102.doc

(147 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

 

 

Kamień Małżeństw by Liberi

 

 

Rozdział 102. Pyłki


Harry wyciągnął się na kanapie z głową ułożoną na skrzyżowanych ramionach. Niewidzący wzrok wbijał w stosik dokumentów, które czekały na stoliku, aż znajdzie w sobie dość siły, by do nich zajrzeć. Tylko że jemu ani trochę się nie chciało. Wolał rozmyślać. Zabawne, że jeszcze całkiem niedawno uważał myślenie za stratę czasu, który można było przecież wykorzystać na działanie. Teraz jednak myślenie stało się działaniem, a cała jego aktywność zaczynała się i kończyła w głowie. Kwestią wyboru pozostawał jedynie przedmiot rozważań, więc jego wolność polegała obecnie na tym, że mógł myśleć o tym, o czym powinien albo o tym, o czym chciał.

W tej chwili rozmyślał o Snapie. Temat poza jakąkolwiek kategorią, ponieważ ani nie chciał o nim myśleć, ani tym bardziej nie powinien. A jednak kiedy nie uczył się, nie tłumaczył, nie czytał, nie dyskutował i nie wydawał poleceń, myślał o Severusie. I choć wszystkie czynności związane ze szkołą i z „królowaniem” zajmowały mu sporo czasu, to i tak zostawało go wystarczająco, by mógł oddawać się wielogodzinnym spekulacjom i marzeniom na temat swojego męża.

Severus był taki… irytująco enigmatyczny! Harry ze złością zacisnął wargi. Nawet za sto lat nie pojmie, co się dzieje w głowie tego faceta, nawet za milion! Musiałby chyba być wampirem albo jasnowidzem, żeby się dowiedzieć, o co chodziło Snape’owi, bo ten zachowywał się w tak skomplikowany sposób i mówił tak dziwaczne rzeczy, że Harry, nawet gdy bardzo się starał, nie potrafił tego wszystkiego zrozumieć.

Worek galeonów dla geniusza, który wyjaśni, jak można być wobec kogoś kompletnie zimnym i obojętnym i jednocześnie wyrzucić majątek na kupno jakiejś głupiej gazety, żeby o tym kimś źle nie pisała?! Takich rzeczy nikt normalny nie robi! Tak samo jak nikt normalny nie spędza długich godzin w towarzystwie człowieka, który go jedynie irytuje. Albo ich treningi… Obaj doskonale wiedzieli, co podczas ćwiczeń dzieje się z partnerem, a mimo to… I wciąż do tego wracali.

Malfoy mógł uważać, że Harry jest głupi, ale aż tak głupi nie był i dość łatwo doszedł do wniosku, że wbrew wszystkiemu, co się ostatnio wydarzyło, Severusowi wciąż na nim zależało. Dziwacznie i pokrętnie, w sposób, który zapewne najkulturalniej dało się określić jako ślizgoński, ale mu zależało. Prawda? Cholera, był zazdrosny! „Nie chodzi o honor, głupi dzieciaku!” Pomijając „głupiego dzieciaka”, reszta brzmiała tak…

Och, szlag! A jakie to ma znaczenie, czy był zazdrosny, czy tylko dbał o swój honor? To nie powinno robić Harry’emu żadnej różnicy, czyż nie? Boże, ale robiło. Jaki sens miało udawanie przed samym sobą, że Severus go nie obchodzi, skoro obchodził go najbardziej na świecie?

Harry obrócił głowę i oparł brodę na złączonych dłoniach, tak że teraz miał przed oczyma poręcz kanapy. Żeby się trochę rozproszyć, zaczął bez różdżki transmutować obicie, tworząc na nim skomplikowany geometryczny wzór, za który mąż zapewne by go wykpił. Przecież Snape uwielbiał z niego kpić, właściwie od zawsze. Ostatnio jednak jego drwiny straciły jakby nieco na ostrości. Właśnie teraz, kiedy mógł rozwinąć skrzydła i zostać niekwestionowanym wirtuozem szyderstwa, Severus przestał być aż tak krytyczny. Nie złagodniał ani nic takiego — Merlinie, podobna zmiana pewnie by go zabiła — ale chyba zdecydował, że przez jakiś czas będzie mniej bezwzględny i surowy. Wszyscy przyjaciele Harry’ego na tym korzystali, a on sam śmiał się, że rozpoczął się okres ochronny dla Gryfonów.

Tylko że tak naprawdę to wcale nie było śmieszne. Raczej niepokojące, ponieważ instynkt podpowiadał mu, że wszystko, co Severus ostatnio robił, nie było do końca tym, na co wyglądało, Harry zaś już dawno temu nauczył się ufać swojemu instynktowi. Przez to teraz czuł się jak mysz, która rozgląda się wokół, szukając zagrożeń, nie ma jednak pojęcia, czy za zakrętem czeka na nią kot, czy raczej ser… w pułapce.

A najgorsze, że wbrew swoim lękom Harry chciał zostać złapany — przez kota czy na ser, wszystko jedno, byle tylko ktoś zmusił go do zmiany decyzji. Żeby mógł wrócić do tego, co było między nimi, zanim obejrzeli to koszmarne wspomnienie! Tęsknił tak strasznie za bliskością męża, że w końcu musiał przyznać sam przed sobą, iż jest gotów na wiele ustępstw, byle tylko… Chryste! Czuł się z tym jak śmieć!

Dlaczego Severus nie mógł niczego robić jak normalny człowiek? Czemu nie przyszedł i nie porozmawiał z nim jak z przyjacielem? Przecież byli ze sobą blisko, do diabła! Jedli i spali razem, wspólnie pracowali i prawie… A on nie mógł nawet zwyczajnie przeprosić? Zresztą pal sześć przeprosiny, ale gdyby chociaż wyjaśnił!

Harry poderwał się z kanapy i rozzłoszczony zaczął krążyć po salonie. Nie! Snape nigdy nie powie niczego wprost, zawsze będzie kręcił i unosił do góry tę swoją cholerną, pieprzoną brew, która doprowadzała Harry’ego do obłędu! Co za drań! Prędzej kupi „Proroka” niż powie „Przepraszam”, prędzej kupi wszystkich jego przyjaciół i znajomych niż wydusi z siebie „Przykro mi, Harry”! Jakby wszystko dało się kupić!

Boże, powinien czym prędzej przestać o tym myśleć, bo moc znów zaczynała wymykać mu się spod kontroli. Oddychać i zmienić tor myśli, oddychać i zmienić… Dumbledore byłby z niego dumny — ostatnio już w ogóle nie tracił nad sobą panowania. Teraz też nie zdenerwowałby się tak łatwo, gdyby nie czekający go dzisiaj trening. Od rana o nim myślał i marzył, a jego hormony szalały. Na gacie Merlina, musiał się skupić na czymś innym, i to natychmiast!

Jego zdesperowane spojrzenie padło na szkatułkę z naszyjnikiem od Aventine’a. Wziął ją do ręki, przypominając sobie, że na stoliku wśród innych dokumentów czeka najnowszy raport wampira. Uśmiechnął się pod nosem i z pudełeczkiem w dłoni wrócił na kanapę. Wyciągnął cacko i zaczął obracać je w palcach, a stalowe oko migotało w świetle ognia płonącego w kominku i emitowało słabe fale magii, która wydawała się Harry’emu jednocześnie obca i znajoma.

Piękna rzecz. I bardzo droga, jeśli wierzyć Hermionie.

„Czy pamiętasz o prezencie ode mnie?”, regularnie co trzy dni pytał wampir w listach załączanych do raportów z zadań, jakie realizował wspólnie z Lucjuszem Malfoyem i Maartenem Bilderdijkiem. Harry jednak nigdy na to pytanie nie odpowiedział, ponieważ musiałby się przyznać, że nie pamiętał. Gdy tylko kończył czytać raport, zapominał o błyskotce, jakby ktoś rzucał na niego Obliviate. Teraz jednak wpatrywał się w klejnot z fascynacją i zastanawiał nad mężczyzną, od którego go otrzymał.

Aventine przy bliższym poznaniu okazał się dokładnie tak niezwykły, jak można się było spodziewać po przywódcy wampirów. Jednak im więcej Harry o nim wiedział, tym lepiej rozumiał, że akurat ten mężczyzna i tak byłby kimś ważnym, nawet gdyby nie zmieniono go w wampira. Wielkość miał wpisaną w geny, zupełnie jak czarne włosy i szczupłe dłonie. Nieważne, jak niedorzecznie by to nie brzmiało, jego charyzmie uległ nawet Lucjusz Malfoy i choć Harry wiedział dużo wcześniej, że ci dwaj będą w końcu ściśle ze sobą współpracować, to ostatecznie rezultaty ich wysiłków zaskoczyły nawet jego.

Trzon grupy stanowili Aventine, Malfoy i Bilderdijk. Zdumiewające połączenie charakterów, jeśli się nad tym głębiej zastanowić. Skryty wampir ze swoim idealizmem, chorobliwie ambitny, wyniosły arystokrata i bez przerwy uśmiechnięty wieczny chłopiec z nieprzyzwoicie bogatej rodziny o dziennikarskich korzeniach tak rozgałęzionych, że jakieś powiązania dałoby się zapewne wytropić w każdej większej gazecie świata. Różnili się osobowościami, ale więcej ich łączyło niż dzieliło, każdy z nich należał bowiem do elity czarodziejskiego społeczeństwa. Dla zwykłego człowieka byli jak mieszkańcy planety, o której wiadomo, że istnieje, ale mało kto widział ją osobiście, a jeszcze mniej osób rozumie panujące tam prawa. Oni jednak znali je i interpretowali bez wysiłku, jakby znajomość tajemnego języka, którym porozumiewał się establishment* wyssali z mlekiem matek. Co pewnie było prawdą, pomyślał Harry sarkastycznie. Mówili tak samo, myśleli tak samo, a do tego posiadali pewne wspólne cechy, które od razu wyróżniały ich z tłumu — irytującą pewność siebie i poczucie wyższości, potężną magiczna moc, dobre pochodzenie oraz pieniądze, otwierające im zamknięte drzwi już od tak dawna, że wszyscy trzej zdążyli zapomnieć, jak to jest nie móc osiągnąć tego, czego się chce.

Razem stanowili zespół o porażającej wręcz skuteczności, co z łatwością dało się wywnioskować z raportów, jakie Harry regularnie od nich otrzymywał.

Z jakiegoś powodu do ich grupy dołączyła również Nikotris, ofiarowując Malfoyowi gościnę w swoim pałacu w Kairze, a Lucjusz wykorzystał to najlepiej, jak potrafił i założył w nim tymczasową kwaterę główną. Mieszkał tam i stamtąd koordynował wszelkie działania. I to dopiero było dziwne! Dziwniejsze nawet niż jego współpraca z wampirem. Bo niby co miała z tym wszystkim wspólnego faraon Egiptu? Jak dobrze i od jak dawna ta para się znała i co ich łączyło? Nawet Harry rozumiał, że pozycja dziewczyny była za wysoka i zbyt wyeksponowana, by ktoś taki jak Lucjusz mógł traktować ją jak przelotny kaprys. A w jakieś głębsze uczucie Harry nie był w stanie uwierzyć, nie w przypadku Malfoya. Musiało chodzić o coś innego, coś związanego z tymi sprawami czystokrwistych, których on sam nie pojmował i nigdy nie pojmie. Snape pewnie świetnie wszystko rozumiał, jednak Harry nie chciał po raz kolejny wykazać się ignorancją, więc nie było mowy, żeby go o to zapytał.

Cała grupa ciężko pracowała, by ponownie, i to w rozsądnym czasie, wprowadzić wampiry do świata czarodziejów. Malfoy pamiętał też o wilkołakach, choć żaden ich reprezentant nie brał udziału w spotkaniach zespołu. Powinien to robić Lupin, lecz, cóż, nie robił… W zamian spędzał długie godziny przy łóżku Syriusza, siedząc tam w zupełnym bezruchu z martwym wyrazem twarzy, myślami błądząc tak daleko, że czasami trudno było przywołać go z powrotem. Harry nie mógł mieć mu tego za złe, ale… Nie, po prostu nie mógł mieć do niego żalu.

Ani Aventine, ani Malfoy nigdy nie poruszali w raportach tematu Lupina, choć o wilkołakach pisali całkiem sporo — Lucjusz najwyraźniej poważnie potraktował swoje słowo i był zdecydowany wspierać obie mroczne społeczności, nie faworyzując żadnej z nich. Jak na razie prace zespołu koncentrowały się na zagadnieniach legislacyjnych, kluczowych i najbardziej palących, ponieważ trzeba było się z nimi uporać jeszcze przed jesiennymi wyborami, kiedy to wampiry i wilkołaki po raz pierwszy od wieków miały znów wziąć udział w głosowaniu. Najpierw wydawało się, że grupa Malfoya stanęła przed granitową prawodawczą ścianą, przez którą z pozoru nie sposób było przebić się inaczej, niż używając solidnej porcji legislacyjnego Confringo, a może nawet jednej Bombardy. Malfoy jednak nie byłby sobą, gdyby nie próbował najpierw innych metod, bardziej finezyjnych, jak je określał. Zaprzągł do roboty jurystów i historyków i zamiast wysadzać pozornie gładką ścianę za pomocą potężnego królewskiego edyktu, zabrał się za jej rozmontowywanie, posługując się w tym celu precedensami i kruczkami prawnymi, na które inni nie zwróciliby nawet uwagi.

Jak dotąd uporał się ze statusem wilkołaków, odwołując się do starożytnego i dawno zapomnianego prawa mówiącego o tym, że czarodziej nie może utracić praw obywatelskich, o ile wcześniej nie utraci swojej magii. „Wilkołaki jej przecież nie tracą, więc na jakiej podstawie, na Merlina, można pozbawiać je praw obywatelskich?”, perorował Lucjusz na łamach rozmaitych dzienników, podpisując się pod artykułami jako Trybun Ludowy (co, swoją drogą, okropnie śmieszyło Snape’a). Ustawa o rejestracji wilkołaków stała się dzięki jego wystąpieniom przedmiotem burzliwej debaty i jej zmiana była kwestią zaledwie kilku tygodni.

Następnie Malfoy wziął się za listę szczególnie niebezpiecznych zwierząt, na której wampiry zajmowały jedną z najwyższych pozycji. Do zagadnienia podszedł znów od tyłu, koncentrując się na definicji magicznego zwierzęcia, którym — jak twierdził — nie był żaden wampir. Raz usunąwszy je ze spisu, mógłby zabrać się za odzyskanie dla nich pełnych praw obywatelskich, więc nie szczędził kąśliwych słów tym, którzy mu stawali na drodze.

Pomiędzy zwierzęciem a magiczną istotą jest taka różnica, jak pomiędzy czarodziejem a gumochłonem, co rozumie każdy, kto tą istotą magiczną jest. Pozostali powinni skoncentrować się na rozwijaniu tych żałosnych imitacji mózgów, jakie noszą gdzieś w czeluściach mrocznych przestrzeni za oczyma, żeby pustka przebijająca w ich skretyniałym spojrzeniu nie była aż tak oczywista — napisał w felietonie zatytułowanym „O buraczanych naukowcach”.

Lista niebezpiecznych zwierząt została opublikowana na łamach prasy już następnego dnia i przy okazji wyszło na jaw, że znajdują się na niej również sklątki tylnowybuchowe. Co za kompromitacja! Bardzo udane karykatury, ukazujące sklątki z wampirzymi zębami skradające się za Amelią Bones, nie opuszczały stronic gazet przez prawie tydzień, a Trybun Ludowy w krótkim czasie stał się ulubieńcem publiki, bo korzystając ze swojej anonimowości, bez oporów obrażał wszystkich po kolei. Dla czytelników przywykłych do cenzury było niepojęte, jak mógł bez problemu publikować swoje artykuły w tak wielu czasopismach, jednak Harry wiedział, że to zasługa długich rąk Bilderdijka.

Każdy z członków zespołu posiadał unikalne umiejętności i doświadczenie, którymi teraz dzielił się z innymi, by grupa mogła osiągnąć cel. Malfoy okazał się niekwestionowanym mistrzem manipulacji. Nie było takich kruczków prawnych, których — jako bywalec ministerialnych kuluarów — nie potrafiłby wytropić i zneutralizować albo najzwyczajniej w świecie obejść. Z kolei Aventine używał swoich wpływów w świecie mrocznych istot i raz za razem przekazywał Malfoyowi olbrzymie sumy pieniędzy, Bilderdijk zaś wykorzystywał kontakty w mediach, które jego rodzina wypracowała przez lata, by nagłaśniać to, co nagłośnione zostać powinno i wyciszać resztę. I tak to się kręciło.

Malfoy, niezależnie od Aventine'a, przedstawiał Harry'emu własne raporty, co było o tyle dobre, że jeśli któryś z mężczyzn jakieś wydarzenie uznawał za mniej istotne i pomijał, to drugi zazwyczaj o nim informował, dzięki czemu Harry zyskiwał kompletny obraz ich uzupełniających się działań.

Interesujące, że Malfoy z uporem obstawał przy legalnych — choć może nie zawsze uczciwych — metodach zmiany prawa, a uzasadnienie, jakie podał, mówiło wszystko o tym, jakim był człowiekiem. Bo nie chodziło mu oczywiście o samą legalność, a o to, by za jakiś czas nie dało się uzyskanych zmian podważyć. Rozwiązania siłowe w rodzaju nakazów wydawanych przez króla mogły zostać zinterpretowane na sto sposobów i w końcu odrzucone. Może nie za życia Pottera, ale Malfoy nie patrzył w perspektywie stulecia. Oczekiwał, że rozwiązanie, którego był autorem, przetrwa co najmniej tysiąc lat. Takie podejście — nieważne jak bardzo było megalomańskie — wydawało się Harry'emu w porządku, bo niezbyt mu się uśmiechało stać się znanym jako ten, który wywrócił czarodziejskie ustawodawstwo do góry nogami. Wolał uciekać się do osobistego ingerowania w prawo tylko w sytuacjach podbramkowych. Ciągle jeszcze czuł się nieswojo na myśl o wydawaniu królewskich edyktów.

— Po diabła bierzesz to do ręki?! — Harry drgnął, gdy usłyszał warknięcie męża, który jak zwykle bezszelestnie pojawił się za jego plecami.

— Słucham? — zdumiał się. Severus ostatnio bardzo dbał o poprawność ich kontaktów, więc niespodziewana nuta wrogości w jego głosie bardzo Harry'ego zaskoczyła.

— Pytam, po co bawisz się tym czymś?

Harry wzruszył ramionami. Jeśli kiedyś pojmie, co dzieje się w głowie Snape'a, wystąpi do ministerstwa o Medal Merlina Pierwszej Klasy za specjalne uzdolnienia personalne. Dla siebie, rzecz jasna.

— Jest ładny. A poza tym Aventine chciałby, żebym go nosił.

Snape prychnął w najbardziej zjadliwy ze zjadliwych sposobów.

— Jestem pewien, że by chciał. A ty, skoro już pozbyłeś się mojej bransoletki, postanowiłeś spełnić jego marzenia?

— A co ma do tego twoja bransoletka? — zapytał Harry, czując, że jego irytacja wzrasta. Wziął głęboki oddech. — Skoro był tak uprzejmy, żeby ofiarować mi coś równie cennego, dlaczego miałbym tego nie nosić? Hermiona mówiła, że to cacko jest wyjątkowe.

— Doprawdy? — wysyczał Severus. — A czy wspomniała też, że kiedy już zgodzisz się na konkury, będziemy mieć tu niezły bigos? Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ciągle jeszcze jesteś poślubiony innemu?

— Co takiego? — wykrzyknął zszokowany Harry.

— Powiedziałem, że ciągle jesteś poślubiony innemu mężczyźnie. Chyba nie zamierzasz tego negować? — warknął Snape, wyraźnie na granicy furii.

— Jakie konkury? Oszalałeś? To tylko naszyjnik!

— Tylko naszyjnik? — Severus zmrużył oczy. — Tylko. Naszyjnik. A moja bransoletka była, twoim zdaniem, „tylko bransoletką”?

Harry spoglądał na wściekłego męża i powoli wszystko, czego dotąd nie pojmował, zaczęło stawać się bardziej zrozumiałe. Do pewnego stopnia przynajmniej. Reakcja Dumbledore'a na wiadomość o prezencie od Aventine'a. Słowa Severusa: „Skoro deklaracje mamy już za sobą...”. Więc on tak to zrozumiał... Ale czemu Hermiona nic o tym nie wspomniała?

— Nie miałem pojęcia! — oświadczył gwałtownie i bez zastanowienia. — Dlaczego niby naszyjnik... A bransoletka?

Severus przyglądał mu się z niedowierzaniem.

— O czym nie miałeś pojęcia? O bransoletce?

— O niczym! O konkurach. I dalej nic nie rozumiem!

Snape obszedł kanapę i oparł się o kominek naprzeciwko Harry'ego.

— Odłóż to — zażądał, a Harry bez wahania wykonał polecenie, chowając naszyjnik do pudełka. Severus potarł czoło, wyraźnie zirytowany. — Biżuteria jest kwestią prywatną. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

— Jaką prywatną? Mugole dają sobie różne błyskotki przy każdej okazji. Wuj dostał kiedyś z pracy zegarek z wygrawerowanym napisem, rzekomo złoty. A ciotka Marge na każde święta dawała mu spinki do koszul! — Harry czuł, że się tłumaczy, ale co innego miałby teraz zrobić? Snape nie mógł przecież myśleć... Szlag!

— Mugole może tak postępują, ale nie czarodzieje. Nie dajemy biżuterii obcym, chyba że liczymy na to, że tymi obcymi być przestaną. Tylko najbliżsi: rodzina, kochankowie, wyjątkowi przyjaciele, wyłącznie takie osoby można obdarowywać kosztownościami. — Severus pokręcił głową. — I kiedy Aventine dał ci ten naszyjnik, uznałeś... że po co właściwie to zrobił?

— A skąd mam niby wiedzieć? Z szacunku? Żebym o nim pamiętał?

— Z pewnością! — prychnął Snape. — Nie! Dał ci go jako deklarację. Jeśli zaczniesz go nosić, to będzie tak, jakbyś się zgodził, by o ciebie zabiegał. A dla mnie to wyzwanie, ale dopiero wtedy, gdy założysz to cholerstwo na szyję. Więc bądź łaskaw nie robić tego, dopóki... — potrząsnął głową.

— Więc o to mu chodziło, gdy pytał... — wyszeptał Harry, bardziej do siebie niż do męża.

— Gdy o co pytał?

— Czy ci się podobał naszyjnik. Ja mu powiedziałem, że nie wiem, bo o tym nie rozmawialiśmy. I dyrektor mi kazał... A ja zapomniałem, bo potem... — Odwrócił wzrok. Nie chciał rozmawiać o wspomnieniu Malfoya. Całkiem nieźle wychodziło mu ostatnio unikanie jakichkolwiek myśli na ten temat. — Patrzył na mnie wtedy tak dziwnie.

— Założę się, że tak. Przyjąłeś jego prezent, ale go nie nosiłeś. Musiał zachodzić w głowę, co kombinujesz. Diabli wiedzą, jakie fantastyczne domysły zaczął snuć, gdy rozeszły się plotki o unieważnieniu.

— Powinienem mu go odesłać?

— To zależy, czy zamierzasz go przyjąć. Jako konkurenta. Kiedy w końcu staniesz się wolny, świat oszaleje i będziesz miał tu całe procesje. Co znaczy wówczas jeden mały wampir?

Severus wykrzywił się szyderczo, a Harry poczuł ukłucie, jak zawsze, gdy mąż mówił o ich przyszłości tak beznamiętnie. O tej przyszłości, w której mieli żyć osobno. Był głupi sądząc, że Snape’owi zależy. Nic go to nie obchodziło!

— Więc się nad tym zastanowię — burknął zirytowany.

Severus zmierzył go chłodnym spojrzeniem.

— Dzisiaj kawałek o Atlantydzie? — zapytał.

Harry kiwnął głową i sięgnął po siódmą Księgę Slytherina, którą miał zacząć tłumaczyć. Najwyraźniej rozmowa dobiegła końca.


***


— Nie znalazłem niczego, co przypominałoby śmieć — powiedział Harry do Dumbledore'a nazajutrz po rozmowie ze Snape'em na temat naszyjnika. — Nie sądzę, żeby coś takiego w ogóle było w naszych komnatach.

— Nie wątpię — zgodził się dyrektor z nieznacznym uśmieszkiem, który Harry nauczył się już interpretować jako zapowiedź złośliwości. — Nie uwierzysz, jak łatwo wyprowadzić Severusa z równowagi, gdy wręczy mu się stary but albo pękniętą doniczkę. A już przedmioty wydające dźwięki... — Dumbledore mrugnął porozumiewawczo.

— Robi pan to specjalnie?

— Cóż... Troszeczkę? Oczywiście jestem też zwolennikiem dbania o środowisko, wtórnego wykorzystywania surowców i tak dalej. Ale jeśli przy okazji mogę się odrobinę zabawić, to czy ktokolwiek mógłby mieć do mnie o to pretensję?

— Na pewno nie ja — mruknął Harry pod nosem. Zbyt często kusiło go, by zrobić coś podobnego, aby miał nie rozumieć dyrektorskich pobudek. — Przyniosłem coś, co mógłbym wykorzystać, ale to jest dla mnie ważne i nie chciałbym, żeby po wszystkim rozpuściło się albo zniknęło.

Dumbledore uspokajająco machnął ręką.

— Bez obaw. Nie ma znaczenia, jaki przedmiot uczynimy świstoklikiem. Czasem nawet lepiej, jeśli jest to coś, czego nie mamy ochoty wyrzucić od razu po użyciu. Niewielki, ładny przedmiot codziennego użytku, aktywowany hasłem, a nie nastawiony na czas...

— Do wielokrotnego wykorzystania?

— Otóż to.

Harry kiwnął głową i z kieszeni wyciągnął zawieszony na złotym łańcuszku fioletowy kamień. Dumbledore przyjrzał mu się uważnie, zanim się odezwał.

— Wygląda znajomo.

— Przypuszczam, że tak.

— Czy ostatnio nie był głową jakiegoś zwierzątka?

Harry wzruszył ramionami i tylko leciutko się zarumienił. Nie miał najmniejszego zamiaru wyjaśniać dyrektorowi swoich posunięć.

— Nada się? — zapytał.

— Oczywiście — potwierdził stary czarodziej i już bez dodatkowego komentarza pokazał Harry'emu, by położył błyskotkę na stole, tuż obok pogniecionej plastikowej butelki po wodzie mineralnej, którą sam przed chwilą tam umieścił. — Świstokliki trudno jest skonstruować nie dlatego, że zaklęcie jest skomplikowane, ale dlatego, że nasze prawo nie pozwala tworzyć ich ot tak sobie. Z jakiegoś powodu ministerstwo lubi wiedzieć, że takie przedmioty powstają, w czyim są posiadaniu i gdzie prowadzą.

— To strasznie wścibskie.

— Trochę tak. My na szczęście nie musimy występować o stosowne licencje, ponieważ sami je sobie przyznamy.

— Zdaje pan sobie sprawę, że nie mam zamiaru nigdzie zgłaszać tego świstoklika?

Dyrektor kiwnął głową.

— Jak wiesz z lekcji z profesorem Flitwickiem, formuła zaklęcia brzmi portus. Kiedy tworzymy świstoklik na hasło, rozszerzamy formułę o brzmienie tego hasła oraz miejsce docelowe. Na przykład tak: portus Fawkes kuchnia w Hogwarcie — wygłosił Dumbledore, stukając różdżką w butelkę. — Teraz, kiedy dotknę butelki i wypowiem hasło „Fawkes”, przeniosę się prosto do kuchni.

— Śmiesznie proste — stwierdził Harry, zaskoczony.

— Prawda? To co? Spróbujesz?

— Za chwilę. Panie profesorze...

— Tak, mój drogi?

— Kruki wróciły.

Dyrektor zmierzył Harry'ego długim spojrzeniem.

— Dawno?

— Dwa tygodnie temu.

— Czy przekazują coś... szczególnego?

— Nic, co bym rozumiał. Jedynie: „przyszłość jest wspólna”. W życiu nie słyszałem niczego równie ogólnego. Przypuszczam, że mówią coś jeszcze, ale nie potrafię tego zrozumieć. Strasznie mnie to frustruje, bo czuję się jak wtedy! To się zbliżało, a ja nic nie pojmowałem. I dopiero, gdy było za późno...

— Nie było za późno. Okazało się w sam raz.

— Więc sądzi pan, że powinienem po prostu czekać?

Dumbledore skinął głową.

— Miej otwarty umysł, ale zaufaj swojemu przeznaczeniu, Harry. Wierzę, że ono cię poprowadzi.

Harry spojrzał na fioletowy kamień spoczywający przed nim na blacie. Ciągle dało się na nim dostrzec maleńkie wgłębienia w miejscach, w których osadzone zostały czarne kuleczki. Teraz ich nie było. Leżały w szufladzie jego biurka razem z resztą wężowego ciałka.

— Więc portus, hasło i miejsce docelowe? — zapytał.

— Tak. Dokładnie w tej kolejności — potwierdził dyrektor.


***

 

— Harry! Harry! Jesteś tam?

Dobiegający z kominka głos Hermiony stłumiony był przez drzwi i warstwę barier zamykających, ale i tak wprawił Harry’ego w stan bliski panice. Dlaczego, do diabła, wybrała sobie akurat ten moment, żeby go nagabywać? Błyskawicznie podciągnął spodnie, dziękując wszystkim bogom, że jego erekcja nie wytrzymała konfrontacji z jej przenikliwym głosem i zanikła. Przeturlał się na łóżku, chwytając książkę, którą chwilę wcześniej z takim zainteresowaniem studiował i szybko wrzucił ją do szuflady szafki nocnej. Nerwowo wygładził na sobie ubrania i wziął kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić.

„Być gejem. Przewodnik po seksie dla zakochanych czarodziejów" stał się w ostatnim czasie najczęściej czytaną przez niego książką. Może obok Ksiąg Jasności, ale ich nie badał przecież z własnego wyboru, więc to się jakby nie liczyło. Prawdę mówiąc, podręcznik o seksie znał już niemal na pamięć. Gdyby poświęcał tyle samo uwagi nauce eliksirów, co analizowaniu najdrobniejszych szczegółów przedstawionych na kolorowych, ruchomych zdjęciach, Severus nie mógłby mieć do niego żadnych pretensji. Tyle że eliksiry w ogóle go nie interesowały, a to, co znalazł w „Być gejem” i owszem. Bardzo.

Sięgnął po szatę szkolną, którą wcześniej zrzucił, żeby czuć się swobodniej i zaczął ją powoli zakładać, wspominając przy tym początek swojej seksualnej edukacji. Miał on miejsce czwartego dnia po incydencie z kotem. Sny o Snapie nękały go wówczas każdej nocy, sprawiając, że budził się przepełniony przytłaczającym poczuciem winy i wstrętem do samego siebie. I zawsze klejący. Nie dało się tak żyć — nie na dłuższą metę.

Naukę zaczął jak należy, od „Dojrzewania dla opornych”, gdzie z każdej strony nie wyskakiwały na niego erotyczne obrazki. Chociaż kiedy dotarł do części „Narządy płciowe — budowa i funkcjonowanie”, znajdując tam szczegółowy rysunek szeroko rozwartych męskich ud, doznał wzwodu, z którym w żaden sposób nie mógł się uporać i w końcu, pokonany, rozwiązał problem szybko i radykalnie za pomocą własnej ręki. Czuł się potem straszliwie upokorzony, ale wytrzymał zaledwie jeden dzień i znów sięgnął po książkę. W spisie treści wyszukał rozdział dotyczący masturbacji i z duszą na ramieniu, spodziewając się najgorszego, zaczął czytać.

Terminem masturbacja określamy pieszczenie własnych narządów płciowych w celu uzyskania satysfakcji seksualnej (orgazmu). Masturbacji oddają się zarówno mężczyźni, jak i kobiety niezależnie od wieku, choć najczęściej jest ona postrzegana jako zastępcza forma aktywności seksualnej, właściwa szczególnie okresowi dojrzewania lub okolicznościom życiowym wykluczającym podejmowanie normalnych stosunków seksualnych z drugą osobą (więzienie lub inna forma izolacji, choroba).
Nie wszyscy ludzie uprawiają masturbację, jednak badania naukowe wskazują, że oddaje się jej aż 95% mężczyzn oraz 89% kobiet.

Szok, jakiego Harry doznał, gdy przeczytał wyniki badań, mógł się równać chyba tylko z tym, który przeżył na wiadomość, iż próbuje go zabić szalony czarnoksiężnik.

W porządku, Ron z pewnością polerował różdżkę. Ciężko było tego nie wiedzieć, jeśli mieszkało się z nim w jednym dormitorium przez pięć lat. I Dean też się ze sobą zabawiał, tak samo zresztą jak Seamus. Co do Neville’a Harry nie miał pewności, ale może po prostu należał on do tych pozostałych pięciu procent? Jednak czy inni też to robili? Colin Creevey i Terry Boot? Dumbledore? O Boże! A Flitwick?! Słodki Merlinie, zbyt straszne, by o tym myśleć. Ale przecież wszyscy oni nie mogli należeć do tej części ludzkości, która się nie masturbowała. Gdy wtedy o tym pomyślał, dotarło do niego, że Hermiona… och… ona na pewno… Nie! Zdecydowanie nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie potrafił nawet spokojnie obejrzeć na obrazku kobiecych narządów, więc tym bardziej nie zamierzał sobie wyobrażać, do czego można je wykorzystać! Gdyby choć przez chwilę pomyślał o Hermionie w TYM kontekście, już nigdy nie mógłby spojrzeć jej w oczy bez zażenowania. Otrząsnął się z lekkim obrzydzeniem.

Masturbowanie się jest postępowaniem zupełnie naturalnym i zdrowym. Warto byś o tym pamiętał zwłaszcza wtedy, gdy zetkniesz się z przejawami pewnych uprzedzeń i przesądów. Choć dzisiaj wydaje się to śmieszne i absurdalne, w dawnych czasach wierzono, że masturbacja jest przyczyną takich schorzeń jak ślepota czy szaleństwo. Onanizującą się młodzież straszono też włosami wyrastającymi na dłoniach, paskudnymi brodawkami, rozmiękczeniem mózgu i innymi straszliwymi albo tylko nieprzyjemnymi konsekwencjami. Tego typu wpajane przez wieki obawy niełatwo wykorzenić, więc i dzisiaj można się jeszcze zetknąć z negatywnym podejściem ludzi do masturbacji. Ważne byś zdawał sobie sprawę, skąd się ono bierze i nie traktował go poważnie. Masturbacja nie jest grzechem ani zboczeniem! Zapamiętaj to!

Odłożył wtedy książkę na kilka minut i położył się na wznak, wpatrując w sufit niewidzącym wzrokiem. Myślami był daleko stąd, w przedpokoju domu przy Privet Drive numer cztery. Na jego plecy i pośladki znów spadały bolesne razy drewnianej kuchennej łyżki, a do uszu docierał zduszony łzami szept Petunii. Jego dziesięcioletnia wersja kuliła się w sobie, szlochając rozpaczliwie i próbując zrozumieć, co zrobił Dudley, czemu to było takie złe i dlaczego to on dostawał za to baty.

Wydarzenie okazało się fundamentalne dla sposobu, w jaki myślał o seksie, co uświadomił sobie dopiero teraz. Tym jednym aktem przemocy udało się ciotce wpoić w niego przekonanie, że ciało i seks są brudne i złe, a dotykanie samego siebie jest najgorsze ze wszystkiego. Jakie to miało znaczenie dla jego erotycznego dojrzewania? Nie mogło nie mieć żadnego, ale nie miał pewności, na czym dokładnie polegał problem. Byłoby wygodnie uznać, że oto odnalazł powód, dla którego do niedawna nie odczuwał większego zainteresowania seksem, jednak wątpił, by chodziło właśnie o to. Nie przypominał sobie, żeby wcześniej odsuwał od siebie jakieś fantazje, bo zwyczajnie ich nie miał. Dopiero ostatnio… przy Severusie… Więc to nie wina ciotki, że się wcześniej seksem nie interesował. Ale może to jej wina, że gdy w końcu w jego umyśle pojawiły się obrazy i pragnienia, nie potrafił ich zaakceptować?

Obrócił się na brzuch i ukrył twarz w poduszce. Wychowanie przez Dursleyów odbijało mu się czkawką w najmniej spodziewanych okolicznościach. Pieprzona ciotka i jej głupie, zaściankowe poglądy! Na gacie Godryka, jednoczesna myśl o seksie i Petunii Dursley powinna zostać zabroniona przez prawo! Fuj, co za wizja. Ale przecież nie była wiatropylna, nie? Jakoś zaszła w ciążę i urodziła tego swojego synalka, który kilkanaście lat później miał kolekcję kaset porno większą niż osiedlowa wypożyczalnia! Niby jak ona to godziła w tej swojej kołtuńskiej głowie?

I nagle to do niego dotarło. Aż usiadł z wrażenia. Jasne! To dlatego stłukła jego, a nie Dudleya! Bo choć sama miała jakiś problem z seksem, to nie była wcale głupia i nie chciała skrzywdzić syna wpajaniem mu swoich lęków. Wolała wyładować je na Harrym. Dzięki temu Dudley miał swój mały erotyczny raj, a Harry’emu dostał się wstręt do siebie i własnego ciała. Merlinie, czasami żałował, że jednak tej baby nie przeklął!

Tamtego dnia z całą premedytacją ułożył się wygodnie na plecach, zamknął oczy i z zakamarków pamięci przywołał rycinę z książki: obraz rozłożonych ud i tego wszystkiego, co się pomiędzy nimi znajdowało. A później zsunął lekko majtki i zaczął się dotykać, na złość Petunii, jakby tym postępowaniem mógł dać jej do zrozumienia, ile dla niego znaczą jej słowa. Gdy dochodził, bardzo szybko i bardzo gwałtownie, już wcale nie pamiętał o ciotce, a przed oczami zamiast rysunku miał ciało prawdziwego mężczyzny — szczupłego, bladego, ze sporym wyposażeniem wyłaniającym się spomiędzy gęstwiny ciemnych, kręconych włosów.

Po wszystkim miał wrażenie, że poczucie winy znów próbuje przejąć nad nim kontrolę, ale nie pozwolił na to, choć odepchnąć je od siebie nie było wcale łatwo. Słowo „dziwoląg” bez przerwy usiłowało wypłynąć na powierzchnię jego umysłu, a zaraz za nim pojawiało się drugie: „zboczeniec”. Przez chwilę miał niemal pewność, że go pokonają, wtedy jednak uratowała go leżąca obok książka i tamto wytłuszczone, stanowcze „Zapamiętaj to!”. Bo jeśli miał w coś wierzyć i czemuś zaufać, to wolał, by tym czymś były badania i opinie naukowców, a nie słowa ciotki.

Po tamtym dniu nie od razu wszystko stało się łatwe — nie, oczywiście, że nie. Ale łatwiejsze. Trochę. Na tyle, że z niewielkimi rumieńcami, ale i wściekłym głodem wiedzy zapadł się pomiędzy strony „Dojrzewania dla opornych”, gdzie oprócz informacji o budowie prącia i o masturbacji znalazł też dane na temat homoseksualizmu, zmaz nocnych oraz snów i fantazji erotycznych. Wszystko, co dotąd uznawał za wstydliwe, nagle podano mu na talerzu, przetworzone naukowo i oczyszczone z jakichkolwiek, choćby najmniejszych, naleciałości moralnych. Jakby seks był taką samą funkcją organizmu jak jedzenie albo oddychanie. Harry gdzieś pod skórą czuł, że to nie do końca prawda, ale teraz, właśnie w tym momencie, gdy dopiero wchłaniał w siebie wiedzę, takie podejście bardzo mu pomagało. Był zmęczony i nie chciał się już dłużej zastanawiać, czy to, że codziennie ranno budzi się lepki od spermy, bo śnił mu się mąż, to dobrze czy też źle. Wolał uznać polucje za fakt medyczny i skupić się na czymś innym.

Przez jakiś czas to działało. Dokładnie przez trzy dni. Seks przestał być problemem, więc Harry czuł się świetnie, mogąc spokojnie pracować, uczyć się i poświęcać wolne od napięcia godziny swojemu chrzestnemu ojcu. Myśli o Severusie nie nękały go już w dzień, pojawiając się tylko w snach i to mu wystarczało. A potem nagle coś w nim przeskoczyło i to było… to było… straszne. Jego penis znów zaczął żyć własnym życiem, a fantazje o Snapie prawie go nie opuszczały. Było zupełnie tak jak wtedy, gdy ocknął się przywołany jego mocą. Jak wtedy, gdy skończyli na macie w Pokoju Życzeń. I to naprawdę było okropne, bo o ile wcześniej nękał go tylko wstyd, to teraz zaczęło go też dręczyć obrzydzenie do samego siebie.

Przez bardzo krótki czas próbował walczyć z fantazjami i pociągiem, który uważał za zupełnie niewłaściwy, jednak przegrywał każdą jedną bitwę, kończąc swoje zmagania klęską w łazience albo na łóżku. Nie miał już żadnych oporów przed rozładowywaniem się — i dzięki Bogu, bo inaczej nie obyłoby się bez kolejnych awantur — ale sam ze sobą czuł się coraz gorzej. I wtedy znów uratowało go „Dojrzewanie dla opornych”. A właściwie krótki fragment, który pozwolił mu przestać zmagać się ze sobą i pogodzić ze sprawami, na które nie miał wpływu. Zaznaczył ten kawałek na zielono i czasem do niego wracał, ale rzadko, bo od ciągłego powtarzania znał już każde słowo na pamięć:

Fantazjowanie o czymś nie jest równoznaczne z chęcią zrobienia tego w rzeczywistości. Podczas masturbacji ludzie wyobrażają sobie różne rzeczy, czasami bardzo złe w potocznym rozumieniu, jednak to wcale nie oznacza, że w prawdziwym życiu chcieliby swoje fantazje zrealizować.

Tyle mu wystarczyło. Zupełnie odpuścił i dał swojej wyobraźni pozwolenie na wybryki, a ta zaczęła skwapliwie z niego korzystać. Ani się obejrzał, a jego rojenia stały się bardzo szczegółowe, barwne i pełne takich detali jak zapach skóry w zgięciu szyi czy niski szept wibrujący mu na karku, gdy wyobrażał sobie, że Severus napiera na niego od tyłu. Trochę za późno zorientował się, że nie można całkiem bezkarnie hasać sobie po błoniach swoich erotycznych marzeń, a dotarło to do niego w pełni, gdy po lekcji eliksirów podszedł do Snape’a i prawie go dotknął. Chciał tego bardziej niż czegokolwiek innego. W tamtym krótkim, ale przerażającym momencie uświadomił sobie, że jego fantazje o mężu nie mieszczą się w kategorii „nie do zrealizowania”. Jak najbardziej mógł je zrealizować i nikt nie miałby mu tego za złe. Tylko on sam. Merlinie, jak szybko wtedy uciekał, tak szybko, że Hermiona nie mogła za nim nadążyć! Jeszcze tego samego dnia zażądał od męża wznowienia treningów. Musiał, inaczej po prostu by oszalał albo zrobiłby coś całkowicie nieobliczalnego.

Nie rozumiał tego, co się z nim działo. Jak można czuć do kogoś wstręt i jednocześnie go pożądać? Jednak jemu świetnie wychodziło łączenie obu tych emocji, jakby cierpiał na jakąś odmianę schizofrenii. Gdy ćwiczyli, raz za razem miał ochotę wbić palce w ramiona Snape’a albo zęby w jego bark, tak mocno aż popłynęłaby krew. Na samą myśl drgały mu biodra i miał wrażenie, że eksploduje sam z siebie, bez jednego dotknięcia, nawet bez otarcia. Z treningu na trening robił się coraz śmielszy i pozwalał sobie na więcej, doprowadzając się na skraj wytrzymałości i czekał na to, co uczyni Severus, bo on też nie pozostawał obojętny. Harry chciał, żeby coś zrobił. Cokolwiek, co zachwiałoby układem, w jakim obaj tkwili, nieważne, czym to coś miałoby się okazać. Może właśnie pragnął, by Snape zrobił coś gwałtownego, absolutnie nieobliczalnego, co pozwoliłoby mu znienawidzić go na dobre albo ostatecznie pogodzić się z myślą, że go znienawidzić nie potrafi. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Severus przeprowadzał rozgrzewkę, po której obaj zdawali się być ledwo żywi, następnie walczył, a w końcu gdzieś znikał.

Cała ta sytuacja była chora, z czego Harry doskonale zdawał sobie sprawę. Jednak mimo że prowokował Snape’a, sam ani przez chwilę nie pomyślał, by coś zmienić, gdyż dotyk męża pozwalał mu pozostać przy zdrowych zmysłach, nawet jeśli wyglądało na to, że dzieje się wręcz przeciwnie. Boże, tak tęsknił za jego ramionami i pocałunkami, za tą ostrożną czułością, którą jeszcze niedawno Severus mu okazywał. A po treningu, gdy wracał do pustych kwater jednocześnie zmęczony i wypełniony pożądaniem, nękały go fantazje, których teraz już nie odsuwał. Czekał na nie. Pojawiały się natychmiast, szczegółowe, bogate w zapachy i dźwięki oraz pewne fizyczne detale, których na żywo nigdy nie oglądał, ale wspominając pewne okoliczności, mógł wywnioskować… Na gacie Merlina, to wszystko wina „Być gejem”!

— Harry! Jesteś tam? Czemu się nie odzywasz?

Poprawił szatę i włosy i ruszył do salonu. Cholerna Hermiona! Nie miał najmniejszej ochoty na jej towarzystwo. Na niczyje towarzystwo. Chciał zostać sam na sam z książką i swoimi marzeniami, bo za kilka godzin znów pojawi się Snape, a Harry musiał być wtedy w pełni opanowany. Skoncentrowany na pracy. Boże, gdyby ona wiedziała…

— Zdrzemnąłem się — powiedział, wychodząc z sypialni.

Zielona twarz przyjaciółki migotała w kominku i ciężko było mu dostrzec na niej jakikolwiek wyraz, ale jak ją znał, nie uwierzyła mu ani przez chwilę.

— Idę do ciebie — oznajmiła i chwilę potem stała już przed paleniskiem, usuwając drobnymi machnięciami różdżki pozostałości popiołu. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin