Karta Swiateczna Z Koperta - 20 Pensów.pdf

(56 KB) Pobierz
Autor: Terry Pratchettt
Autor: Terry Pratchettt
Tytuł: Karta świąteczna z kopertą - 20 pensów
(Twenty Pence with Envelope and Seasonal Greeting)
Z "NF" 12/96
Z "Gońca Bath i Wildshire", 24 grudnia 1843:
CALNE. Niezwykła tajemnica otacza wtorkowe zniknięcie powozu Poczty Londyńskiej w
czasie potężnej śnieżycy, jakiej nie pamiętają najstarsi mieszkańcy miasta. Istnieje
podejrzenie, że w zamieci woźnica zgubił drogę, za Silbury zjechał ze szlaku, być może, aby
szukać schronienia w Hedge lub Rick, i ugrzązł w zaspach. Wysłano grupy poszukiwawcze,
a woźnicę, którego znaleziono w śniegu, w stanie silnego wzburzenia, przewieziono do
Bath...
Z dziennika doktora Thos. Lunna, Chippenham, Wilts:
Świat jest jedynie bibułką okrywającą głębie Chaosu. To, co nazywamy normalnością, to
tylko krąg światła wokół ogniska. Kiedy rozmawiałem z tym zagubionym nieszczęśnikiem
na dole, zaledwie kilka polan dzieliło go od wybuchu płomieni.
Nawet teraz, kiedy dołożyłem drew do mojego bardziej naturalnego ognia i zaciągnąłem
story dla ochrony przed bożonarodzeniowym chłodem, drżę cały na wspomnienie wizji,
jakie mi przekazał. Gdyby nie materialny dowód, który - pisząc te słowa - trzymam przed
sobą, a który odbija światło i błyszczy pięknie, uznałbym jego słowa za majaczenia chorego
umysłu. Ułożyliśmy go w mojej bawialni najwygodniej, jak tylko pozwalają sznury, lecz jego
wrzaski znaczą czas Wigilii grozą - niczym czaszki ułożone na kwietnym gazonie.
- Czy święty Mikołaj się zbliża? Czy tylko sapie? Masy prezentów na Święta życzy twój
Miso. Zdrówka, zdrówka, zdrówka!
Słyszę czyjeś głosy za oknem. To kolędnicy! Czy nie zdają sobie sprawy ze strasznego,
straszliwego zagrożenia? Ale gdybym teraz otworzył okno i ostrzegł ich, by nie wychodzili
na ulicę, jak zdołałbym odpowiedzieć na ich najprostsze pytania? Gdybym spróbował, mnie
także uznaliby za szaleńca... Muszę jednak spisać, co mi opowiedział w chwilach jasności
umysłu, zanim obłęd ogarnął go na dobre.
Niech moi czytelnicy rozumieją te słowa jak zechcą.
Miał oczy człowieka, który zajrzał do piekła i zostawił tam część swej duszy. Chwilami
zachowywał się całkiem normalnie i skarżył się na więzy, w jakich dowieźli go poszukiwacze
- z lęku, że w napadzie szału sam siebie porani. Kiedy indziej próbował walić głową w ścianę
i wykrzykiwał slogany, które doprowadzały go do furii.
- Karta świąteczna z kopertą - dwadzieścia pensów!
W przerwach zaś opowiedział mi...
Wrota do Piekła.
Pogoda była fatalna. Wichura dmuchała od Równin i śnieżyca zmieniła wzgórza na zachód
od Silbury w rozległą białą pustynię. W takich chwilach można zgubić drogę, zsiadł więc z
kozła i prowadził konie. Jednak mimo tego, co piszą gazety, śnieg na zboczach nie był bardzo
głęboki, a zawieja ustała i zobaczyli zachód słońca. Nastrój pasażerów poprawił się, gdyż
widzieli już światła Celne i wierzyli, że wkrótce zakończy się ich podróż po zamarzniętych
szlakach.
I wtedy, jak twierdzi, dało się słyszeć trzeszczenie, mignął cień i świat zmienił się nagle.
Czy też, w co wierzy, przestąpili granicę między jednym światem a drugim. Przed nimi zaś w
pejzażu ziała wielka, prostokątna dziura.
Uważa teraz, że były to wrota do Piekła. A choć nie przypominało ono Piekła, które
odwiedził Dante, jednak w mojej opinii pewne wewnętrzne poszlaki wskazują, że jego proste
wyjaśnienie może być prawdziwe. Coś błyszczało na krawędzi świata, a kiedy zbadał zaspy
śniegu, znalazł tam niezwykłą substancję rozrzuconą na grzbietach pagórków. Wyglądała jak
cienkie płytki srebra rozsypane, by odbijać światło w sposób, który w innych okolicznościach
byłby może miły dla oka.
Woźnica i kilku mężczyzn spośród pasażerów rozważyli swoje położenie. Słońce znikało
szybko za horyzontem na zachodnim niebie, pokrytym teraz jaskrawoczerwonymi i
fioletowymi barwami, zaś od wschodu groził kolejny atak zawiei. Poza tym, jak odkryli ci,
którzy próbowali zawrócić po zasypanych już śniegiem śladach powozu, droga zniknęła
gdzieś, a białe pustkowie rozciągało się we wszystkich kierunkach.
Po pewnym czasie, widząc, że nie ma innej drogi, kilkoro pasażerów zbliżyło się do
prostokąta, który przesłaniał niebo o dwadzieścia jardów od nich.
Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczyli potwora. Był chyba strażnikiem bramy i przysiadł
na pokrytej śniegiem gałęzi.
Była to gigantyczna pliszka, kilkakrotnie większa od indyka. Obserwowała ich ze złością w
swych paciorkowatych ślepiach. Bali się, że zaatakuje, jednak pozostała nieruchoma, nawet
gdy dotarli do krawędzi i spojrzeli poza nią, w mieszaninę barw. Na świat dmuchało stamtąd
ciepłe powietrze pachnące tytoniowym dymem. Według woźnicy, słyszeli też dziwne głosy,
zniekształcone i odległe....
W ich grupie znalazł się uczony z Oksfordu - woźnica twierdzi, że w trakcie podróży
intensywnie pokrzepiał się brandy. On to zaproponował, by część grupy przedostała się przez
otwór, za którym, na głębokości około trzech stóp, widniała brunatna równina. Albowiem,
choć niepewne w skutkach, działanie takie większe dawało szanse przetrwania niż noc na
wzgórzach, które z każdą chwilą wydawały się bardziej obce.
- Najlepsze życzenia świąteczne! Od całego biura!
Mężne serca
Kilka mężnych serc spośród grupy - z którymi uczony dzielił się brandy - postanowiło to
właśnie uczynić. Woźnicy nie było między nimi, jak mi wyjaśnił, w końcu jednak z poczucia
obowiązku zdecydował się im towarzyszyć. Nadal byli jego pasażerami i uważał, że
odpowiada za ich bezpieczne dotarcie do Bath.
Uczony sądził, że Bath uda się może odnaleźć za równiną. Albowiem, jak twierdził, jeśli
mają przed sobą okno prowadzące z tego świata, natrafią może na okno prowadzące z
powrotem... .
To dziwne, ale zdawało się, że tak jest w istocie. Nie przeszli nawet setki jardów, gdy we
mgle zobaczyli zawieszony przed sobą prostokąt bardzo podobny do tego, który zostawili za
plecami. Wyobraźcie sobie ich radość, gdy odkryli, że okno wiedzie na przyjazną ulicę
rozjaśnioną płonącymi żółto oknami. Ktoś z grupy oznajmił nawet, że jest to uliczka leżąca w
pobliżu jego domu w Londynie. Co prawda podróżni opuścili Londyn jakiś czas temu, lecz
perspektywa powrotu ucieszyła ich teraz bezmiernie. Podróżny obiecał przyjąć ich u siebie, a
jeden z mężczyzn na ochotnika postanowił wrócić do powozu i sprowadzić pozostałych.
Wszystkim zdawało się bowiem - w tych ostatnich chwilach nadziei - że Wszechmocna
Opatrzność przewidziała ich nieszczęście na mrocznej drodze i otworzyła dla nich bramę
do serca największego miasta na świecie.. .
Wtedy jednak zauważyli obok prostokąta grupę przestraszonych ludzi. Woźnica zaś
spostrzegł załamany, że i to okno obramowane jest błyszczącymi płytkami. Przybysze –
mężczyźni i kobiety z latarniami - po chwili wahania zbliżyli się do podróżnych.
Mężczyzna mieszkający w pobliskim domu krzyknął z radości i objął jednego z
przybyszów. Rozpoznał w nim sąsiada, zaraz jednak cofnął się, widząc przerażenie na jego
twarzy. Stało się jasne, że spotkali kolejne ofiary nieszczęścia.
Po pokrzepieniu się zapasami uczonego z Oksfordu przybysz wyjaśnił, że wybrał się
kolędować z grupą przyjaciół. Wszystko szło dobrze do chwili, gdy mniej więcej godzinę
temu usłyszeli niezwykłe trzeszczenie, zobaczyli dziwne migotanie cieni i znaleźli się jakoś w
świecie, który był nie z tego świata.
- Ale przecież... Przecież widzę ulicę i oświetlone okna - zawołał londyńczyk. - Czy to nie
Sklepik z Ciekawostkami, tak sprawnie prowadzony przez panią Nugent?
- Byłaby to rzecz niezwykle ciekawa, gdyż drzwi się nie otwierają, a za oknami nie ma nic,
tylko mętne żółte światło - odparł kolędnik. - To, co było domami, drogi przyjacielu, zmieniło
się w płaskie i pozbawione życia wizerunki.
- Są wszakże inne ulice... Mój dom o sto jardów stąd...
Kolędnik był blady.
- Na końcu tej uliczki - rzekł - jest tylko biały karton.
Ich towarzysz jęknął przerażony, przekroczył krawędź i szybko zniknął im z oczu. Po kilku
sekundach usłyszeli jego krzyk, który woźnica wykrzyczał i dla mnie:
- Niech ten dzień, jak co roku / Niesie ci radość i spokój!
Złowieszcze banały
Niektóre damy z grupy kolędnika bliskie były histerii i nalegały, by przyłączyć się do
pasażerów. Po gorącej dyskusji postanowiono więc zawrócić. Z wielką trudnością,
podsypując pod koła śnieg, błyszczące płytki i bagaż, udało się przeciągnąć powóz na
równinę.
W tym miejscu opowieść woźnicy staje się całkiem niezrozumiała. Wyruszyli, jak sądzę, na
poszukiwanie innego przejścia do rzeczywistego świata, i po raz pierwszy zobaczyli, że
dziwne okna mają też odwrotną stronę. Jeśli dobrze pojąłem jego majaczenia, wyglądały jak
zawieszone na niebie ogromne białe prostokąty. Jakaś nieznana ręka wypisała na nich długie
slogany, niewiarygodne acz złowieszcze banały, których odkrycie tak rozstroiło dżentelmena
z Londynu.
Jeszcze teraz zdaje mi się, że słyszę obłąkańczy chichot woźnicy: "Zdrowia, szczęścia,
pomyślności / W tym dniu ogromnej radości". Potem znowu biłby głową o ścianę - do
czegoś, co w najogólniejszym sensie mógłbym nazwać rytmem tej frazy.
I bębniłby pętami o podłogę.
- Wesołych Świąt dla wszystkich spod dwudziestego siódmego - krzyczał. - Od Tony'ego,
Pat i dzieciaków. Pamiętacie Majorkę?
Albo:
- Dużo chrupanka w te Święta!
To zdanie szczególnie go chyba dręczy i nie mogę nie myśleć z drżeniem, co musiał
oglądać ten nieszczęśnik.
- Wesołych Świąt od twojego Dziubdziusia!!!
W tym momencie musiałem przywołać ogrodnika, żeby pomógł go przytrzymać. Lękałem
się, że w przeciwnym razie zrobi sobie krzywdę.
Jak długo przebywali na tej nieszczęsnej równinie? Wydaje się bowiem, że znaleźli się poza
znanym nam Czasem. Przez długie dni poszukiwali wejścia do świata, który byłby czymś
więcej niż płaszczyzną.
I nie byli tam sami.
Inni ludzie również odbywali tę straszną podróż.
Były tam także Potwory.
Lękam się, że jego umysł bezpowrotnie pogrążył się w szaleństwie. Takich rzeczy bowiem
żaden człowiek nie może oglądać bezkarnie. Trafili na okno, jeśli tak mogę je nazwać, do
świata pustynnych piasków pod nocnym niebem. Trzech mężczyzn o afrykańskim czy
azjatyckim wyglądzie rozbiło tam obóz. Jeden z nich mówił znośnie po łacinie i oksfordzki
uczony wciąż jeszcze potrafił go zrozumieć, mimo iż znajdował się w stanie upojenia. Ta
trójka także odkryła, że ich świat kończy się kartonowym pustkowiem, i po poważnych
badaniach przypisała ten fenomen jakiemuś wydarzeniu, być może astronomicznej natury,
które poważnie zakłóciło strukturę Przestrzeni i - kto wie - może nawet samego Czasu.
Ku zakłopotaniu obecnych dam, wszyscy trzej przyłączyli się do wędrowców. Okazało się
jednak, że - jak na pogan – byli dobrze wykształceni, a nawet opowieściami i obcymi
pieśniami podtrzymywali dobry nastrój podróżnych. Byli też ludźmi dość zamożnymi, co
ujawniło swe znaczenie, gdy powiększona karawana zagubionych wędrowców napotkała
grupę osieroconych przez swój świat Pasterzy i mogła nabyć kilka owiec. Wychowany na
farmie woźnica potrafił zaszlachtować je i oprawić.
Pasterze, będący z natury nomadami, od dawna już wędrowali od swego Okna i
opowiedzieli o licznych przerażających cudach.
- W twe pierwsze Święta / Niech ci Bozia sprzyja / I dni szczęśliwe / Bez końca odwija.
Słodki Jezu! Straszliwy Pies!
Gigantyczne Kotki
Jak wiele jeszcze ośmielę się napisać? Bełkotał o czterech gigantycznych Kotkach z
niebieskimi kokardami na szyjach, o prostokącie, gdzie stało ogromne Ciasto, które zabrali
jako prowiant. Było też kilka wyższych niż dom kieliszków. Zawierały - co odkryli po
wielkich trudach i wykorzystaniu ogromnej gałązki Jemioły - słodkie sherry, w którym
nieszczęśliwie utonął uczony z Oksfordu.
Spotkali też wrzeszczącego na nich z dachu czerwonego olbrzyma, brodatego i złego. I inne
rzeczy, zbyt straszne, by je opisywać: ludzi będących tylko kolorowymi sylwetkami, ogromną
czarno-białą Karykaturę Psa, patrzącą na nich wrogo ze swej budy, a także rzeczy, o których
nawet jako człowiek Nauki nie mogę wspomnieć bez rumieńca.
Jak rozumiem, woźnica postanowił porzucić towarzyszy i powrócić samotnie. Uznał, że
śmierć wśród zaśnieżonych wzgórz Wiltshire w środku zimy jest dla chrześcijanina lepszym
losem niż dalsza wędrówka po tej okropnej równinie.
Gdy tylko do owych wzgórz dotarł i pełzał in extremis przez dziwaczny błyszczący śnieg,
raz jeszcze usłyszał za sobą upiorne trzeszczenie. A kiedy się obejrzał, zobaczył, że straszny
prostokąt znika. Natychmiast runęły na nieszczęśnika zimny wiatr i śnieg, uznał je wszakże za
błogosławieństwo po przerażającym, ciepłym świecie brunatnej równiny. I tak, brnąc przez
śnieżycę, został odnaleziony...
Już całkiem ciemno. Kolędnicy odeszli i mam nadzieję, że trafili do swych domów.
Teraz wychodzi moja gospodyni, która przyniosła niezwykłe wieści. W pobliżu Avebury
aresztowano jakiegoś Czarnego na Wielbłądzie. W Swindon pewien człowiek został we
własnym ogrodzie okrutnie zadziobany na śmierć, zaś na śniegu odkryto ślady ogromnego
ptaka. Tutaj, w samym Chippenham, jakiś podróżny zawiadomił, że widział - zanim ów
przeskoczył wysoki żywopłot i zniknął wśród pól - kota większego niż słoń. Kot miał
zawiązaną na szyi niebieską kokardę. Jakież jeszcze potwory przedostały się do naszego
świata?
Siedząc przy biurku, widzę swoje odbicie w lśniącym, metalicznym odprysku, który ściskał
w dłoni woźnica. Kto chciałby pokrywać czymś takim śnieg, żeby błyszczał? I dla jakiegoż to
przerażającego powodu?
Rozsuwam zasłony i wyglądam na gwarną ulicę. Powóz przyjechał właśnie z Bath i stoi
przed gospodą, roi się wesoły świąteczny tłum. Cały świat dzieli ich od wrzasków i błagań
nieszczęśnika na dole. To obraz nadziei, przypomnienie realności. Może istotnie jest tylko
szaleńcem o umyśle pomieszanym od mrozu i zmęczenia, a opowieści o wielkich psach i
latających saniach to jedynie dziwaczne żarty. Gdyby nie ten odprysk błyszczący niczym
gwiazda...
- I gwiazda na szczycie. Amen. Wszystkiego najlepszego, kochani mamo i tato!
Widzę padający śnieg... Jak błyszczy...
Słyszę trzeszczenie.
Niech Bóg ma w opiece nas wszystkich.
Przełożył Piotr W. Cholewa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin