin

był jeszcze małym chłopcem, wydała na świat Nienóri.

Zrozpaczona Mavwin nie wiedziała, jak wykarmi dwójkę

dzieci, bowiem rycerze Úrina zginęli w walce, a

mieszkający w pobliżu obcy ludzie nie wiedzieli, że jest

ona wielką władczynią i nie kwapili się do pomocy. Kraina,

do której ich wygnano, była przy tym ciemna i niegościnna.

   Legenda głosi, że Úrin był przyjacielem elfów, czym

różnił się od wielu przedstawicieli swego rodu. Szczególną

sympatią darzył Egnora, elfa z zielonych lasów,

gnomijskiego myśliwego. Znał też jego syna, Berena

Ermabweda, któremu przez wzgląd na swego potomka, Damroda,

wyświadczył kiedyś przysługę. Pamięć o tym, co Beren

Jednoręki uczynił w zamku Tinwelinta, wciąż była w Dor

Lómin żywa. Kiedy Mavwin usłyszała o tym, nie wiedząc, co

innego mogłaby zrobić, postanowiła wysłać Turina na dwór

Tinwelinta, błagając, by przez wzgląd na pamięć Úrina i

Berena, syna Egnora wychował osieroconego chłopca.

   Gorzkie było to rozstanie i Turin długo płakał, nie

chcąc zostawiać matki. Była to pierwsza z wielu złych

chwil, jakie czekały go w życiu. W końcu jął niechętnie

szykować się do podróży, w której towarzyszyć miało mu

dwóch starców ze świty jego ojca, Úrina.

   Po smutnym pożegnaniu cała trójka skierowała się ku

ciemnym wzgórzom, pozostawiając za sobą skryty wśród drzew

mały domek Mavwin, tak że wkrótce przesłonięte łzami oczy

Turina nie mogły go już dojrzeć.

   - O matko moja! - zawołał, kiedy Mavwin mogła jeszcze

usłyszeć go z oddali. - Czy kiedyś do ciebie powrócę?

   Wiedział jednak, że rozdziela ich przekleństwo Melka.

   Długa, nużąca i nader niepewna była droga wiodąca

przez ciemne wzgórza Hithlum ku wielkim lasom Odległej

Krainy, gdzie w tym czasie miał swą siedzibę król

Tinwelint. Turin, syn Úrina, był pierwszym, który

przemierzył ten szlak, po nim zaś niewielu miało jeszcze

odwagę nań wstąpić. Choć znajdowali się z dala od

Angabandi, Turinowi i jego towarzyszom groziło wielkie

niebezpieczeństwo ze strony wilków i włóczących się tu

orków, bowiem władza Melka sięgała aż po królestwa

Północy. Prześladowani złymi czarami, często gubili drogę

i bezradnie błąkali się przez wiele dni. W końcu jednak,

dzięki opiece Valarów, zdołali pokonać ów szlak, choć

niewykluczone, że pomógł im sam Melko, gdyż

później Turin nieraz żałował, że nie zgubił się jako

dziecko w tych ciemnych lasach.

   Za górami zabłądzili zupełnie, aż w końcu,

pozbawionych pożywienia i bliskich śmierci głodowej,

znalazł ich wędrujący przez las myśliwy z plemienia

leśnych elfów. Łowcę tego, ze względu na jego ogromną

posturę, zwano Belegiem. Przez ciemną, bezludną knieję

krętymi ścieżkami przyprowadził on przybyszów nad brzeg

ocienionego strumienia, gdzie znajdowała się brama do grot

zamku Tinwelinta. Przez wzgląd na pamięć Úrina Nieugiętego

król przyjął ich dobrze, kiedy zaś usłyszał o przyjaźni

Úrina z Berenem Jednorękim oraz o ciężkim położeniu

Mavwin, serce ścisnął mu żal i postanowił spełnić jej

życzenie.

   - Zamieszkaj, synu Úrina - powiedział do Turina - w

moim skrytym wśród lasu zamku, nie jako dworzanin, lecz

jako me drugie dziecko, ja zaś postaram się, byś posiadł

całą wiedzę, zarówno moją, jak i Gwendheling.

   Kiedy towarzysze Turina odpoczęli należycie po

podróży, młodszy z nich udał się w drogę powrotną, pragnął

bowiem do śmierci służyć żonie Úrina. Tym razem jednak

eskortowały go elfy, które nie szczędziły wysiłków, by

podróżował wygodnie. Miał przekazać Mavwin od Tinwelinta

następujące słowa:

   - Wiedz, żono Úrina Nieugiętego, iż to nie miłość do

Melka ani strach przed nim, ale mądrość mego serca i los

zesłany przez Valarów sprawiły, że nie wziąłem z mym ludem

udziału w Bitwie Nieprzeliczonych Łez. Mogłem więc

udzielić bezpiecznego schronienia wszystkim, którzy,

lękając się zła, zdołali odnaleźć wiodące do mojego zamku

tajemne szlaki. Nie istnieje chyba inny bastion opierający

się bucie Żelaznego Valara, bo choć ludzie powiadają, że

Turgon nie został zabity, nie wiadomo, czy to prawda i czy

uda mu się uciec z niewoli. Wychowam zatem Turina jakby

był moim własnym dzieckiem aż osiągnie wiek, w którym

będzie mógł zostać twoim następcą. Wówczas, jeśli taka

będzie jego wola, odejdzie.

   Poprosił także Mavwin, aby - jeżeli tylko zdoła

znieść trudy podróży - także przybyła na jego dwór i żyła

na nim w pokoju. Władczyni nie przyjęła wszakże tego

zaproszenia, zarówno dlatego, że nie chciała rozstawać się

z maleńką córeczką, Nienóri, jak również dlatego, że

wolała biedować wśród ludzi, niż żyć wygodnie jako ubogi

krewny na dworze leśnych elfów. Możliwe też, że

przywiązała się do tego miejsca, gdzie Úrin pozostawił ją,

wyruszając na wielką wojnę. Wciąż bowiem żywiła nadzieję

na jego powrót, jako że żadni wysłannicy, przynoszący

smutne wieści z pola bitwy, nie twierdzili z całą

pewnością, że jej mąż nie żyje. Powiadali tylko, że nikt

nie wie, co się z nim stało. Łudziła się tą nadzieją, mimo

iż upłynęły już lata, odkąd zadano w tej walce ostatni

cios. Często jednak tęskniła później za Turinem i być

może, kiedy Nienóri podrosła na tyle, aby wytrzymać

podróż, odłożyłaby na bok swą dumę i powędrowała przez

wzgórza, gdyby nie to, że potęga i magia Melka uczyniły je

nie do przebycia. Zły Ainur uwięził bowiem wszystkich

ludzi w Hithlum i zabijał tych, którzy ośmielali się wyjść

poza jej granice.

   Wróćmy jednak do Turina i tego, co działo się z nim w

siedzibie Tinwelinta. Razem z nim zamieszkał tam Gumlin,

starzec eskortujący go podczas podróży z Hithlum, który

nie miał ani sił, ani chęci, aby wracać do swojej

władczyni. Wiele radości zaznał syn Úrina w gościnie u

leśnych elfów, choć nigdy nie ukoił tęsknoty za Mavwin.

Jego silne ciało oraz bohaterskie czyny przysporzyły mu

chwały w całym królestwie Tinwelinta, pomimo że był

milczącym, ponurym chłopcem, który z trudem zaskarbiał

sobie sympatię i któremu rzadko sprzyjało szczęście:

osiągnął tylko nieliczne z rzeczy, jakich pragnął, i

wielokrotnie jego starania nie bywały uwieńczone sukcesem.

Nic nie napawało go jednakże takim żalem jak to, że odkąd

droga przez góry stała się niemożliwa do przebycia,

przestali doń docierać wysłannicy matki. Siedem lat miał

Turin, kiedy przybył do leśnych elfów. Przez następne

siedem stale otrzymywał wieści od matki: wiedział, że jego

siostra wyrosła na wiotką, śliczną dziewczynę i że Mavwin

żyje spokojnie w Hithlum. A potem nowiny przestały

nadchodzić. Lata płynęły, a do zamku króla elfów nie

zawitał żaden posłaniec od żony Úrina.

   Aby ukoić swój żal i przepełniający serce gniew, a

także pamiętając o klęsce Úrina i jego drużyny w bitwie z

Melkiem, Turin przestawał zawsze z najbardziej walecznymi

wojownikami Tinwelinta i jeszcze na długo, zanim osiągnął

wiek męski, odnosił rany w potyczkach z orkami,

bezustannie grasującymi  na granicy królestwa elfów, stale

zagrażając ich bezpieczeństwu. Zaprawdę tylko dzięki jego

męstwu plemię to w ciągu tych lat uniknęło wielu krzywd ze

strony Melka. Kiedy zabrakło tego obrońcy, zły Valar,

srodze nękający leśne elfy, uczyniłby z nich zapewne swych

niewolników, gdyby nie wielkie i przerażające wydarzenia,

które sprawiły, iż zapomniał o narodzie Tinwelinta.

   Na zamku króla żył pewien elf zwany Orgofem, będący -

podobnie jak wielu innych dworzan - Ilkorindem, w którego

żyłach płynęła krew gnomów. Poprzez matkę był spokrewniony

z samym władcą. Cieszył się też jego łaską, ponieważ był

znakomitym myśliwym i odważnym wojownikiem. Życzliwość,

jaką okazywał mu król, sprawiała jednak, że zachowywał się

zarozumiale i nie liczył się ze słowami. Do niczego nie

przykładał też tak wielkiej wagi, jak do pięknych strojów,

klejnotów oraz złotych i srebrnych ozdób - zawsze ubierał

się wyjątkowo wytwornie. Ciągle przemierzający odległe

lasy i pustkowia Turin zupełnie nie dbał o strój ani

wygląd, dlatego też Orgof, ilekroć zdarzyło im się

zasiadać razem w królewskiej radzie, drwił zeń

bezlitośnie. Turin nigdy nie odpowiadał ani słowem na te

docinki. W gruncie rzeczy rzadko zwracał uwagę na to, co

doń mówiono. Jego skryte w cieniu krzaczastych brwi oczy

zawsze patrzyły w dal, jakby dostrzegał jakieś odległe

rzeczy i słyszał dobiegające z lasów, nieuchwytne dla

innych, dźwięki.

   Niekiedy Turin zasiadał z królem do stołu - zdarzyło

się to również w dwunastą rocznicę dnia, kiedy poprzez łzy

po raz ostatni spoglądał na stojącą w drzwiach chaty,

zapłakaną Mavwin, która patrzyła za swym odchodzącym

synem, póki całkiem nie zniknął jej z oczu wśród drzew.

Syn Úrina był tego dnia smutny i z rzadka tylko udzielał

grzecznych odpowiedzi siedzącym obok niego biesiadnikim, w

tym również Orgofowi.

   Ów głupiec nie dawał mu jednak spokoju, śmiejąc się z

jego postrzępionego stroju oraz potarganych włosów. W

końcu wyciągnął złoty grzebień i próbował ofiarować go

Turinowi, który w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Wtedy

Orgof, dobrze już pijany, rzekł:

   - Zapewne nie wiesz nawet, jak używa się grzebienia!

Powinieneś wrócić do matki, żeby cię tego nauczyła. Chyba

że kobiety z Hithlum są równie brzydkie jak ich synowie i

równie mało dbają o swój wygląd.

   Słowa obrażające Mavwin ugodziły zbolałe serce

Turina, który zapłonął nagłym gniewem. Chwycił stojący na

stole złoty puchar i rzucił nim z całej siły w twarz

Orgofa.

   - Powściągnij swój język, głupcze, i nie odzywaj się

więcej - warknął.

   Ciężkie naczynie zmiażdżyło twarz elfa, który runął

na ziemię, uderzając głową w kamienną posadzkę i

pociągając za sobą cały zastawiony stół. Zaiste, tak jak

życzył sobie tego Turin, Orgof nie miał się już więcej

odezwać: był martwy.

   Wszyscy w milczeniu podnieśli się ze swoich miejsc

zaś syn Úrina, popatrzywszy w przerażeniu na ciało Orgofa

oraz na własne, splamione winem dłonie, obrócił się i

wyszedł w mrok nocy. Krewni Orgofa sięgnęli po broń i

wysunęli ją do połowy z pochew. Szybko schowali ją jednak

z powrotem, bowiem król, utkwiwszy kamienne spojrzenie w

martwym elfie, nie dał przyzwolenia na walkę. Na

jego obliczu malowało się bezbrzeżne zdumienie.

   Turin tymczasem umył ręce w płynącym przed bramą

strumieniu i zapłakał:

   - Oto jakie przekleństwo na mnie ciąży! Wszystko, co

uczynię, jest złe, a teraz na dodatek muszę uciekać z domu

mego przybranego ojca! Stanę się banitą, gdyż moje ręce

splamione są krwią. Nigdy więcej nie zobaczę już tych,

których kocham.

   Nie ośmielił się wrócić do Hithlum, z obawy, że jego

nieszczęsny postępek napełni smutkiem matkę, lękał się

też, że w ten sposób ściągnąłby na swój lud gniew elfów.

Odszedł więc w dal, a kiedy dworzanie króla jęli go

szukać, okazało się, że nigdzie nie mogą go znaleźć.

   Nie zamierzali jednak zrobić mu krzywdy, choć on sam

o tym nie wiedział, ponieważ Tinwelint i większość jego

poddanych, pomimo żalu wybaczyli mu ów zły postępek.

Wszyscy widzieli, jak długo Turin znosił spokojnie

zaczepki Orgofa, odpowiadając uprzejmością na jego

niewybredne żarty. A przecież wielokrotnie czuł się nimi

upokorzony, gdyż pożerany zazdrością elf nie przebierał w

słowach, pragnąc mu dokuczyć. Najbliższych krewnych Orgofa

od szukania zemsty powstrzymywał zaś strach przed

Tinwelintem oraz liczne dary ofiarowane im przez króla.

   Turin wszelako sądził, że wszyscy zwrócili się

przeciwko niemu, a Tinwelint stał się jego wrogiem,

dlatego też odszedł aż ku najodleglejszym krańcom leśnego

królestwa. Jadł to, co sam upolował, znakomicie strzelał

bowiem z łuku, choć nie mógł się pod tym względem równać z

elfami. Przewyższał ich za to w umiejętności walki na

miecze. Z czasem dołączyło doń kilka dzikich duchów,

pośród nich znajdował się Beleg, myśliwy, który

później miał ocalić życie Gumlinowi i Turinowi. Wiele

przygód przeżyli wspólnie elf Beleg i Turin - człowiek.

Dziś nie opowiada się już o tych wydarzeniach, ani nawet

się ich nie pamięta, ale niegdyś śpiewano o nich wiele

pieśni. Wraz z goblinami i dzikimi zwierzętami zapuszczali

się niekiedy obaj w odległe, nieznane elfom regiony, a ich

wyprawy i polowania szybko stały się sławne wśród orków i

elfów. Tinwelint zapewne dowiedziałby się więc szybko,

dokąd odszedł Turin, gdyby nie pewna rozpaczliwa potyczka,

jaką oddział Turina stoczył z trzykrotnie liczebniejszą

gromadą orków. Wszyscy towarzysze Turina, wyjąwszy Belega,

zginęli. Beleg, choć ranny, zdołał wyrwać się z okrążenia,

natomiast Turin został pojmany i związany, Melko rozkazał

bowiem, aby sprowadzono go doń żywego. Mieszkając w zamku

Linwego, gdzie królowa wróżka Gwendheling rozsnuła tak

potężne czary, że pochodzić mogły one tylko z Valinoru

(gdzie rzeczywiście dawno temu nauczyła się ich), Turin

zniknął złemu Ainurowi z oczu, sprawiając, że żył on w

lęku przed wypełnieniem się dawnej przepowiedni. Melko

zamierzał na oczach Úrina poddać Turina okrutnym torturom.

Úrin jednak wezwał z Zachodu na pomoc Valarów, bowiem

Eldarowie z Kôru - owe napotkane po drodze gnomy -

nauczyli go, jak można się z nimi porozumieć. Jego modły

dotarły więc, choć nikt nie wie jak, do Manwego S(lima, na

szczyt Taniquetilu, Góry Świata. Mimo to Turin odbył

straszliwą, długą podróż pod strażą bezlitosnych orków.

Długa była ta droga, wędrowali bowiem szlakiem, który

wśród ciemnych wzgórz wiódł ku ziemiom, gdzie wzniesienia

stawały się jeszcze wyższe i bardziej ponure, a ich

szczyty skrywały czarne mgły. Nazywano je Angorodin lub

Górami Żelaznymi i znajdowały się one w pobliżu

najbardziej wysuniętych na północ umocnień twierdzy

Żelaznych Wzgórz. Była to najstraszliwsza ze wszystkich

siedzib i tam właśnie zdążali orkowie z więźniem i łupami

zdo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin