99.doc

(134 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw

Kamień Małżeństw

by Liberi

 

Rozdział 99. Kot


Snape pojawił się dopiero na kolacji. Obrzucił Harry’ego krótkim, obojętnym spojrzeniem, a potem skupił się na jedzeniu i cichej rozmowie z Syriuszem i Remusem, którzy ostatnio spędzali w jego towarzystwie zdumiewająco wiele czasu, co Harry zarejestrował z prawdziwą złością. W tej chwili wolałby, żeby jego ojciec chrzestny nadal rzucał się Snape’owi do gardła przy każdej okazji. Ale nie! Akurat teraz Syriusz postanowił być dojrzały.

Harry zacisnął zęby i bezmyślnie grzebał w talerzu, nie mając nawet pojęcia, co na nim leży. Czy rodzina i przyjaciele nie powinni stanąć po jego stronie? Nawet jeśli nie do końca rozumieli, o co chodzi? Tymczasem wszyscy patrzyli na niego, jakby był cholernym bachorem kopiącym ścianę w bezsilnej złości. Ich zachowanie sprawiało, że naprawdę miał ochotę kopać ściany!

Po sprzeczce w trakcie obiadu Hermiona unikała jego wzroku i odzywała się półsłówkami, a jeśli już musiała wydusić z siebie coś dłuższego, to zwracała się do niego, jakby był… Colinem Creeveyem albo kimś takim. „Tak, Harry, będę ci wdzięczna, jeśli zapiszesz inkantację.” „Nie, nie ma potrzeby, żebyś brał udział w spotkaniu.” „Przepraszam, ale mam coś do zrobienia.” I poszła sobie, zostawiając go sam na sam ze zirytowanym Ronem, który spoglądał na niego spod zmarszczonych brwi i w ogóle się nie odzywał. Po drugiej stronie stołu siedział Neville, który wyglądał dokładnie tak samo. Dean i Seamus obrzucali go zdezorientowanymi spojrzeniami, a Lavender i Parvati szeptały sobie coś na ucho. Oczywiście wszyscy przy stole usłyszeli jego „czy jesteśmy małżeństwem, to się jeszcze okaże” i wśród jego kolegów zapanowała konsternacja, której nie mógł mieć im za złe. Ciężar ich zaniepokojonych spojrzeń przytłaczał go do tego stopnia, że ulotnił się z Wielkiej Sali wkrótce po Hermionie, uciekając wprost do swoich komnat. Nikt za nim nie poszedł.

Całe popołudnie spędził z nosem w papierach, próbując przełożyć na angielski jak najwięcej piątej Księgi Jasności i choć krótki fragment tekstu, zapisanego na pergaminach od Aventine’a. Z tym ostatnim szło mu jak po grudzie, bo styl był bardzo wyszukany, a część słów niezrozumiała — prawdopodobnie na przestrzeni wieków wyszły z użycia albo może oznaczały coś magicznego, z czym Harry nie spotkał się dotąd ze względu na swoje mugolskie wychowanie. W takich momentach zwykle pomagał mu Severus, jednak teraz Harry nie mógłby poprosić męża o pomoc, nawet gdyby Snape wrócił po obiedzie do ich komnat. Czego nie zrobił.

Harry czuł się z tym nieswojo. Jego złość zaczęła opadać i był gotów do konfrontacji: mógłby już spokojnie porozmawiać ze Snape’em. Ustalić jakieś zasady. Nie mogli przecież żyć ze sobą pod jednym dachem, nie ustaliwszy przedtem pewnych zasad, prawda? Takich, jak choćby: gdzie każdy z nich powinien spać (bo przecież nie w jednym łóżku) oraz jak spędzać razem czas i nie pozabijać się przy tym nawzajem. A przede wszystkim Harry chciał, żeby Severus przeprosił. Nie oczekiwał, że Snape coś mu wyjaśni, bo ostatecznie wszystko było jasne i oczywiste, ale powinien chociaż przeprosić. Za co mianowicie Snape miałby przepraszać, Harry nie potrafił sprecyzować, był jednak przekonany, że tym razem racja leży całkowicie po jego stronie.

No i była jeszcze ta sprawa z unieważnieniem. Nie wiedział, co go podkusiło, żeby wyrzucić z siebie taką groźbę. A raczej wiedział, ale wstydził się do tego przyznać nawet sam przed sobą. Ponieważ gdyby to zrobił, musiałby głośno przyznać, że jest zazdrosny o sympatię, jaką Hermiona okazywała Snape’owi. A najgorsze było to, że wcale nie był pewien, o które z nich jest zazdrosny.

Unieważnienie małżeństwa… Rzucił tę pogróżkę pod wpływem chwilowych emocji, ale gdy głębiej się nad nią zastanowił, zaczął dochodzić do wniosku, że — być może — jest to jedyne sensowne rozwiązanie. Nie bardzo wyobrażał sobie, jak miałby spędzić całe życie z człowiekiem, z którym już nigdy nie mógłby osiągnąć poprzedniej bliskości. Kiedyś, jeszcze zanim Snape sprawił, że Harry po raz pierwszy poczuł się naprawdę szczęśliwy, sądził, że potrafiłby żyć obok Severusa, a nie z nim. Jednak teraz, gdy już doświadczył, czym może być prawdziwy związek, jak miał egzystować przy boku Snape’a i pozostać obojętnym? A ponowne zaangażowanie — po tym, co zobaczył — zdawało się niemożliwe.

Aż do kolacji jego umysł krążył między przekładami a rozważaniami na temat tego, co zrobiłby, gdyby dostał unieważnienie. Prawdę mówiąc, nie miał żadnego pomysłu na swoje dalsze życie. Gdzie miałby pójść? Nie posiadał nawet domu, bo Syriusz mieszkał z Remusem, a do Dursleyów nie mógł wrócić. Co gorsza, wcale nie chciał się wyprowadzać! Na myśl o tym, że nie będzie przy nim Snape’a i jego mała, z takim trudem budowana rodzina rozpadnie się niczym domek z kart, zaciskał mu się żołądek. Gdyby tylko okazało się, że to wszystko, co ujrzał w myślodsiewni, było zwykłym nieporozumieniem… Cholerny, głupi Snape! W jaki sposób Harry miał funkcjonować bez niego?

Bił się z myślami całe popołudnie, więc nie zauważył nawet, kiedy nadszedł czas kolacji. Nic nie postanowił, niczego sobie w głowie nie poukładał, ale mimo to odrobinę się uspokoił. Niestety na krótko, bo gdy tylko wszedł do Wielkiej Sali, uderzyła w niego znajoma fala nieufności, która nadpłynęła w postaci rzucanych ukradkiem spojrzeń i gwaru ściszonych rozmów, które milkły, gdy się zbliżał. Dotąd w takich sytuacjach zawsze mógł liczyć na przyjaciół, ale nie dziś. Hermiona była nieobecna duchem, Ron zaś i pozostali chłopcy z jego dawnego dormitorium przyglądali mu się z trudną do pojęcia niechęcią. Inni uczniowie szeptali, natomiast nauczyciele… Nie do wiary! Większość go ignorowała! Tylko Dumbledore rzucał mu zaniepokojone spojrzenia, Hagrid zaś co jakiś czas drapał się po karku swoją podobną do łopaty dłonią, wyraźnie zakłopotany.

Ludzie patrzyli na niego, jakby to on był winien tej całej sytuacji! Dlaczego, do licha?


***


— Dumbledore przygotował nam świstoklik w pobliże centrum Tuluzy — powiedział cicho Snape do pochylającego się w jego stronę Syriusza. — Wolę się kawałek przejść, niż zostać rozerwanym na strzępy przy skoku. Nie mam pojęcia, jakie pole antyaportacyjne nałożył Malfoy, a nie zamierzam go o to pytać.

— Co chcesz ze sobą zabrać?

— Myślałem nad kataną*, ale jeśli mamy w biały dzień przejść przez środek mugolskiego miasta, to chyba zamienię ją na wakizashi**.

Black kiwnął głową z aprobatą.

— Posiadłość jest ukryta?

— Wręcz przeciwnie. — Snape nie próbował nawet maskować swojej pogardy. — Narcyza chciała, żeby było ją dobrze widać.

— To nam wiele ułatwi.

— Wątpię. Spodziewam się, że czekają na nas naprawdę skomplikowane zaklęcia zabezpieczające.

— Paranoicy!

Snape parsknął krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem.

— Nie rozśmieszaj mnie, Black. Malfoy jak najbardziej ma powody do swojej paranoi.

— Malfoyowie nie są ulubieńcami gawiedzi? Co za szokująco odkrywcza sugestia. Otwiera przed nami wiele potencjalnych możliwości. — Syriusz poruszał brwiami, kiepsko parodiując czarny charakter.

Severus wywrócił oczami, a Lupin, siedzący po jego drugiej stronie, łagodnie się uśmiechnął.

— O której chcesz ruszyć? — zapytał.

— Zaraz po kolacji — odparł Snape. — Zamierzam dotrzeć do pałacu jeszcze przed zmrokiem. Diabli wiedzą, jakie niespodzianki nas tam czekają.

— Nie uważasz, że Harry chciałby pójść z nami? — zapytał cicho Black.

— Zapewniam cię, że nie i bądź łaskaw nie mieszać go do tego.

Syriusz zmrużył oczy, a przez jego twarz przemknął grymas nieufności, uczynił jednak widoczny wysiłek, aby się uspokoić.

— Snape, doskonale wiem, że między wami dzieje się coś paskudnego. Nie zaprzeczaj! Mam tylko nadzieję, że nie skrzywdziłeś Harry’ego z premedytacją, inaczej nie ręczę za siebie!

— Black! — warknął Severus. — Czy muszę ci przypominać, że to, co ma miejsce między małżonkami, to niczyj interes? Nie wściubiaj między nas swojego ciekawskiego nosa, bo ci go przytrzasną!

— Przestańcie — poprosił cicho Remus, jednak było już za późno.

— Może to nie jest mój interes, ale co, do diabła, mu zrobiłeś, że chce unieważnić wasze małżeństwo?!

— CO TAKIEGO?!

Snape zerwał się z siedzenia tak wściekły, że niemal czuł, jak wszystko wokół niego wibruje od uwalniającej się magii. W tym samym momencie poderwali się obaj jego towarzysze. Lupin stanowczym gestem ujął go pod ramię i szybko poprowadził w stronę małego wyjścia znajdującego się za stołem nauczycielskim. Wepchnął go do pomieszczenia pełnego kominków, wchodząc tam zaraz za nim. Po chwili do środka wpadł Black i zatrzasnął drzwi. Wszystko odbyło się tak błyskawicznie, że zaledwie kilka siedzących najbliżej osób dostrzegło zamieszanie, jednak nikt nie potrafiłby powiedzieć, o co chodziło.

— Lupin! — wrzasnął Severus, sięgając po różdżkę. — Jeśli jeszcze kiedyś mnie tkniesz, na trwałe zmienię twoje futro w kolce i uwierz, że przemiana nie będzie wtedy przyjemna!

— Grzecznie prosiłem, żebyście przestali — powiedział Remus, który przedtem bez żadnych oporów użył swojej wilkołaczej siły, by Snape’a tu przyprowadzić, a teraz miażdżył w stalowym uchwycie jego ramię, drugą ręką wyszarpując mu z palców różdżkę, za nic mając groźby. — Nigdy nie słuchacie. Mam tego dość. — Spojrzał srogo najpierw na Severusa, a potem na swojego kochanka. — Awanturowanie się na oczach uczniów nikomu nie przyniesie korzyści. A już Harry z pewnością nie byłby tym zachwycony.

Lupin schował różdżkę Snape’a do kieszeni, cofnął się i oparł o drzwi, ramiona zakładając na piersi i wyglądało, że będzie tak stał, dopóki nie osiągnie zamierzonego celu, jakikolwiek on był. Black ustawił się nieopodal w identycznej pozie. Obaj wpatrywali się w Snape’a ze zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej oczekując wyjaśnień. Severus miał jednak inne plany.

— O co chodzi z unieważnieniem małżeństwa? — zapytał zimno, przewiercając Syriusza wzrokiem.

Odpowiedział mu jednak Remus.

— Cała szkoła plotkuje. Podobno w czasie obiadu Harry powiedział coś, co miało znaczyć, że wasze małżeństwo jest niepewne. — Pokręcił głową. — Martwimy się, Severusie.

— Martwicie się! — prychnął Snape. — A nie powinniście raczej skakać z radości?

— Nie bądź głupi — warknął Syriusz zirytowany. — Nie jesteś może moim wymarzonym przyszywanym zięciem, ale Harry był ostatnio szczęśliwy. I wierzyłem, że chcesz jego dobra. A teraz…

— …coś się stało — dokończył za niego Remus. — I chcemy wiedzieć, co takiego. — Spojrzał Snape’owi w oczy. — Możemy pomóc.

Severus powiódł nieufnym spojrzeniem od jednego do drugiego. Obaj mieli zaniepokojone miny, ponadto Lupin wyglądał na smutnego, a Black na wściekłego. Najchętniej kazałby im iść do diabła, ale czy mógł sobie na to pozwolić? Mieć w nich teraz wrogów oznaczało pozbawić się możliwości wywierania na Harry’ego presji, a to byłoby głupotą.

— Nie będę tu rozmawiał — odparł w końcu, niechętnie ustępując. — Różdżka, Lupin — zażądał.

Remus bez wahania zwrócił mu różdżkę, po czym skierował się w stronę jednego z kominków.

— Gdzie?

— U mnie. Przy okazji wezmę broń.


***


— Bez obrazy Snape, ale… — powiedział Syriusz. — Przecież wiedział, że byłeś śmierciożercą. A każdy jeden z was to morderca. Czego oczekiwał?

Snape przerwał na chwilę rozpinanie swojej czarnej koszuli i obrzucił Blacka wrogim spojrzeniem.

— Właśnie tak o mnie myślisz? Że jestem mordercą? — zapytał, mrużąc oczy. — Więc co tu robisz?

Syriusz wzruszył ramionami.

— Ludzie się zmieniają. A ty nie jesteś ostatecznie taki zły… przynajmniej jak na Ślizgona.

Snape wykrzywił wargi i wrócił do przerwanej czynności. Nie rozumiał nagłego przypływu… tego czegoś, co ostatnio okazywał mu Black. Nie była to z pewnością sympatia, raczej ostrożna akceptacja, ale to i tak było więcej, niż Severus potrafił pojąć. Może Black był mu wdzięczny za przywołanie Harry’ego? Jeśli tak, to mógł sobie darować, ponieważ akurat tę jedną rzecz Severus zrobił dla siebie i miał gdzieś, czy Syriusz będzie mu wdzięczny, czy też nie. Jedyna korzyść, jaka płynęła z nagłej dobrej woli Blacka polegała na tym, że tam, gdzie Snape spodziewał się przeszkód, odnalazł wsparcie i mógł całkowicie skupić się na rozwiązaniu problemu, który nosił tytuł: „Cholerny nadpobudliwy Gryfon”.

— Tu musi chodzić o coś więcej. — Lupin opierał się o framugę drzwi do sypialni i obserwował w zamyśleniu, jak Snape zmienia ubrania na coś, co w przybliżeniu można było uznać za strój mugolski. — Nie wierzę, że tak zareagował na jakąkolwiek wizję morderstwa. Widział ich już setki, w snach i na jawie. Mówimy przecież o Harrym.

Severus wzruszył ramionami. Co miał im powiedzieć, skoro sam tego nie pojmował? Harry nie był jak Granger, której histerię dało się racjonalnie wytłumaczyć, nie był nawet przeciętnym chłopakiem, który po raz pierwszy miał do czynienia ze śmiercią, więc jego reakcja faktycznie mogła wydawać się odrobinę… przesadzona.

— Naprawdę nie możesz zdradzić, co dokładnie zobaczył?

— Black, choć pewnie nie uwierzysz, lubię swoją głowę i nie chcę, żeby mi mózg eksplodował — burknął Severus zniecierpliwiony. — Więcej tego nie powtórzę: Przysięga Wieczysta. A teraz się przesuń.

— Jasne — zgodził się Syriusz i przemieścił swoje stopy jakieś pięć centymetrów w lewo, na co Severus miał ochotę zdzielić go przez łeb jak nieposłusznego bachora. Black półleżał rozwalony na łóżku, doprowadzając Snape’a do szału i wcale się tym nie przejmując. — Mimo to uważam, że powinniśmy wiedzieć. Może Remus by to obejrzał? Jest w projekcie, więc…

— Nie.

— Uparty jak osioł!

Snape nie uznał za stosowne odpowiedzieć na tę żałosną obelgę. Black mógł sobie myśleć o nim, co chciał, ale i tak żaden z nich nie zobaczy wspomnienia Lucjusza. Nie, dopóki on sam miał na to jakiś wpływ. Minął Lupina w drzwiach i podążył do biblioteki po wakizashi.

— Co chcesz? — zapytał Syriusza, który bezszelestnie pojawił się za jego plecami.

— To. — Black wskazał na miecz masoński prawie metrowej długości, z rękojeścią z kości słoniowej, zdobionej mosiądzem. — Oryginał?

— Proszę cię! Myślisz, że trzymałbym podróbkę? Jak zamierzasz przejść z nim przez miasto? Nie będę rzucał Obliviate na prawo i lewo.

— Przewaga bycia animagiem — wyszczerzył się Syriusz.

— Lupin?

— Dziękuję uprzejmie, sądzę, że nie skorzystam. — Remus łagodnie się uśmiechnął. — Odkąd mam kontrolę nad swoją przemianą, nie odczuwam potrzeby wspierania się żelazem. Zresztą i tak nie umiem się nim posługiwać.

— Jak chcesz — przytaknął Severus. Trudno było się z Lupinem nie zgodzić: pies piekieł był tak wyspecjalizowaną maszyną do zabijania, że w bezpośrednim starciu nie sprostałaby mu żadna broń.

— Moim zdaniem powinniśmy z nim porozmawiać — powiedział Syriusz, przytwierdzając miecz do pasa. — Z Harrym.

— Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł… — zaoponował Remus. Wzruszył ramionami, gdy Black spojrzał na niego, unosząc ze zdziwienia brwi. — On nie jest taki jak ty, Syri. Nie otwiera się łatwo. Myślę, że trzeba dać mu czas. Poza tym, jeśli w ogóle ktoś miałby z nim rozmawiać, to tylko Severus.

— Niby dlaczego? Jesteśmy dla niego jak rodzice.

— Tym bardziej. Nie czuję się… obiektywny. A ty?

Black rzucił mu przeciągłe spojrzenie, wreszcie westchnął i potrząsnął głową.

— No to co proponujesz?

— Przyglądać mu się i być przygotowanym na rozmowę, gdy o nią poprosi.

Snape obserwował obu mężczyzn zmrużonymi oczyma, zastanawiając się, jak może ich wykorzystać.

— Naprawdę wierzysz, że on poprosi, żebyś z nim porozmawiał? — zapytał wreszcie Lupina. — Czy kiedykolwiek o to prosił? Z tego, co wiem, trzeba z niego wyciskać każde słowo przemocą albo podstępem.

— Jeśli będzie czuł taką potrzebę… — odparł niepewnie Remus.

— Już to widzę! — prychnął Snape. — Prędzej znów coś zdemoluje. Oby tym razem był to wasz salon, a nie mój.

— Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? — Black wyglądał na zniecierpliwionego.

— Być może mam pewien pomysł — oświadczył Severus. — Pogadamy o tym w drodze — powiedział i wyciągnął w ich stronę świstoklik, którym tym razem była pęknięta plastikowa szczotka do włosów.

Skąd Dumbledore brał te śmieci?


***


Harry nie zauważył, kiedy jego mąż i obaj przybrani ojcowie opuścili Wielką Salę. W jednej chwili wszyscy trzej siedzieli bardzo blisko siebie, jakby się nad czymś naradzali, a w następnym momencie już ich nie było.

— Widziałaś, kiedy wyszli? — Leciutko szturchnął Hermionę, bardziej, żeby zwrócić jej uwagę, niż by uzyskać informację.

— Słucham? — Dziewczyna oderwała zdekoncentrowany wzrok od swojego talerza i próbowała go skupić na Harrym. — Mówiłeś coś?

— Pytałem, czy zauważyłaś, kiedy wyszli Syriusz i Remus?

— Nie zwróciłam uwagi. — Potrząsnęła głową. — Czy wy nie mieliście iść dzisiaj na randkę?

— Co?

— Ty i profesor Snape. Na randkę. Razem. Jest piątek.

Harry spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Zwariowałaś?

— W porządku — odrzekła jedynie i podniosła się, jakby miała zamiar odejść od stołu.

Harry złapał ją za rękę.

— Co jest?

— Z czym?

— Wiesz z czym! Nie traktuj mnie tak…

Kątem oka Harry widział, że Ron uważnie ich obserwuje, ale nie wyglądało na to, że ma zamiar zareagować w jakikolwiek sposób. Hermiona zamrugała, zmarszczyła brwi, a potem rozejrzała się wokół. Gapił się na nich cały stół Gryffindoru.

— Idę do biblioteki — powiedziała. — Jeśli chcesz, możesz mnie odprowadzić.

— Idziesz do biblioteki o tej porze?

— Tak. Mamy mnóstwo pracy, jeśli tego jeszcze nie zauważyłeś. Próbujemy usunąć Mroczne Znaki. Wszystkie, nie tylko jeden — zakończyła, rzucając mu zirytowane spojrzenie i ruszyła do wyjścia z Wielkiej Sali.

Harry podążył za nią.

— Co miała znaczyć ta ostatnia uwaga?

— Doskonale wiesz co.

— To, że posprzeczałem się ze Snape’em nie znaczy, że nie będę pracował nad tym projektem.

— Mam szczerą nadzieję, że to prawda, bo bez przetłumaczonej inkantacji nie ruszymy się ani o krok.

— Herm! — Harry złapał ją za rękę i obrócił w swoją stronę. — Nie pojmuję, dlaczego tak się zachowujesz! Jeszcze gdybyś tego nie widziała, mógłbym zrozumieć. Ale byłaś tam! Widziałaś, co oni… Nie rozumiem cię!

Hermiona, zanim odpowiedziała, wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.

— Czy masz zamiar odebrać Malfoyowi jego pozycję? Miejsca w Wizengamocie?

— Co?

— Jakoś go ukarzesz? Za to, co zrobił tej dziewczynie?

— N-nie… — wyjąkał. — Dlaczego miałbym to zrobić?

— Bo najwyraźniej swojego męża postanowiłeś ukarać. W dodatku za to, co zrobił Malfoy!

Harry zaczął gwałtownie kręcić głową.

— To nie tak — zaprzeczył. — Wcale nie chcę go karać. Skąd ci to przyszło do głowy?

— A jak inaczej nazwiesz żądanie unieważnienia małżeństwa? Dwa dni temu byłeś pewny, że tego nie chcesz, a teraz tak po prostu…

— Wcale nie „po prostu”! Ja nie mogę…

— Nie wiem, co myśleć. — Hermiona tarła czoło. — Zachowujesz się dziwnie. Przez ostatnie dni dawałeś wyraźne sygnały… Wszyscy widzieli! Te groźby na konferencji! Na Merlina, nie mógłbyś być bardziej jednoznaczny, nawet gdybyś chciał. A dzisiaj… Nie myśl, że chcę cię zmuszać, ale… do diaska, przemyśl to!

Harry wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.

— Nic nie rozumiesz?

— On prawie umarł dla ciebie — wyszeptała. — Byłam przy tym. Widziałam to na własne oczy! A tamto… Są okoliczności łagodzące. Porozmawiaj z nim, Harry!

A potem obróciła się na pięcie i odeszła.

Harry śledził wzrokiem jej drobną figurkę, dopóki nie zniknęła za zakrętem, po czym z opuszczoną głową i zmarszczonymi brwiami, nie zauważając uczniów obserwujących go ukradkiem, ruszył w stronę lochów, po drodze mijając wikingów, którzy chodzili za nim krok w krok.


***


Wylądowali w ciemnej bramie, w jakimś zaułku, przy którym ulokowano obskurny nocny klub, przypuszczalnie studencki, oceniając po średniej wieku i wyglądzie szturmującej go klienteli.

— Po co im golfy? — zapytał Syriusz, wyglądając z bramy i lustrując zebrany pod klubem tłum. — Jest maj, na Merlina!

— Moim zdaniem wyglądają nieźle — oświadczył Remus, mierząc wzrokiem stojącego najbliżej wysokiego blondyna, odzianego w czarny golf i równie czarne dżinsy, z przewieszoną przez ramię tweedową marynarką.

— Od kiedy gustujesz w tweedzie? — Syriusz wyraźnie poczuł się zagrożony.

— Czyż to nie jest nasz narodowy przedmiot dumy?

— Jesteś Szkotem? — mruknął Snape, stając za ich plecami.

— Nie jestem. Ale Francuzi o tym nie wiedzą, prawda?

Severus wywrócił oczami i poprawił wakizashi ukryty na plecach pod luźną skórzaną kurtką w kolorze palonego karmelu.

— Black, bądź łaskaw objawić nam się w swojej lepszej, bardziej przyjaznej człowiekowi postaci.

— Palant — burknął Syriusz, ale cofnął się w cień bramy i dokonał transformacji. Kiedy skończył, podszedł do Remusa i trącił jego dłoń zimnym nosem, a potem lekko uszczypnął zębami.

— Żartowałem — szepnął Lupin. — Nie cierpię tweedu. — I podrapał ogromnego psa za uszami.

Dwaj mężczyźni i zwierzę wyszli z cienia i ruszyli w stronę, gdzie zaułek otwierał się na szeroką, dwukierunkową ulicę. Śledziły ich ciekawskie spojrzenia zebranej pod klubem młodzieży, ale oni nic sobie z tego nie robili. W powietrzu unosił się ledwo wyczuwalny zapach spalenizny, a wokół rozbrzmiewały śpiewne, gardłowe dźwięki francuskiej mowy, które z sekundy na sekundę stawały się coraz głośniejsze.

— Czy oni się… kłócą? — zapytał Lupin, przyglądając się zdumiewającej scenie, rozgrywającej się właśnie na ich oczach.

Kilka metrów od zgromadzonego przed klubem tłumu stały dwie stare kobiety, które na pierwszy rzut oka wyglądały na tak wiekowe i delikatne, że najlżejszy podmuch wiatru mógłby je złamać lub ponieść ze sobą w dal. Tymczasem obie stały z uniesionymi w górę laskami, potrząsając nimi wojowniczo w stronę młodzieży i wrzeszcząc skrzekliwymi głosami coś, co po prostu musiało być stekiem wyzwisk, bo intonacja była aż nadto jednoznaczna. Młodzież rewanżowała się pojedynczymi ripostami i lekceważącymi wzruszeniami ramion, ale to bynajmniej obu staruszek nie zniechęcało.

— Można tak powiedzieć — mruknął Snape.

— O co chodzi? Rozumiesz coś? — nie ustępował Remus, w najwyższym stopniu zaintrygowany.

Severus dość niechętnie skupił się na awanturze i zaczął tłumaczyć.

— Ta w czerwonym kapeluszu krzyczy: Jak wam nie wstyd? Ludzie pomarli, potracili domy, samochody, a wy co? Bóg was pokaże, zarazo piekielna! To przez takich jak wy to wszystko się stało, diabelskie pomioty! Tylko tańce im w głowach i seks, narkotyki jakieś! Teraz odpowiada ten w koszuli w kratkę: Nie twój interes, stara babo jago, co robimy! Zajmij się lepiej swoimi kotami! Teraz ta z siatką na kółkach: Potwory z Apokalipsy! Antychrysty! Niektórzy na chleb nie mają, a oni alkohol będą pić, przeklętniki jedne! Wstydu ani przyzwoitości nie mają za grosz! Taka ta dzisiejsza młodzież, pani kochana, że ani szacunku dla starszych, ani obyczajności, ani Boga w sercu nie mają! Teraz mówi ta roześmiana dziewczyna w zielonej sukience: Przepraszam bardzo, ja jestem buddystką! Ta z siatką: Tylko seks im w głowach! Napiją się, a potem gżą jak popadnie, nieważne, chłopak czy dziewczyna! Obraza boska! Samochody…

— Ona to naprawdę powiedziała? — przerwał mu Lupin.

— Co?

— To ostatnie, o gżeniu?

— Owszem, nawet wykrzyczała, jak widziałeś.

Lupin pokręcił głową.

— A ten facet? — zapytał, wskazując starszego mężczyznę, który właśnie podszedł i włączył się do awantury.

Dajcie dzieciakom spokój, zarazy przeklęte! Co mają robić, siedzieć i płakać? Niech się bawią póki czas! A bo to wiadomo, czy znowu się coś takiego nie stanie? I nie mieszajcie do imprezy Boga! Jeśli ktoś w tym całym gównie maczał paluszki, to najprędzej on!

— O szlag! One go biją!

— Życzmy mu więc, aby miał zdrowe nogi — zaproponował Severus, krzywo się uśmiechając.

— Ja z pewnością będę. — Lupin mrugnął do Snape’a, po czym zaczął obserwować psa biegającego w tę i z powrotem wzdłuż chodnika. — Więc co to za pomysł? Z Harrym.

— To nie pomysł — odparł Snape, wzruszając ramionami. — Raczej długofalowa strategia. Myślę, że nie powinienem mu teraz narzucać swojej obecności. Dumbledore wprawdzie uważa przeciwnie, ale on nie widział, jak dzieciak demoluje nasze mieszkanie. Gdyby zareagował mniej emocjonalnie… Jednak w tej sytuacji myślę, że najrozsądniej będzie zejść mu z oczu i pozwolić na spokojne przemyślenie sprawy i zastanowienie się, czy chce… kontynuować nasze małżeństwo.

Lupin spojrzał na niego z niedowierzaniem.

— I to jest ta strategia? Raczej ryzykowna, powiedziałbym.

— To zaledwie jej część. Ta, w której ja się odsuwam i zajmuję… innymi sprawami. Druga część to ta, w której ty i Black delikatnie uświadamiacie mu, że powinien przemyśleć swoje zachowanie.

Remus zmarszczył brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając.

— Severusie… Ile osób będzie mu to „delikatnie uświadamiać”?

Snape uniósł kącik ust w krzywym uśmieszku.

— Liczę na to, że sporo.

— To manipulacja!

— Co ty nie powiesz? Serio? — zakpił Snape. — To działanie dla jego dobra! I nie każę wam przecież mówić ani robić niczego, do czego sami nie jesteście przekonani.

Lupin potrząsnął głową.

— Może jednak rozważysz zwyczajną rozmowę? Z nami, Gryfonami, to się sprawdza częściej, niż przypuszczasz.

— Daj spokój. On ogłasza, że mnie nienawidzi, natychmiast, gdy tylko pojawiam się w zasięgu jego głosu. Nie sądzę, żebym był w stanie wytrzymać jeszcze jedną taką sesję i go nie uderzyć.

Remus rzucił mu krótkie, nieczytelne spojrzenie, zanim bardzo cicho przemówił.

— Czy nie myślałeś o tym, że to może być dla niego szansa? Na rozpoczęcie od nowa? Na jego własne życie, takie, jakie sobie wybierze? I na partnera, którego wskaże mu serce?

Przez twarz Snape’a przebiegł mimowolny skurcz bólu i złości.

— Nie bądź naiwny — wysyczał. — Nigdy nie pozwolą mu wybrać sobie… kogoś. Ledwie zniknę za horyzontem, a już ustawi się do niego kolejka hien głodnych sławy albo pozycji! Żadnego z nich nie będzie obchodzić, czego on chce! Przecież ich znasz!

Po dłuższej chwili napiętego milczenia Lupin znów się odezwał.

— A co, jeśli on mimo wszystko stwierdzi, że nie chce z tobą być? Że to, co was dzieli, jest zbyt…

Snape stężał na chwilę, a potem zgarbił się lekko.

— Tak się nie stanie.

Lupin przygryzł paznokieć kciuka i głęboko się zamyślił. Tymczasem Severus bacznym wzrokiem obserwował ulice Tuluzy, śledząc zniszczenia, jakie powstały, gdy jej mieszkańcy byli nieprzytomni.

Widok był przygnębiający.

O tej porze dnia „różowe miasto” wcale nie było różowe — raczej fioletowe, i to zgaszonym pastelowym fioletem, niezwyczajnym dla tego miejsca. Budynki, chodniki, nawet drzewa pokryte były cieniusieńką warstwą szarego popiołu. Na jezdniach stały porozbijane samochody, wokół których krzątali się ludzie w maskach na twarzach, próbujący oczyścić ulice z wraków. W powietrzu wciąż unosił się zapach spalenizny, intensywniejszy z każdym krokiem przybliżającym czarodziejów ku centrum. Stało się jasne skąd się brał, gdy Snape i Lupin próbowali przejść jedną z bocznych ulic blisko Placu du Capitole. Zawrócono ich, gdyż trzy stojące tam niegdyś kamienice spłonęły do fundamentów, a kilka innych częściowo, grożąc teraz zawaleniem.

— Wiadomo, ilu ludzi tu zginęło? — zapytał Remus.

— W Tuluzie? — odparł zamyślony Snape. — Jeszcze dokładnie nie policzyli. Wstępnie szacują, że jakieś dziesięć procent. Coś koło czterdziestu tysięcy.

Mieszkańcy miasta przypominali duchy: bladzi, ze zmęczonymi, przekrwionymi oczami, przemykali pod ścianami domów, jakby bali się, że za chwilę spotka ich coś strasznego. Nie rozmawiali ze sobą i nawet na siebie nie patrzyli, w zamian wbijając wzrok w ziemię.

Na krawężniku nieopodal sklepu ze sprzętem sportowym siedziała zgarbiona kobieca postać, kiwająca się w przód i w tył i podśpiewująca pod nosem jakąś melodię. Obok niej stał granatowy dziecięcy wózek na olbrzymich kołach. Severus zajrzał kobiecie przez ramię i zagryzł wargi, gdy zorientował się, czym było zawiniątko w jej ramionach. Lupin odwrócił głowę.

— To będzie ich największy problem — powiedział. — Dumbledore dostał raport, z którego wynika, że śmiertelność wśród niemowląt wyniosła niemal trzydzieści procent. Za szybko się odwodniły. Im starsze dzieci, tym wskaźnik śmiertelności niższy, ale i tak zginęło ich dużo więcej niż dorosłych.

Snape zmrużył oczy.

Szli dalej, depcząc chodniki, na których zaschły brunatne plamy. Pies plątał im się między nogami i próbował zaczepiać przechodniów. Remus, zamyślony, obserwował, jak mieszkańcy próbują leczyć głębokie rany zadane ich ukochanemu miastu.

W okolicy jak dotąd prawie nic nie funkcjonowało. Większość sklepów była pozamykana, niektóre padły ofiarą grabieży i straszyły pustymi witrynami. Restauracje i inne lokale usługowe najwyraźniej nie znajdowały klientów, bo również zostały zamknięte. Działały za to wszystkie banki, puby i kina. I oczywiście kościoły.

— Tak czy siak życie potoczy się dalej — wyszeptał Remus, gdy minęli garstkę wiernych, opuszczających właśnie świątynię. Na ich czele kroczyli państwo młodzi, oboje ufni i pełni nadziei.

— Jak zawsze — zgodził się Severus.

Dotarcie do dzielnicy willowej, w której znajdowała się rezydencja Malfoyów, zajęło im nieco ponad godzinę. Zmierzchało już, choć nie było jeszcze na tyle ciemno, by przy ulicy włączyły się elektryczne latarnie, stylizowane na stare gazowe lampy. Wokół panowała niczym niezmącona cisza, jakby w miejscu tym wymarły wszystkie żywe istoty; ptaki poszły już spać, psy — jeśli jakieś tu mieszkały — pochowały się, a ludzie… Ani jednego zabłąkanego przechodnia, żadnej służby czy ochrony. O tej porze powinien zacząć się już zwykły towarzyski ruch, a tutaj nie było nikogo. Powietrze zdawało się gęste od czającej się w półmroku grozy, która wsączała się w pory i sprawiała, że na skórze zbierały się drobne kropelki zimnego potu.

Severus przystanął na chwilę u wylotu szerokiej, wysadzanej kasztanowcami alei prowadzącej w głąb kompleksu ekskluzywnych posesji i w milczeniu przyglądał się nieruchomemu krajobrazowi. Wybrukowana kocimi łbami jezdnia była pusta, tak jak i równiutkie, zadbane chodniki, przy których ustawiono żelazne kosze na śmieci w kształcie rozchylających się kielichów tulipanów. Misternie kute, wysokie na dwa metry płoty nie ukrywały niczego, bo i nie o to wszak chodziło właścicielom znajdujących się za nimi, epatujących bogactwem, domostw. W tym mieście wszystko było na pokaz i właśnie dlatego Narcyza je wybrała — by każdy mógł ją obejrzeć. Ją i jej bogactwo, za które sprzedała się Lucjuszowi, a którym nie mogła chełpić się przed czarodziejami, ponieważ ostentacja była wśród nich źle widziana. I Malfoy przez wiele lat jej na to pozwalał, jakby go bawiła akurat ta strona jej spaczonej osobowości.

Snape ruszył przed siebie, żeby jak najszybciej dostać się do pałacu, bo tylko Narcyza mogła wyjaśnić jedną z trapiących go wątpliwości. Lupin i pies podążali za nim, uważnie obserwując okolicę. Żaden z mężczyzn nie ośmielił się rozmową zakłócić śmiertelnej ciszy tego miejsca, więc jedynym odgłosem towarzyszącym ich przejściu był ledwo słyszalny szmer pospiesznych kroków.

Niewielką posiadłość Malfoyów znaleźli na końcu ślepej uliczki, która wyglądała, jakby została zbudowana tylko po to, by zostać zamkniętą przez olbrzymią, wykutą z żelaza, piękną i delikatną bramę, przypominającą raczej dzieło sztuki jubilerskiej niż kowalskiego rzemiosła. Wokół grubych czarnych prętów wiły się srebrne gałęzie winorośli, a każdy winny listek został wyrzeźbiony tak subtelnie i dokładnie, że miało się wrażenie, iż wystarczy maleńki wiatr, by brama rozszumiała się cichutko.

Za ogrodzeniem rozpościerał się widok na aleję prowadzącą do pałacu oraz na rozciągający się po obu jej stronach uporządkowany francuski ogród. Severus w najmniejszym nawet stopniu nie podzielał skłonności Narcyzy do obsesyjnego panowania nad naturą, więc precyzyjnie przycięte żywopłoty i wyszukane zielone posągi wywołały na jego twarzy jedynie grymas obrzydzenia. To wszystko zbyt przypominało ogrody jego matki, których chorym zwieńczeniem był labirynt na Różanym Wzgórzu.

Snape wyciągnął dłoń, by poczuć magię nałożoną na bramę i zmarszczył brwi.

— Co jest, do diabła? — mruknął.

— Nie ma żadnych barier — wyszeptał Lupin.

— Nawet głupiego Confundusa — potwierdził Black, który właśnie wrócił do swojej ludzkiej postaci, nie przejmując się wcale, że ktoś mógłby go zobaczyć.

— Kompletnie nic. Mogliśmy się aportować prosto pod bramę — wycedził Snape. — Wyciągnij miecz — powiedział do Syriusza, sięgając po różdżkę i wakizashi. Teraz żałował, że jednak nie wziął katany. — Alohomora.

Żelazne wrota skrzypnęły cicho i otworzyły się. W dalszym ciągu nie dało się wyczuć innych czarów poza silnym zaklęciem antyaportacyjnym zaczynającym się tuż za ogrodzeniem. Coś było bardzo nie w porządku.

Niezwykle ostrożnie, uważnie śledząc wzrokiem otoczenie, zakradli się przed wejście do rezydencji. Severus pchnął drzwi, które niespodziewanie okazały się otwarte. Weszli powoli do środka i zatrzymali się zaraz za progiem, by przyzwyczaić zmysły do dziwacznie zmienionej rzeczywistości, która ich nagle otoczyła.

Wewnątrz panowała niczym niezmącona cisza, w której całkiem wyraźnie słyszeli własne kroki. Było ciemno, gdyż wszystkie okna zasłonięto grubymi kotarami, przez które nie przebijał się nawet najmniejszy promień światła. Mrok rozjaśniały odrobinę delikatne płomyki wiecznie płonących świec, zainstalowanych w kandelabrach przy samych drzwiach.

— Co to za odór? — zapytał Syriusz szeptem, który w ciszy pustego domu zabrzmiał nieprzyjemnie głośno. — Coś jak… róże… i…

— Trup? — zasugerował Snape, czując na plecach ciarki. — I krew.

— Bez wątpienia — potwierdził Lupin. Skrzydełka jego nosa rozchyliły się nieco, gdy głęboko wciągał powietrze.

— Czy myślicie, że ktoś tu jeszcze jest? W sensie… żywy?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin