Ja się nie boję nikogo.doc

(95 KB) Pobierz
Ja się nie boję nikogo

Copyright Juljusz Osuchowski

Wedawnictwa: Fundacja Odysseum

Ul. Werbeny 1, 04-997 Warszawa

Tel/fax. (48-22) 872-04-30

e-mail: psbrmbolbox.pl

All rights reserved

ISBN 83-86 010-096

 

Published by

TRZECIA DROGA

PO BOX 750464

Forest Hills, NY 11375-0464

Tel. (718) 803-2848

USA.

Skład komputerowy: Jerzy Kijewski.

Dostosował do Worda PL: Stefan Buchholz

 

 

 

SPRAWIEDLIWY  ŻYD

 

Ja się nie boję nikogo

Joseph Nitchthauser

 

 

Juljusz Osuchowski: Jaka była pana droga do Brazylii?

 

Joseph Nitchthauser: Wojna się skończyła, a ja zostałem wyzwolony, czyli lepiej powiedziawszy oswobodzony z obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie.

 

Juljusz Osuchowski: Jak się pan znalazł w obozie koncentracyjnym?

 

Joseph Nitchthauser: Niemcy mnie zabrali, po likwidacji na Śląsku w Andrychowie, w końcu 1940 roku, dzielnicy żydow-skiej w tym mieście. Rozłączyli wtedy wszystkich rodziców od dzieci i mnie też wtedy zabrali. Miałem 11 lat, ale byłem jak na mój wiek wysoki. Posłali mnie wraz z grupą młodzieży żydowskiej do Granc Arbeit Lager  przymusowego obozu pracy) wtedy jeszcze nie było Oświęcimia. Obóz w Oświęcimiu był wtedy jeszcze w projekcie. I przepracowałem w tym obozie do czasu, gdy Oświęcim stał się Oświęcimiem. Wtedy zlikwidowano wszystkie małe obozy, w tym i ten w którym ja byłem, a nas wszystkich przenieśli do Oświęcimia. Byłem w tym obozie aż do jego ewakuacji, czyli do momentu gdy Armia Czerwona przybliżyła się do niego o jakieś dwieście kilometrów — był to listopad 1944 roku.  Ewakuowano nas pieszo do innego obozu, który nazywał się Gros Rozen, zdaje się, że to miejsce teraz nazywa się Jelenia Góra.  Stamtąd po paru dniach przeewakuowano nas do Buchenwal-du.   W Buchenwaldzie pracowałem jako spawacz, w fabryce obok obozu, która była systematycznie bombardowana przez Amerykanów. Tam przepracowałem aż do końca fabryki, to znaczy do chwili gdy nie było co, gdzie i czym spawać. Fabryka po prostu została zrównana z ziemią przez lotnictwo Amerykańskie.  W trakcie jednego z ostatnich nalotów eksplozja bomby usz-kodziła moje uszy. Ostatnie dwa miesiące w Buchenwaldzie były okropne.  Nie dawano nam jeść.  Nie wychodziliśmy do pracy.  Siedzieliśmy w barakach aż do 11 kwietnia 1945 roku, kiedy to wyzwolili nas Amerykanie. Wszyscy chłopcy do lat 16, którzy przeżyli tę makabrę w Buchenwaldzie zostali zaproszeni przez rząd francuski do Francji. Była to mała grupa, gdzieś około 36 chłopców w wieku od 14 do 16 lat. Ja też się znalazłem w tej grupie. Zawieziono nas do Francji i umieszczono niedaleko Paryża w zamku o ładnej nawie Chato Busico. Tam musieliśmy zadeklarować, czy chcemy się uczyć czy pracować!  Zrobiono tam selekcję między nami.  Kto był zdolny i chciał — poszedł się uczyć.  Mnie przydzielono do grupy przeznaczonej do nauki.  Poszedłem do szkoły i rozpocząłem naukę od 5 klasy podsta-wowej w francuskiej szkole, z językiem wykładowym francuskim, którego w ogóle nie znałem. W dwanaście lat potem odebrałem dyplom chemika, już jako obywatel francuski. Gdy wybuchła wojna w Algierze, dostałem kartę powołania do wojska. Posiadałem obywatelstwo francuskie więc powinie-nem jak każdy Francuz odbyć służbę wojskową. Wielu młodych ludzi we Francji, wtedy nie chciało iść do wojska. Było wiadomo, że ta wojna w Algierze jest straszna.  Poza strasznym klimatem i całą okropnością wojny dochodziło do niej straszne okrucieństwo arabskie. Nie brano do niewoli. Zabijanie jeńców, mordy, gwałty. Mło-dzi Francuzi mieli krótki wybór, albo zostać we Francji i iść do wojska — to znaczy na wojnę, albo wyjechać. Ja przeżyłem jedną makabrę wojenną i na żadną więcej wojnę się nie wybierałem. Nie zastanawiałem się długo. Miałem znajo-mego w Sao Paulo i tam pojechałem. Znalazłem się w nowym kraju i jak na początku we Francji nie znałem języka. Miałem jednak szczęście. W pierwszej fabryce chemicznej, do której poszedłem, dostałem pracę. Była to fabryka żywic syntetycznych, produktu od którego by- łem specjalistą. W tej fabryce przepracowałem całe moje zawo-dowe życie, czyli aż do momentu, gdy podjąłem decyzję o przejś- ciu na emeryturę — było to osiem lat temu. Po przejściu na emeryturę przeniosłem się do Belo Horizonte i zacząłem, aby się nie nudzić, pracować jako nauczyciel języka francuskiego, a w specjalnych przypadkach języka polskiego. Obecnie mam specjalnego ucznia tego języka. Jest nim prezy-dent bardzo dużej i znanej na całym świecie kompani o nazwie Belgo-Minerra — pan inżynier Antonio Polańczyk. Inżynier Polańczyk jest już drugim pokoleniem polskim uro-dzonym w Brazylii. Jest on bardzo przywiązany do polskiej tra- dycji, ma po prostu serce polskie. Zaczął studiować u mnie język polski przeszło rok temu, jeszcze wtedy nie był prezydentem Belgo Mineira. Obecnie zaczął mówić całkiem ładnie po polsku, tak że można prowadzić z nim rozmowę po polsku. Tak samo pisanie, powoli zaczyna nie sprawiać mu trudności.

 

Juljusz Osuchowski: Proszę pana na jakim poziomie pana zdaniem była produkcja żywicy syntetycznej, bardzo ważne-go nowoczesnego produktu w Brazylii w momencie gdy pan tam przyjechał?

 

Joseph Nitchthauser: Wie pan może, że jednym z podstawo-wych elementów okładzin hamulcowych w samochodach jest ży- wica syntetyczna o specjalnych właściwościach. Gdy ja przyje-chałem do Brazylii, to te żywice sprowadzano tu wtedy z USA. W fabryce, w której pracowałem, a w zasadzie w jej labora-torium, zacząłem badania i poszukiwania takiego rozwiązania, aby móc bez kupowania patentu w USA, zresztą oni nie byli zainteresowani w najmniejszym stopniu jego sprzedażą, móc produkować samemu właśnie taką żywicę. Moje poszukiwania doprowadziły do tego, że znalazłem metodę na przemysłową produkcję żywicy syntetycznej właśnie o takich parametrach jak sprowadzana z USA. Okazało się w trakcie moich poszukiwań, że olej z orzecha Kakadu, który jest olejem niejadalnym, jest tym komponentem którego szukałem. Ja dostałem dobrą nagrodę. Fabryka opatentowała metodę i wyeliminowała USA z rynku brazylijskiego. Ale pan się zapytał co ja zastałem w brazylijskim przemyśle chemicznym. Wie pan, wtedy ten przemysł rozwijał się jak dzisiaj przemysł komputerowy. Co się wynalazło dzisiaj przed południem, po południu mogło być już nie przydatną starocią, stąd wielka waga jaką zawsze w Brazylii w tej branży przywiązywano do prac laboratoryjno- poszukiwawczych — niejednokrotnie z wielkimi sukcesami.

 

Juljusz Osuchowski: A czy pana zdaniem dzisiaj przemysł chemiczny w Brazylii dorównuje przemysłowi światowemu?

 

Joseph Nitchthauser: Gdy osiem lat temu kończyłem moją pracę zawodową, Brazylia była absolutnie samowystarczalna w branży chemicznej. Sprowadza się tutaj naturalnie maszyny, ciągi produkcyjne, ale to się robi na całym świecie. Natomiast jak chodzi o produkty — to Brazylia jest w tej dziedzinie w pełni samo- wystarczalna i produkuje się tutaj to wszystko, co wysoko uprze-mysłowionych krajach nazywa się nowoczesną chemią.

 

Juljusz Osuchowski: Już od kilku lat jest pan nauczycie-lem języków obcych, w tym języka polskiego. Dlaczego pana zdaniem ludzie chcą się uczyć języka polskiego?

 

Joseph Nitchthauser: Tu w Belo Horizonte jak już mówiłem, języka polskiego uczę tylko w wyjątkowych przypadkach.   Nie znaczy to, że ja wybieram sobie uczniów — nie. Nie mamy tu zbyt wielkiej Polonii, która by była zainteresowana językiem swoich dziadków. Do mnie zgłaszają się najczęś-ciej ludzie, którzy otrzymali stypendium w Polsce od rządu bra- zylijskiego, lub polskiego, aby pogłębiać tam swoją wiedzę. Podobno w Polsce jest prawo takie, że cudzoziemiec, który przyjeżdża tam studiować a nie zna języka polskiego, musi się go uczyć w specjalnej szkole przez sześć miesięcy, niezależnie od tego co zamierza studiować, lub czego chce się uczyć. Na przykład moja żona, która jest spiewaczką dostała stypendium celem pogłębienia swoich studiów śpiewaczych w Instytucie Śpiewu w Łodzi. W międzyczasie weszło w życie prawo mówiące, że nie ma już więcej bezpłatnej nauki języka polskiego dla cudzoziemców chcących się uczyć w Polsce. Okazało się, że miesiąc nauki razem z utrzymaniem kosztował wtedy około 1400 dolarów miesięcznie.  Jeżeli żona pojechałaby do Polski, to ja oczywiście razem z nią. A wtedy musielibyśmy wydać na nas oboje i ten kurs minimum 2500 dolarów miesięcznie. Doszliśmy oboje do wniosku, że jak na razie jest to dla nas za duży wydatek i nie pojechaliśmy do Polski.  Ci ludzie, którzy wybierają się na studia do Polski wiedzą o tym, gdyż  konsulat Polski w Sao Paulo zawiadamia ich o tym, że jak pojedzie do Polski, to najpierw będzie za własne pieniądze przez pół roku uczyć się języka polskiego, a potem dopiero zaczną się właściwe studia czy nauka w ramach przyznanego stypen-dium.  Tutejszy Konsul Honorowy pan Markiewicz, jeżeli zgłosi się ktoś do niego, co wybiera się na studia do Polski, to kieruje go do mnie, aby tu na miejscu nauczył się języka, co na pewno jest tańsze dla takiej osoby.

 

Juljusz Osuchowski: Powiedział mi pan o inżynierze Antonio Polańczyku, którego pan uczy języka polskiego, ale czy pan wie dlaczego on się zaczął uczyć języka polskiego – czyżby też dostał stypendium do Polski?

 

Joseph Nitchthauser: To wspaniała dusza polska, to polskie sumienie. Nie mówił po polsku, ale pamiętał swoich dziadków, którzy przyjechali tutaj do Brazylii pod koniec ubiegłego wieku w 1896 roku. Osiedlili w jednej wiosce na południu kraju, która do dnia dzisiejszego istnieje i nazywa się Guaranita Mision, jest ona pra- wie, że na granicy z Argentyną. Do dzisiejszego dnia mieszkają tam prawie sami Polacy. Ksiądz jest tam polski, burmistrz też jest Polakiem i prawie wszyscy mówią tam po polsku. Inżynier Antonio Polańczyk urodził się tam. Studiował w Sao Paulo, Rio de Janeiro i w końcu jako młody inżynier przyjechał do Belo Horizonte i zaczął swą pracę jako początkujący inżynier w olbrzymiej kompani Belgo-Mineira. Po wielu latach pracy, na coraz to wyższych stanowiskach, niedawno został wybrany, jak już mówiłem prezydentem tego wielkiego konsorcjum. Belgo-Mineira to wielkie przedsiębiorstwo górniczo-hutnicze z doskonałą opinią w Brazylii, długa historia i tradycja, oraz co chyba jest najważniejsze z olbrzymimi pieniędzmi. Są tam zaan-gażowane pieniądze belgijskie, luksemburskie no i oczywiście brazylijskie. Został on wybrany prezydentem Konsorcjum za swoje zasłu-gi, zdolność, pracowitość, wiedzę i rzetelność. Jest to wspaniały inżynier o wielkiej wiedzy, nie tylko w swojej dziedzinie.  Nauczył się już tyle mówić po polsku, że zacząłem z nim rozmawiać po polsku na rozmaite tematy, w tym i na temat jego pracy inżynierskiej również. On stara się odpowiadać na moje pytania i opowiada mi jak ważna i ciekawa jest jego praca. Naprawdę praca w Belgo-Mineira na stanowisku jej prezy-denta jest bardzo trudna i bardzo odpowiedzialna i ważna. Kon-cern ten zatrudnia bardzo dużo ludzi i słynie z tego, że nie zwal- nia swoich pracowników. Jeżeli ktoś tam pracuje, i pracuje porządnie, ma pewność godziwego w niej zarobku i stabilności zatrudnienia, oraz wielu innych przywilejów wynikających właś-nie z pracy w Belgo-Mineira. 

Inżynier Antonio Polańczyk doszedł do wniosku, że bez zna-jomości języka swoich dziadków trudno mu jest do końca zrozu-mieć kulturę i ducha swoich przodków, czyli Polskość, o co się go dość często pytano. Dlatego się zaczął uczyć polskiego języka, jako klucza do poznania ojczyzny swych dziadów i to go wcią-gnęło.

 

Juljusz Osuchowski: Skąd proszę pana bierze się opinia, że Polacy są antysemitami. Kto tę opinie rozgłasza. Czy ina- czej propaguje ją na cały świat?

 

Joseph Nitchthauser: Proszę pana! Polski antysemityzm to jest straszne głupstwo. Ja tu walczę z moimi Żydami o to. Ja tu byłem przez osiem lat prezydentem Federacji Żydowskiej i zawsze z nimi walczyłem.  Pokolenie, które się tutaj urodziło, zostało nauczone przez swoich rodziców, którzy urodzili się w Polsce, że Polak to anty- semita. Ja przeżyłem Oświęcim i inne obozy koncentracyjne, tylko dlatego, że nauczyłem się spawać. Nauczyłem się od razu jak tyl- ko mnie wzięli do obozu. Był to mały obóz na Górnym Śląsku  niedaleko Katowic, jakieś 50 kilometrów od nich i tam ja się nauczyłem spawać i acetylenem i elektrodami elektrycznymi. Ja lubiłem spawać, byłem dzieckiem, miałem przecież 11 lat, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że pracuję dla nazistów i to mnie chyba uratowało. Pracowałem do końca wojny jako spawacz. W Oświęcimiu było to komando 21, nazywało się kraftwerke, byli w nim tylko spawacze. Około 300 ludzi, sami spawacze. Tego komanda nikt nie ruszał. Nigdy mnie nikt nie bił ani tortu- rował w obozie. Gdyby nie amerykańska bomba, którą Amery-kanie potraktowali fabrykę, w której pracowało 98% więźniów, a podmuch wybuchu, który wyrzucił mnie na zewnątrz budynku i rozwalił mi uszy to i z wojny wyszedłbym cało. Chodzi o to, że myśmy Żydzi im (nazistom) pomogli. Ja to powiedziałem dla telewizji brazylijskiej. Ja się nie boję nikogo.  Szczególnie nie boję się Żydów. Jestem Żydem, umrę Żydem, mój ojciec był Żydem. Religii nie praktykuję żadnej, ale też nie jestem ateistą.  Na drzwiach mam symbol żydowski, który mają na drzwiach wszyscy praktykujący Żydzi, to na pamiątkę mojego ojca i matki, oni byli religijnymi, praktykującymi Żydami. Polska była jedynym krajem z siedemnastu krajów, który nie dostarczył ani jednego SS-mana, ani dobrowolnie jednego żołnierza do Wehrmachtu. Wszystkie inne kraje dostarczyły. Ukraincy — byli gorsi jak SS-mani niemieccy. SS holenderskie — było jeszcze gorsze.  Dania — ten piękny kraj, który uratował prawie wszystkich swoich Żydów, dostarczył jeden kontyngent SS. Francja — była jedynym krajem z krajów okupowanych, w którym Żydów francuskich, a było ich 400,000, nie wyaresz-towali Niemcy. Zrobiła to policja francuska bez żadnego ponaglania i rozkazu niemieckiego. Policja francuska znała wszystkie adresy i sami ich wyaresztowali. Najpierw trzymano ich w Paryżu na Welodromie De Wer, skąd przewozili ich do Dransi, a z stamtąd francuskie pociągi z francuską obsadą, zawoziły ich wszystkich prosto do Oświęcimia. O czym się nie mówi to chyba jest ważniejsze, niż to, o czym się mówi. A nie mówi się o tym jak myśmy — Żydzi — pomogli nazistom nas zniszczyć. Jakieś dwa tygodnie temu zostałem zaproszony przez telewi-zję brazylijską, aby właśnie mówić o tym. Zawiadomiłem kilka osób aby oglądali te moją pogadankę. W zasadzie bez żadnego specjalnego przygotowania opowiedziałem Brazylijczykom jak to było, co się naprawdę działo i co się stało. Powiedziałem mniej więcej tak: …W Oświęcimiu nie było dość Niemców aby nas pilnować. Prawie wszyscy znajdujący się tam SS-mani byli ranni i przysłani z różnych frontów. Aby zagazować, a potem spalić, czasem 10 tysięcy, czasem 20 tysięcy ludzi dziennie, potrzeba było paręset osób, aby przy tym strasznym procederze pracowali. SS-mani prawie co dwa tygodnie wybierali sposród więźniów żydowskich mocnych, zdrowych, mężczyzn, grupę trzystu do pięciuset ludzi, którzy byli przydzielani do pracy w krematoriach i komorach gazowych. Po trzech tygodniach, taka grupa szła do komory gazowej, a SS-mani wybierali nową. Nigdy według mojej wiedzy i badań, ja do dnia dzisiejszego jeszcze badam problem holokaustu, nie znalazłem żadnego przy-padku, aby ktokolwiek, chociaż jeden Żyd powiedział — nie — ja nie będę pracował przy tym! Co ryzykował? — Tylko tyle, że by go od razu zastrzelili.  Umrzeć i tak musiał, albo zastrzelony albo zagazowany. Ra-czej zagazowany, bo Niemcy oszczędzali kule.  Gdyby tak się stało, Niemcy nie mogli by tego zrobić co zro- bili. Oni sami po prostu nie mieli by dosyć ludzi by ta machina śmierci funkcjonowała, gdyby nie komanda żydowskie zaprzęg-nięto do machiny śmierci. Ci wszyscy co pracowali w tych ko- mandach wiedzieli, że umrą, że nie będą do końca wojny praco-wać w krematorium, ładować trupy do pieców, czy wyrywać zło- te zęby z zagazowanych ludzkich zwłok i ładować je na wózki, aby dowieść do krematorium. Niemcy nie mieli ludzi, nie mieli mężczyzn. Na polach pra-cowali Polacy, w fabrykach więcej pracowało Ukrainców, bo Polacy nie chcieli pracować solidnie i Niemcy nigdy nie wiedzieli co oni wymyślą i co zrobią im na złość. Jeńcy — ci wszyscy: amerykańscy, angielscy, nowo zelandcy, Australijczycy, pracowali przy torach kolejowych,  Niemców zdolnych do pracy nie było, byli na froncie, a do pil- nowania też było ich mało. Żydów oczywiście zmuszono, aby pracowali w krematoriach  i komorach gazowych! Ale można było nie chcieć! Chcieli uratować życie, tylko na jakieś dwa tygodnie, więc podawali się woli Niemców?   Tak samo w gettach! Przecież gettami administrowali Żydzi. Były tam żydowskie władze, żydowska policja wykonująca pole-cenia niemieckie.  To nie Polacy pomagali Niemcom wyznaczać Żydów do transportów — to robili Żydzi.  To nie Polacy pilnowali niemieckiego porządku w gettach, ale Żydzi. Nie znam przypadku, aby Żydzi administrujacy gettem, odmówili wykonania niemieckiego polecenia. Przecież za to groziło tylko zabicie i to tylko jednej osoby, a nie całej rodziny, jak groziło Polakowi za pomoc Żydowi, a oni to robili. Żydzi amerykańscy wiedzieli doskonale co się dzieje z Żyda-mi europejskimi, zarówno przed 39 rokiem jak i w czasie wojny. Ja jak coś robię, to robię aż do końca i nic nie mówię, na co nie mam 100% dowodów. Ja mam tutaj dokument, który został opublikowany w prasie żydowskiej tutaj w Brazylii. W „Redzenia Judaika” to czasopis-mo jest drukowane w Sao Paulo. W tym to właśnie piśmie został dość dyskretnie zresztą, opublikowany artykuł głównego jej redaktora, w którym napisał on, że Żydzi amerykańscy nie zrobili prawie nic aby ratować Żydów europejskich przed zagładą. Po-wód? Obawiali się konkurencji przy pracy. Ten co to napisał to nie był idiota — to był Żyd, który dosko- nale wiedział co i dlaczego pisze. Nazywał się Oskar Minc.  On jeszcze żyje — jest na emeryturze. A co zrobiły inne rządy jeszcze przed 39 rokiem?  Anglicy zamknęli bramy.  Delegacji żydowskiej, która udała się do Australii z prośbą o wpuszczenie tam Żydów europejskich powiedziano, że nie mają tam żadnych problemów rasowych i nie chcą ich też importować z Europy. Zamknęli drzwi dla Żydów. A wie pan, który kraj otworzył swoje granice wtedy dla Żydów?   Nie wie pan? Polska proszę pana. Ja jestem świadkiem jak w tym maleńkim miasteczku Andry-chowie. Wie pan gdzie jest Andrychów?

 

Juljusz Osuchowski: Naturalnie, że wiem.

 

Joseph Nitchthauser: Tak? Dzisiaj jest to duże miasto. Przed wojną było to małe miasteczko 5000 mieszkańców. Tam proszę Pana nic nie było. Była tylko taka fabryczka Bracia Czeczowiczka. Andrychów wówczas był niedaleko granicy. Pewnego dnia zobaczyliśmy, jakieś trzy cztery miesiące przed wybuchem wojny, furmanki, które ze strony Bielska jechały w stronę Wadowic. Niektóre zatrzymały się w Andrychowie. Byli to Żydzi niemieccy, którym jeszcze Hitler zezwolił opuścić teren niemiecki, i udać się gdzie tylko chcą. Wtedy Francja wpuściła nieliczną grupę uchodźców. Polska otworzyła zupełnie granice dla nich. Ja nie wiem dlaczego dyplomacja Polska o tym zupełnie nie mówi. Jak nie wiedzą — to mogą mnie zawołać jako świadka. Ja z tymi Żydami niemieckimi rozmawiałem. Ja już wtedy mówiłem całkiem nieźle po niemiecku. Mój ojciec urodził się w Niemczech pod Gliwicami, ale i w domu z nami, dziećmi, mówił po polsku i trochę po niemiecku. Tak jak prawie wszędzie na Śląsku, ludzie między sobą mówili trochę po polsku, trochę po niemiecku.

 

Juljusz Osuchowski: Parę lat temu w Waszyngtonie zostało otwarte Muzeum Holokaustu Żydów w czasie drugiej wojny światowej w Europie. Jeden z moich znajomych nazwał to muzeum wstydu Żydów amerykańskich.

 

Joseph Nitchthauser: Święte słowa proszę pana. To jest naprawdę muzeum wielkiego wstydu Żydów z USA.  Ludzie, którzy nic nie zrobili, aby pomóc innym ludziom, zwłaszcza, gdy trzeba było ratować życie ludzkie, najchętniej obwiniają innych o grzech zaniechania. Tak — innych! Bardzo łatwo jest pokazać na innych i ich obwinić, nie mówiąc nic o sobie, lub o swej rodzinie. Dziś w USA Żydzi chcą zapomnieć, chce się wybielić środo-wisko tamtejszych Żydów od grzechu zaniechania, w stosunku do ich braci w ogarniętej straszną wojną Europie. Bardzo jest wygodna pozycja do obrony podnoszenie krzyku o antysemityzm.  Był pan może w Izraelu?

 

Juljusz Osuchowski: Nie.

 

Joseph Nitchthauser: A to szkoda.  W Jerozolimie jest słynne muzeum zwane Jad Ba Sen. Obok tego muzeum jest taka aleja gdzie są drzewa. Na każdym drzewie jest tabliczka. Na tabliczkach są nazwiska rodzin i ludzi nie-Żydów, którzy w czasie okupacji uratowali życie Żydom. I wie Pan co? Tam są prawie tylko polskie nazwiska! Tam stoją te tabliczki. Do dzisiejszego dnia. Nikt ich nie zabrał, one tam są. A Żydów w Polsce było dużo. W niektórych miasteczkach mieszkało ich prawie 90%, a całym kraju w stosunku do całej ludności było jakieś 15%. Można wyobrazić sobie Francję która ma jakieś 60 milionów ludzi. Dzisiaj Żydów we Francji jest niewielu, a jak wielki jest tam antysemityzm obecnie. Wystarczy tylko mały ogień, z zapałki aby wybuchła rasistowska awantura. A co by było jak by tam teraz było 15% Żydów tak jak w Polsce przed wojną. To znaczy ile? 9 milionów Żydów we Francji.  Nikt ze środowiska Żydów w USA słowem nie wspomina o tym, że Polska była jedynym krajem na świecie gdzie Żyd mieszkający, urodzony w niej nie był zmuszany do mówienia po pols- ku. Nie było nawet takiego prawa, które zobowiązywało by Żyda do znania oficjalnego języka jakim w Polsce był język polski.  Więc gdzie ten antysemityzm polski? Proszę pomyśleć o wolnej republikańskiej Francji, w której około 15% ludzi nie mówiło by po Francusku. Albo o kolebce wolności USA gdzie 15% obywateli nie mówiło by po Angiels-ku, czy Brazylii. Ludzie mówią, ale nie wiedzą o czym mówią, nie rozumieją słowa anty-semityzm, swoje słabości przypisują innym.  To nie my, to oni. W Brazylii jest dyskryminacja w stosunku do czarnych, bo widzi się ich inną skórę. Nie wolno tu jednak nikomu powiedzieć np. ty „jesteś Żydem czy Czarnuchem parszywym”.  Jest prawo, ja książkę z nim mam tutaj na biurku, kto je łamie idzie od razu do więzienia. Nie ma w takim wypadku „habemus corpus” czyli wypuszczenia za kaucją. Ryzykuje się od dwóch do pięciu lat więzienia. Naturalnie prawnie dyskryminacja i rasizm jest tu zabroniony ale faktycznie on jest, na szczęście nie wszędzie.  Dyskryminacja w stosunku do Żydów jest słaba, bo oni tu już nie są handlarzami. Jednak są przypadki i nietolerancji w stosunku do Żydów. Ten antysemityzm w Brazylii zawsze był słaby.  Ja rzadko mówię po polsku, bo obecnie tu w Belo Horizonte jest bardzo mało Polaków. Mówię tak jak mówię do dzisiejszego dnia, to między innymi dlatego, że przez długi czas tłumaczyłem dla wojska. Jak Święty Ojciec Jan Paweł II objął jako papież tron w Watykanie to wtedy II sekcja wojska, ta anty szpiegowska zaczęła mu posyłać wiadomości o sytuacji kościoła w Brazylii. Ale Święty Ojciec nie odpowiadał. Pewnego dnia zwrócili się do mnie. Ja publikowałem tutaj w gazecie, że dostałem błogosławień-stwo od Świętego Ojca.   To jest inna historia, bo moja siostra nieboszczka była jego koleżanką. Tylko ja się urodziłem w Bielsku, a cała moja rodzina jest z Wadowic. Moja siostra, która zmarła cztery lata temu była koleżanką Świętego Ojca. Ona urodzona była w 1920 roku w grudniu, a Święty Ojciec w 1920 roku w maju. W Wadowicach wtedy była tylko jedna szkoła podstawowa, więc oni chodzili do niej razem, do jednej klasy. Pewnego dnia ja napisałem do Świętego Ojca, bo siostra nie chciała, wstydziła się. Napisałem, że moja siostra Fela była kole- żanką Waszej Świątobliwości. W miesiąc potem otrzymałem odpowiedź. W jakiej postaci? Fotografii w kolorach, mam ją tam na ścianie nad biurkiem w pokoju, gdzie daję lekcje. Jest to podobizna Świętego Ojca, a z tyłu własną ręką napisa-ne błogosławieństwo „Niech was Bóg wszechmogący błogosławi w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen” — Jan Paweł II. Ja mam przyjaciela do dnia dzisiejszego tu w naszej gazecie, spotkałem się z nim i pokazałem te fotografie. Powiedziałem, dostałem błogosławieństwo od Świętego Ojca.  No to ja to opublikuję powiedział i opublikował.  Wojsko to przeczytało i pewnego dnia dostałem zaproszenie, żeby do nich przyjść do czwartego pułku piechoty. Tam poprosili mnie o tłumaczenie jednej stronnicy.  Oni mieli takie krótkie wiadomości o kościele w całej Bra-zylii. To było dla mnie całkiem łatwe. Przetłumaczyłem a oni posłali to tłumaczenie do Watykanu i otrzymali odpowiedź po raz pierwszy, ale po polsku, podpisaną przez księdza Dziewisza. Czy go pan zna?

 

Juljusz Osuchowski: Tak, wiem kto to jest ale nie znam prałata Dziewisza osobiście.

 

Joseph Nitchthauser: A ja go znam osobiście. On mnie zaprowadził później jak się ożeniłem, gdyż po śmierci mojej pierwszej żony, ożeniłem się z Martą. I zrobiłem jej niespodziankę. Pojedziemy do Europy powiedziałem i zostaniemy przyjęci przez Świętego Ojca. Mam tu fotografię z tej audiencji. Była to dla nas tylko audiencja, ale tak się tam coś podziało. Ksiądz Dziewisz powiedział no dzisiaj jeszcze muszę przyjąć więcej ludzi, przyjdą jeszcze trzy pary i one będą razem z wami na tej audiencji. I przyszli, ale Święty Ojciec mówił tylko ze mną. Po polsku!  A później ksiądz Dziewisz nas odprowadził z biblioteki Świętego Ojca, aż na sam dół. Tam pocałowałem go  w rękę. Było naprawdę bardzo ładnie. Ostatnio publikowali tutaj dokument, że Watykan prosi o przebaczenie i tak dalej, że katolicyzm nie zrobił dosyć dla Żydów. Ja uważam, że nawet nie potrzebowali iść tak daleko.  Nikt nie mógł nic zrobić dla Żydów. Nikt! To była ta tragedia. Nikt, ani Święty Ojciec, ani księża ani nikt. Co to znaczy dość. Przecież ludzie i to katolicy pomimo rygo- rystycznego prawa faszystowskiego w całej Europie jednak robili co mogli. Nawet Francuzi, którzy sami wydali Niemcom wszyst-kich swoich Żydów pomagali. Nie na tyle co Polacy, ale pomagali. Dzisiejszy arcybiskup Paryża, od którego tutaj mam list zaraz go pokażę. Jan Maria Lustyngier urodzony jest we Francji, ale jego rodzice byli Żydami z Bielska, z mojego miasteczka. Mias-teczka w którym ja się urodziłem. Oni pojechali do Francji już w 1925 roku. Dzisiejszy Kardynał Lustinger urodził się w 1926 roku i cała jego rodzina i on też byli normalnymi Żydami. Nie wszyscy we Francji byli i są radzi z tej papieskiej decyzji. Po wkroczeniu Niemców do Francji, Francuzi złapali jego rodziców. Jan Mari Lustigera i jego starszego brata nie złapali, gdyż schowali się oni gdzieś w piwnicy. Obu tych chłopców — to byli prawie, że jeszcze dzieci, wzięli dobrzy ludzie w góry nad granicę ze Szwajcarią i tam ukrywano ich  u górali Francuskich. W międzyczasie Jan Maria Lustiger po- prosił o chrzest. Przechrzcił się na katolicyzm, jego brat nie. Jak skończył 15-16 lat powiedział ja chcę być księdzem i dzisiaj jest kardynałem. Brat jego jest w Izraelu mieszka w jednym kibucu.               Nie wszyscy we Francji byli i są radzi z tej papieskiej decyzji. Ale nie można było ratować wszystkich. Za ratowanie Żyda, za danie mu talerza zupy, na terenie tylko Polski, jeżeli Niemiec złapał, mógł zastrzelić, od razu na miejscu i Żyda i Polaka. Oni mieli władzę nad śmiercią i nad życiem, we wszystkich pań-stwach, które oni zajęli. Oni byli wszechwładni.  Trzeba było mieć bardzo dużo odwagi żeby pomóc Żydowi. Polskę i Polaków zawsze bronię bo tak mnie rodzice nauczyli. I tak jak analizowałem dzisiaj, a mam na karku już siedemdziesiąt lat. Nie zmieniłem opinii bo wiem, że jest wielką niesprawiedli-wością jeżeli mówi się tak źle o Polakach. Ja nie rozumiem dlaczego Watykan musiał prosić o przeba-czenie? Przede wszystkim Papież Pius XI zrobił co mógł. Jeśli by zrobił więcej, to by posłano tam dwóch SS-manów i by go tam zastrzelili w Watykanie i nikt by nawet nie gwizdnął. Nikt by nic nie mógł zrobić. Tu w Belo Horizonte jest jedna rodzina zresztą bardzo starych ludzi, Żydów niemieckich, którzy uciekli z Niemiec przeszli do Włoch i w 42 roku w pełnej wojnie, otrzymali paszporty Watykanu i przyjechali do Brazylii. W pełnej wojnie proszę pana! Tutaj mieszkają, a w Sao Paulo jest wiele takich rodzin. Słyszał Pan na pewno o świętym Maksymilianie Kolbe? Ja zostałem przywieziony do Oświęcimia w cztery miesiące po jego śmierci. Jeszcze się dużo mówiło tam o nim.  Byłem trzy razy zapraszany do tutejszej telewizji i trzy razy opowiadałem o świętym Maksymilianie Kolbe.  Zawsze byłem przejęty tym jego postępkiem. Nie mogłem zrozumieć jak można się poświęcić tak dalece za drugiego człowieka, którego nawet nie znał. On tylko słyszał, że ten porucznik powiedział „o moja żona, moje dzieci”, bo został wyznaczony, żeby poszedł do tej celi gło- dowej. A ksiądz Kolbe wyszedł z szeregu i powiedział — Ja chcę iść — i poszedł. Ja otrzymałem dokumenty, z Polski z Niepokalanowa, o ojcu Kolbe, gdzie się przypuszcza, dlaczego on został zaaresztowany.  On został zaaresztowany całkiem zwyczajnie przez Gestapo. Przyjechali do klasztoru i zabrali go. Najpierw przebywał na  Pawiaka w Warszawie a potem normalnym transportem odesłano go do Oświęcimia. Więc między innymi przypuszcza się, że Niemcy wcześniej  ofiarowywali mu obywatelstwo niemieckie, przypuszczając że Kolbe jest pochodzenia niemieckiego. On nie przyjął. W swoich kazaniach on zawsze dawał do zrozumienia, bo był człowiekiem bardzo inteligentnym, że to nie jest w porządku to co robią z Polakami, Żydami, i innymi narodami naziści. On dał osobiście rozkaz-polecenie, o czym dużo Polaków nie wie do dzisiejszego dnia, ja to mówię nie od siebie, ja mam dokumenty, aby otworzyć drzwi wszystkich klasztorów reguły franciszkań-skiej, on był Franciszkaninem, i przyjmował Polaków i Żydów, którzy zostali przez nazistów wyrzuceni z Pomorza. Jak on dał ten rozkaz to w miesiąc potem  przyjechało po niego auto i tak się skończyło. Ilu było takich Polaków, którzy oddali życie swoje i swych ro- dzin za to, że ratowali życie Żyda? O nich teraz się nie mówi, często się też o nich nie wie. Jak łatwo jest mówić o Polskim antysemityzmie.

 

Juljusz Osuchowski: Czym byli pana rodzice?

 

Joseph Nitchthauser: Mój ojciec miał furmankę i sanie i dwa konie. Jeździł do Jaworzna do kopalni. Brał tam węgle, zapakowane w worki, nie sprzedawał ich tylko rozwoził, był po prostu dostarczycielem. Nie tylko dla Żydów ale też dla Polaków. I z tego utrzymywał całą rodzinę — bardzo marnie.

 

Juljusz Osuchowski: Ten prosty człowiek, woźnica, pana ojciec, polski Żyd nauczył pana patriotyzmu polskiego.

 

Joseph Nitchthauser: Tak. Miał brodę nie taką długą, ale taką jak ja. Ja mam brodę nie dlatego, że jestem Żydem. Dwa lata temu pracowałem na rzecz jednego kandydata na burmistrza miasta w czasie wyborów. Wtedy wszyscy w naszym komitecie zapuścili brody, bo nasz kandydat nosił brodę. Mogę powiedzieć, że mój ojciec był dosyć pobożnym Żydem. Chodził do bóżnicy — w każdą sobotę rano. Brał mnie za rękę, brał mojego brata, było nas pięcioro, trzech synów i dwie córki i prowadził do bóżnicy. Ojciec nigdy nam nie mówił, że mamy źle mówić o Polsce. On nam zawsze mówił, że tu w Polsce jest nasze miejsce i my mamy szanować ten kraj.  Mój brat służył w Wojsku Polskim w 1939 roku. Gdy wojna wybuchła znalazł się na pierwszej linii frontu. Służył on na samej granicy z Niemcami. Przeszedł z wojskiem całą kampanię wrześniową. On był dobrym polskim podoficerem. Zginął w getcie w Tarnowie wraz ze swą żoną. Do naszego domu przychodzili sąsiedzi i razem z ojcem pili wódkę. Polacy więcej rozmawiali z nim po niemiecku niż po polsku. Rozmawiali o wszystkim. O tym co się działo wokół nas i o sprawach ważnych. Ja ubóstwiałem przysłuchiwać się tym rozmo-wom. Zawsze wracam pamięcią do domu mojego ojca i zawsze chciałem to, co zostało z mojego dzieciństwa tam, pokazać mojej córce. Jak uskładałem trochę pieniędzy, a moja córka wtedy studiowała w Anglii. Ona miała 18 lat.  Pojechałem do Anglii, zabrałem ją i powiedziałem zobaczysz gdzie twoi dziadkowie mieszkali. Ona miała tydzień wakacji na Uniwersytecie w Cambridge. Zawiozłem ją wszędzie, gdzie ja spędziłem moje dzieciństwo i gdzie żyła cała moja rodzina. Żydowska rodzina, która bardzo kochała i szanowała Polskę i Polaków. To było bardzo wzruszające być tam skąd wyszedłem i spot-kać się po latach ze znajomymi, którzy jeszcze w tych miejscach się znaleźli. To było wielkie przeżycie, a oni wszyscy byli tacy serdeczni i tak bliscy tak bardzo gościnni — prawdziwi starzy znajomi — Polacy.

 

Rozmowa została przeprowadzona w domu pana

Józefa Nitchthausera, w Belo Horizonte (Brazylia),

w kwietniu 1998 roku.

 

 

Juljusz Osuchowski (ur. 1942) Studiował socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. Usunięty z uczelni po marcu 1968 roku, wyjechał do Anglii. W latach 1971-1972 pracował w redakcji “Wiadomości” i “Myśli Polskiej” w Londynie. Od 1973 roku do 1989 prowadził własne gospodarstwo rolne pod Krakowem. Został zawodowym strzygaczem owiec. W 1980 roku był jednym z zalożycieli Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego “Solidarność Wiejska” i twórca jego programu. Od roku 1989 przebywa poza Polską. Dziennikarz, członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i International Federation of Journalists z siedzibą w Paryżu, sekretarz Fundacji Odysseum Ośrodka Dokumentacji Dokonań Polaków Na Obczyźnie. Podróżnik, od-wiedził przeszło 40 krajów a pod żaglami opłynął Bałtyk, Morze Sródziemne, Morze Czarne, Morze Północne. Autor wielu reportaży, wywiadów z politykami, książki pt. “Anotar”.

 

 

 

7

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin