101.doc

(126 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

 

Rozdział 101. Inwestycje


— Nie uciekaj! Poczekaj na mnie! Zabawimy sssssię!

Przeciągły syczący szept uderza go w plecy. Po chwili słyszy cienki chichot, który lodowatym dreszczem spływa mu po kręgosłupie. Przyspiesza, wcale już nie zważając, czy narobi hałasu. Za wszelką cenę musi się stąd wydostać!

— Nie uciekaj, Harry! Mój maleńki, ssssssłodki chłopczyku… Chodź! Zabawimy się! Dam ci wszystko, czego pragniesssssz!

Zaczyna biec, choć woda staje się coraz gęstsza, utrudniając mu stawianie kolejnych kroków. Z sekundy na sekundę jest coraz cieplejsza i bardziej zawiesista, a on ma wrażenie, że stopniowo się w nią zapada. Ten, który szepcze, dociera już bardzo blisko, Harry niemal czuje jego oddech na karku.

— Poczekaj! Dam ci wszysssstko, czego pragniesssssz! Tyle krwi, ile będziesz potrzebował, tyle bólu, ile znajdziemy. Zabawmy sssssię!

— Zostaw mnie! — woła histerycznie. — Kim jesteś? Zostaw mnie w spokoju!

— Nie mogę. Jesteś mój! Kocham cię, Harry! Dam ci wszysssstko, co mam!

Wokół rozbłyskują światła pochodni, zupełnie go oślepiając. Setki pochodni, całe morze ognia tańczące mu teraz przed oczyma.

— Sssspójrz! — syczy głos. — To wszyssssstko jest dla ciebie! Kocham cię!

Zupełnie nagle odzyskuje wzrok i widzi…


Harry gwałtownie otworzył oczy, wyrwany ze snu oszalałym rytmem własnego serca. W ciemności sypialni — niegdyś przyjaznej, a teraz tylko pustej — poczuł się samotny jak nigdy wcześniej.


***


Mój przyjaciel, Aedron, zwierzył mi się tamtego dnia, że od chwili, gdy zyskał moc, niczego nie pragnął równie mocno, jak zostać jednym z Kompletnych. Powiedziałem mu wtedy, że to mit i że nigdy nie było takiej kasty, a on tylko uśmiechnął się smutno, patrząc na mnie tymi swoimi czerwonymi oczami i zapytał: „Ale czy nie byłoby wspaniale, gdyby jednak istnieli? Ty i ja, w dwóch ciałach, z jednym umysłem i duszą. Czy potrafisz to sobie wyobrazić?”.

Nie potrafiłem, więc zaśmiałem się głośno, a potem zaczęliśmy naszą tradycyjną grę, w której on szukał sposobu, jak mnie opętać, a ja — jak się przed nim obronić. Opieranie się jego sztuce dawno już przestało być dla mnie wyzwaniem, ale ta rozrywka nigdy mi się nie znudziła, bo inwencja mego przyjaciela była jak morze, pełna tajemnych prądów, mielizn i podstępnych pływów, gęsto usiana ogniami świętego Elma. I czasami tak dobrze było po prostu mu się poddać i zanurzyć w jego wyobraźni, kreującej dla mnie światy pełne…


— Serio, Harry, musisz go do tego namówić. Jest nam potrzebny — powiedział Ron, odciągając uwagę Severusa od lektury szóstej Księgi Jasności.

— Jak niby mam to zrobić? Oderwać go od łóżka Syriusza na siłę? Poza tym on jest w fatalnej formie, do niczego wam się nie przyda.

— Jest w takiej formie, bo mu na to pozwalasz — mruknął Snape, a obaj chłopcy odwrócili głowy i wbili w niego spojrzenia. — Rozczulanie się nad sobą może mu jedynie zaszkodzić.

— On się nad sobą nie rozczula — sprzeciwił się Harry. — Po prostu cierpi. Normalni ludzie tak mają, że cierpią, gdy ich bliskim dzieje się krzywda.

— Doprawdy? — prychnął Severus. — Przesiaduje w skrzydle szpitalnym po dwadzieścia godzin na dobę od trzech tygodni, rozmyślając i gapiąc się na Blacka. Lepiej by było, gdyby się skupił na szukaniu metody, jak mu pomóc. Przestań go głaskać po główce i daj mu w zamian jakąś robotę. Tobie nie odmówi.

Harry potarł skronie, wyraźnie wahając się, jaką decyzję podjąć.

— Nie chcę go odrywać od Syriusza. Zwłaszcza teraz, kiedy Syri wciąż jest nieprzytomny. To mi się wydaje takie… bezduszne.

Severus poczuł, jak jego wargi zupełnie mimowolnie wykrzywiają się w szyderczym uśmiechu.

— Mam rozumieć, że jeśli Black się nie obudzi, to zgodzisz się, by Lupin siedział przyklejony do jego szpitalnego prześcieradła przez kolejne dziesięć lat? A może od razu dajmy mu Wywar Żywej Śmierci i niech sobie obaj leżą łóżko w łóżko?

Harry gniewnie zmrużył oczy. Przez moment wyglądał, jakby miał zareagować jednym ze swoich irytujących ataków złości, jednak wrażenie szybko minęło. Kilka głębokich wdechów, krótkie zaciśnięcie zębów i po chwili chłopak zwrócił się do Rona:

— Pogadam z nim. Ale jeśli stanowczo odmówi, nie będę naciskać.

Severus zmierzył go krótkim spojrzeniem, a potem obojętnie odwrócił wzrok, udając, że wraca do czytania. Nie mógł pozbyć się refleksji, że codzienne lekcje Harry’ego z Dumbledore’em, nieważne jak bardzo drażniły jego samego, chłopakowi najwyraźniej przynosiły wymierne korzyści. Gryfon z dnia na dzień w widoczny sposób coraz lepiej kontrolował emocje, a co za tym idzie — również swoją moc. Czego Snape’owi nie udało się dokonać przez osiem miesięcy, Dumbledore osiągnął w trzy tygodnie. Niewiarygodnie irytujące!

Weasley odłożył na bok pergamin z notatkami i sięgnął po kolejny, zapisany drobnym, nieczytelnym pismem. Ciekawe, że gdy pisał eseje z eliksirów, zawsze sadził kulfony wielkości paznokcia.

— Tu masz moje streszczenie projektu Anthony’ego Goldsteina. Rzecz dotyczy wprowadzenia lekcji mugoloznawstwa dla czystokrwistych i wiedzy o społeczeństwie magicznym dla urodzonych z mugoli. Elementy prawa, tradycje, kultura czarodziejów i inne takie oraz to samo w drugą stronę, żeby i jedni i drudzy mieli pojęcie, jak wyglądają oba światy. Gdy zobaczyłem zakres zagadnień na mugoloznawstwo, szczęka mi opadła. A Hermiona domaga się, żeby tam dopisać jeszcze klonowanie, DNA i kozę Polly. Serio, moim zdaniem przesadza z tą swoją nową obsesją.

— Owieczkę Dolly — poprawił go zamyślonym tonem Harry, ale Ron tylko machnął ręką w geście „bez różnicy”.

— A kto będzie tego uczył? — zapytał Severus.

Z wielkim zaciekawieniem przysłuchiwał się rozmowie chłopaków, ponieważ Weasley odwalił kawał dobrej roboty. Jego plan demokratyzacji magicznego społeczeństwa zakrojony był na naprawdę szeroką skalę, choć momentami wydawał się Snape’owi nieco zbyt entuzjastyczny, a za mało realistyczny.

— Taa, to jest pewien problem — zgodził się Ron. — Mamy cholernie mało kompetentnych nauczycieli znających mugolski świat, a co gorsza, mamy też niewielu takich, którzy są dobrze zorientowani w naszym własnym. Szczerze? Byłem w szoku, gdy dowiedziałem się, ile wie przeciętny czarodziej na temat prawa.

— Chyba nie mniej ode mnie — westchnął Harry.

— Zdziwiłbyś się. Okazuje się, że odrobinę zorientowani są tylko ci, co mają kogoś z rodziny w ministerstwie. Ale ilu ich jest? Reszta w ogóle się tym nie interesuje, jakby ich to nie dotyczyło.

— Bo i nie dotyczy — odparł cicho Severus. Nie mógł się oprzeć, by nie wtrącić się od czasu do czasu. A właściwie nawet dosyć często. Ani Weasley, ani Harry nie wyglądali, jakby im to przeszkadzało. — Są przyzwyczajeni do zrzucania wszystkiego na głowy rodów.

— Czas to zmienić — mruknął Harry. — Im szybciej, tym lepiej. Kiedy macie zamiar wprowadzić nowe lekcje? — zwrócił się do Rona.

— Goldstein proponuje już po wakacjach, ale na początek tylko w trzech największych szkołach, czyli oczywiście u nas, w Beauxbatons i w Durmstrangu. Tu wszystko jest. — Weasley wskazał na plik pergaminów, który trzymał w dłoni. — Przez pierwszy rok będziemy obserwować i modyfikować programy, a potem wprowadzać je do kolejnych placówek.

— Te zajęcia z prawa czarodziejów zróbcie obowiązkowe dla wszystkich, nie tylko dla mugolaków — nakazał Harry. Gdy Weasley spojrzał na niego pytająco, wyjaśnił: — Sam powiedziałeś, że przeciętny czarodziej nic o tym nie wie.

— Racja! — zgodził się Ron i szybko zaczął coś dopisywać na marginesie ostatniej karty, podczas gdy Severus ukradkiem przyglądał się Harry’emu, co ostatnio czynił niemal bez przerwy, bardzo dbając o to, by nie zostać na tym przyłapanym.

Prawdę mówiąc, wyniki obserwacji nieco go dezorientowały, gdyż nie potrafił ich sensownie wyjaśnić. Od pamiętnej sceny w gabinecie Dumbledore’a Harry zdawał się przechodzić przyspieszoną metamorfozę. Zachowywał się spokojniej niż kiedykolwiek, a ponadto wydawał się jakby… twardszy? I to byłoby w porządku, a nawet stanowiło powód do radości, gdyby Severus rozumiał, skąd się te zmiany brały. Nie umiał ich jednak wiarygodnie zinterpretować.

Przez ostatnie trzy tygodnie uważnie śledził każdy krok chłopaka i o to samo poprosił również innych, choć Harry nie zdawał sobie z tego sprawy. Draco Malfoy regularnie, dyrektor czasami, a Granger z doskoku relacjonowali mu, jak młodzieniec jest teraz traktowany i jak sobie radzi. A radził sobie zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę, że zupełnie nagle znalazł się w szklanej bańce samotności, choć z pozoru bez przerwy otaczali go ludzie. Przyjaciele i współpracownicy dzień i noc kręcili się wokół, ale każde z nich miało własne sprawy do załatwienia. Nikt nie chciał zajmować się prywatnym życiem Harry’ego Pottera, a przynajmniej nikt nie chciał rozmawiać o tym z nim samym. Co innego plotki — te nie milkły ani na chwilę.

Młody Malfoy twierdził, że w pokoju wspólnym Gryfonów szeptano po kątach o niezrozumiałym ochłodzeniu stosunków na linii Potter-Snape. Szeptano o tym również w pokoju nauczycielskim, kuchni i Wielkiej Sali. Odpowiedzialnością za to, co się działo, większość — o dziwo — obarczała Harry’ego, choć poza dyrektorem i Hermioną nikt nie znał prawdziwego powodu jego zachowania. Można by pomyśleć, że na celowniku oskarżycielskich spojrzeń znajdzie się raczej stary, wstrętny i powszechnie znienawidzony mistrz eliksirów, z jakiegoś jednak powodu tak się nie stało.

Obserwując irracjonalne zachowanie co poniektórych, Severus doszedł do wniosku, że nigdy nie pojmie krętych ścieżek, jakimi porusza się ludzki umysł. Gdy wspomniał o tym Granger, ta zarumieniła się mocno, ale odważnie wyznała mu, że — jej zdaniem — chodzi o czynnik Heathcliffa*, następnie zaś przez dziesięć minut próbowała mu wyjaśnić, dlaczego niejaka Cathy stała się obiektem niechęci mugolskich czytelniczek, choć tak naprawdę to Heathcliff był mrocznym sukinsynem, a Cathy okazała się zaledwie słaba…

— Udam, że nie zrozumiałem tego idiotyzmu o mrocznym sukinsynu, panno Granger — powiedział jej wtedy, wprawiając dziewczynę w stan zakłopotania grożący samozapłonem, ale nie mógł zaprzeczyć, że jej wywód rozjaśnił mu nieco w głowie, wyjaśniając przy okazji przyczynę irytujących, maślanych spojrzeń, śledzących go gdziekolwiek się ruszył oraz fleszy aparatów, które regularnie przy nim rozbłyskiwały. Jakby był jakąś skretyniałą gwiazdą quidditcha!

Granger sugerowała, że w którymś momencie jego małżeństwo stało się własnością publiczną jako jedna z najromantyczniejszych historii miłosnych ostatnich lat. Gdzieś pomiędzy powrotem z Winter Land a pocałunkiem w ministerstwie on sam zaczął być postrzegany przez czarownice jako bohater romansu, co było oczywiście mocno przedwczesne, ale w rezultacie nie aż tak znowu odległe od prawdy. Granger dukała też coś o skórach, czerwieniąc się przy tym jak pensjonarka, aż musiał ją uciszyć. Ze słów dziewczyny wynikało, że drobne zmiany w jego wyglądzie, do których sam nie przykładał wagi, nie przeszły niezauważone. Stał się atrakcyjny. Nie, żeby obiektywnie, bo zdawał sobie sprawę, że w istocie jego uroda dalej jest raczej niejednoznaczna, ale biorąc pod uwagę jego skłonność do izolowania się (Granger mówiła o „aurze tajemniczości”) i brak oporów przed mieszaniem ludzi z błotem („ironiczna osobowość”), połączone z pozycją społeczną i bogactwem dawały w rezultacie mieszankę, która w zderzeniu z oślepiającą jasnością Harry’ego Pottera wydawała się niektórym… wielu… pociągająca. Według Granger, rzecz jasna.

Wokół ich małżeństwa narosły plotki i domniemania oraz różne romantyczne legendy, które — gdy Granger mu je streściła — przyprawiły Severusa o mdłości. I cały ten cukierkowy bełkot owocował teraz oględnie wyrażaną niechęcią do Harry’ego, bo po wykrzyczanej w Wielkiej Sali groźbie to jego uważano za odpowiedzialnego za całe zamieszanie. Od momentu, gdy w prasie ukazały się pierwsze spekulacje dotyczące ich rozstania, czytelnicy zaczęli słać do gazet listy, w których dzielili się swoimi opiniami, a zarówno brukowce, jak i poważne dzienniki nie wahały się ich publikować, nawet mimo tego, że po dementi Malfoya same nie zajmowały w sprawie otwartego stanowiska. Z listów tych wynikało jasno, że ludzie nie życzyli sobie stracić swojej bajkowej pary.

Snape’a ogromnie bawiło przyglądanie się Harry’emu, który co rano przy śniadaniu uważnie studiował „Proroka”. W momencie, w którym dzieciak docierał do szpalty z korespondencją od czytelników, jego twarz stawała w ogniu, nigdy jednak nie rezygnował z czytania kolejnych opinii na temat swojego kamiennego serca. Jakby mu to sprawiało jakąś przewrotną przyjemność. A potem kierował spojrzenie w stronę stołu prezydialnego, próbując uchwycić wzrok Severusa, jednak Snape nigdy do tego nie dopuszczał. Udawał, że zajęty jest uprzejmą konwersacją z Minerwą albo Albusem i zupełnie chłopaka ignorował. Po południu zaś spotykali się w swoich komnatach, gdzie spędzali czas, pracując ramię w ramię nad wspólnymi projektami.

Zdumiewające, ale współpraca układała im się jak nigdy przedtem. Harry był skupiony i zdeterminowany, by sumiennie wywiązywać się ze swoich obowiązków. Jego postawa zarówno Severusa zaskoczyła, jak i niezwykle mu się podobała, jednak nigdy o tym nie mówili. W ogóle niewiele się do siebie odzywali, a już jak ognia wystrzegali się tematów osobistych. Ani razu nie rozmawiali o prasowych plotkach, tak jak i o przyjaciołach Harry’ego, którzy unikali jego wzroku, gdy ktoś wspominał o Snapie. Albo o tym, że Lupin był zbyt skoncentrowany na swoim kochanku, by wspierać jego chrzestnego syna. Ani o tym, że Severus znikał każdej nocy w miejscu, o którym Harry nie miał pojęcia. Przenigdy nie wspominali też o lekcjach szermierki, jakie co drugi dzień Severus dawał Harry’emu, jakby poza Pokojem Życzeń ich umysły zamykały się na wspomnienia intensywnej fizycznej bliskości, której tam doświadczali. Rozmawiali tylko o pracy, nauce i egzaminach. Codziennie od trzech tygodni.

— Spójrz na to. — Rozmyślania Severusa przerwał głos Weasleya podającego przyjacielowi jakiś rysunek. — Ten schemat przygotował Maarten Bilderdijk. Przedstawia grupy docelowe poszczególnych europejskich tytułów prasowych wraz z opisem, jakiego typu informacje czytelnik danego periodyku jest w stanie zrozumieć i zaakceptować.

— Ron — przerwał Harry. — Mów prościej, proszę. Nie czytaj z tej cholernej kartki.

Severus przymknął powieki, a kącik jego warg drgnął niebezpiecznie, za to Weasley wywrócił oczami, otwarcie się śmiejąc.

— Wybacz — powiedział. — Nie da się inaczej mówić do tych wszystkich mądralów, z którymi muszę się teraz zadawać, bo jak zaczynam gadać po ludzku, to mają mnie za przygłupa. — Wyszczerzył się. — A chodzi o to, że profesor uniwersytetu kupi „Magię Powszechną”, gospodyni domowa „Poradnik Magiczny”, kibic „Świat Quidditcha”, uczennica „Czarownicę”…

— Chyba że jest Hermioną — mruknął pod nosem Harry. — Wtedy wykupi cały kiosk.

— …a „Proroka Codziennego” czytają wszyscy — dokończył Ron, udając, że nie usłyszał złośliwości. — Każda z gazet zamieszcza wyłącznie takie informacje, jakie jej czytelników zainteresują, podane tak, żeby były strawne. Jak wyskoczysz do Lavender z artykułem naukowym o historii praw istot magicznych, to przyśnie po dwóch akapitach. Ale jak napiszesz, że wampirzyca Dropia od pięćdziesięciu lat jest wielbicielką gotyckiego stylu Braci Falconich, ale niestety nie może kupować ich ubrań, bo Rzymianie dostają histerii na widok wampira, to od razu ją zainteresujesz.

— Braci Falconich? — zdumiał się Harry.

— Projektanci mody — rzucił w przestrzeń Severus. Na zaskoczone spojrzenia chłopaków wzruszył ramionami. — Jestem dorosły, a nie martwy.

Ron podrapał się po nosie.

— Co to ja…? A tak. Więc Maarten uważa, że dla każdej grupy czytelników musimy przygotować osobną strategię informacyjną. W każdej z nich trzeba zachować rozsądny stosunek wiedzy do rozrywki, no i absolutnie nie możemy przesadzić z prawieniem morałów. Maarten mówi, że trzeba zacząć powoli, żeby nie wyglądało, że próbujemy manipulować ludźmi, a jak się przyzwyczają, to przyspieszyć.

— I jak niby miałoby to wyglądać? — zapytał Harry.

— To zależy od wielu czynników. Najprościej pójdzie nam ze stworzeniem czegoś takiego dla nastolatków i pewnie ze sportowcami też nie będzie kłopotu. Wiesz, promocja wizerunków istot magicznych zasłużonych dla quidditcha, wilkołak Pretus jako najlepszy wytwórca mioteł i goblińskie znicze… Znajdzie się tego sporo. Do gospodyń domowych trafimy romantycznymi opowieściami o zakazanej miłości, historiami wil skazanych na rozłąkę ze swoimi ukochanymi i takimi tam głupotami. Mamy też w planie wywiady z aktorami; oni powiedzą wszystko, co chcemy, byle tylko pokazać się w gazecie. A pomiędzy tymi wszystkimi bzdurami trochę twardej wiedzy o historii i społeczeństwie. Zamierzamy też wprowadzić wszędzie kolumny z poradami prawnymi. Mniej więcej wiemy już, jak to ma wyglądać. — Ron zmarszczył brwi. — Jedyny, ale za to poważny problem będziemy mieć z inteligencją i arystokracją. Choć z arystokracją na pewno większy — stwierdził rudzielec i rzucił okiem na Snape’a. — Nie mamy pojęcia, jak do tego podejść.

— Wcale się nie dziwię — skwitował Severus. — Jeśli ich nie przekonacie albo nie nastraszycie wystarczająco mocno, żeby zneutralizować, to zniszczą wasze sprytne kampanie informacyjne od dołu. A szanse, żeby ich przekonać, macie nikłe.

— Wiem — przytaknął Weasley. — Draco mi to wyklarował.

— O czym dokładnie Malfoy mówił? — wtrącił się Harry.

— Zapewne o tym, że szlacheckim rodom, które dysponują głosami, nie w smak będzie podzielić się władzą — wyjaśnił Severus. — Zwłaszcza z tymi, którzy do niedawna byli od nich zależni. Sam mam problemy z zaakceptowaniem myśli o moich braciach dokonujących wyborów, od których zależeć może moja przyszłość.

— Ja mam zupełnie inny problem — stwierdził Harry, marszcząc gniewnie brwi. — Mianowicie taki: co by się stało z głosami Syriusza, gdyby on umarł?

— A co by się z nimi stało? — bez zastanowienia wypalił Ron.

Harry zacisnął zęby, a Severus cicho westchnął.

— Dostałaby je Bellatriks — powiedział krótko.

Na chwilę zapadła kłopotliwa cisza, potem zaś Ron potarł kark i odezwał się jak gdyby nigdy nic:

— No, to jest jakiś argument. Kto normalny chciałby mieć tę wariatkę za głowę rodu?

— I co? Użyjesz hasła: „Wybierz wybory powszechne, bo nie wiesz, czy jutro twoim zwierzchnikiem nie zostanie świr w masce!”? — zapytał Harry z niedowierzaniem.

— Czemu nie? — wzruszył ramionami Snape. — Kampania negatywna bywa bardzo skuteczna, szczególnie, gdy ją połączyć z humorem. Jeśli przekonamy ludzi, że demokratyczne wybory wyeliminują z życia politycznego śmierciożerców, to kto wie?

Harry spojrzał na niego zmrużonymi oczyma, ale nic nie powiedział. Nie musiał. Severus i tak doskonale wyczytał w jego wzroku kpiące pytanie: „Śmierciożerców, co?”. Ron przez chwilę wpatrywał się z namysłem w swoje notatki, a potem podniósł się, podszedł do kominka i sięgnął po proszek.

— Wieża Gryffindoru — powiedział i wsadził głowę w płomienie. — Ej, ty! Widziałeś moich braci? Tych, co to ich wcale w wieży być nie powinno? Freda i George’a? Możesz im powiedzieć, żeby ruszyli tu tyłki?

Przez chwilę czekali w ciszy, a potem odezwały się dwa znajome głosy.

— Wiedzieliśmy, że to się w końcu stanie — powiedział ponurym tonem Fred albo George.

— Że Harry w końcu wywali cię z posadki.

— I wtedy przyjdziesz do nas, zanudzać nas swoimi żałosnymi narzekaniami.

— Nie myśl, że pozwolimy się wykorzystywać bez rekompensaty!

— Mamy nowy eliksir utwardzający to i owo, ciągle w fazie testów, więc…

— Zamknijcie się, przygłupy — burknął Ron. — Profesor Snape was słucha.

Po drugiej stronie zapanowała cisza, przerywana co jakiś czas zduszonymi chichotami, a potem znów odezwał się któryś z braci:

— Zakładamy optymistycznie, że jesteś w pełni swoich ograniczonych władz umysłowych i nie pod Imperiusem. Żadnej różdżki wbitej w plecy? — Severus zauważył, że Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu. — W czym zatem możemy ci pomóc, drogi bracie?

— Wymyślaliście kiedyś hasła reklamowe dla Bombonierki Lesera. — Ron od razu przeszedł do sedna. — Potrzebujemy dokładnie takich samych, ale na temat wyborów. Harry, jak to szło?

— „Wybierz wybory powszechne, bo nie wiesz, czy jutro twoim zwierzchnikiem nie zostanie świr w masce!” — powtórzył Harry.

— No no no, chłopie, trzeba ci oddać, że wzniosłeś się na wyżyny handlowej skuteczności. Zaproponowalibyśmy ci u nas pracę, gdybyś jednej już nie miał. Twoja twórczość, tak subtelna i pełna polotu…

— Polotu, o tak!

— …łagodnie pieści moje uszy, wpadając jednym, a wypadając drugim — dokończył któryś z bliźniaków.

— Może dlatego, że przestrzeń między nimi jest pusta — burknął Harry, krzywiąc się lekko, ale jego oczy błyszczały.

— Ałć. Jaki okrutnik! — Z kominka dobyło się westchnienie. — I do tego zupełnie nieodporny na krytykę!

— Od razu widać, że za długo przebywał z naszym nudnym bratem, a za krótko z szanowną matką.

— Całkowicie się z tobą zgadzam, Fred! Obcowanie z Roniaczkiem każdemu odessałoby poczucie humoru!

— Moglibyśmy nad tym popracować, ale chwilowo rozkręcamy biznes, nie dysponujemy więc wystarczającą ilością czasu, a ty, Harry, zasługujesz przecież na sto procent naszego zaangażowania i uwagi…

— Na gacie Merlina! — warknął Ron. — Nie po to klęczę z łbem w kominku, żeby wysłuchiwać tych głupot. Macie jakiś pomysł? Jak nie, to spadajcie, mam lepsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie waszego bredzenia. I Harry też.

— Hej, George, słyszysz, jaki się zrobił nerwowy?!

— I władczy! Pomysł, tak? Co powiecie na to: „Wybierz wybory powszechne, bo może twój głos zaważy, że jutro twoim zwierzchnikiem, nie będzie świr w masce na twarzy!”?

Severus odwrócił głowę i zasłonił oczy dłonią, udając, że masuje czoło. Nie znosił tych imbecyli, ale nie mógł powstrzymać drgania ust.

— Znacznie lepiej — wyraził opinię drugi z bliźniaków, najprawdopodobniej Fred. — Albo tak: „Wybierz wybory powszechne, głosuj za przyszłością, a może twój nowy zwierzchnik nie stanie ci w gardle kością.” A w ogóle, o co chodzi z tym zwierzchnikiem? I czemu to ma się zaczynać od „wybierz wybory”? Brzmi głupio, co nie?

Harry śmiał się już otwarcie, młodszy Weasley rechotał, a Severus wstał i poszedł do łazienki, bo nagle po prostu musiał opłukać twarz. Gdy znalazł się w sypialni, oparł się o ścianę w pobliżu drzwi i słuchał dalszego ciągu dialogu.

— Te hasła moglibyśmy wymalować na murach przed referendum w sprawie zmiany prawa wyborczego. Że niby spontaniczny głos społeczeństwa, łapiecie? — tłumaczył Ron, a Severus nie wierzył własnym uszom. Czy Weasley naprawdę powinien był trafić do Gryffindoru? Jego pomysł był tak ślizgoński, że aż bolało, iż nie wpadł na niego żaden Wężyk. — Wersja ze świrem w masce ma nastraszyć ludzi, że kiedyś do władzy mogliby dojść śmierciożercy, i to zupełnie legalnie. Rozumiecie, zwierzchnik to głowa rodu.

— Ach, o to chodzi! Dajcie nam sekundę.

Przez chwilę bliźniacy się nie odzywali, potem z kominka dobyły się zduszone szepty i wreszcie głos pierwszy zawołał:

— Panowie i panowie, oto perła marketingu politycznego! Przedstawia George Weasley!

A głos drugi bez oporu przejął pałeczkę:

— „Knot się wypalił, och, jaka szkoda! Wolne wybory! Możesz głosować! Sam wybierz głowę rodu takiego, co cię nie sprzeda dnia następnego!”.

— I jak? Osobiście uważam, że jesteśmy geniuszami.

— Fenomenami na skalę światową.

— Samorodnymi talentami!

— Moglibyśmy na tym zarobić kupę kasy…

— Z pewnością — zgodził się Severus, wchodząc z powrotem do salonu. — Dlatego zapłacimy wam za tworzenie pamfletów, które później będziemy zamieszczać w prasie i na ulotkach.

— Zapłacimy? — zapytał zaskoczony Harry.

— Naturalnie — potwierdził Severus. — Za rzetelną pracę należy się zapłata, to chyba oczywiste. Zakładam, że wasza praca będzie rzetelna? — dokończył pytająco.

Zapadła wypełniona szokiem cisza. Z kominka nie dobiegał najlżejszy odgłos. W końcu Ron wyjął głowę z płomieni i koszmarnie wykrzywiony, dusząc się od ledwo powstrzymywanego śmiechu, wydukał:

— Żałuj… żałuj, Harry, że nie widziałeś ich min. Myślałem, że nie są zdolni… że mają jakiś feler… — Ron zakrył twarz dłońmi. — Chyba pierwszy raz w życiu ich zatkało!

— Słyszymy cię, ty kretynie — odezwał się jeden z bliźniaków raczej niepewnym tonem. — Zakładamy, że propozycja jest poważna, nie będziemy więc obrażać nikogo zadawaniem pytania w stylu: „Czy aby na pewno?”. Ponieważ jednak odczuwamy nieodpartą potrzebę uzewnętrznienia naszego zdumienia w sposób właściwy nastolatkom, pozwolimy sobie odmeldować się. Harry, profesorze Snape, głupszy bracie, niech wasze życie pełne będzie słońca i wszelkiej pomyślności. George, uszczypnij mnie, bo nie mogę w to uwierzyć… — usłyszeli jeszcze obecni w lochach, a potem płomienie zamigotały i zmieniły kolor na zwykły, żółty.

— Czy właśnie zatrudniłeś Freda i George’a Weasleyów? — zapytał Harry, unosząc brwi i spoglądając na Snape’a z mieszaniną rozbawienia i zdumienia.

— Jakby to było coś dziwnego. — Severus wzruszył ramionami. — Jeśli cokolwiek potrafi skłonić wysokie rody do refleksji, to z pewnością tym czymś jest możliwość ośmieszenia w prasie. Kilka pamfletów ukazujących ich ignorancję i zaściankowość i od razu zmiękną. Część zastraszymy, część skusimy obietnicami, a reszta pójdzie za tłumem. — Zmarszczył brwi. — Łatwo nie będzie, ale nie jest to niemożliwe.

— A co z inteligencją? — wyburczał Ron. — Nie wiem, jak ich podejść. Strasznie działają mi na nerwy, słowo daję. Każdy jeden z nich uważa się za najmądrzejszego i lepszego od zwykłych ludzi. Jak mam gadać z jakimś naukowcem albo artystą, że już o polityku nie wspomnę, to chyba wolałbym znów spotkać Aragoga.

— W twoich ustach to naprawdę coś znaczy — roześmiał się Harry. — Jak sądzisz, Severusie, co powinniśmy z nimi zrobić? Znasz się na tym, prawda? W końcu zarozumiali naukowcy to twoje klimaty — zwrócił się złośliwie do męża.

Snape wzruszył ramionami, nieporuszony.

— Wielu z nich ma powód do tego, by czuć się lepszymi od innych — stwierdził. — A zadziała to, co zwykle: granty, mecenat, ułatwianie publikacji, kolejne stopnie naukowe, dobra prasa. Jednak najważniejsze to przekonać do swoich racji tuzów. Z naciskiem na słowo „przekonać”, bo w ich przypadku epatowanie sławnym nazwiskiem, drogi królu, obawiam się, nie pomoże. Z kolei zastraszyć się nie dadzą, a pieniędzy nie potrzebują, więc sami rozumiecie… Ale jeśli ich przekonacie, jeśli uwierzą w sens przemian, wówczas będą w waszej sprawie walczyć do ostatniej kropli krwi. Na słowa, rzecz jasna.

— Niektórzy już są przekonani — powiedział cicho Harry, spoglądając na męża spod przymkniętych powiek, niezrażony wzmianką o swoim sławnym nazwisku. — Abdelghani, Bilderdijk, Morales, Flamel, Hamada. Dyrektor nie wybrał ich przypadkiem, prawda? Nie tylko dlatego, że sympatyzują z wampirami?

— A czy on cokolwiek robi przypadkiem? — odpowiedział pytaniem Snape.

Harry przeniósł wzrok na Rona.

— Napiszę do nich. A ty znajdź innych ważnych ludzi ze środowisk naukowych, politycznych i kulturalnych. Przygotuj ich charakterystyki, a my z Dumbledore’em postaramy się ich pozyskać.

Weasley kiwnął głową i znów coś zanotował na marginesie pergaminu. Kartki z jego zapiskami zaczynały powoli przypominać notatki Hermiony Granger. Harry też to chyba zauważył, bo leciutko się uśmiechnął.

— Co z nauką do egzaminów? — zapytał. — Ten projekt pochłania ci masę czasu.

Ron zerknął na Severusa, ale ten udawał, że pogrążony jest w lekturze szóstej Księgi Jasności, którą Harry skończył tłumaczyć poprzedniego dnia.

— Szczerze mówiąc, nie zauważyłem różnicy — wyszeptał rudzielec. — Zwykle nie uczę się do egzaminów aż tak jak Hermiona, więc teraz po prostu ten czas, który wcześniej przeznaczałem na quidditcha i udawanie, że wkuwam, poświęcam na projekt. To mnie naprawdę kręci. Zaczynam myśleć, że…

— Co?

— Tylko się nie śmiej — poprosił nerwowo, na co Harry tylko pokręcił głową. — Może to jest coś, co mógłbym robić. W życiu, wiesz? Wydaje mi się, że to mi wychodzi… całkiem nieźle.

Harry pochylił się i lekko szturchnął przyjaciela w ramię.

— Radzisz sobie rewelacyjnie, głąbie — zapewnił z uśmiechem. — Mówiłem, że jesteś świetny w układankach.

Ciche pukanie odwróciło uwagę Severusa od rozmowy. Ponieważ żaden z chłopaków najwyraźniej go nie usłyszał, podniósł się i sam poszedł otworzyć. Za drzwiami stał Charlie Weasley w brudnym, skórzanym ubraniu poskramiaczy smoków. Wyglądał, jakby właśnie wrócił z polowania na buchorożca. Snape gestem zachęcił go do wejścia.

— Ciężki dzień? — zapytał.

— Nie bardziej niż wczorajszy. Ale drinka nie odmówię, jeśli zaproponujesz.

— Obsłuż się. — Severus wskazał głową tacę, na której stały butelki i szklanki, po czym z powrotem usiadł w swoim fotelu. Spod oka obserwował, jak Harry przygląda się przybyłemu z dziwnym wyrazem twarzy. Bardzo jednoznacznym, prawdę mówiąc. Do licha, Weasley był dość przystojny, ale miał cholernie zaborczego męża i lepiej, żeby gówniarz o tym nie zapominał!

— Wyglądasz nędznie i śmierdzisz — powiedział do brata Ron, ale po minie Harry’ego widać było wyraźnie, że z żadnym z tych stwierdzeń się nie zgadza. Uśmiechał się lekko i prawie nie mrugał, intensywnie wpatrując się w mężczyznę.

Charlie zignorował przytyk i gdy już nalał sobie alkoholu, ciężko klapnął na fotel obok Snape’a.

— Dzisiaj to był nundu** — stwierdził konwersacyjnym tonem i upił ze swojej szklanki solidny łyk.

— Nie gadaj! — Ron niemal się zatchnął. — Nikt się do nich nie zbliża!

— Tak było do wczoraj. A dzień dzisiejszy zapiszemy w annałach jako ten, w którym dzielna brygada poskramiaczy smoków urwała nundu kawałek ogona.

— Jasna cholera! — ekscytował się młodszy Weasley. — Szkoda, że tego nie widziałem. Rany, Harry, możesz to sobie wyobrazić? I co zrobiliście? Podlecieliście do niego na smokach? Ktoś zginął? Czy on na was zionął?

Charlie wzniósł oczy do sufitu, a Severus zaczął się zastanawiać, gdzie się podział ten niegłupi chłopak, który jeszcze chwilę wcześniej siedział obok Harry’ego.

— Ledwie nas zauważył, a przynajmniej do momentu, aż nie ukłuliśmy go tą wielką igłą, którą nam dała Hermiona. Potem już tylko spektakularnie spieprzaliśmy. Musimy opracować lepszą metodę przenoszenia sprzętu na próbki, bo ciężko się z nim natychmiast aportować. O mały włos stracilibyśmy technika. Chłopak narobił w gacie, jak ta zębata paszcza zaczęła na niego z góry pikować.

Ron gapił się na brata z otwartymi ustami.

— Bez jaj!

Charlie upił kolejny łyk ze swojej szklaneczki, przymykając oczy z widoczną ulgą i zupełnie ignorując Rona. Wyglądał na wykończonego.

— Harry, jestem tu w konkretnej sprawie — odezwał się w końcu znużonym tonem. — Potrzebujemy twojej pisemnej zgody na pobranie próbek od gatunków zagrożonych wyginięciem. A także listów polecających do istot magicznych, bo większość nie zgadza się byle komu, czyli nam, oddać kawałka swojego ciała. Jak na razie współpracują tylko wampiry, wilkołaki, skrzaty i wile, a reszta… — Wzruszył ramionami. — Pewnie myślą, że osobiście przyjdziesz ich poprosić.

— Zrobiłbym to, gdybyśmy mieli tyle czasu — stwierdził cicho Harry. — Ale go nie mamy, więc listy będą musiały wystarczyć. Mam w nich napisać coś szczególnego?

— Tym się nie martw, Draco już wszystkie przygotował, ty je tylko podpisz.

— Mogę zerknąć, zanim Harry podpisze? — zapytał Snape, udając, że naprawdę bierze pod uwagę, iż Weasley mógłby mu odmówić.

— Jasne. Powiem Draco, żeby jutro rano dostarczył tu komplet.

Harry kiwnął głową na zgodę.

— Co to za gatunki na wymarciu? — zapytał.

— Bazyliszek, wyrma, garboróg*** i reem****. Z bazyliszkiem mamy największy problem, bo wcale nie wiemy, czy jeszcze jakiś żyje. Nie możemy tego jednak wykluczyć. Nie po tym, co stało się tutaj cztery lata temu.

— Próbki bazyliszka możecie wziąć od Severusa, prawda? — zwrócił się do męża Harry.

Snape skinął głową.

— W porządku. To jeden. Na trzy pozostałe nadal potrzebujemy zgody.

— Dam ją, ale pod warunkiem, że z wyrmami sam się dogadam. Nie wolno wam na nie polować. A pozostałym również nic nie może się stać.

— Rozumiemy to. — Charlie z powagą skinął głową. — I bardzo się pilnujemy. — Wstał, dopił swój alkohol i odstawił szklankę na stolik. — Dzięki. Daj znać, kiedy będziesz chciał skoczyć do Winter Land. Wszystkie papiery przyniesie jutro Draco, a ja już się pożegnam, bo padam na twarz.

Severus podniósł się i ruszył odprowadzić mężczyznę do drzwi.

— Reem? — zapytał cicho. — Po co?

— Hermiona przy okazji tej sprawy planuje sporządzić kompletny katalog DNA wszystkich magicznych stworzeń. Harry dał jej wolną rękę i ona zamierza to wykorzystać.

— Macie już hipotezę na temat kota, prawda?

— Hermiona ma i zdaje się, że przekonała do niej Draco. Wytypowali zwierzęta, które ich zdaniem mogły posłużyć do stworzenia krzyżówki. Najbardziej prawdopodobny kandydat to nundu, potem garboróg i na pewno jakiś gad, ale nie wiemy jaki. Możliwe, że jeszcze coś. Zlokalizowanie tego cholernego sukinsyna, którego dopadliśmy dzisiaj, zajęło nam dwa tygodnie. Garboroga do tej pory nie znaleźliśmy. Szczęście, że przynajmniej bazyliszek jest na miejscu. — Charlie potarł kark. — Ktokolwiek stworzył tego kota, miał naprawdę podejrzane kontakty.

— Owszem. I kosztowało to na pewno majątek. Dlatego dyskretnie sprawdzamy, którzy z naszych badaczy wzbogacili się ostatnio ponad miarę.

— Sądzisz, że to w którymś z instytutów…?

— Nie wiem. Możliwe. Ale nie chcemy robić oficjalnych przeszukań, bo jeszcze nam zwierzyna czmychnie. Abdelghani wypytuje po cichu i przy okazji nawraca zbłąkanych na potteryzm. — Snape wykrzywił się kpiąco.

Charlie odpowiedział mu ciepłym i niesamowicie irytującym uśmiechem. Jeszcze jeden cholerny Gryfon, który był miły, atrakcyjny i na pewno zawsze rozumiał, o co Potterowi chodziło.

— Harry ma teraz sporo fanów, co? — zapytał cicho, na co Snape wzruszył ramionami. — A co z Syriuszem?

— Nic wartego wzmianki. Dalej nieprzytomny, a jego krtań nie reaguje na eliksiry. Dobrze przynajmniej, że przyswaja mikstury odżywcze.

— Ci z Munga nic nie mówią?

— Mówią aż za dużo, tyle że bez sensu.

Charlie w milczeniu skinął głową, bo nie było już nic do dodania. Przecież obaj doskonale wiedzieli, że niejeden czarodziej po kontakcie z niebezpiecznym magicznym zwierzęciem skończył jako roślina, zdawali więc sobie sprawę, że i tym razem finał może być podobny. Nawet Lupin wydawał się już żegnać z Blackiem. Tylko Harry wyglądał, jakby ani na chwilę nie stracił nadziei.

Severus otworzył drzwi.

— Daj znać, gdyby wystąpiły jakieś… dodatkowe okoliczności.

Weasley rzucił mu krótkie spojrzenie i znów się uśmiechnął.

— Jasne — powiedział i wyszedł.

— Draco twierdzi, że musimy coś zrobić z „Prorokiem” — mówił Ron, podczas gdy Snape ponownie zajmował swoje miejsce. Najwyraźniej obaj Gryfoni wrócili już do rozmowy przerwanej nieoczekiwanym przybyciem Charliego. — Redaktor naczelny, Rasac, siedział w kieszeni u Knota, a do tego podobno się przyjaźnili. Nie jest zbyt przychylnie do nas nastawiony, nieważne jak próbujemy go ugłaskać. Bez przerwy puszcza różne szkodliwe artykuły, a Draco uważa, że wręcz je zamawia.

— Fatalnie — westchnął Harry — ale nie bardzo wiem, co moglibyśmy z tym zrobić. Mamy wolność prasy. A przynajmniej chcemy, żeby była wolna.

— Do bani z taką wolnością, skoro pluje na ciebie każdy, kto ma ochotę — burknął Weasley.

— Zawsze pluli.

— Ale teraz nie musisz tego znosić! Na pewno można coś zrobić. Sam nie wiem…

— Wczoraj podpisałem umowę kupna „Proroka” — rzucił od niechcenia Severus, udając, że wciąż czyta. — Czekam na wiadomość od Bilderdijka o jakimś sensownym kandydacie na naczelnego, bo wypowiedzenie dla Rasaca jest już przygotowane.

— Co zrobiłeś?

— Kupiłem „Proroka Codziennego” — powtórzył Snape i spojrzał na Harry’ego. Chłopak wpatrywał się w niego błyszczącymi oczami, a na jego ustach igrał całkiem wyraźny, figlarny uśmieszek. Już tylko dla tego widoku warto było wydać te kilka… hmm… set tysięcy galeonów. — Skeeter od lat działała mi na nerwy. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin