1-10.docx

(123 KB) Pobierz

Autor: unbelievable
Pomysłodawca: Al :*
Beta: Malinka :*
Paring: głównie HP/SS, możliwe poboczne
Kanoniczność: yyy...
Ostrzeżenia: brak
Zakończone: Nie




Enjoy!





Rozdział 1.



- My jedziemy na weekend do Marge, a ty będziesz siedział w swojej sypialni, aż do naszego powrotu. Nie wolno ci wychodzić z pokoju. Nie obchodzi mnie, czy będziesz musiał do toalety czy nie, ale wiedz... - Harry przestał słuchać wywodu wuja - przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że i tak zrobi to, na co będzie miał ochotę. W końcu Złoci Chłopcy są złoci tylko na pokaz. Patrzył tępo przed siebie, potakując co chwila i zastanawiając się, kiedy zostanie odesłany i będzie mógł zaszyć się w ciszy. To nie tak, że lubił samotność - nienawidził jej. Wtedy nadchodziły dziwne myśli. Takie, które nigdy nie powinny się zjawić. Harry po prostu wolał towarzystwo swojej sowy niż pseudo - rodziny. Hedwiga nie oskarżała go o całe zło tego świata, nie nazywała dziwolągiem, nie odcinała od jedzenia i picia i, co najważniejsze, mógł jej powiedzieć wszystko i miał pewność, że nie zostanie wyśmiany. Ba, wiedział, że sowa go zrozumie. Nie pomoże, ale też i nie oceni. Może popadał w paranoję, może tracił zmysły, nie był tego do końca pewien. Wiedział, że rozmawianie ze zwierzętami jak z najlepszym przyjacielem nie jest zdrowym objawem, ale... Bądźmy szczerzy - w czasie wakacji nie miał możliwości skontaktowania się z Ronem ani Hermioną, a listy nie zastąpią rozmowy. Oczywiście o ile mianem dialogu można nazwać monolog przerywany cichym pohukiwaniem śnieżnobiałej sowy. Przesiąknięty złością głos wuja przywrócił go do rzeczywistości.

- Słucham, wujku?

Wujku... Jak to niedorzecznie brzmi. Zdecydowanie kojarzy się zbyt rodzinnie. Z ciepłem i miłością. Harry musiał przygryźć dolną wargę, by nie wybuchnąć śmiechem. Jego wyobraźnia jest naprawdę spaczona, doprawdy. Wewnętrznym okiem zobaczył wuja w różowej podomce w kwiatuszki, podśpiewującego skoczną melodyjkę podczas pieczenia urodzinowego tortu na siedemnaste urodziny Pottera.

Zdołał ukryć rozbawienie, ale tylko częściowo, bo zdradziły go wesołe ogniki w oczach. Obawiał się, że na stare lata będzie je miał bardziej widoczne niż Dumbledore. Razem z tą myślą nadeszły dreszcze. Oj, nie. Nie pozwoli, żeby ludzie mieli go za wariata za tak optymistyczne podejście do świata. Co to, to nie. Potem skrzywił się na myśl, że właśnie nazwał Dyrektora wariatem. Wprawdzie był zwariowanym staruszkiem, ale... Cóż, może będzie lepiej, jeśli nie dokończy tej myśli.

- Wyraziłem się jasno? - Harry przez chwilę starał się przypomnieć sobie, o czym mówił Dursley. Coś o nie opuszczaniu swojego pokoju, niedotykaniu sprzętów elektronicznych... A może nie włączaniu ich? Nieważne.

- Tak, sir. - Użycie zwrotu zarezerwowanego dla nauczycieli zdecydowanie wybiło Vernona z rytmu. Chłopak w życiu go tak nie nazwał. Jego umysł nie dopuścił do siebie myśli, że Potter się pomylił. Był wręcz pewien, że to rodzaj okazywania szacunku w ich świecie. - Mogę iść do siebie?

Zdezorientowany mężczyzna skinął głową, zapominając, że miał jeszcze dodać coś o zamknięciu sowy w klatce i nie wypuszczaniu jej pod żadnym pozorem.

Harry wszedł do swojego pokoju i odetchnął z ulgą. Nie lubił tych pogadanek jak niczego innego w mugolskim świecie. Właściwie to niewiele go z nim łączyło - poza tą trzyosobową rodziną mieszkającą z nim pod jednym dachem podczas letnich wakacji.

Nigdy nie czekał tak niecierpliwie na moment, aż wujostwo opuści dom. Gdy był mały nie lubił chodzić do pani Figg. Zawsze unosił się zapach kapusty i kotów. Ta mieszanka była wprost nie do zniesienia. Gdy dostał się do Hogwartu, letnie wakacje były dla niego wyczekiwaniem na nowy rok szkolny i mało go interesowało czy Dursley'owie są obecni, czy nie. I tak większość czasu spędzał pisząc listy do przyjaciół albo leżąc i kontemplując sufit.

Tym razem jednak nie miał najmniejszej ochoty na pozostanie u siebie i poddanie się niewesołym myślom. Już wystarczającą ilość czasu poświęcił na użalanie się nad swoim beznadziejnym życiem, przeznaczeniem i ideami, o które walczy. Musiał pokonać Voldemorta, ale był pewien, że sam niczego nie wymyśli. Zresztą, przemyślał już tyle ewentualności, że dzień laby niczego nie zmieni.

Z tego, co pamiętał, w pokoju Dudley'a powinien stać komputer, a w salonie kino domowe. Może w końcu dowie się, co takiego ciekawego jest w Internecie, albo obejrzy jakiś interesujący film, żeby móc dyskutować z Hermioną na temat, o jakim Ron nie ma zielonego pojęcia. Uśmiechnął się pod nosem. Zdecydowanie za dużo razy oni rozmawiali o rzeczach, o których on nie miał pojęcia - jak czarodziejskie prawo czy zwyczaje.

Niewiele brakowało, a nie usłyszałby potrójnego trzasku drzwi samochodu wuja. W tej chwili był to dla niego najprzyjemniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszał. Podszedł do okna i skryty za zasłonkami, dostrzegł jak dwuśladowiec znika za zakrętem, ledwo omijając stojącą nieopodal latarnię.

- Nareszcie - szepnął, po czym skierował się do wyjścia. Pierwsze, co zrobił to zajrzał do lodówki. Dudley znów był na diecie, więc nie miał zbyt dużego wyboru. Jeśli jedynak Petunii nie mógł zjeść normalnego posiłku to znaczy, że nikt inny też nie może. Westchnął, oglądając zawartość półek. W końcu zdecydował się na tosty z serem, marchewkę i jogurt.

Wziąwszy jedzenie ze sobą, ruszył w stronę sypialni Dudley'a. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł nigdzie komputera. Zawiedziony, stwierdził, że kuzyn musiał zabrać go ze sobą. W końcu kiedyś słyszał, jak namawiał wuja na laptopa. Harry zdziwiłby się, gdyby prośba kuzyna nie została wysłuchana. Zapewne był teraz dumnym posiadaczem jednego z najnowszych i najlepszych przenośnych komputerów. Zszedł więc na dół i rozsiadł się na czerwonej, nie pasującej do wystroju pokoju, kanapie. Zastanawiał się właśnie, co będzie robić tyle czasu, aż nagle jego wzrok przykuł stos płyt leżących w równym rzędzie na szafce pod oknem. Chcąc nie chcąc skierował się w tamtym kierunku. Przeglądał filmy, zastanawiając się, jaki rodzaj obejrzałby najchętniej. Jego spojrzenie padło na płytę w białym opakowaniu. Podniósł ją jedną ręką, drugą jedząc marchewkę. Bruce Wszechmogący. On też chciał być wszechmogący!

Nie minęło pięć minut, a Harry leżał na kanapie, z zainteresowaniem śledząc losy tytułowego bohatera.

Zdawało mu się, że minęła jedynie chwila, podczas gdy w rzeczywistości film trwał nieco ponad dwie godziny.

A co się stanie, jeśli ja też o wszystko oskarżę Boga? O to, że jestem sierotą, że moja jedyna rodzina mnie nienawidzi, że muszę zabić Voldemorta, że to przeze mnie zginął Łapa? Też zamienię się z Bogiem? Doprawdy, czego to mugole nie wymyślą...

Nawet nie wiedział, jak bliskie prawdy są jego myśli. Zatarł wszelkie ślady swojej bytności w nieskazitelnie czystym salonie i kuchni domu przy Privet Drive z numerem czwartym i skierował się w stronę łazienki. Był zmęczony i miał ochotę położyć się do łóżka, ale najpierw miał w planach wziąć szybki prysznic. Równie dobrze mógł skorzystać z nieobecności rodziny i rozkoszować się kąpielą, ale był na to zbyt zmęczony. Chciał się wyspać, ale wiedział, że jego chęci niewiele dadzą. W końcu nadal był połączony z Czarnym Panem i niekiedy musiał oglądać wizje, które Tom chciał, żeby widział.

Raz nawet zdarzyło mu się oglądać, jak Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać torturuje Mistrza Eliksirów. Wzdrygnął się. Nie chciał wracać myślami do tamtego wydarzenia. To było zbyt osobiste i za bardzo skierowane w niego, by mógł o tym zapomnieć. Voldemort wiedział o skłonnościach Pottera do ratowania ludzi. Wystarczyło, że wierzył w lojalność Snape'a wobec Dumbledore'a i byłby w stanie ruszyć na pomoc znienawidzonemu nauczycielowi, odkładając prywatne niesnaski na bok. I zrobiłby to, gdyby nie drobny fakt - nie miał pojęcia, gdzie odbywało się spotkanie Śmierciożerców.

Problem nie leżał w fakcie, że Harry nie wiedział jak zniszczyć Voldemorta. Chodziło o to, że to Voldemort wiedział, jak zniszczyć Harry'ego.

Ziewając, wszedł do pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Z zamkniętymi oczami ruszył w kierunku łóżka - znał już drogę na pamięć. Mniej więcej w połowie drogi usłyszał szelest. Niepewien, czy chce wiedzieć, co go spowodowało - nie otwierał oczu. To na pewno podmuch wiatru, nic więcej.

- Witaj, Harry.

Ale wiatr nie umie mówić!

Potter otworzył oczy, odruchowo robiąc krok w tył. Wpadł na stolik, przewracając go i lądując na podłodze razem z nim. Huk był niemiłosiernie głośny, mimo to został zagłuszony przez śmiech przybysza.

Kiedy Złoty Chłopiec w końcu był w stanie spojrzeć na autora słów, dostrzegł postać promieniującą jasnym, delikatnym światłem. Mężczyzna miał ciemną karnację, krótką, białą bródkę i takie same włosy. Miał zielone oczy, a rysy jego twarzy były ostre, mimo to wyglądał na sympatycznego człowieka. Był wysoki i w miarę dobrze zbudowany. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat.

- K-kim jesteś? - Wyjąkał. Zdecydowanie najwyższy czas przekląć swój łamliwy głos. Nie bał się, nie chciał płakać, nie kipiał z nienawiści. Więc dlaczego się zająknął? To zdecydowanie nie była najlepsza pora na zastanawianie się.

- Jestem Merlin. - Mężczyzna odpowiedział spokojnie, przeszukując poły swojej szaty. Harry'emu zdawało się, że szuka czegoś w kieszeniach, ale nie może tego znaleźć.

- Nie wyglądasz jak on! - Zaooponował słabo. Miał przeczucie, że białowłosy nie kłamie. Zastanowił się chwilę. Z drugiej strony to damska intuicja nie kłamie - on jej w końcu nie posiadał.

- Pozory mylą, drogi chłopcze. Dropsa?

Oczy Harry'ego zrobiły się okrągłe ze zdziwienia niczym pięciozłotówki. Pokręcił niepewnie głową.

- Mówisz jak Dumbledore.

- Zdarza się. Mam pomarańczowe, zdecydowanie najlepsze. - Merlin uśmiechnął się, wkładając sobie do ust pomarańczowego cukierka. O, ironio, Harry pomyślał, że gdyby tych dwoje się spotkało, mieliby bardzo poruszający temat do rozmowy. Jeśli dyskusja na temat wyższości cytrynowych dropsów nad pomarańczowymi - bądź odwrotnie - nie przekształciłaby się w kolejną światową wojnę to już nic innego nie byłoby w stanie jej wywołać.

- Nie chciałbym być niegrzeczny... Ale co pana do mnie sprowadza?

- Nie panuj mi tutaj, drogi chłopcze. - Słysząc te słowa, szczęka Pottera lekko opadła. Mężczyzna wyglądał dość śmiesznie marszcząc czoło, by zajrzeć do wnętrza pudełka. - Chyba się skończyły, jasna cholera. - Spojrzał na Harry'ego z miną dziecka, któremu odebrano ulubioną zabawkę. Chłopak po raz drugi dzisiejszego dnia próbował nie wybuchnąć śmiechem. - A tak, tak. Po co tu jestem... Cóż, to dość proste. Oglądałeś przed chwilą film, tak? Bruce Wszechmogący. W istocie, dość interesujący. - Potter skinął niepewnie głową. Do czego on zmierzał?

- Mogę ci zaoferować moc, dzięki której będziesz mógł pokonać Czarnego Pana. - Jego wzrok spoważniał, gdy obserwował reakcję czarnowłosego. Ten nie mówił nic, jedynie patrzył na mężczyznę w niemym szoku. - Jak rozumiem, chcesz wiedzieć więcej. Będziesz musiał spełnić po jednym marzeniu każdej osoby, która kiedykolwiek ci pomogła. I takiej, którą kiedyś skrzywdziłeś. Gotowej listy nie dostaniesz, bo byłoby za łatwo. Ale myślę, że zrobisz ją, powiedzmy, do połowy sierpnia. Potem ja dostarczę ci po dwa marzenia do każdej osoby - a ty zdecydujesz, które jest prawdziwe. I, oczywiście, spełnisz je.

Nastała długa cisza, przerywana jedynie huczeniem Hedwigi. Harry zastanowił się chwilę. Mimo że widział tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu i mimo tego niedorzecznego pomysłu miał ochotę spróbować. Po pierwsze - każdy sposób, który może pomóc pokonać tą nędzną kreaturę jest dobry. Po drugie - dość ciekawym wyzwaniem będzie dowiedzieć się, kto o czym skrycie marzy.

- Jak ma mi to pomóc w pokonaniu Voldemorta?

- Zobaczysz. Umowa stoi?

Po chwili wahania Harry skinął niepewnie głową, a potem rozbłysło światło i jego powieki zrobiły się ciężkie. Za ciężkie, by był w stanie utrzymać je otwarte. Opadły, a chłopiec pogrążył się w głębokim śnie.



Obudził się, gdy na dworze już świtało. Bolał go każdy kawałek ciała. Nic dziwnego - w końcu spał na podłodze w dość embrionalnej pozycji. Wróciły do niego wydarzenia wczorajszego wieczoru. No i gdzie ta moc?

Warczał na siebie w myślach, gdy podnosił się z podłogi. Zastanawiał się chwilę, czy nie opowiedzieć o tym Hermionie, ona na pewno znalazłaby złoty środek, ale doszedł do wniosku, że nie codziennie odwiedza kogoś Merlin. Jakkolwiek, wczorajsze spotkanie nie należało do najnormalniejszych.

Na łóżku leżała kartka.



Trzynastego sierpnia cię odwiedzę. Czekaj z listą.



A jednak. Nie widział sensu w spróbowaniu, ale nie widział też powodu, dla którego miałby nie zagrać w tą dziwną grę. Coś mu mówiło, że to może być całkiem niezła zabawa. Ciekawe, o czym może marzyć Malfoy... Albo Snape! Ale największą niewiadomą jest dla niego skryte marzenie Dumbledore'a.

 

Rozdział 2.




Dni do trzynastego sierpnia ciągnęły się niemiłosiernie długo. Wskazówki zegara ślamazarnie zmieniały swoje położenie i nic nie można było na to poradzić. Nawet gdyby Potter siłą je przesunął, czas mijałby nieubłaganie wolno. Gryfon wciąż zastanawiał się, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Jakie jest największe marzenie Draco Malfoya? A Snape’a? O tak, zdecydowanie chciałby to wiedzieć. I miał szczerą nadzieję, że już niedługo odkryje najlepiej skrywane sekrety otaczających go osób. No, chyba, że Dumbledore naprawdę marzy o nowej parze skarpetek, wtedy to nie będzie aż tak wielka tajemnica. Gorzej, gdyby dyrektor skrycie marzył o pomarańczowych dropsach! To byłaby apokalipsa, choć, niewątpliwe, Merlin skakałby z radości. Albo wywołał kolejną wojnę światową, mającą na celu zniszczenie Albusa, bojąc się, że starzec sprzątnie mu sprzed nosa jego ulubione cukierki.
Harry miał wrażenie, że doba trwa co najmniej dwa razy dłużej niż powinna. Wiele godzin przeleżał w swoim łóżku, próbując wzorkiem zmusić wskazówki zegara do szybszego przemierzania się. Nic z tego.
Wysprzątał swój pokój, wyczyścił klatkę Hedwigi i odrobił wszystkie prace domowe zadane na lato. Mimo to był pewien, że i tak nie dał rady zrobić tego przed Hermioną. Dziewczyna zapewne miała je ukończone jeszcze przed powrotem do domu. Ciekawe, dlaczego nikogo to nie dziwi? Zresztą, Gryfonka tylko w Hogwarcie miała możliwość skorzystania z czarodziejskiej biblioteki. Wątpił, by panna Granger była na tyle zdesperowana, żeby szukać informacji na temat walk olbrzymów w XVII wieku w mugolskiej czytelni. Zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciółka najprawdopodobniej przeczytała większość książek, które zawierały w sobie choć ziarno wiedzy. Teoretycznej, praktyczniej, mugolskiej czy czarodziejskiej – nie ważne. Ona po prostu uwielbiała się uczyć. Nie, żeby Harry narzekał… Nie raz Hermiona uratowała im skórę i był jej za to dozgonnie wdzięczny. W pierwszej klasie ona rozgryzła większość zagadek i pułapek, zastawionych przez nauczycieli. W drugiej odkryła, co kryje się w Komnacie Tajemnic, w trzeciej doskonale potrafiła radzić sobie ze zmieniaczem czasu, w czwartej…
Cóż, panna Granger była stanowczo za inteligentna i Potter obawiał się, że pewnego dnia nabawi się przy niej kompletnej głupoty. Albo, co gorsza, zacznie się uczyć.
Wybuchnął śmiechem, wyobrażając sobie minę Rona, gdy pewnego dnia zastałby go zaczytanego w ponadprogramowych księgach. Rudzielec zapewne zzieleniałby i czym prędzej musiałby udać się do toalety. Ewentualnie Harry zostałby zmuszony do odwiedzin w Skrzydle Szpitalnym, lewitując nieprzytomnego przyjaciela. Weasley nie był głupi, ale nie da się ukryć, że nie należał do najmądrzejszych. Wiedział tyle, ile zapamiętał z lekcji. Nie, żeby komuś to przeszkadzało. Poza Hermioną, naturalnie.
Trzy dni po odwiedzinach Merlina, Złoty Chłopiec zszedł do sterylnie wysprzątanej kuchni. Stanął w drzwiach, przyglądając się pomieszczeniu. Od lat nic się nie zmieniło. Te same meble, ta sama kolorystyka. Wszystko utrzymane w takim porządku, że miało się wrażenie, jakby cała kuchnia bywała odrestaurowywana co najmniej raz na pół roku. Prychnął cicho, zwracając na siebie uwagę kobiety zajętej krojeniem warzyw. Gryfon skrzywił się. Ciotka była w trakcie przygotowywania obiadu. Znów będzie zmuszony do pochłaniania „króliczego pokarmu”. Bo jak inaczej można nazwać marchewkę, sałatę i inne dziwne, nikomu nie przydatne warzywa?
Tęsknił za Norą. Tam, oczywiście, pani Weasley przyrządziłaby pełnowartościowy posiłek i nie pozwoliłaby Harry’emu odejść od stołu, dopóki nie zjadłby co najmniej dwóch dokładek. Potter kiedyś zastanawiał się jak to się dzieje, że Ron jest taki chudy. Jadł szybciej i więcej, niż jego organizm był w stanie spalać.
W normalnym domu, w kuchni byłoby pełno czekających na pozmywanie naczyń oraz podłoga aż prosząca się o wyszorowanie… Ale po raz któryś z kolei dowiedziono, że mieszkańcy spod numeru czwartego przy Privet Drive nie należą do normalnych. Choć to jeszcze zależy od tego, w jakie kategorie „szufladkowano” normalność Dursley’ów.
Harry przez chwilę patrzył jak kobieta kroi marchewkę, po czym zapytał z udawanym zainteresowaniem:
- Pomóc w czymś, ciociu?
Nie robił tego z dobroci serca, o nie. Mimo wszystko nie był aż tak zdesperowany. Nie pytałby czy powinien w czymś pomóc kobiety, która w tak chamski i perfidny sposób obrażała go, jego świat, przyjaciół i rodzinę. Harry pragnął jedynie zająć czymś czas. Sprzątanie swojego pokoju po raz piąty w ciągu trzech dni, nie było objawem zdrowego rozsądku. Nie, żeby Złotego Chłopca kiedykolwiek można by posądzać o posiadanie go.
Potter i rozsądek? Snape by się uśmiał!
Aczkolwiek pytanie, które zadał, również nie było przejawem zdrowia psychicznego. Ciotka niewątpliwie uzna, że oszalał. W zasadzie od dawna uważała go za szaleńca, więc co zmieni jeden powód więcej?
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę wzorkiem pełnym zdziwienia. Jej oczy rozszerzyły się, rozświetlając jej końską twarz. Gryfon miał wrażenie, że jej gałki zaraz wyskoczą z orbit i potoczą się po podłodze z metalicznym brzdękiem. Mało brakowało, a chłopak wybuchnąłby głośnym śmiechem. Odwrócił wzrok, wyglądając za okno.
O, tak. Te ptaszki naprawdę są całkiem ładne. Szczególnie ten jeden.
Moment później pani Dursley zmrużyła oczy. Niepewny jak odebrać nagłą zmianę w ekspresji kobiety, Złoty Chłopiec cofnął się o krok, wpadając na ścianę.
Ojej!
- Wszystko z tobą w porządku, Potter? – zapytała z pozoru łagodnie, jednak wyraz jej twarzy mówił, że niewiele obchodzi ją odpowiedź.
Gryfon uśmiechnął się głupio i czekał aż Petunia zleci mu jakieś zadanie domowe. Oczekiwał sprzątania strychu, piwnicy lub garażu. Niewątpliwie to, co usłyszał spowodowało, że popatrzył na ciotkę jak na osobę z innego świata.
- Słucham? – upewnił się.
- To, co słyszałeś. Pójdziesz na zakupy. Kupisz…
A potem kobieta wymieniła mnóstwo artykułów spożywczych. Dla Harry’ego nie było to o wiele gorsze niż spędzenie dnia na porządkowaniu, idealnie czystych części domu pod numerem czwartym. Jakkolwiek, wciąż zastanawiał się, jak uda mu się przynieść tyle zakupów. Zachodząc w głowę czy nie powinien czasem zadzwonić do jakieś firmy transportowej, wziął bez słowa pieniądze oraz sporządzoną na szybko listę zakupów.
Idąc w stronę drzwi frontowych, czytał co następuje: chleb, kilo jabłek, dwa kilo ziemniaków, zgrzewkę wody, olej, cztery kilo mąki, dwa kilo cukru…
Stwierdził, że będzie lepiej, jeśli dokończy czytać listę już w sklepie. Przewidywał, że nie będzie przemierzał drogi do sklepu raz, a trzy razy. Westchnął głośno, przekraczając próg.
Wyszedł z domu na zalany słońcem chodnik na Privet Drive. Przez chwilę stał zdezorientowany. Nie pamiętał, kiedy ostatnio odwiedził jakiś sklep w mugolskim świcie. Co więcej, zwykle robił to w towarzystwie ciotki. Przypominając sobie wspomnienia z dzieciństwa, ruszył w prawo, by po chwili skręcić za róg. Zaklął szpetnie, gdy spostrzegł, że z naprzeciwka podąża pani Figg. Ta zwariowana staruszka na pewno go zaczepi! Miał dość bezsensownych pogawędek o jej kotach i o tym co ciekawego dzieje się w czarodziejskim świecie… Wzdrygnął się mimowolnie.
Jakoś nie miał najmniejszej ochoty na konfrontację z nią. Zamierzał już nawet odwrócić się na pięcie i odejść, jednak kobieta go zauważyła. Co gorsze, w rękach niosła siatki pełne zakupów i chcąc nie chcąc, Potter zmusił się do uprzejmego zapytania czy nie pomóc staruszce z dostarczeniem ich do domu. Przeklinał się za to, że, mimo wszystko, wciąż przestrzegał zasad dobrego wychowania. O ile prościej byłoby rzucić to w cholerę i pójść swoją drogą?
Westchnął, gdy kobiecina zgodziła się chętnie. Szła całą drogę, trajkocząc wesoło, ani na chwilę nie spuszczając chłopca z oczu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że sąsiadka będzie musiała zdać Dumbledore’owi szczegółowy raport z rozmowy z nim, więc ograniczył się do minimum. Odpowiadał wymijająco, zastanawiając się równocześnie, czy nie budzi tym podejrzeń.
A nawet jeśli jego odpowiedzi wydawały się nie być satysfakcjonujące… Cóż, Dyrektor nie przyzna się, że kazał komukolwiek go śledzić. A nawet gdyby, to staruszek był święcie przekonany, że jego Złoty Chłopiec nie ma pojęcia, że oprócz członków Zakonu stojących na straży w dzień i w nocy, w Surrey czuwa również pewna niepozorna staruszka. Któż by się po niej spodziewał kontaktów z wielkim Albusem Dumbledore’em? Nikt! No właśnie! A Harry wiedział.
Odłożył zakupy na stół i pożegnał się grzecznie, wychodząc z domu przesiąkniętego zapachem kapusty i kotów. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że przerwał staruszce w połowie zdania. Zorientował się dopiero, gdy dochodził już do sklepu. Właściwie cieszył się, że już uwolnił się z domu pani Figg. Ten budynek za bardzo przypominał mu dzieciństwo. Owszem, kobieta traktowała go wyjątkowo serdecznie, ale nie miał najmniejszej ochoty do wracania pamięcią wstecz. Mimo wszystko z trudem udało mu się zakopać te wspomnienia, daleko na dnie swojej duszy i choć wiedział, że tam są, to nie chciał ich wygrzebywać. Nie teraz. Zostawi to sobie na starcze lata – o ile ich dożyje. Kiedy już nie będzie miał sił na nic poza siedzeniem w fotelu i szydełkowaniem…
Wyobraził sobie siebie z szydełkiem w ręku, robiącego sweterki, czapeczki i szaliki dla swoich dzieci, wnuków i zniewolonych skrzatów domowych. Zachichotał cicho, zwracając na siebie uwagę kilku starszych pań, idących z naprzeciwka.
Otworzył drzwi sąsiadce Dursley’ów, z satysfakcją obserwując, jak oczy kobiety rozszerzają się w szoku. No tak, niecodziennie młodociany recydywista pokazuje, że zna zasady dobrego wychowania. Niewątpliwie kobieta pomyślała, że Petunia odniosła niemały sukces wychowawczy. Znając życie, była również przekonana, że pas Vernona zdziałał swoje. Śmiejąc się cicho, wszedł do sklepu, wziął wózek i skręcił między półki z artykułami spożywczymi.
Chodząc pomiędzy regałami, zdał sobie sprawę, że nie zrobił jeszcze listy osób dla Merlina. Ciekawe, co czarodziej zrobiłby, gdyby Gryfon wcale mu jej nie oddał? Dość kusząca propozycja, ale cóż… Potter był wyjątkowo ciekawskim dzieciakiem. Chciał poznać najskrytsze pragnienia swoich największych wrogów i najlepszych przyjaciół. Czy ta cała umowa ze staruszkiem nie zmusza go przypadkiem do spełnienia jednego życzenia Lucjusza Malfoya? Potter zastanowił się przez chwilę. Wychodzi na to, że będzie musiał bardzo skrupulatnie przemyśleć każdą osobę, którą zamierza umieścić na swojej liście.
Od czasu wizyty Merlina, usilnie starał się wmówić sobie, że jego odwiedziny były tylko wytworem wyobraźni. Miał ją na tyle spaczoną – i niekiedy kontrolowaną przez Voldemorta – że prawdopodobnie wszystko jest możliwe. Bujna wyobraźnia czasami się przydaje, ale głównie jest strasznym problemem.
Jednak na próżno próbował się do tego przekonać – wciąż miał kartkę, którą zostawił mu wieczorny gość. Zastanawiając się, kogo na niej umieścić, co i rusz wrzucał do koszyka nowe rzeczy z listy.

**

Ruch nie był szczególnie duży. Wręcz przeciwnie, mało kogo można było spotkać w tej części Surrey. Wszyscy wyjechali na wakacje, rozkoszowali się słoneczną pogodą lub siedzieli w pracy, klnąc na czym świat stoi, że nie mogą się z niej wyrwać przed upływem wyznaczonego czasu. Gryfon uśmiechnął się pod nosem, widząc samotny samochód podjeżdżający na parking pod sklepem. Westchnął, zdając sobie sprawę, że jeszcze co najmniej dwa razy będzie mijał przystanek autobusowy, stojący nieopodal sklepu.

**

Gryfon męczył się z listą dla Merlina spory odcinek czasu. Wciąż nie mógł się zdecydować, ilu ludzi powinien na niej umieścić. Koniec końców zapisał jedynie dwadzieścia siedem nazwisk. Ciekawe, co powie na to starzec. Zapewne będzie wpatrywał się w nią jak w cielę w malowane wrota, podjadając pomarańczowe dropsy. Gryfon zastanawiał się, czy mężczyzna będzie chciał przeredagować listę. Prawdę mówiąc – miał taką nadzieję. Bo, powiedzmy sobie szczerze, nie wiedział czy spisał odpowiednie osoby. Może lepiej byłoby skreślić Neville’a, a zapisać Seamusa? Po chwili wahania, zostawił oba nazwiska. Co ma być, to będzie. Westchnął cicho, odkładając okulary na nocną szafkę i przykrył się kołdrą.
Następnego dnia rano spojrzał na kalendarz! No i masz – trzynasty sierpnia. Najwyższy czas na konfrontację z panem Ja – Mam – Pomarańczowe – Dropsy – A – Ty – Nie.
Czas do wieczora zleciał mu zdecydowanie szybciej niż przypuszczał. Nim się obejrzał, niebo przysłoniły ciemne chmury, powodując, że, jak na tą porę roku, było zadziwiająco ciemno. Gryfon otworzył okno, spodziewając się zimnego podmuchu wiatru, ale nic takiego nie nadeszło. Zdał sobie sprawę, że nadchodzi burza.
Usiadł na łóżku, po raz ostatni czytając sporządzoną listę.
- Witaj znów, chłopcze!
Potter podskoczył na łóżku, nie spodziewając się, że mężczyzna odwiedzi go tak wcześnie. A co, jeśli Dursley’owie ich usłyszą? Już nigdy nie wyjdzie z komórki pod schodami!
To znaczy… Dopóki w Hogwarcie nie zorientują się, że nie ma mnie na Uczcie Powitalnej i sprawdzą czy znów nie przyleciałem do szkoły latającym Fordem Anglia, ukradzionym ojcu najlepszego przyjaciela.
- D-dobry…
- I jak tam, masz już listę?
Dzieciak bez słowa podał Merlinowi kawałek pergaminu. Mężczyzna spojrzał na nią i zamyślił się. Po chwili machnął różdżką, zmieniając coś w zapiskach Harry’ego.
- Mam nadzieję, że rozumiesz jak to działa?
- Nie mam zielonego pojęcia.
Postawił na szczerość. Cóż, niecodziennie dostaje się nadprzyrodzone moce od człowieka, który, wedle wszelkim prawom logiki, powinien nie żyć już od setek lat!
- Obdarowałem cię pewną mocą, Harry. Zniknie ona w chwili, kiedy skończysz z Voldemortem. A to z kolei stanie się, kiedy wszystkie marzenia osób z tej listy – wskazał na pergamin trzymany w ręce – zostaną przez ciebie spełnione.
Gryfon obawiał się, że Merlin dostrzeże, jak jego samotne szare komórki wytężają się, starając się zrozumieć, o czym, do cholery, mówił pan Zjem – Wszystkie – Pomarańczowe – Dropsy!
- Dostaniesz ode mnie kopertę zawierającą dwa marzenia. Będziesz musiał zdecydować, które jest prawdziwe i je spełnić. Kiedy to zrobisz, pojawi się następna. I tak dopóki nie spełnisz wszystkich. To by było na tyle. Dropsa, Harry?
Potter wpatrywał się w niemym w szoku w twarz swojego gościa. Mężczyzna był kompletnie wyluzowany, nie wyglądał jakby przejmował się czymkolwiek poza ilością posiadanych przez siebie pomarańczowych cukierków. Złoty Chłopiec uśmiechnął się tajemniczo.
- No, dobra. Ale za dropsa dziękuję, nabawię się niestrawności.
Z satysfakcją obserwował jak twarz ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin