TRADYCJA.docx

(22 KB) Pobierz

TRADYCJA

środa 1 grudnia 2004 00:00

Człowiek nie radzi sobie bez Boga

ocenia Jacek Salij, teolog i zakonnik czytaj dalej...

REKLAMA

 

 

Ojciec Jacek Salij nie jest zaskoczony laicyzacją znacznej części współczesnej Europy. Uważa ten proces za element głębszego kryzysu naszego kontynentu, a także widzi w nim konsekwencję wyborów dokonanych przez poszczególne europejskie narody. Salij mówi: "Niemcy popełnili w czasie wojny wiele okropieństw. Byłoby czymś dziwnym i niepokojącym, gdyby po tym wszystkim społeczeństwo niemieckie pozostało tak samo chrześcijańskie, jak było przed obiema wojnami światowymi". I dodaje: "Dechrystianizacja chroni [znaczną część mieszkańców Europy Zachodniej] przed absurdem przyznawania się do Ewangelii przy jednoczesnej pogardzie dla jej zasad".

rozmowę prowadzi Jan Wróbel

Czy Zachód przetrwa bez Boga?

Podoba mi się w pana pytaniu to, że nie brzmi: "Co będzie z Kościołem za 20 lat, jeżeli ludzie od niego odejdą?", tylko - co będzie z ludźmi, którzy układają sobie życie, tak jakby Pana Boga nie było? Los Kościoła nieodmiennie zależy od tego, czy jego członkowie starają się być wierni Chrystusowi, czy też od Niego odchodzą. Jeżeli odchodzą, jest to przede wszystkim ich klęska. Do takiego spojrzenia inspirują słowa, jakie Pan Jezus dźwigający krzyż powiedział do jerozolimskich kobiet, które płakały nad Jego losem: "Nie nade mną płaczcie, lecz nad sobą i swoimi dziećmi".

Na dechrystianizację współczesnej Europy można jeszcze patrzeć jako na dar Bożego miłosierdzia. Ponieważ to teza paradoksalna, powiem, skąd ją zaczerpnąłem. Święty Jan Złotousty (zm. 407) wyjaśniał w którymś ze swoich kazań, że Bóg mógł - oczywiście - sprawić, by człowiek, mimo grzechu pierworodnego, nadal nie podlegał śmierci ani różnym nieszczęściom, jakie mają do nas dostęp wskutek naszej grzeszności. Bóg mógł to sprawić, ale na szczęście nie pozwoliło Mu na to Jego miłosierdzie. Bo to dopiero - powiada Złotousty - byłoby straszne: człowiek zerwał łączność z Bogiem, źródłem wszelkiego dobra i szczęścia i nadal byłby szczęśliwy!

Analogicznie można powiedzieć, że miłosierdziu Bożemu zawdzięczamy to, iż nasza Europa, w której dopuszczono się tak strasznych zbrodni, się dechrystianizuje. Cóż, zawsze łatwiej bić się w cudze piersi, dlatego może i ja od tego zacznę. Niemcy popełnili w czasie wojny wiele okropieństw. Mówię tu o doświadczeniu całego społeczeństwa, nie wyłącznie o głównych zbrodniarzach, ale i o młodych chłopakach wykonujących te straszne rozkazy, o ich matkach, które z podziwem i rozgrzeszającą wyrozumiałością słuchały synów, kiedy podczas urlopu opowiadali o swych wojennych wyczynach. Naprawdę byłoby czymś dziwnym i niepokojącym, gdyby po tym wszystkim społeczeństwo niemieckie pozostało tak samo chrześcijańskie, jak było przed obiema wojnami światowymi. Dechrystianizacja chroni przed absurdem przyznawania się do Ewangelii przy jednoczesnej pogardzie dla jej zasad.

Czy również naszemu społeczeństwu zostanie wystawiony duchowy rachunek choćby za to wielkie ludobójstwo aborcyjne, jakiego dopuściło się moje pokolenie Polaków? Albo za tę niepojętą zgodę na wszechogarniające kłamstwo i niewolę, których materialnym znakiem była kilkumilionowa rzesza członków PZPR? Jak wierzymy, o grzechach żałowanych i wyznanych Pan Bóg zapomina. Jednak tylko On jeden wie, do jakiego stopnia rozliczyliśmy się z tamtego społecznego odejścia od zasad Ewangelii. Fakt faktem, że pokusa budowania moralności "lepszej" niż ewangeliczna ogarnia dziś miliony Polaków. Jeśli dalej będzie szło w tym kierunku, może nas dotknąć dechrystianizacja głębsza nawet niż w Holandii.

Pyta pan, czy nasza cywilizacja przetrwa bez Boga. Dostojewski prorokował, że owocem odrzucenia wiary w Boga będzie nihilizm. Jan Paweł II nieustannie przypomina, iż zwątpienie w Boga nieuchronnie prowadzi do zwątpienia w człowieka. Ale ta logika działa także w drugą stronę: jeżeli już na skalę społeczną działamy tak, jakby Boga nie było i jakby Ewangelia nigdy nie była nam ogłoszona, wkrótce nadejdzie dzień, kiedy na skalę społeczną staniemy się niezdolni do wiary w Boga. A tutaj żarty się kończą. Być może rację miał Chateaubriand, kiedy ostrzegał, że jedną z najstraszliwszych kar za odrzucenie Boga może być to, iż ludzie żarliwie zapragną wierzyć w Boga, ale będą już niezdolni do otwarcia się na łaskę wiary.

Może rację ma jednak Paul Johnson, sam katolik, który mówił w "Europie" (nr 11 z 16 czerwca br.), że "chrześcijaństwo spełniło już swoją rolę" - przecież powszechnie podzielamy przesłanie Kazania na Górze.

W trzech tezach spróbuję się ustosunkować do tego, co teraz próbuje mi pan podpowiedzieć. Po pierwsze: Wierzyć w Chrystusa to znaczy zobaczyć swoje przeznaczenie ostateczne w horyzontach ponaddoczesnych, pozwolić Mu się zaprowadzić do życia wiecznego. "Gdybyśmy tylko w tym życiu pokładali nadzieję w Chrystusie - cytuję Pierwszy List do Koryntian - bylibyśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania". Ufam, że Paul Johnson podstawową misję chrześcijaństwa wiąże jednak z życiem wiecznym, zatem jego teza, że "chrześcijaństwo spełniło już swoją rolę", dotyczy raczej cywilizacji chrześcijańskiej (i to cywilizacji głównie łacińskiej) niż samego chrześcijaństwa.

Po wtóre: Kiedy całe społeczeństwa próbują się przejmować zasadami Ewangelii, z pewnością wywiera to błogosławiony wpływ na obyczaje, prawo oraz instytucje społeczne, zarazem jednak z całą pewnością społeczeństwa idealnego na tej ziemi nie zbudujemy. Sam Pan Jezus zapowiadał, że jeszcze nawet w ostatnim pokoleniu przed Dniem Sądu będą wojny, napięcia społeczne i prześladowania sprawiedliwych. Zatem nawet cywilizacyjna rola chrześcijaństwa wydaje się wciąż niesłychanie ważna, choć na pewno jest obecnie inna niż w starożytności czy średniowieczu. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, dokąd byśmy doszli, gdyby Kościół poczuł się już niezdolny do przypominania prawdy o jedności i nierozerwalności małżeństwa albo o świętości każdego ludzkiego życia.

Po trzecie (i dopiero teraz próbuję się domyślać, o co mogło chodzić Johnsonowi): W tym sensie gotów jestem zgodzić się, że "chrześcijaństwo spełniło już swoją rolę", że takie wartości, jak jedność całej ludzkiej rodziny i godność każdej osoby, przykazanie miłości bliźniego i powinność obrony słabych, którzy sami obronić się nie mogą, odrzucenie prawa siły na rzecz siły mądrego prawa, miłość jako konieczne uwieńczenie nawet tak czcigodnych wartości jak prawda i sprawiedliwość itp. stały się poniekąd niezależne od chrześcijaństwa - i jako takie ogarniają również wielkie cywilizacje pozachrześcijańskie. Bogu niech będą dzięki, że tak się dzieje.

Jak świat światem ludzie porzucali Kościół jawnie lub po cichu. Współcześnie porzucają go jednak dlatego, że świat bez Boga uważają nie tylko za możliwy, ale i szczęśliwszy, przyjaźniejszy człowiekowi.

Pan raczy żartować. Zresztą może wyliczmy kilka oznak tego "szczęścia", jakie spływa na ludzi wskutek zapomnienia o Bogu. Trudna do uwierzenia popularność okultyzmu, magii i zapotrzebowania na wróżki to zapewne rachunek za lęki, jakie nas nawiedzają, kiedy nie wiemy już, co znaczy zawierzać siebie Bogu. A skąd się bierze sytuacja, że tylu ludzi wiąże się z coraz to nowymi partnerami? Czy nie świadczy to raczej o beznadziejnym pragnieniu szczęścia niż o jego znalezieniu? Przeczytałem kiedyś informację, że oszałamiająco wysoki procent dorosłych Francuzów nie wie przynajmniej o jednym ze swoich rodziców, czy jeszcze żyje. Świadczy to zarówno o tym, że bardzo wiele dzieci wychowuje się dzisiaj bez jednego z rodziców, ale i o potwornej samotności, w jakiej wielu z nas idzie przez życie. Dodajmy do tego wciąż rosnące zapotrzebowanie na usługi psychiatrów, masowe ucieczki w pracoholizm czy narkotyki, korzystanie z usług erotycznych, plagę pornografii, wyścig szczurów itp. Po prostu oceany "szczęścia"!

Nie żal Ojcu odchodzącej w siną dal "cywilizacji chrześcijańskiej"?

W siną dal to odchodzi cywilizacja nieznająca samolotów ani komputerów. Można by się jeszcze zgodzić, że w siną dal odchodzi pewna postać cywilizacji chrześcijańskiej - kiedy ludzie żyli w zamkniętych wspólnotach, dla których proboszcz był niezwykle ważnym punktem odniesienia. Ale sama cywilizacja chrześcijańska? Chyba że takie zjawiska, jak aprobata dla aborcji i eutanazji, promocja związków homoseksualnych czy doświadczeń na ludzkich embrionach i w ogóle tworzenie moralności alternatywnej do tej opartej na dekalogu, byłyby już w naszych społeczeństwach zjawiskami nieodwracalnymi. Mnie się jednak wydaje, że są one raczej przejawem krótkotrwałej choroby, na jaką zapadła nasza cywilizacja, niż świadectwem jej trwałej dechrystianizacji.

Nie jestem człowiekiem młodym, ale spodziewam się, że jeszcze ja doczekam odwrotu z tej kompletnie błędnej drogi. Zresztą rzeczywistość, która przecież jest najlepszą egzaminatorką słuszności i niesłuszności naszych postaw, już teraz coraz głośniej przypomina, że jednak nie jesteśmy bogami. Bo, chcemy czy nie chcemy, rachunkiem za aborcję, nie licząc innych negatywnych skutków, jest tak trudny do przezwyciężenia syndrom postaborcyjny czy syndrom ocaleńca. Chcemy czy nie chcemy, nie zmienimy faktów historycznych, które nieubłaganie świadczą o tym, że majsterkowanie przy przykazaniu "nie zabijaj" nie jest wynikiem naturalnego rozwoju naszej cywilizacji: że jako pierwsi aborcję promowali bolszewicy oraz hitlerowcy (wobec narodów przez siebie podbitych), że w krajach demokratycznych legalna aborcja istnieje dopiero od 30 lat, że precedensowy wyrok amerykański, który otworzył drogę dla legalnej aborcji (sprawa Roe v. Wade), oparty był na świadomym oszustwie. Odwrót od tak ewidentnie barbarzyńskich tendencji dominujących obecnie w naszych społeczeństwach wydaje mi się nieunikniony.

Czymś nowym, jak przewiduję, będzie to, że odrzucenie aborcji, eutanazji itp. dokona się już nie w imię etyki chrześcijańskiej, ale ogólnoludzkiej. Tak już się kiedyś stało z programem praw ludzkich. Widzę w tym zwycięstwo Ewangelii i wielką szansę dla przyszłej ewangelizacji cywilizacji pozachrześcijańskich, jeżeli wartości ewangeliczne stają się wartościami ogólnoludzkimi.

 

Jak ocenia Ojciec Polskę po 15 latach niepodległości?

Zacznę od tego, że bardzo cieszą mnie opinie znajomych, którzy przyjeżdżają z zagranicy i zgodnie twierdzą, że Polska robi na nich coraz lepsze wrażenie. Owszem, zapewne nie widzą ani gnębiącego nas bezrobocia, ani nie chodzą po kolędzie i nie przekonują się, jak wiele rodzin żyje dziś w autentycznej nędzy. Nie widzą plagi złodziejstwa i bandytyzmu ani zdewastowanej służby zdrowia czy zakładów z dwucyfrową liczbą godzin pracy dziennie. Nie zdają sobie sprawy, jak wiele niemądrych decyzji się w Polsce podejmuje, że np. samo prawo zachęca u nas do fikcyjnych rozwodów, bo w ten sposób można uzyskać świadczenie dla osoby "samotnie" wychowującej dziecko. Mimo wszystko wydaje mi się, że faktycznie z naszą Polską jest coraz lepiej. Dość sobie uświadomić, jak bardzo wzrosła aktywność społeczna, jak dużo mamy różnych pożytecznych inicjatyw, jak wielu ludzi prawdziwie po obywatelsku wchodzi w struktury samorządowe, ilu rodziców angażuje się, by szkoła, do której chodzą ich dzieci, była szkołą dobrą itd., itd. A dalej: cokolwiek można powiedzieć złego o mass mediach, stało się faktem, że dzięki nim Polska nie jest już nawet dla prezydenta czy premiera folwarkiem, który można traktować jak prywatną własność. Cokolwiek by powiedzieć o dyktaturze poprawności politycznej, nie jest już tak, by poglądy inne nie miały możliwości publicznego ujawniania się.

Wydaje się, że chrześcijaństwo motywuje człowieka do rozwoju wartościowej części własnej osobowości. Jak może wyglądać społeczeństwo, w którym ludzie wierzący stanowią ignorowaną mniejszość? Czy z zasady społeczeństwo takie będzie ułomne?

W społeczeństwie bez Boga martwiłbym się co najwyżej wtórnie o los wierzących. Największym zagrożeniem wydaje się to, że demokracja w takim społeczeństwie ma nieuchronne tendencje do ześlizgiwania się w totalitaryzm. Podobnie jak królowie w pewnym momencie przestali rządzić, a stali się tylko "panującymi", dzisiaj parlamenty oraz inne demokratycznie wybrane ciała coraz mniej rządzą, bo rzeczywiste decyzje są podejmowane przez jakieś anonimowe ciała zarządzające wielkimi międzynarodowymi korporacjami (w tym również korporacjami mass mediów). To tam zapadają rozstrzygnięcia gospodarcze oraz ideologiczne. Już Tocqueville zastanawiał się, "jaki rodzaj despotyzmu zagraża demokratycznym narodom". Dzisiaj tamte proroctwa zaczynają przemieniać się w ponurą rzeczywistość uderzającą również w konkretnych szarych ludzi. Dam przykład pierwszy z brzegu. Przyszedł kiedyś do mnie anestezjolog, od lat pracujący w Belgii, który czuje się przymuszony wbrew swojemu sumieniu uczestniczyć w aborcjach. Współcześni totalitaryści nie zadowalają się nawet tą formą gwałcenia ludzkich sumień. Na przykład w listopadzie 2000 r. lewica francuska próbowała przeforsować odebranie służbie medycznej prawa do działania zgodnie ze swoim sumieniem i wniosła projekt, by "utrudnianie dokonania aborcji przez personel medyczny zostało wpisane do kodeksu karnego jako wykroczenie".

Które elementy tzw. tradycyjnej religijności przetrwają napór modernizacji, a które - prawdopodobnie nie?

Pytanie to jakoś skojarzyło mi się z naporem hormonów... Zatem pójdę za tym skojarzeniem - to, że dzieciak zaczyna odczuwać napór hormonów, świadczy, iż następuje trudny okres w życiu, ale przecież jednocześnie zaczyna się w ten sposób jego dojrzewanie, coś ogromnie ważnego i pozytywnego. Owszem, przeżywa stany rozchwiania, zdarzy mu się może nawet jakieś zachowanie niegodne, ale jeżeli ma mądrych rodziców, można spodziewać się, że do portu o nazwie "dojrzałość" dopłynie bezpiecznie.

Podobnie jest z tym, co pan nazywa naporem modernizacji. Ufam, że napór ten ma dla Kościoła i chrześcijaństwa wymiar przede wszystkim pozytywny, że zmierza ku ukształtowaniu bardziej dojrzałej formy chrześcijaństwa. A jeśli nawet wielu zjawisk, w jakich się ten napór przejawia, my, chrześcijanie, nie rozumiemy, a inne nas niepokoją lub nawet budzą jednoznaczny moralny sprzeciw? Najważniejsze, byśmy robili, co do nas należy, a jeśli się da, to jeszcze więcej, resztę zawierzmy Bożej Opatrzności. Bo jeżeli nawet w trakcie tych procesów dzieje się zło, przecież dzieje się ono nie dlatego, że wymknęliśmy się spod jej rządów. Już święty Augustyn powtarzał, iż nie dlatego Bóg dopuszcza zło, że przestał być wszechmocny albo staliśmy się Mu obojętni, ale dlatego że ma moc, by z tego zła wyprowadzić dobro.

"Wyliczmy kilka oznak tego <>, jakie spływa na ludzi wskutek zapomnienia o Bogu. Trudna do uwierzenia popularność okultyzmu, magii i zapotrzebowania na wróżki to zapewne rachunek za lęki, jakie nas nawiedzają, kiedy nie wiemy już, co znaczy zawierzać siebie Bogu. A skąd się bierze sytuacja, że tylu ludzi wiąże się z coraz to nowymi partnerami? Czy nie świadczy to raczej o beznadziejnym pragnieniu szczęścia niż o jego znalezieniu? Przeczytałem kiedyś informację, że oszałamiająco wysoki procent dorosłych Francuzów nie wie przynajmniej o jednym ze swoich rodziców, czy jeszcze żyje. Świadczy to zarówno o tym, że bardzo wiele dzieci wychowuje się dzisiaj bez jednego z rodziców, ale i o potwornej samotności, w jakiej wielu z nas idzie przez życie. Dodajmy do tego wciąż rosnące zapotrzebowanie na usługi psychiatrów, masowe ucieczki w pracoholizm czy narkotyki, korzystanie z usług erotycznych, plagę pornografii, wyścig szczurów itp.".

Jacek Salij OP, ur. 1942, dominikanin, kierownik Katedry Teologii Dogmatycznej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, konsultor Sekcji Nauk Teologicznych w Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski, członek polskiego Pen Clubu. Współpracownik miesięcznika "W drodze". Autor licznych publikacji z dziedziny teologii i duchowości. Ostatnio opublikował książki: "Praca nad wiarą", "Świadkowie wiary"i "Dlaczego kocham Kościół".

 

1

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin