103.doc

(92 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

 

 

Rozdział 103. Konfrontacja



Harry pędził do lochów, ledwie dostrzegając, że gładkie płyty kamiennej posadzki przesuwają mu się pod stopami w zawrotnym tempie. Jeśli nawet po drodze kogoś minął, był zbyt pogrążony w myślach, aby to zauważyć. Hermiona biegła za nim w milczeniu, więc za sobą słyszał jedynie ciche „stuk, stuk, stuk” jej obcasów.

Oddychał głęboko, próbując opanować się i stworzyć jakiś plan, nie szło mu jednak najlepiej. Na szczęście miał jeszcze przynajmniej dwie godziny! Jak burza minął wikingów stojących na warcie przy drzwiach i w pełnym biegu wparował do swoich komnat. Hermiona ciągle deptała mu po piętach.

— Harry! — zawołała.

Odwrócił się, wciąż zamyślony, nie spodziewając się, że ona…

Petrificus totalus! — krzyknęła, celując w niego różdżką.

Padając jak kłoda, zdążył jedynie pomyśleć, że jego przyjaciółka, TA Hermiona Granger, nie może być przecież aż tak głupia! A jednak po chwili przekonał się, że nawet ona w pewnych okolicznościach traci głowę, co na sto procent by go rozbawiło, gdyby jego czaszki nie rozsadzał właśnie potworny ból! Naprawdę solidnie się walnął!

— Przepraszam! — Hermiona uklękła przy nim i zaczęła gorączkowo szeptać, a on miał wrażenie, że każde jej słowo odbija się bolesnym echem w jego poturbowanym mózgu. — Przepraszam, Harry. Możesz mnie znienawidzić, ale nie pozwolę ci na to. Nie po raz kolejny. Uwolnię cię, ale najpierw musisz mnie wysłuchać! Proszę! — Klęczała zgięta wpół, jakby ją bolał brzuch i bezsensownie wymachiwała różdżką, co było cholernie deprymujące. — On na pewno tego nie zrobił. Snape cię nie zdradził, rozumiesz? To zdjęcie jest bez znaczenia. Czy wiesz, że on ani przez chwilę nie myślał o unieważnieniu waszego małżeństwa na poważnie? Cały czas czekał, aż się ockniesz. A ty… ty zachowywałeś się, jakbyś nie miał serca. Tak moralnie, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy całą litość wymieniłeś na dodatkowy zestaw zasad! Ale trudno było mi z tym dyskutować, bo jak bym mogła? Tylko że tobie wcale nie chodziło o moralność! Więc nie pozwolę ci! Nie możesz teraz tak po prostu zacząć na niego wrzeszczeć! — Po policzkach Hermiony płynęły łzy. — On na to nie zasłużył. A ty...

Harry miał dość. Uniósł się na łokciach, po czym stwierdził, że głowa mu zaraz eksploduje i ponownie się położył. Za to Hermiona pisnęła cienko i odskoczyła od niego jak oparzona, lądując na tyłku i odpełzając szybko do tyłu. Różdżka wypadła jej z ręki i potoczyła się pod fotel.

— Zaraz… dokończysz… — wycedził Harry przez zaciśnięte zęby. — Załatwiłaś mnie… na amen. Muszę wziąć… eliksir. Pomóż mi, do cholery! — warknął, a Hermiona znów pisnęła. Patrzyła na niego wytrzeszczonymi oczami, co z pewnością byłoby komiczne, gdyby nie ten potworny ból.

Harry wyciągnął do niej rękę, a ona zbliżyła się, z wyraźnym lękiem podała mu ramię i pomogła wstać. Ciężko się na niej wspierając, udał się do gabinetu Snape’a po tę wściekle żółtą miksturę, którą Severus nazywał „Młotem”. Smakowała koszmarnie, ale działała bez zarzutu. Z trudem odchylił głowę, żeby wlać sobie eliksir do gardła, a później opadł na krzesło przy biurku męża, czekając, aż lekarstwo zadziała. Machnął ręką, żeby Hermiona także usiadła, bo bał się, że inaczej w każdej chwili gotowa jest dać nogę, tak była przerażona.

Przez długie sekundy jedynie na siebie patrzyli. W końcu ból zaczął ustępować i Harry nareszcie mógł się lekko uśmiechnąć. Nie tak, jakby dziewczynie wybaczył, ale wystarczająco, żeby dać do zrozumienia, iż nie planuje jej przekląć.

— Przez ciebie zaraz będę musiał iść do skrzydła szpitalnego — oznajmił beznamiętnie. — Wydawało mi się, że coś chrupnęło. — Hermiona wpatrywała się w niego bez słowa i ciągle ocierała łzy. — Co ty sobie właściwie myślałaś? Nie przyszło ci do głowy, że jest jakiś powód, dla którego od miesiąca prawie wcale nie wyjmuję różdżki?

Przyjaciółka ukryła twarz w dłoniach.

— Nie wiem, co myślałam, w porządku? Pewnie wcale nie myślałam. Bałam się, że… że zrobisz coś strasznego, a ja już zwyczajnie nie mogę tego znieść. Cała ta sytuacja między wami jest po prostu absurdalna!

— Mówiłaś… — zaciął się i lekko zarumienił. To była jedyna reakcja organizmu, na którą dotąd nie znalazł żadnego lekarstwa. — Skąd wiesz, że on nie myślał na serio o unieważnieniu? Powiedział ci?

— Nie żartuj — burknęła. — Profesor mi się nie zwierza. Raczej traktuje jak źródło informacji. Po prostu zauważyłam. Gdybyś nie był tak zaślepiony, też byś to zauważył.

— Niby co?

— Wszystko. Jego zachowanie i rzeczy, które dla ciebie robi… Kupił „Proroka”, na Boga! Myślisz, że po co to zrobił? Bo planuje stworzyć imperium prasowe? Nie! Żeby przestali cię nękać. I ci ludzie, którymi się ostatnio otacza… prawie sami Gryfoni. I otwiera Snape Manor. Jak sądzisz, dlaczego?

Więc nie tylko Harry to dostrzegł… Być może, ale tylko „być może”, Hermiona miała rację.

Wzruszył ramionami.

— To nie jest wcale takie oczywiste…

— Byłoby, gdybyś nie był takim upartym…

— Kim?

— Dupkiem! — wybuchła.

Harry przymknął oczy i podziękował w duchu, że ból głowy załatwił już „Młotem”, inaczej na pewno dostałby teraz migreny stulecia.

— Nie jesteś zbyt sprawiedliwa — oświadczył. Nie miał za bardzo siły gniewać się na Hermionę. Poza tym były pilniejsze sprawy. — Nieważne. — Machnął ręką. — Nie zamierzałem robić niczego strasznego. — Uśmiechnął się, gdy w oczach przyjaciółki zobaczył nieufność. — Naprawdę! Mam plan!

— Plan? — zapytała Hermiona niepewnie. Patrzyła na niego z takim niedowierzaniem, że aż nabrał ochoty, by posłać jej zaklęcie żądlące.

Wywrócił oczami.

— Miej we mnie trochę wiary — prychnął. — Dumbledore mówi, że w momentach, gdy nachodzi mnie chęć, by uwolnić temperament, uwierzysz, że tak to określa?, no więc w takich momentach powinienem postawić się na miejscu człowieka, na którego jestem zły. W sumie nie wściekam się na Severusa, tylko na Serrenta, ale prędzej by mnie krew zalała, niżbym się postawił w sytuacji tego ulizanego blond złodzieja cudzych mężów! Więc planowałem postawić się w sytuacji Snape’a…

— To nie brzmi jak plan. — Hermiona nie wyglądała na przekonaną.

— Chwila, jeszcze nie skończyłem. Dyrektor uważa, że każdy czegoś chce i to coś jest jego słabością. Jeśli ja chcę czegoś od kogoś, to najpierw powinienem dać mu to, czego on pragnie. Wykorzystać słaby punkt… W przypadku Severusa myślałem o tym, jak bardzo on jest czuły na punkcie dobrego imienia rodziny. Nienawidzi szargania swojego nazwiska w prasie. Gdybym go postraszył plotkami… Jeśli nie chcę, żeby Severus spotykał się z tym gnojem, to muszę mu pokazać, że ta znajomość jest dla niego szkodliwa, rozumiesz?

Hermiona wpatrywała się w Harry’ego już nie tyle z niedowierzaniem, co z osłupieniem.

— Masz zamiar nim manipulować?

— Hmm… Nie myślałem o tym w ten sposób, ale… cóż… być może? I co o tym sądzisz?

— Co ja sądzę? Co sądzę…? — Dziewczyna tarła czoło. — Sądzę, że to nie ma szans. On jest niewinny, więc w ogóle się nie przejmie.

— Może masz rację — westchnął. Nie podzielał optymizmu przyjaciółki co do niewinności Snape’a, ale sam również nie był za bardzo przekonany do tego pomysłu. — No to co w takim razie? Jakikolwiek inny słaby punkt… Na Merlina, musi przecież jakiś mieć!

Hermiona prychnęła.

— Jego najsłabszy punkt to ty, Harry.

Zamrugał szybko, zmarszczył brwi, a później na jego twarz zaczął wypływać uśmieszek.

— O nie! — Hermiona skoczyła na równe nogi. — Nic z tego!

— Dlaczego nie? Ważne, żeby zadziałało.

— Profesor na to nie zasłużył!

— Ależ zasłużył. Oczywiście, że tak. Zamiast powiedzieć mi otwarcie, co jest grane, próbował wykorzystać przeciwko mnie moje słabości. Sama dopiero co o tym mówiłaś. Zasłużył sobie jak cholera!

Hermiona z powrotem opadła na krzesło.

— To zły pomysł. Po prostu fatalny. On się wścieknie i cię zabije.

— Mam nadzieję, że nie. Zresztą umiem się bronić. A że się wścieknie… — Harry czuł, że jego wargi wykrzywia grymas samozadowolenia. — O to właśnie chodzi, prawda?

Przyjaciółka ukryła twarz w dłoniach.

— Powinnam wyjść i zapomnieć, że kiedykolwiek to słyszałam. Jeśli on się dowie, że maczałam w tym palce…

— Więc zamierzasz maczać w tym palce?

Hermiona westchnęła cicho.

— Co chcesz zrobić? — zapytała.

— To akurat proste — uśmiechnął się Harry. — Czy wiedziałaś, że w magicznym świecie biżuteria jest sprawą prywatną?


***


Kiedy Severus dotarł na spotkanie zespołu zajmującego się Mrocznym Znakiem, Granger jeszcze nie było. Zjawisko zdumiewające, jeśli wziąć pod uwagę, że dziewczyna zawsze pojawiała się pierwsza i do tego obładowana górą materiałów, które tylko dzięki czarom trzymały się w kupie i nie zaściełały całej drogi z biblioteki do sali zaklęć.

— Gdzie nasza liderka? — zapytał Malfoya, który zawzięcie rysował coś na małej karcie pergaminu. To coś przypominało kota.

— Nie wiem. Nie mówiła, że się spóźni.

Severus przyjrzał się uważniej twórczości Draco.

— Co to? Nie wygląda jak ten stwór.

— Lampart. Znalazłem jego zdjęcie w mugolskiej książce „Wielkie drapieżniki Afryki”. Jestem niemal pewny, że to baza naszego kotka.

Mistrz eliksirów usiadł obok swojego ucznia, który jakimś niepojętym zrządzeniem losu został jego współpracownikiem.

— Zastanawialiście się nad tym, czy to aby na pewno kwestia czarnej magii? Może to mugole stworzyli to zwierzę? Zapewne na żądanie jakiegoś czarodzieja, ale…

— Rozważaliśmy taką możliwość — przerwał mu Draco, zawzięcie rysując. Był na etapie pokrywania ciała kota prążkami. — Odrzuciliśmy ją jednak. Mugole nie potrafią tak manipulować materiałem genetycznym, żeby osiągać określone rezultaty. Dopiero nad tym pracują. Nauczyli się już, jak połączyć kozę z psem, ale nie mają zielonego pojęcia, co im z tego wyjdzie. Nie umieją sprawić, żeby powstał pies z racicami i rogami. A nasz kot wygląda tak, jakby ktoś dokładnie go sobie zaplanował. To musiał być czarodziej. — Malfoy zmarszczył brwi i przez chwilę krytycznie studiował swoje dzieło. Naniósł drobną poprawkę koło kociego nosa, która zdaniem Snape’a nic nie zmieniła i wreszcie spojrzał Severusowi w oczy. — Jak dotąd znaleźliśmy w jego ciele kod genetyczny sześciu magicznych stworzeń, a podejrzewamy, że wykorzystano jeszcze co najmniej dwa zwykłe, niemagiczne zwierzęta. To za wiele dla mugolskiej nauki.

Severus skinął głową. Też uważał, że w grę wchodziła czarna magia, ale musieli przecież brać pod uwagę wszystkie możliwości.

— Czy twój ojciec się odzywał?

Draco odrzucił pióro na stół i zaplótł ze sobą palce obu rąk, wyciągając je przed siebie i odchylając się na krześle. Przeciągający się Malfoy sam przypominał kota.

— Tak. Ostatnio często fiuka. Jak nigdy. — Uśmiechnął się pod nosem. — Jego nowa zdobycz jest chyba wyjątkowo krnąbrna.

— Zapewne — zgodził się kpiąco Severus. — Ale nie o to pytałem.

— Oczywiście. I nie. Niczego nowego nie wymyślił, a to, co dotąd przyszło mu do głowy, kupy się nie trzyma.

— Sam nie wiem — stwierdził Snape, podpierając brodę na złączonych dłoniach. — Nie znalazłem lepszego wyjaśnienia.

— Ale to absurdalne! — zaśmiał się Malfoy. — Czarny Pan i moja matka? Z tym swoim upodobaniem do ślicznych młodzieńców? Na gacie Merlina, on nie ma nosa! Poza tym ojciec zawsze twierdził, że Czarny Pan nie… eee… z nikim.

Trudno było z tym polemizować. Voldemort rzeczywiście nie nawiązywał nigdy intymnych relacji — gdyby było inaczej, śmierciożercy by o tym wiedzieli, bo zawsze ktoś przebywał blisko niego. Narcyza zaś… Severus potarł oczy zmęczonym gestem.

— No no no… Nasz niegrzeczny chłopczyk wyjątkowo się dzisiaj postarał. — Usłyszał nagle rozbawiony szept Malfoya i poderwał głowę.

Do sali wszedł właśnie Harry w towarzystwie Hermiony Granger. Ale nawet gdyby towarzyszyło mu stado wil, Severus by ich nie dostrzegł, bo jego młody mąż wyglądał oszałamiająco. Rozpuścił włosy! Od miesięcy tego nie robił! I założył te skórzane spodnie, które Snape tak lubił, bo tyłek Gryfona wydawał się w nich idealnie wypukły.

— Co za fantazyjne połączenie czarodziejskich i mugolskich ubrań — skomentował cicho Draco. — Ten kremowy golf wyjątkowo dobrze mu służy. Marynarka też niezła…

Wzrok Snape’a ślizgał się po ciele Harry’ego, a chłopak w tym czasie zbliżał się do miejsca, w którym siedzieli, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z twarzy męża. Na ustach błąkał mu się wyzywający uśmieszek.

— Do ciężkiej cholery! — warknął Snape, podrywając się z miejsca, gdy młodzieniec stanął wreszcie tuż przed nim.

— Severusie — odezwał się Harry uprzejmie, bawiąc się wisiorkiem w kształcie oka, dyndającym mu na szyi. Obdarzył przy tym męża promiennym uśmiechem, od którego wnętrzności Snape’a skręciły się ze złości. Granger ukrywała się za plecami przyjaciela i wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.

Snape wyszedł zza stołu i zbliżył się do chłopaka. Czuł, że furia zaczyna przejmować nad nim kontrolę.

— Pozwól ze mną, Harry — wycedził, z siłą imadła zaciskając palce na jego ramieniu. — Mamy do przedyskutowania pewne kwestie.

— Oczywiście, Severusie — zgodził się jego bezczelny mąż i znów się do niego uśmiechnął. Snape pchnął go lekko w stronę wyjścia.

— O czym nie wiem? — Usłyszał za sobą zdziwiony głos Malfoya.

— To nic ważnego — odpowiedziała słabo Granger.


***


— Co ty sobie wyobrażasz?! — wrzasnął Snape, popychając Harry’ego na drzwi do ich komnat od razu, gdy tylko te się za nimi zamknęły.

Ciało chłopaka ciężko grzmotnęło o drewno, ale mimo to uśmieszek nie schodził mu z warg, co doprowadzało Severusa do szaleństwa. Złapał naszyjnik i wściekle szarpnął, zrywając go jednym ruchem i z pogardą odrzucając za siebie. Harry syknął.

— To bolało, wiesz? — zapytał po chwili, jak gdyby nigdy nic.

Snape poczuł, że wzrok zasnuwa mu czerwona mgła. Chwycił ramiona chłopaka i zaczął nimi potrząsać, przez co głowa Harry’ego raz za razem uderzała o drzwi z głuchym łupnięciem. Wiedział, że robi gówniarzowi krzywdę, jednak nie mógł przestać.

— Uspokój się… — poprosił Harry, ale Snape nie potrafił się już zatrzymać. Prędzej go zabije, niż pozwoli, żeby jakiś inny facet… Prędzej go zabije! — Dość! — Usłyszał naraz i chwilę potem jakaś niewidzialna siła oderwała jego dłonie od barków Harry’ego i przylepiła je do drewnianej powierzchni po obu stronach czarnej, rozczochranej głowy. Nie mógł nawet drgnąć. Jego stopy…

— Co zrobiłeś? — warknął.

— Przykleiłem cię. Za ręce i nogi — oświadczył chłopak. Kiedy wyślizgiwał się spomiędzy rozstawionych szeroko ramion Snape’a, skrzywił się lekko. — Teraz znów muszę wziąć eliksir. Kurczę, nie mogłeś zaatakować mnie zaklęciem? — burknął i oddalił się w stronę gabinetu.

Severus starał się uspokoić, co okazało się tak trudne jak jeszcze nigdy dotąd. Oparł czoło o twarde drewno i próbował powściągnąć zalewające go uczucie upokorzenia. Zneutralizowany przez siedemnastolatka. Przyklejony do własnych drzwi! Pieprzona cholera, żeby to szlag trafił, psiakrew! Co to miało być, do diabła?!

— Uwolnię cię, jeśli obiecasz, że znów się na mnie nie rzucisz — odezwał się po chwili stojący za jego plecami Harry.

— Dlaczego założyłeś to świństwo? Wiedziałeś przecież, co oznacza, bo sam ci to wyjaśniłem — wypluł Snape z goryczą. Nie zareagował na propozycję chłopaka, więc ten go nie oswobodził.

Harry stanął tuż przy nim i oparł się lewym bokiem o framugę.

— Co to jest? — zapytał, podtykając Severusowi pod nos kajet, do którego ktoś wkleił wycinek prasowy.

— Nie mam pojęcia — warknął Snape, rozdrażniony. — Nie kolekcjonuję śmieci.

Harry wyrwał z zeszytu stronę ze zdjęciem i w tym samym momencie Severus poczuł, jak znika zaklęcie trzymające jego dłonie i stopy w miejscu. Obrócił się i oparł o drewnianą płaszczyznę tuż przy boku męża, rozważając, czy zdąży sięgnąć po różdżkę, żeby cisnąć w gnojka jakąś szczególnie wredną klątwą. Zanim podjął decyzję, Harry wepchnął mu w dłoń wyrwaną kartkę. Snape rzucił na nią okiem i uniósł brwi.

— A więc? — ponaglił go Harry.

— Więc co? Przecież widzisz, co to jest. Stoję z Andre Serrentem na korytarzu Stowarzyszenia i rozmawiamy.

— Dotyka cię.

— Założyłeś to wampirze gówno, bo ci się wydawało, że Serrent mnie dotyka?!

Harry odwrócił wzrok.

— Tak naprawdę, to chciałem cię sprowokować — wymamrotał. — Tylko teraz zastanawiam się po co. Przecież ty nigdy nie powiesz mi prawdy!

— Nigdy cię nie okłamałem!

— Ale zawsze unikałeś odpowiedzi!

— Może nie umiałeś zadać właściwych pytań? — warknął Snape.

— Więc teraz to moja wina? Czyli jakie pytania powinienem zadawać?! — krzyknął Harry. — Może coś takiego: czy sypiasz z tą francuską gnidą?!

Na Merlina, dzieciak był zazdrosny! Zawsze był, zgoda, ale pierwszy raz głośno się do tego przyznał. Cóż, prawie się przyznał. Co, biorąc pod uwagę jego ostatnie pomysły z unieważnieniem małżeństwa, wyglądało odrobinę absurdalnie. Ale i obiecująco. Severus przymknął powieki.

— A jeśli tak, to co? — wycedził, z całych sił starając się opanować szaleńcze bicie serca. Równie dobrze mógłby próbować zatrzymać słońce.

— Wiedziałem! — wrzasnął Harry, odskakując od drzwi. — Hermiona była taka pewna, że nie, ale ty codziennie wieczorem znikałeś! A ten gnój…

— Nie powiedziałem, że z nim sypiam! Zapytałem, dlaczego to ma dla ciebie znaczenie?! Podobno pragniesz naszego rozstania! Jakie masz prawo, żeby wtrącać się w moje prywatne życie?!

— To też moje życie! My… wierność… nie możesz, dopóki… — Harry zaczynał bełkotać. Wił się i próbował zaprzeczać własnym uczuciom, a do tego Severus nie zamierzał dopuścić, skoro obaj zaszli już tak daleko.

— Jesteś zazdrosny — stwierdził spokojnie.

Nozdrza Harry’ego zadrgały, a jego warga lekko się uniosła. Był wściekły.

— I co z tego?!

— Przecież chcesz unieważnienia, do diaska!

— Ty też!

— Nigdy, ty durny dzieciaku! Nigdy! Ale prędzej rzuciłbym się z Wieży Astronomicznej, niż błagał, żebyś zmienił zdanie!

— Więc wolałeś mną manipulować! — wrzasnął Harry, a jego moc zafalowała, prześlizgując się po ciele Severusa i zostawiając je w stanie kompletnie niestosownego pobudzenia. Na Salazara! — Osaczyłeś mnie! Rozwiązywałeś wszystkie moje problemy, zanim jeszcze zdążyłem o nich pomyśleć! I próbowałeś kupić moich przyjaciół! Jak śmiałeś?!

— A ty?! Obiecałeś mi, że nie odejdziesz! — ryknął Severus. Nigdy nie planował wyznać swoich żalów głośno jak jakiś śmieszny, zakochany szczeniak, ale gniew zupełnie odebrał mu rozum. — Obiecałeś, że nie pozwolisz… nie pozwolisz…

Zamrugał szybko, próbując się opanować i pozbierać myśli. Harry stał naprzeciwko w tym swoim obcisłym wdzianku, z rozpuszczonymi włosami, zaróżowiony na policzkach, oddychając szybko jak po szaleńczym biegu i Severus ledwo mógł się powstrzymać, żeby nie pokonać tych kilku kroków i go do siebie nie przyciągnąć. Tylko objąć…

— Co zrobiłeś w czasie znakowania? — Pytanie Harry’ego zadziałało na Snape’a jak kubeł zimnej wody.

— Przecież wiesz! — Severus wykrzywił się. Naprawdę nie miał ochoty raz jeszcze przerabiać tej całej historii z „Nienawidzę cię, pieprzony śmierciożerco!”.

— Właśnie nie wiem. Nie powiedziałeś mi. Więc co zrobiłeś?

— A jaka to różnica?

— Dla mnie kosmiczna, więc zachowaj się choć raz jak normalny człowiek i odpowiedz wprost! — fuknął Harry. — Zgwałciłeś kogoś? Piłeś ludzką krew? Roztrzaskałeś głowę niemowlęcia o mur? Pociąłeś kobietę w ciąży? Co zrobiłeś? Po prostu mi powiedz!

Severus wpatrywał się w niego osłupiały.

— Zabiłem mężczyznę — odparł mechanicznie. Czuł, jak niesmak wykrzywia mu wargi. — Co się roi w twoim mózgu? Dlaczego miałbym roztrzaskać dziecku głowę? Granger ci nie mówiła, jak działa rytuał? — Harry zaprzeczył niemrawo. — Zmusza człowieka do zrealizowania najgłębszego pragnienia jego serca. Pokazuje, co jest dla nas w życiu najważniejsze. Niby kim twoim zdaniem jestem, żeby mordować dzieci?

Harry potarł twarz obiema dłońmi.

— Myślałem, że kogoś zgwałciłeś.

Severus potrząsnął głową.

— A co zmienia, że tego nie zrobiłem? Przecież dopuściłem się morderstwa! I sprawiło mi to rozkosz, przynajmniej na początku. To jest lepsze niż gwałt?

Harry wsunął dłoń we włosy i masował tył głowy, jakby próbował ukoić ból.

— Nie wiem — stwierdził cicho. — Muszę się nad tym zastanowić. Potrzebuję chwili samotności.

Severus westchnął i obrócił się na pięcie, gotów do wyjścia.

— Powiedz… — Usłyszał za sobą cichy głos Harry’ego. — Czy Serrent…?

— Nie. Nie sypiam z nim — zaprzeczył i otworzył drzwi na korytarz. — Przyjdę później. I porozmawiamy.


***


Przedziera się przez lochy w całkowitej ciemności. Wokół jego kostek chlupocze zimna woda. Słyszy popiskiwania i szmery, od czasu do czasu coś z cichym pluskiem wpada do śmierdzącej cieczy. Palcami przesuwa po wilgotnych kamieniach, by upewnić się, że ciągle podąża naprzód, zamiast kręcić się w kółko. Nie mogłoby spotkać go nic straszniejszego niż powrót do miejsca, z którego…

— Nie uciekaj! Poczekaj na mnie! Zabawimy sssssię!

Przeciągły syczący szept uderza go w plecy. Po chwili słyszy cienki chichot, który lodowatym dreszczem spływa mu po kręgosłupie. Przyspiesza, wcale już nie zważając, czy narobi hałasu. Musi się stąd wydostać!

— Nie uciekaj, Harry! Mój maleńki, ssssssłodki chłopczyku… Chodź! Zabawimy się! Dam ci wszystko, czego pragniesssssz!

Zaczyna biec, choć woda stopniowo gęstnieje, utrudniając mu stawianie kolejnych kroków. Z sekundy na sekundę jest coraz cieplejsza i bardziej zawiesista, a on ma wrażenie, że powoli się w nią zapada. Ten, który szepcze, dotarł już bardzo blisko, Harry niemal czuje jego oddech na karku.

— Poczekaj! Dam ci wszysssstko, czego pragniesssssz! Tyle krwi, ile będziesz potrzebował, tyle bólu, ile znajdziemy. Zabawmy sssssię!

— Zostaw mnie! — krzyczy histerycznie. — Kim jesteś? Zostaw mnie w spokoju!

— Nie mogę. Należysz do mnie! Kocham cię, Harry! Dam ci wszysssstko, co mam!

Wokół rozbłyskują światła, zupełnie go oślepiając. Setki pochodni, całe morze ognia tańczące mu teraz przed oczyma.

— Sssspójrz! — syczy głos. — To wszyssssstko jest dla ciebie! Kocham cię!

Zupełnie nagle odzyskuje wzrok i widzi, że podłoga pod jego nogami porusza się. Nie stoi już w lochach, tylko w samym środku olbrzymiej sali, oświetlonej magicznymi pochodniami, a wokół niego wiją się setki nagich, kopulujących ciał. Ciepła, czerwona ciecz obmywa mu stopy i z chwili na chwilę jest jej coraz więcej i więcej. Czuje znajomy metaliczny zapach i zbiera mu się na mdłości.

— To wszyssssstko dla ciebie, Harry… — szepcze syczący głos.

Tom Marvolo Riddle stoi pod odległą ścianą pomieszczenia, w pobliżu wielkich kolorowych wrót prowadzących do piekła. Uśmiecha się i oblizuje wargi, a jego język jest rozdwojony na końcu.

— Niczego od ciebie nie chcę! Ty… potworze! — wrzeszczy Harry i chce splunąć, ale usta ma zupełnie wyschnięte.

— Napij się, Harry! — Kościste dłonie człowieka bez twarzy wpychają mu w dłonie skyfos* po brzegi wypełniony wirującą materią wspomnień. — Wypij!

— Nie chcę tego!

— To konieczne, Harry — chichocze Riddle. Nie syczy już, teraz miękko mruczy. — Jak inaczej mnie zabijesz?

— Jak inaczej go zabijesz? — szemrają nagie ciała. — My ci nie pomożemy. Jesteśmy już martwe. On nas zamordował.

— Przestańcie! — krzyczy. — Pozwólcie mi odejść!

— Nie możemy! Kochamy cię!

Sto gardeł wyjękuje swoją bezecną deklarację miłości. Sto par błyszczących oczu pożera go i wypala dziury w jego skórze. Dlaczego tak na niego patrzą? Czego chcą?

Spogląda w dół i widzi, że jest zupełnie nagi, a jego męskość sterczy dumnie, podrygując lekko przy najdrobniejszym ruchu bioder. Pierwsze zakrwawione dłonie zaczynają wspinać się po jego bladych nogach, powoli, centymetr po centymetrze, głaszcząc miękkie ciemne włoski na łydkach, dążąc nieubłaganie w górę. Wie, gdzie skończą i nienawidzi siebie za to, że ich dotyk sprawia mu przyjemność.

— Zostawcie mnie w spokoju! — jęczy ochryple.

— Więc przestań zachowywać się jak gówniarz — oznajmia pogardliwie znajomy głos.

Snape stoi po drugiej stronie olbrzymiego pomieszczenia, jak zwykle zupełnie opanowany. Dłoń trzyma na futrynie niewielkich szarych drzwi. Czarna nauczycielska szata okrywa go od szyi aż po kostki. Jego stopy, obute w lakierowane pantofle, unoszą się dwa palce nad czerwoną cieczą.

— Severusie, proszę!

— Nie jestem zainteresowany tego typu rozrywką, panie Potter.

— Ja też nie!

— Doprawdy? — Czarne oczy muskają spojrzeniem erekcję Harry’ego.

— Nic nie mogę na to poradzić! Nie chcę tego, przecież mnie znasz!

— Czyżby? A może jednak wolisz się zabawić? Spójrz… — Snape wykonuje szeroki gest dłonią. — Mówią, że to wszystko jest dla ciebie. Dlaczego tego nie chcesz?

— Ależ chce — mruczy Riddle do Snape’a. — Popatrz tylko, jaki jest twardy. Czy to nie oczywiste? Jakich jeszcze dowodów potrzebujesz, mój ukochany Judaszu?

— Nie jestem taki! — wrzeszczy Harry. — Musisz mi uwierzyć!

Snape patrzy na niego beznamiętnie. Wreszcie wzrusza ramionami i odwraca się na pięcie.

— Baw się dobrze — rzuca cicho przez ramię.

Chyba nie chce go tu zostawić? Nie może! Nie Severus!

Harry czuje, że wokół jego nóg oplata się nagle jeszcze więcej palców. Przemieszczają się szybciej, a on zapada się w czerwoną ciecz coraz głębiej i głębiej. Wilgotne języki zaczynają muskać jego uda, a potem ich śladem podążają zęby, skubiąc go najpierw leciutko, a potem coraz mocniej i mocniej, wbijając się bez ostrzeżenia w rozpaloną skórę. Widzi strużki krwi odpływające leniwie z jego ciała i plecy Snape’a oddalające się powoli w kierunku wyjścia.

— Nie zostawiaj mnie tutaj! Zabierz mnie stąd! Zabierz mnie ze sobą! NIE ODCHODŹ!

— Harry! Harry! Obudź się! Słyszysz mnie? To tylko sen. No już, obudź się!

Czyjeś twarde ręce szarpnęły go za ramiona i wyciągnęły z lepkiej plątaniny ciał. Znów miał wolne nogi i mógł nimi poruszać.

— Co?

— Miałeś koszmar. — Ktoś nim lekko potrząsał, na dobre wyrywając z oparów snu. — No dalej. Otwórz oczy.

— Severus?

Harry rozchylił powieki i w przyćmionym świetle świecy zobaczył zatroskaną twarz męża. Severus siedział na łóżku i trzymał go za przedramiona, podciągając do siadu.

— Która godzina?

— Koło drugiej.

Mimo że był środek nocy, mężczyzna miał na sobie kompletny dzienny strój. Harry drżącymi palcami wczepił się w jego czarną, nauczycielską szatę, identyczną jak ta ze snu.

— Zasnąłem.

Snape cicho parsknął.

— Ciężko było nie zauważyć.

— Skończył mi się twój eliksir. To dlatego ten sen… Długo tu jesteś?

— Cały wieczór.

— Nie odchodź!

— Nigdzie się nie wybieram.

Ciepłe ręce oplotły go i mocno przytuliły. Jedną dłoń, delikatną i uspokajającą, poczuł na swoich włosach, druga kojąco przesuwała się po jego plecach. Jak mógł być tak głupi, by pomyśleć choć przez chwilę, że kiedykolwiek będzie w stanie zrezygnować z tych ramion?

— Co ci się śniło? — zapytał Severus szeptem. — Czy to coś…

— Nie — westchnął Harry. Poruszył lekko głową, wtulił twarz w czarną tkaninę i wdychał znajomy korzenny zapach. — Śniło mi się, że mnie zostawiłeś. Myślałem, że umrę.

Palce na jego plecach drgnęły nieznacznie.

— Głupi chłopak — wychrypiał Snape.

— Posłuchaj… — Na krótką chwilę Harry znów zupełnie zagubił się w swoich emocjach. Wróciły wszystkie bolesne szczegóły dzisiejszych odkryć. A potem ich kłótnia. — Posłuchaj…

— Słucham.

W głosie Severusa zadrżał uśmiech, który w jakiś dziwny sposób dodał Harry'emu otuchy.

— Tęskniłem — wyszeptał. Ramiona wokół niego zacisnęły się odrobinę mocniej, a po włosach przesunęły się ciepłe usta. — Nie czuję się ze sobą najlepiej, wiesz?

— Dlaczego?

— Bo… do dzisiaj… myślałem o sobie raczej… dobrze. W sensie, że wiem, co jest właściwe. Hermiona mówi: moralne. I byłem pewny, że zawsze… że będę postępował jak należy po prostu dlatego, że tak trzeba. Ale to wcale nie jest takie oczywiste.

— Nie jest.

Usta z włosów przesunęły się na jego ucho, więc odchylił głowę, domagając się więcej.

— Tak naprawdę byłem już gotów wybaczyć ci wszystko. Jeszcze tydzień i pogodziłbym się nawet z gwałtem.

— Pozwól, że nie będę udawał, że cię rozumiem.

— Wiem, jestem beznadziejny. Ale taka jest prawda, więc… lepiej, że jednak tego nie zrobiłeś. Bo inaczej… Lepiej, że jednak tego nie zrobiłeś — powtórzył Harry bezradnie, nie potrafiąc zdobyć się na całkowitą szczerość.

Zbyt ciężko było mu się przyznać, że pewne zbrodnie uważał za gorsze od innych, a kolejność, w jakiej je ustawiał, nie zawsze zgadzała się z powszechnym osądem. Niektórych z nich nigdy nie potrafiłby zrozumieć i wybaczyć, nie tak naprawdę, nieważne, jak bardzo by się starał. A gwałt był jedną z nich. I nawet gdyby dzisiaj ugiął się pod presją własnych pragnień, to w końcu wszystko i tak by wróciło, a wtedy…

Severus masował jego kark. Z każdym ruchem jego ręki odpływała z Harry’ego jakaś część napięcia i strachu.

— Nie jestem święty, rozumiesz? Naprawdę byłem śmierciożercą.

— Zdaję sobie z tego sprawę.

— Na pewno? Zabiłem wielu ludzi, czego nigdy nie żałowałem.

— Powiedz tylko, że nie zrobiłeś tego dla przyjemności.

— Nie, oczywiście, że nie.

— Więc trudno.

— Dlaczego?

— Bo tak.

Ciało Severusa zadrżało, jakby mężczyzna się zaśmiał. Harry uniósł dłonie i wsunął je w jego włosy.

— Pocałuj mnie — poprosił impulsywnie.

— Nie tracisz czasu, prawda? — wymruczał Severus.

Harry odsunął się odrobinę, żeby wreszcie otwarcie zajrzeć mu w oczy. Miał ochotę znów powiedzieć „Tęskniłem”, ale mąż pewnie by go wyśmiał. Uwolnił jedną dłoń i przesunął ją na jego policzek. Pod palcami poczuł igiełki zarostu.

— Oczy ci się świecą — wyszeptał.

Snape pochylił się i nakrył jego wargi własnymi. Mokry język wysunął się i zaczął delikatnie poruszać. Harry zamruczał i otworzył usta. O Merlinie, jak mu tego brakowało! Zapomniał już, jak to było, albo i nigdy nie było aż tak dobrze, bo teraz czuł się idealnie, jak w jednym z tych snów, w których się kochali.

Nie przerywając pocałunku, mocno pociągnął Snape’a w dół, na łóżko i na siebie.

— Harry… — Severus próbował się od niego odsunąć.

— Nigdzie już dzisiaj nie odchodź! — wyszeptał Harry gorączkowo, przyciągając męża z powrotem.

— Nie odejdę, ale nie możemy… Tak naprawdę wcale tego nie chcesz.

Harry parsknął krótko, prosto w szyję Snape’a, którą właśnie całował.

— Nie masz pojęcia, czego chcę — powiedział cicho i ugryzł mężczyznę w bark. — Czytałem trochę, wiesz?

Severus wymruczał coś w rodzaju „mmm…” i przez jakiś czas pozwalał mu gmerać niezdarnie przy guzikach swojej czarnej szaty, ale potem złapał go za nadgarstki i unieruchomił je tuż nad jego głową. Kilka długich chwil wpatrywał się w rozchylone wargi Harry’ego, a spojrzenie ciemnych oczu wydawało się jednocześnie wygłodniałe i pełne wahania.

— Ja… tak — wyszeptał Harry i choć nie miał pojęcia, po co właściwie to zrobił ani co dokładnie miał na myśli, najwyraźniej słowa zadziałały jak zaklęcie, bo Severus wreszcie pochylił się po pocałunek.

Muśnięcie, przygryzienie, znów muśnięcie, a potem ciepły język Severusa wśliznął się do wnętrza jego ust i Harry nie mógł powstrzymać cichego jęku. W odpowiedzi dłoń Snape’a obejmująca jego nadgarstki zacisnęła się mocniej, a druga sięgnęła w dół, żeby wpełznąć pod bluzę od piżamy.

Chłodne opuszki palców zaczęły błądzić po napiętym brzuchu z taką samą pieczołowitą delikatnością, z jaką Severus dotykał najrzadszych składników eliksirów. Mężczyzna przez chwilę gładził mięśnie tuż nad pępkiem, a potem jego dłoń podążyła w stronę wyczekujących na pieszczotę, stwardniałych brodawek. Gdy ścisnął lekko jedną z nich, biodra Harry’ego wyrwały się do góry, a spomiędzy jego warg dobyło się miękkie sapnięcie.

— Dobrze? — wymruczał Severus, przygryzając i liżąc płatek jego ucha.

Harry drgnął, gdy niski tembr głosu męża odbił się słodkim echem w jego podbrzuszu.

— T-tak — potwierdził bezradnie, chociaż „dobrze” nie było słowem, które w jakikolwiek sposób oddawało to, co teraz czuł.

— Boisz się? — Ukąszenia Snape’a przeniosły się niżej, na szyję i krtań, a jego palce wciąż szczypały sutki Harry’ego.

Czy się bał?

Merlini...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin