78-84.doc

(521 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw

Kamień Małżeństw

       Alternatywne Zakończenie

  by Liberi

 

 

Autor: Liberi
Tytuł: Kamień Małżeństw – kontynuacja
Link do oryginału (pierwsze 77 rozdziałów): TUTAJ
Link do tłumaczenia oryginału (tłumacz: unbelievable): TUTAJ
Muza/Beta: Akame :*
Beta: Kaczalka :*
Parring: HP/SS
Długość: zobaczymy, nie mniej niż 25 rozdziałów.

UWAGI: Jest to moja własna, autorska wersja zakończenia Kamienia Małżeństw Josephine Darcy. Akcja rozpoczyna się w chwili zakończenia 77 rozdziału jej utworu.

 

 

 

 

Rozdział 78. Jego muzyka

Harry naprawdę się starał.
Bardzo chciał tchnąć w te nieruchome cienie odrobinę swojej magii i obudzić je. Sądził, że to możliwe, gdy decydował się pchnąć moc jeszcze dalej i głębiej. Myślał, że to pomoże. Ale nie pomogło. W mugolach nie było niczego, czego mógłby dotknąć.
Nic nie mógł zrobić, a co gorsza najwyraźniej nie potrafił też wrócić do swojego ciała. Czuł się kompletnie zagubiony. Kruki zniknęły i jedyne, co mu pozostało, to srebrne linie i czarne cienie ludzi, którym nie mógł pomóc.
To było dziwne, tak płynąć bez celu.
Przypomniał sobie dzień, kiedy spadł z dachu na Privet Drive. Nie pamiętał, po co tam wszedł, ale wróciły do niego wspomnienia ze szpitalnego łóżka, gdy podali mu środek uspokajający. Po nim wszystko wokół odrobinę się rozmyło i miał poczucie, że otaczający go ludzie stanęli za szklaną szybą. Dokładnie tak samo czuł się teraz, z tą różnicą, że zamiast otoczenia, on sam się rozmywał. To było dość niepokojące wrażenie, choć nie do końca nieprzyjemne.
Dookoła było ciemno, tą specyficzną szarą ciemnością, jaką spotkać można na krótko przed zapadnięciem zmroku, panowała też absolutna cisza, a jednak wcale nie było pusto. Nie mogło być, bo wciąż czuł delikatne pulsowanie energii. Ciekawe, co to jest?, zastanawiał się przez chwilę, zanim nie poczuł na obrzeżach świadomości czegoś zupełnie nowego.
Harry patrzył na nie.
A one patrzyły na niego.
Jak mógł wcześniej ich nie zauważyć? Przecież musiały być tam cały czas.
Przemieszczały się powoli wśród nieruchomych cieni mugoli, czasami leciutko pochylając się ku nim i delikatnie ich dotykając. Z ich ciał wysączały się cieniutkie nitki energii, zmierzając ku czarnym sylwetkom i Harry nagle był całkowicie pewien, że to magia. To musiała być magia, choć była mu kompletnie obca i zupełnie jej nie pojmował. Wpatrywał się intensywnie w szare cienie pochylające się ku czarnym, patrzył na cienkie nici, zaglądał do serc mugoli, a także do dusz ich opiekunów i w przebłysku intuicji pojął, że doskonale wie, kim oni są. Czyż nie okazało się to w końcu najbardziej naturalne i oczywiste? One też go obserwowały — spokojnie i z zainteresowaniem. Niczego nie chciały, niczego nie oferowały.
Zastanowił się, czy mógłby ich jakoś dotknąć, porozumieć się z nimi, jednak nagle nie wydało mu się to już właściwe. Zresztą nie miał też za bardzo siły. Czuł się wyjątkowo zmęczony i rozproszony, jakby miał się za chwilę rozpuścić w srebrnej rzece, której korytem, z coraz większym trudem, przemieszczał swoją moc. Może nie byłoby to takie najgorsze?
Harry zaczął gubić wątki. Obrazy, myśli i wspomnienia plątały mu się tak bardzo, że już sam nie wiedział, na co właściwie patrzy. W jednej chwili siedział na kanapie i widział ogień płonący w kominku, by w następnej pędzić z zawrotną szybkością po srebrnej autostradzie, a jeszcze potem śmiać się i kręcić, kręcić w kółko z rękami uniesionymi w stronę błękitnego nieba, w sadzie pełnym jabłoni. Tyle jabłek! Ich zapach był tak intensywny, taki mdlący i ciężki. Harry osunął się na trawę, ale zanim jej dosięgnął, znów pędził srebrną autostradą. Labirynt, wesołe miasteczko, wrzosowisko, Pokój Życzeń, autostrada, stadion, pokój wspólny, autostrada, Big Ben, Wielka Sala, komórka pod schodami, autostrada…
Tyle miejsc, które widział, tyle innych, które sobie wyobrażał.
Obrazy przesuwały się jeden po drugim, a każdy następny był odrobinę bledszy od poprzedniego. Świat ograniczył swoje kolory do tysiąca odcieni żółci, co przez chwilę wydawało się Harry’emu stylowe i bardzo pociągające.
Umieram? Czy tak właśnie zaczyna się śmierć? W sepii?
Obrazy mieszały się ze sobą coraz bardziej, ich kontury zlewały się powoli i zaczęły ciemnieć. Żółć płowiała i wypłukiwała się, aż została już tylko szarość.
Świadomość Harry’ego błądziła drogami, których nie rozpoznawał. Czuł, jakby jednocześnie zapadał się w najgłębsze czeluście Ziemi i ślizgał po jej powierzchni. Był oderwany od wszystkiego, co znał o wiele za długo, a wspomnienia były zbyt odległe i brakowało im ostrości. Wiedział, że powinien dokądś wrócić, ale nie pamiętał, gdzie to coś jest. Nie pamiętał nawet, jak zacząć szukać.
Wpłynął w okolice, które z jakiegoś powodu wydały mu się znajome. Był tu już kiedyś? Być może, choć nie mógł sobie przypomnieć. Czuł narastający wokół siebie chłód. Obezwładniający strach zakradł się do jego świadomości, gdy wyczuł ciemne kreatury z błyszczącymi oczami. Znał je, znał z pewnością. Ich święcące oczy oznaczały ból, wrzask i śmierć. I strach. Dotykały go zimnymi mackami zła i szeptały słowa, których nie mógł zrozumieć.
Wszędzie wokół szalały płomienie, a do świadomości Harry’ego wdarł się smród zgniłego mięsa. Coś ciepłego i gęstego zaczęło go obmywać z ohydnym chlupotem i choć nie był w stanie dostrzec żadnych kolorów, nagle zdał sobie sprawę, że to po prostu musi być krew. Cała rzeka krwi i morze wrzasków tych wszystkich, którym podrzynano gardła i wyrywano serca. Tłusta sadza opadała na niego z góry, więc dławił się i płakał, choć nie miał przecież żadnych łez do wylania.
To wszystko jest teraz nasze — mówiły kreatury. — Żaden feniks nie powstanie z tych popiołów. Nasze, nasze, nasze…
Potem odeszły. A on trząsł się i krzyczał, wciąż od nowa czując ich dotyk.

***



Mistrz Eliksirów niemal biegł w stronę gabinetu dyrektora Hogwartu. Jego dłoń była mocno zaciśnięta na szmaragdowym Kamieniu Serca, a rozjaśniona nadzieją twarz nie pasowała do panującej w zamku atmosfery niepokoju. Kiedy znalazł się wreszcie w pobliżu gargulca strzegącego wejścia, bez wahania wypowiedział hasło i już po chwili stał na progu gabinetu Dumbledore’a. Spodziewał się, że dyrektor będzie zajęty, nie zdziwił go więc widok pani Bones siedzącej na krześle przed biurkiem starca.
— Albusie, muszę z tobą natychmiast porozmawiać. — Snape nie próbował nawet ukryć swojego podniecenia. Ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że sprawa, z którą przyszedł, nie może czekać.
Dyrektor, mocno zaniepokojony, wstał ze swojego miejsca.
— Czy z Harrym…? — zawiesił głos, bojąc się dokończyć pytanie.
— Bez zmian, ale w tej właśnie sprawie przyszedłem i jeśli moglibyśmy…
Pani minister najwyraźniej uznała, że jej spotkanie z dyrektorem Hogwartu dobiegło końca, bo podniosła się ze swojego krzesła i zmęczonym krokiem skierowała w stronę kominka. Na odchodne odwróciła się jeszcze do starego czarodzieja.
— Będę cię informować na bieżąco — powiedziała, po czym wrzuciła do ognia garść proszku i zniknęła w płomieniach.
Dumbledore spojrzał uważnie na Mistrza Eliksirów i bez słowa wskazał mu miejsce zwolnione przed chwilą przez panią Bones. W jego oczach nie było tym razem żadnych iskierek, jednak ciągle tliły się ciepło i nadzieja. Snape wyraźnie widział tę ostatnią, bo była odbiciem jego własnych uczuć.
— Mów, Severusie.
— Myślę, że wiem, jak sprowadzić Harry’ego z powrotem — powiedział z namysłem młodszy mężczyzna, po czym rozwarł dłoń i pokazał Albusowi ukryty w niej Kamień Serca.
— Nie jestem pewien, czy rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć. — Starzec spoglądał na Snape’a niepewnie. — Czy masz drugi Kamień?
— Tak — odpowiedział Severus.
— To bardzo niebezpieczne. — Albus zmarszczył brwi.
— Wiem o tym. Ale to bez znaczenia.
Dumbledore przez chwilę rozważał w milczeniu wszelkie implikacje, wreszcie kiwnął głową.
— Dobrze. Idź po Kamień. Spotkamy się za chwilę w skrzydle szpitalnym.
Snape poderwał się z krzesła i stanowczym krokiem podszedł do kominka.

***



Syriusz Black siedział po lewej stronie łóżka, ściskając Harry’ego delikatnie za ramię, tuż ponad czerwoną rękawicą filtrującą. Snape dopiero co opuścił pomieszczenie, kiedy więc drzwi do sali otworzyły się, czarodziej wiedział, że ktoś inny przyszedł odwiedzić jego chrześniaka. Odwrócił głowę i ujrzał zmęczoną twarz Hermiony.
— Gdzie Ron? — zapytał. Dziwne było widzieć pannę Granger bez nieodstępującego jej na krok rudzielca.
— Profesor McGonagall kazała mu się położyć, inaczej za chwilę byłby kompletnie bezużyteczny. Pracuje w parze z Deanem, przenoszą świstoklikami rodziny mugolaków. — Dziewczyna opadła na krzesło po drugiej stronie łóżka Pottera.
— Ilu już przetransportowaliście?
— Zbyt mało, jeśli mamy zdążyć. — Hermiona potarła w zamyśleniu czoło i oczy, po czym zaczęła uciskać nasadę nosa. — Zastanawiam się nad wykorzystaniem skrzatów domowych. Ich magia jest zupełnie inna niż nasza, bardziej intuicyjna. Myślę, że z ich pomocą wszystko poszłoby dużo szybciej.
Syriusz otworzył szeroko oczy i lekko się uśmiechnął. Nie mógł przegapić takiej okazji, to było po prostu zbyt zabawne.
— Hermiono! Skrzaty domowe i wykorzystać w jednym, wypowiedzianym przez ciebie zdaniu?
Młoda czarownica spojrzała na niego krzywo, ale po chwili uśmiechnęła się leciutko i wzruszyła ramionami.
— Pani Pomfrey powiedziała, że jego krew jest zanieczyszczona. — Hermiona obrzuciła Harry’ego smutnym spojrzeniem.
— Podobno ma koszmary. — Syriusz westchnął, jednak zaraz ożywił się i dodał: — Snape chyba coś wymyślił. Pognał do dyrektora, jakby go goniło stado hipogryfów. Chce użyć Kamienia Serca Harry’ego, żeby go przywołać.
— Kamienia Serca? — Hermiona pokręciła głową z niedowierzaniem. — Dlaczego akurat Kamienia Serca? To raczej niemożliwe, one nie mają żadnej mocy. Noszą w sobie jedynie magiczną sygnaturę czarodzieja.
— Zgadza się, panno Granger i dokładnie tę ich cechę zamierzamy wykorzystać. — Od drzwi dobiegł obojga spokojny głos Dumbledore’a. — Profesor Snape za chwilę do nas dołączy i będziemy mogli zacząć. Poppy — zwrócił się dyrektor do towarzyszącej mu pielęgniarki — sprawdź, proszę, w jakim stanie jest Harry. To, co zaraz zrobimy, będzie dla niego bardzo stresujące, chciałbym mieć pewność, że fizycznie to wytrzyma.
Pani Pomfrey przeprosiła siedzących przy łóżku i zaczęła szczegółowe skanowanie. W tym czasie Syriusz i Hermiona podeszli do Dumbledore’a, który objął ich delikatnie za ramiona. Stary czarodziej wyglądał, jakby ktoś wlał w niego potężną dawkę eliksiru wzmacniającego. Plecy miał proste, a ruchy zdecydowane. Wpatrywał się uważnie w Harry’ego.
— Dyrektorze, Snape wypadł stąd jak po ogień. O co dokładnie chodzi? — zapytał Black.
— Mamy chwilę, zanim Poppy skończy, więc szybko wam to wyjaśnię, zwłaszcza że będę potrzebować waszej pomocy. I dyskrecji. — Dyrektor spojrzał na oboje znaczącym wzrokiem, na co kiwnęli głowami i zaczęli przysłuchiwać się uważnie. — Magomedycy uważają, że Harry odłączył swój umysł od rdzenia magicznego, albo przynajmniej od jego części. Gdzieś musi jednak istnieć połączenie, bo inaczej to, co dzieje się w jego umyśle, nie miałoby wpływu na ciało. A ma, gdyż, jak wiecie, pod wpływem tego, czego doświadcza, systematycznie wzrasta mu poziom adrenaliny i toksyn. Mógłby wrócić, gdyby wiedział, gdzie się kierować.
— Nie rozumiem. Dlaczego nie wie, gdzie się kierować? Jeśli zakładacie, że jakieś połączenie jednak istnieje, rdzeń powinien go przyciągać. — Na twarzy Hermiony zagościła głęboka frustracja.
— To nie takie proste. — Dyrektor pokręcił głową. — Kiedy świadomość czarodzieja wędruje poza jego ciałem, jak na przykład w czasie świadomego śnienia, wtedy jego magiczna sygnatura oznacza wszystkie ścieżki, które przebyła. To ma być mechanizm bezpieczeństwa, taka nić Ariadny. — Widząc zagubiony wzrok Syriusza, Dumbledore dodał: — To mugolska opowieść, panna Granger na pewno rozumie, co mam na myśli. — Hermiona kiwnęła głową, więc dyrektor kontynuował: — Czasami, gdy świadomość czarodzieja zbyt długo pozostaje poza jego ciałem, lub gdy wraz z nią wypchnięte zostanie za wiele mocy, wówczas magiczna sygnatura zaczyna się rozprzestrzeniać w sposób niekontrolowany, tak jakby rozmywała się po ścieżkach, którymi powinna być prowadzona. Powstaje zbyt wiele możliwych dróg, znikają kierunkowskazy. Ponadto rdzeń Harry’ego jest niemal całkowicie pozbawiony mocy, nie stanowi więc dla niego żadnego punktu odniesienia. Nie pulsuje, wobec czego jest niewidzialny. Przypuszczamy, że Harry nie potrafi umiejscowić własnego rdzenia w przestrzeni.
Starzec spojrzał badawczym wzrokiem w twarze słuchających go osób, aby upewnić się, że to, co mówi, jest dla nich zrozumiałe. Ich zszokowane miny wyraźnie mu pokazały, że doskonale pojęli powagę sytuacji.
— W jaki sposób pomoże tu Kamień Serca? — zapytał Syriusz cicho. Jego niespokojne oczy przeskakiwały wciąż od Albusa do Harry’ego, jakby miały nadzieję ujrzeć oznakę życia w uśpionej twarzy chrześniaka.
— Sam Kamień nie pomoże, ale więź pomiędzy Harrym a Severusem na pewno — powiedział spokojnie Dumbledore.
Hermiona spojrzała na dyrektora. Na jej twarz wypełzł delikatny rumieniec, gdy dziewczyna uświadomiła sobie, co profesor mógł mieć na myśli. Zaczęła szybko kalkulować i przypominać sobie wszystkie choć odrobinę dwuznaczne rozmowy, jakie odbyła ostatnio z przyjacielem. Czy Harry zwierzyłby się jej, gdyby do czegoś doszło pomiędzy nim a profesorem Snape’em? To chyba niemożliwe, żeby tamte plotki… Snape nigdy by… A może Harry…
— Doprawdy, panno Granger, zastanawia mnie pani zawstydzenie. — Kpiący głos Snape’a powstrzymał rozszalały pęd myśli Gryfonki. — Proszę podejść do problemu w sposób bardziej… naukowy.
Na twarzy wchodzącego właśnie do sali Mistrza Eliksirów widniał lekki uśmieszek, więc Hermiona pozbierała się całą siłą woli, odsuwając na bok spekulacje i skupiając się na tym, co miało za chwilę nastąpić.
— Severusie, czy przyniosłeś swój Kamień? — spytał Dumbledore.
— Oczywiście. — Snape pokazał ukryty dotąd w dłoni fioletowy kamień. — Nie jest nawet w połowie tak niezwykły, jak Kamień Harry’ego, ale do tego, co chcemy zrobić, wystarczy.
Mężczyzna nie mylił się, jego Kamień Serca nie był szczególnie udany. Przeciętny, niezbyt foremny ametyst, do tego z niewielkim pęknięciem w środku.
— Świetnie, ale co właściwie chcecie zrobić? — zapytał lekko już zniecierpliwiony Black.
— Mam zamiar wyciągnąć do Harry’ego rękę. — Severus uśmiechnął się lekko i ruszył w kierunku łóżka, przy którym pani Pomfrey kończyła właśnie badanie.
Syriusz przewrócił oczami. Poeta, słowo daję!, pomyślał rozbawiony. Pod wpływem nastroju Snape’a w dziwny sposób nabrał otuchy i chciał jak najdłużej pozostać w tym stanie. Podszedł do posłania młodzieńca i w milczeniu obserwował jego męża, który teraz z czułością gładził dłoń nieprzytomnego chłopaka. W tym czasie dyrektor kończył cichą naradę z panią Pomfrey i właśnie kierował się w stronę Mistrza Eliksirów.
— Panno Granger — zwrócił się do Gryfonki z łagodnym uśmiechem. — Pozwoli pani do nas. — Gestem wskazał jej miejsce przy boku Blacka.
Dziewczyna podeszła do Syriusza z oczami błyszczącymi podekscytowaniem i nienasyconą ciekawością. Gdy pani Pomfrey stanęła w nogach łóżka, Dumbledore ruchem dłoni zablokował drzwi do szpitalnej salki i zwrócił się do obecnych.
— Oto co zrobimy: ponieważ nie dysponujemy więzią pomiędzy rdzeniami Harry’ego i Severusa — Hermiona rzuciła okiem na Snape’a, Syriusz zaś sapnął z poczucia winy, które znów dało o sobie znać — utworzymy więź magiczną pomiędzy ich Kamieniami Serc. Więź będzie tymczasowa i zdejmiemy ją po zakończeniu procesu. Związane sygnatury wyślemy zaklęciem łączącym do rdzenia Severusa, skąd zaklęciem daru skierujemy moc do rdzenia Harry’ego. To powinno zapalić dla chłopca wystarczająco mocną latarnię.
— Dyrektorze, to jest… — Syriusz przerwał swoją zszokowaną wypowiedź pod wpływem karcącego spojrzenia starego czarodzieja.
— Nie mamy wyboru — powiedział Dumbledore stanowczo. — Severus zdaje sobie sprawę z zagrożenia.
Snape skinął głową. Oczywiście, że tak. Doskonale wiedział, jakie mogą być ewentualne konsekwencje. Mógł zupełnie stracić swoją moc, jego rdzeń magiczny stałby się jałowy, a on sam skończyłby jako charłak. Mógł też umrzeć, zwłaszcza że po ostatnim wystąpieniu Voldemorta pozostało mu naprawdę niewiele mocy. Ale to się niczym nie różniło od wysysania mu jej przez Czarnego Pana, za to dla Harry’ego przynajmniej mógł poświęcić się z własnej woli. Zrobiłby wszystko, żeby odzyskać swojego męża. Jeśli mu się nie uda, to jaka różnica, czy przeżyje? Takie myśli towarzyszyły mu w drodze do gabinetu Dumbledore’a i potem do sypialni w lochach, gdzie dawno temu ukrył swój bezużyteczny Kamień Serca. W końcu na coś się przyda. Severus po raz pierwszy spojrzał na swój młodzieńczy wytwór z odrobiną sympatii. A teraz siedział tutaj, przy łóżku Harry’ego i nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie go użyje.
Hermiona patrzyła na starszych magów z niedowierzaniem. Oni naprawdę zamierzają to zrobić. Snape faktycznie chce z własnej woli doprowadzić się do całkowitego magicznego wyczerpania. I chce to zrobić dla Harry’ego. A Dumbledore i Syriusz mu na to pozwolą. Dziewczyna zerknęła na panią Pomfrey, zastanawiając się, czy pielęgniarka zgłosi jakieś zastrzeżenia, jednak starsza czarownica nawet nie drgnęła. Panna Granger spojrzała na siedzącego po drugiej stronie łóżka profesora Snape’a i zrozumiała, że absolutnie nic, co mogłaby powiedzieć lub zrobić, nie zmieni jego postanowienia. Dziewczyna przeniosła wzrok na swojego przyjaciela, na jego bladą twarz, zamknięte oczy, na opuchniętą bliznę i w jednej chwili podjęła decyzję. Jeśli mąż Harry’ego zamierza się dla niego poświęcić, to kimże ona jest, aby próbować temu zapobiec? Szanse powodzenia są duże, większe niż mieli jeszcze godzinę temu. Do dzieła więc!
— Jak to zrobimy? — Zapytała neutralnym tonem, za co otrzymała aprobujące spojrzenia od dyrektora i Snape’a.
— Pani, panno Granger, wylewituje oba Kamienie w taki sposób, aby wisiały około trzydziestu centymetrów nad sercem Harry’ego — poinstruował Dumbledore. — Ty, Syriuszu, utworzysz więź, a ja dokonam połączenia więzi z rdzeniem Severusa. Ostatni krok będzie należał do ciebie, drogi chłopcze — zwrócił się starzec do Mistrza Eliksirów. — Poświęcenie musi być absolutnie dobrowolne, nikt nie może wykonać zaklęcia za ciebie.
Snape skinął głową na znak, że rozumie.
— Jestem gotowy — powiedział.

***



Wingardium Leviosa — wyszeptała Hermiona i dwa Kamienie Serca uniosły się nad klatkę piersiową Harry’ego. Wisiały teraz i łagodnie się obracały, a ich kolory stanowiły dziwaczną mieszankę, która kojarzyła się dziewczynie zupełnie niedorzecznie i na pewno kompletnie niestosownie. Odegnała sprzed oczu duszy bzdurne wyobrażenia i skupiła na pracy, którą miała do wykonania. To nie powinno być nic szczególnie trudnego, musiała w końcu jedynie utrzymywać te dwa kamyki w powietrzu wystarczająco długo, aby Harry zdążył wrócić do swojego ciała. To było takie ekscytujące! Nie mogła uwierzyć, że miała tyle szczęścia, żeby pojawić się tu w odpowiedniej chwili i móc w tym uczestniczyć. Nie przypuszczała nawet, że czarodzieje mogą wymieniać ze sobą moc. Nie do wiary! Och, Merlin z pewnością miał do niej słabość!
Nodo Colliga!* — Syriusz nakreślił swoją różdżką dość złożony węzeł i Kamienie Serca połączone zostały przez dziesiątki cieniutkich, srebrzystych nici, które z bliska wyglądały jak najdelikatniejsze łańcuszki. Więzi otoczyły oba Kamienie jaśniejącą łagodnie sferą. Klejnoty zaczęły jarzyć się własnym światłem, a wokół nich dało się wyczuć niezwykłe napięcie.
Patrzący na nie z bardzo bliska Severus zastanawiał się, czy właśnie tak łączyłaby się ich magia? Czuł niezwykle silną sygnaturę swojego męża i teraz, kiedy była połączona z jego własną, odbierał od Kamieni fale intensywnego ciepła. Miał wrażenie, jakby wrócił do domu. To było takie oczywiste i dobre.
Coniunge!** — powiedział z mocą Albus Dumbledore i Mistrz Eliksirów poczuł uderzenie zupełnie nieoczekiwanych emocji. Nie wiedział wcześniej, czego się spodziewać, ale na pewno nie oczekiwał tego. Zalała go fala ogromnej radości i zaufania. Miał wrażenie, jakby sama istota Harry’ego owinęła się wokół jego ślizgońskiego serca i wprost do niego wsączała miłość, dobroć, poczucie sprawiedliwości i uczciwość. Wniknęła w niego czysta kwintesencja gryfońskiej duszy i to było więcej, niż Severus mógł znieść. Czuł straszny, słodki ból i bał się, że za chwilę umrze. Ale jednocześnie był przekonany, że oddałby wszystko, aby nigdy już nie utracić tego połączenia.
Uniósł różdżkę, dotknął nią miejsca tuż nad sercem Harry’ego i wyszeptał:
Instruo Potentia.***
Poczuł, jak magia odpływa z niego równym, nieprzerwanym strumieniem. Nie mógł już tego zarejestrować, ale pozostali wyraźnie czuli, jak pod skórą Pottera narasta moc. Czekali.

***



Harry krzyczał z całych sił, a obezwładniający strach zaciskał się dookoła niego coraz mocniej. Czuł wyraźnie lodowate macki, ale nie mógł ich dostrzec. Roztapiał się powoli i wydawało mu się, że zaraz rozpadnie się w nicość. Najgorsza ze wszystkiego była cisza, pochłaniająca odgłosy jak gąbka — nawet jego krzyk nie mógł się z niej wydostać.
Ciągle krzyczał, gdy nagle wydało mu się, że cisza zaczyna nasiąkać jakimś dźwiękiem. Przestała być jednolita i Gryfon miał wrażenie, że dociera do niego szum. Szum? Nie, to raczej delikatne cykanie. Coś jakby metronom. Cyk, cyk, cyk, cyk… Chłopak umilkł i wsłuchał się w ten kojący odgłos. Tak, cykanie i jednak szum. I delikatne dzwonki.
Muzyka.
Znał tę muzykę. Ufał jej. Im dłużej jej słuchał, im szczelniej go otulała, tym bezpieczniej się czuł. Zimne macki zniknęły, strach powoli ustępował. Znów dostrzegał wyraźnie szare i czarne cienie. Muzyka przyzywała go, zachęcała, żeby zwrócił się ku temu, co znajome, obiecywała odpoczynek i ukojenie. Tam była siła, rozum i spokój, a także żar i pochłaniająca wszystko żądza. Odwrócił się i podążył za kuszącym, pulsującym dźwiękiem, który stopniowo stawał się coraz głośniejszy. Im bliżej był jego źródła, tym lepiej rozumiał, czym są szare cienie i wyraźniej słyszał kraczące głosy nad sobą. W drodze powrotnej jego zagubiona i rozproszona moc wracała do niego małymi odpryskami, tak jakby zlewała się z powrotem w jedną plastyczną całość, gotową, aby mu służyć.
Wyraźnie czuł, że zbliża się do celu. Muzyka stała się ogłuszająca, słyszał w jej tonach niemal wyłącznie kocioł****, uderzający miarowo — bum bum, bum bum, bum bum… Przed nim coś jaśniało oślepiającym blaskiem. Ten blask był samym ciepłem i zaufaniem i Harry miał wrażenie, że światło przyciąga go do siebie, jakby był do niego przytwierdzony niewidzialnymi nićmi.
Jeszcze raz obejrzał się na cieniste postaci i już wiedział, czego będzie musiał dokonać. Ruszył zrobić ostatni krok w stronę światła, a kruki znów szeptały mu tajemnice.
Poczuł szarpnięcie i otworzył oczy.

***



Finite! — krzyknął Albus Dumbledore i złapał w ramiona Snape’a, który kompletnie wyczerpany opadał właśnie wprost na pierś Harry’ego. Z drugiej strony Mistrza Eliksirów zmaterializowała się pani Pomfrey z fiolką eliksiru wzmacniającego i już wlewała miksturę do gardła osłabionego mężczyzny.
Syriusz, niewiele myśląc, przetransmutował dla Ślizgona łóżko ze stojącego w pobliżu stolika. Kiedy Severus spoczął już na zaimprowizowanym posłaniu, a pielęgniarka rozpoczęła szczegółowe skanowanie jego ciała, uwaga wszystkich skupiła się na ponownie otwartych zielonych oczach.
— Severus? — szepnął słabym głosem Harry.
— Nic mu nie będzie, nie jest gorzej niż bezpośrednio po ataku Sam-Wiesz-Kogo — odpowiedziała surowo pani Pomfrey, nie przerywając skanowania. — Najpóźniej za godzinę obaj powinniście przenieść się do swoich komnat i zwolnić miejsce dla bardziej potrzebujących.
Nikt z obecnych nie dał się nabrać na jej gderliwy ton. W oczach kobiety wyraźnie było widać ulgę, kiedy od łóżka Snape’a kierowała się w stronę Pottera, aby i jego poddać szczegółowemu badaniu.
— Jak? — zadał kolejne pytanie Gryfon.
— Przy pomocy waszych Kamieni Serca, Harry. Szczegóły techniczne wyjaśni ci pewnie z przyjemnością panna Granger. — Dyrektor mrugnął psotnie do dziewczyny, a ona w odpowiedzi pokiwała głową z entuzjazmem.
Syriusz niemal zawisł nad łóżkiem Harry’ego. Nie mógł go dotykać w trakcie badania, ale i tak chciał być jak najbliżej chrześniaka, aby się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Obok stała kompletnie wykończona Hermiona, która wyglądała, jakby ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że jednak im się udało. Dyrektor przyglądał się całej scenie z łagodnym uśmiechem na twarzy i powolnymi ruchami gładził swoją brodę, czekając, aż pani Pomfrey wygłosi swoją opinię o stanie zdrowia Gryfona.
— Wygląda na to, że wszystko w porządku. Rdzeń magiczny w normie, sygnatura na miejscu, poziom toksyn obniżył się. Fale mózgowe pracują bez zarzutu. Dobra robota, Severusie — mruknęła pielęgniarka, zerkając na łóżko obok.
— Co z nim? — zapytał Syriusz, patrząc na Ślizgona.
— Śpi. Na razie to dla niego najlepsze. Co trzy godziny będzie brał miksturę wzmacniającą, która powinna do wieczora postawić go na nogi.
— Świetnie. — Dumbledore z uśmiechem przeniósł wzrok na Pottera. — Nawet nie masz pojęcia, drogi chłopcze, jak bardzo się cieszę, że do nas wróciłeś. Teraz życzyłbym sobie, żebyście obaj z Severusem odpoczęli. Obiecaj mi, że nie będę musiał osobiście pilnować waszej rekonwalescencji. Spotkamy się wieczorem i wtedy wszystko ci opowiem.
Harry uśmiechnął się słabo i przytaknął.
— Panie profesorze, mam do pana prośbę. — Gryfon szeptał, więc dyrektor nachylił się nad nim, żeby lepiej słyszeć. Następne słowa młodzieńca sprawiły, że Albus szeroko otworzył oczy. — Muszę pilnie spotkać się z Lordem Aventine’em. Czy mógłby go pan odszukać i dyskretnie sprowadzić do zamku?
Starzec przez chwilę rozważał coś w duchu, po czym ostrożnie przytaknął i mruknął coś, co brzmiało jak „Nie wcześniej niż po zmroku”, na co Potter zgodził się lekkim ruchem głowy.
Dyrektor wyprostował się. Musiał wyjaśnić jeszcze tylko jedną rzecz. Postanowił nie zwlekać ani nie owijać niczego w bawełnę, zakładając, że wśród nich nie ma nikogo, kto nie rozumiał wszystkich implikacji wydarzeń, które przed chwilą miały miejsce.
— Zanim wyjdę, chciałbym was prosić o dyskrecję w sprawie sposobu przywołania Harry’ego. — Starzec z namysłem podrapał się po nosie. — Proponuję, żeby oficjalna wersja brzmiała, iż Severus dokonał tego, opierając się o istniejącą pomiędzy nim a Harrym więź. — Dumbledore spojrzał na zaskoczonego Pottera i zwrócił się bezpośrednio do niego. — Myślę, że to odrobinę powściągnie zapędy osób chętnych do starania się o twoją rękę, Harry. Twoja cena na rynku matrymonialnym od wczoraj jeszcze wzrosła, o ile to w ogóle możliwe. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż to w tej chwili najlepsza ochrona dla Severusa?
Młodzieniec spojrzał przelotnie na Syriusza, po czym z determinacją skinął głową, dając dyrektorowi jasno do zrozumienia, że zrobi co w jego mocy, aby chronić męża. Albus delikatnie ścisnął ramię chłopca.
— Dobrze, zatem tej wersji będziemy się trzymać. Jest dziewiąta rano, jestem pewien, że najpóźniej o jedenastej cały świat będzie wiedział, że Harry Potter się obudził i rozpęta się tu prawdziwe piekło. Do tego czasu dobrze by było, gdybyście z Severusem byli już w lochach. — Spojrzał na Gryfona łagodnie. — Nałożę na wasze komnaty odpowiednie zaklęcia blokujące, żebyście mogli odpoczywać w spokoju. Wasz kominek będzie miał połączenie z moim gabinetem. — Dumbledore ponownie leciutko uścisnął ramię chłopaka. — A teraz już śpij.
Kiedy Harry przytaknął na zgodę, dyrektor uśmiechnął się do wszystkich, zdjął zaklęcie z drzwi i wyszedł.
Pani Pomfrey zakończyła wreszcie badanie Pottera i szybkim ruchem usunęła z jego dłoni niepotrzebną już rękawicę. Następnie, uśmiechnąwszy się do niego na pożegnanie, zwróciła się ku wyjściu i podążyła śladem Dumbledore’a.
Black z ulgą opadł na krzesło, na którym siedział, zanim to wszystko się zaczęło. Wyglądał, jakby planował pozostać na nim przez dłuższy czas. Delikatnie ujął dłoń chrześniaka i spojrzał na niego z namysłem. Widział wyraźnie, że młodzieniec jest na granicy wyczerpania.
Harry przekręcił głowę na poduszce i spojrzał zamyślonym wzrokiem na swojego męża. Nagle wyciągnął dłoń i dotknął nią delikatnie ramienia leżącego obok Severusa.
— Znów ją słyszałem, wiesz? — powiedział cicho, nie wiadomo, czy do śpiącego mężczyzny, czy do kogoś innego.
— Co słyszałeś, Harry? — zapytał Łapa, odrobinę zaniepokojony.
— Muzykę jego serca, Syriuszu — odpowiedział z westchnieniem Gryfon, po czym przymknął powieki i niemal natychmiast zapadł w sen.


KONIEC ROZDZIAŁU 78

* Nodo Colliga – zaklęcie służące do utworzenia więzi pomiędzy dwiema manifestacjami mocy; tutaj wykorzystane do połączenia sygnatur.
** Coniunge – zaklęcie łączące, bardzo wszechstronne.
*** Instruo Potentia – zaklęcie obdarowujące, wykorzystywane wyłącznie do oddania mocy drugiemu czarodziejowi; wymaga dobrowolnego poświęcenia od osoby, która oddaje moc.
**** Kocioł – instrument perkusyjny; odmiana bębna.

 

Rozdział 79. Wszystko zawsze jakoś się układa


Petunia Dursley była przerażona.
Wyglądało na to, że świat, o którym planowała nigdy nie myśleć, w końcu ją dopadł. Była tutaj, w tym ogromnym zamku, wśród setek obcych ludzi, robiących rzeczy, których widok doprowadzał ją do utraty zdrowych zmysłów. Była tutaj i wszystko wskazywało na to, że nie ma gdzie uciec. Nikt jej nie pomoże, w każdym razie nikt normalny. Nie może wrócić do domu, a nawet gdyby mogła, to nie wiedziałaby jak się tam dostać. Była bezradna. Uczucie było okropne i kiedy Petunia je sobie uświadomiła, spłynęło prosto do jej żołądka, zaciskając się na nim jak obręcz.
Wcześniej czuła wściekłość i to było dobre. Mogła krzyczeć na tych wszystkich ludzi dokoła, ukarać ich jakoś za to, co ją spotkało. Wściekłość była znajoma i kobieta świetnie wiedziała jak się z nią obchodzić. Umiała powolutku wypuszczać z siebie kolejne porcje złych emocji i robiła to bardzo ostrożnie, w taki sposób, żeby zbyt gwałtowny, niekontrolowany wybuch nie zniszczył doszczętnie jej świata. Wściekłość pozwalała jej odsuwać od siebie strach i sprawiała, że odzyskiwała choć odrobinę odwagi i mogła w miarę jasno myśleć. Wściekłość ratowała Petunię — zawsze tak było. Aż do dzisiaj. Dzisiaj wściekłość odeszła, a pani Dursley została sama z poczuciem bezradności, z którym nie wiedziała, co począć.
Wrócił strach i zaczął ją kąsać raz za razem, a każdemu ukąszeniu towarzyszyła jedna bolesna myśl. Co stało się jej chłopcom? A co, jeśli to jest jakaś śmiertelna choroba? Czy tutaj będą umieli im pomóc? Tylko na tym potrafiła się skupić, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ścianę naprzeciwko.
Nieproszone i niechciane wspomnienia atakowały ją, rozszarpując na kawałki resztki jej odwagi. Wspominała chwile, w których była najszczęśliwsza ze swoim mężem. Tamten taniec, gdy przy dźwiękach Unforgettable czuła się jak Scarlett O’Hara, a potem moment, w którym Vernon po raz pierwszy przytulał ich syna, taki niepewny jeszcze w swoim ojcostwie. Chwile, w których trzymał ją delikatnie za rękę, po raz piąty oglądając z nią Bezsenność w Seattle, choć przecież nie cierpiał komedii romantycznych. Miał tyle cierpliwości do jej małych dziwactw. Czy jeszcze kiedyś będzie mógł spojrzeć na nią w ten szczególny sposób, że od razu będzie wiedziała, jak ważna jest dla niego? Czy nigdy już…
Każde możliwe nigdy atakowało jej serce, podczas gdy ona siedziała zdrętwiała na łóżku, które jej przydzielili. Czuła, że zmarzły jej stopy i dłonie, objęła się więc ramionami w poszukiwaniu choć odrobimy ciepła i namiastki poczucia bezpieczeństwa. Wszystko na nic. Nie było ciepła, nie było bezpieczeństwa.
Był tylko strach.
Nagle, na fali nowej porcji lęku, na powierzchnię jej umysłu wypłynęło pytanie, które dotąd dość skutecznie udawało jej się odsuwać. Kim ja jestem? Czy jestem jak… oni? Przez chwilę miała ochotę nazwać ich dziwolągami, ale teraz sama już nie wiedziała, czy ma do tego prawo. Zastanawiała się, czy gdyby wiedziała wcześniej, że jest w niej… to coś, czy to by jakoś zmieniło jej życie?
Pytania kłębiły się w jej udręczonej głowie, a na żadne z nich nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Co teraz będzie? Jak ma to wyjaśnić swojemu mężowi? Czy to zniszczy ich małżeństwo? Od zawsze tego właśnie bała się najbardziej — że magia zniszczy jej związek z Vernonem. Nie przypuszczała jednak, że miałaby to być magia w niej samej.
Czuła się taka samotna.
Nagle zrozumiała, że już dłużej nie zniesie własnych myśli. Poderwała się z łóżka i, zdecydowana odnaleźć skrzydło szpitalne, skierowała się w stronę wyjścia. W tej samej chwili drzwi do dormitorium otworzyły się i stanęła w nich rudowłosa kobieta.

***



Zaklęcie Voldemorta uderzyło w Molly, gdy siedziała przy kuchennym stole w Norze. Właśnie skończyli z Arturem kolację i odpoczywali, ciesząc się swoim towarzystwem bez asysty dzieci. Doceniali rzadkie chwile tylko we dwoje, tym bardziej, że już za cztery miesiące będą one jedynie miłym wspomnieniem. Oboje cieszyli się z nowego potomka, jednak te wszystkie ograniczenia, jakie już wkrótce staną się ich codziennością... Cóż, jeśli miała być szczera sama ze sobą, to być może cieszyła się z dziecka trochę bardziej niż Artur.
Kiedy kontemplowała tę oczywistą prawdę, poczuła, że zaklęcie przepływa przez nią jak fala wody. Zaczęła osuwać się na blat stołu, podczas gdy jej umysł błyskawicznie zapadał się w ciemność. Świadomość zgasła jak ucięta nożem. Gdyby mogła się bać, byłaby przerażona. Ale nie mogła, bo już nie było w niej niczego, co mogłoby odczuwać strach. Ogarnęły ją cisza i pustka.
— Molly Weasley! Obudź się!
W ciemności stał Harry Potter i wyciągał do niej dłoń. Potężny impuls uderzył w nią i rozżarzył płomyczek, który szybko zaczął rozpalać jej duszę. Światło powróciło nagłym rozbłyskiem i Molly otworzyła oczy.
Tuż przy swojej twarzy zobaczyła talerz z resztkami jedzenia. Coś mokrego dotykało jej włosów, poderwała więc g...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin