Carey_Suzanne_Dar_Zycia_DzieciSzczescia9.pdf

(778 KB) Pobierz
106911365 UNPDF
SUZANNE CAREY
Dar życia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dwudziesty piąty lipca, słoneczny, lekko wietrzny
dzień, choć może zbyt chłodny jak na środek łata. Dla
wielu ludzi wymarzona pogoda na spacer po parku lub
wycieczkę z dzieckiem do zoo, żeby popatrzeć na lwy,
szympansy i zebry. Dla wielu, ale nie dla mężczyzny sa­
motnie krążącego po czarnych asfaltowych alejkach Co­
mo Park Zoo w St. Paul w Minnesocie.
Trzydziestosześcioletni Stephen Hunter nie miał dzie­
cka, które domagałoby się jego uwagi, które zadawałoby
tysiące pytań i któremu mógłby odpowiedzieć, że żyrafy
jedzą korony drzew, bo to zwierzęta roślinożerne, a słonie
potrafią pływać. Zamiast ukochanego, jasnowłosego syn­
ka, u którego trzy i pół roku temu wykryto rzadką od­
mianę raka kości, miał krwawiącą ranę w sercu. Tej pu­
stki nic nie było w stanie zapełnić.
Dziś była trzecia rocznica śmierci Davida. Wiedząc,
że nastrój przygnębienia będzie mu towarzyszył przez ca­
ły dzień, Stephen wyrwał się na kilka godzin z pracy
i udał do zoo, gdzie tyle razy oglądał z synem dzikie
zwierzęta.
Chociaż był znanym i cenionym lekarzem, który
w szpitalu Minnesota General specjalizował się w lecze­
niu białaczek i innych chorób krwi, to jednak nie potrafił
6
SUZANNE
CAREY
powstrzymać rozwoju choroby Davida i zapobiec jego
śmierci.
Stephen i jego była żona, Brenda Torgilson Hunter,
nie wytrzymali napięcia. Wściekłość i poczucie bezrad­
ności po stracie ukochanego jedynaka sprawiły, że mał­
żonkowie zaczęli się coraz bardziej od siebie oddalać.
Pogrążeni w rozpaczy, nie umieli się nawzajem pocie­
szyć. Brenda zarzucała mężowi, że myśli tylko o sobie.
Teraz, z perspektywy czasu, gotów był przyznać jej rację,
mimo iż ona też nie była bez winy.
Tak, po śmierci syna zamknął się w sobie. Żeby nie
oszaleć z bólu, rzucił się w wir pracy i całymi dniami
nie wychodził ze szpitala. W przeciwieństwie do męża
Brenda szlochała i krzyczała, wyładowując frustrację
i złość na nim.
Rozwiedzeni od prawie roku, rzadko się widywali.
Chociaż Stephen żałował rozstania, to jednak po rozwa­
żeniu wszystkich za i przeciw uznał, że słusznie postąpili,
decydując się na ten krok. Podejrzewał bowiem, że nawet
gdyby żyli sto lat, nie umieliby się pogodzić ze śmiercią
syna; patrząc w oczy współmałżonka, widzieliby jedynie
smutek i ból.
Obydwoje musieli rozpocząć nowe życie - z dala od
siebie.
Łatwo powiedzieć, przemknęło mu przez myśl. Lecz
zdawał sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia: powinien
wziąć się w garść i zamiast udawać, że normalnie fun­
kcjonuje, naprawdę zacząć żyć. Ale jak? Nigdy nie po­
ciągały go przelotne romanse, a na myśl o jakimkolwiek
poważnym związku ogarniał go paraliżujący strach. Bał
DAR ŻYCIA
7
się. Większość samotnych kobiet w wieku trzydziestu kil­
ku lat, jeśli jeszcze nie miała dzieci, to pragnęła je mieć.
On zaś... nie, po prostu nie mógłby.
Podczas ostatniej, niezwykle krótkiej remisji Davida
całą rodziną wybrali się do zoo. Mimo że od paru mie­
sięcy żyli ze świadomością zbliżającego się końca, tam­
tego dnia nie myśleli o chorobie - wszyscy byli szczę­
śliwi. Może dlatego dziś tu przyszedł - bo wycieczka
do zoo kojarzyła mu się z czymś miłym. Może liczył na
to, że przez moment znów ujrzy syna, choćby we wspo­
mnieniach i wyobraźni.
Przystając przy gorylach i orangutanach, za którymi
David przepadał, kątem oka spostrzegł szczupłą, atrakcyj­
ną szatynkę, spacerującą razem z wątłą jasnowłosą
dziewczynką w wieku przedszkolnym.
Kobieta miała świeżą, brzoskwiniową cerę, naturalnie
kręcone krótkie włosy, a sądząc po ubraniu - dobry gust
oraz pieniądze. Stephen zwrócił uwagę na eleganckie skó­
rzane buty na płaskim obcasie, beżową spódnicę z dobrej
gatunkowo wełny oraz kaszmirowy sweter w twarzowym
niebieskim odcieniu. Z tej odległości nie był pewien, ale
wydawało mu się, że na serdecznym palcu lewej ręki
nie połyskuje obrączka.
Dziewczynka w wełnianej kraciastej spódniczce, ro­
bionym na drutach czerwonym swetrze, grubych czer­
wonych podkolanówkach i czarnych skórzanych trzewi­
kach była o wiele cieplej ubrana niż inne dzieci w zoo.
Z wyrazu troski i niepokoju malującego się na twarzy
kobiety, a także z jej zachowania jednoznacznie wyni­
kało, że jest ona matką dziewczynki i że bardzo ją kocha.
8
SUZANNE CAREY
Doktor Stephen Hunter zauważył coś jeszcze, a mia­
nowicie że dziewczynka znajduje się w kiepskim stanie
zdrowia. Była stanowczo za chuda, a jej ogromne, pa­
trzące z powagą oczy wydawały się nieproporcjonalnie
duże w stosunku do buzi.
Sarn nie wiedział dlaczego, ale kiedy matka z córką
skręciły w stronę basenu dla fok, ruszył za nimi. Nie pod­
chodził za blisko, lecz starał się nie spuszczać ich z oczu.
Dziwne, pomyślał, potrząsając głową. Po raz pierwszy
od śmierci Davida jakaś kobieta wzbudziła jego zaintere­
sowanie. Po raz pierwszy od pogrzebu syna zapragnął
znów mieć rodzinę.
Biorąc pod uwagę własny stan psychiczny, uznał, iż
dobrze się składa, że nie zna ślicznej szatynki. Ostatnia
rzecz, jakiej ta elegancka kobieta potrzebuje - zwłaszcza
jeśli jego podejrzenia co do zdrowia jej córki są słuszne
- to okaleczony emocjonalnie lekarz, który większość
czasu spędza w szpitalu. Pewnie zresztą ma męża i wier-
dzie ustabilizowane życie jako szczęśliwa matka uroczej
dziewczynki i żona bogatego człowieka, który świata po­
za nią nie widzi.
Oczywiście, mylił się. Kobieta, którą śledził i o której
snuł refleksje, nazywała się Jessica Holmes, była Angiel­
ką, miała dwadzieścia pięć lat, pracowała jako doradca
inwestycyjny i niedawno, a dokładnie pół roku temu,
owdowiała, nim jeszcze uzyskała rozwód od swojego do­
brze zarabiającego, lecz nieustannie zdradzającego ją mę­
ża. Dwa dni temu przyleciała do Minnesoty ze swą pię­
cioletnią córeczką Annabel i jeszcze nie doszła do siebie
po podróży. Podczas wyprawy do miejscowego zoo żadna
Zgłoś jeśli naruszono regulamin