23. Obudzić się sławną
Ola osiągnie uznanie całego Uniwersytetu. Ale czy to jest to, co jest jej potrzebne…
— Kto tam? — mrocznie odpowiedziałam na dźwięk pukania.
— Ilissa.
— Jaka znowu Ilissa?
— Siostra Irgi.
Dziwne. Uczy się w Uniwersytecie już trzy miesiące, ale nigdy nie dała o sobie znać. Przy czym sama nie chciałam nawiązać z nią kontaktów, bo nie w smak mi było przypominać sobie okoliczności przy których się spotkaliśmy.
— Wejdź, — ostrożnie odpowiedziałam.
— Cześć! — ciemnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się do mnie w progu. — Przyniosłam ci ciastka do herbaty. Irga mówił, że uwielbiasz właśnie takie.
— A co jeszcze Irga gadał? — zapytałam.
— W ogóle dużo mówił, — rzekła Ilissa. — A co?
— Nic.
W swoich listach Irga zawsze omijał temat siostry. Najwyraźniej miał nadzieję, że same załatwimy tę sprawę i nie będzie musiał zmuszać nas do konwersacji. Co by tam nie było, to trzeba dobrze odnosić się do przyszłej szwagierki. Cieszyłam się po cichu, że nekromanta ma tylko dwie siostry, a ja aż cztery. Czyli będzie miał ciężki orzech do zgryzienia, pomyślałam i poszłam do kuchni nastawić herbatę.
Kiedy wróciłam, Lissa bezceremonialnie oglądała moje dokumenty leżące na stole.
— Nie uczyli cię rodzice, że nieładnie jest zaglądać w cudze dokumenty? — zapytałam, kryjąc rozdrażnienie.
— A co, zdenerwowałaś się? — zdziwiła się. — Nie wiedziałam, że masz jakieś sekrety!
W mig pojęłam, że starsza siostra jest na całe życie. I gdzie bym nie uciekała od tego tradycyjnego obowiązku, on mnie zawsze znajdzie i da po łbie, żebym nie słabła.
— Powiedz mi, Ilissa, tylko naprawdę, po coś przyszła? Uczymy się w tym samym Uniwersytecie już od dawna, ale ty jakoś nie starałaś się odnowić naszą znajomość.
— Byłam zajęta, — odpowiedziała dziewczyna, nieprzyzwoicie podjadając ciastka. — Zawierałam znajomości ze wszystkimi i ze wszystkim. А teraz przyszła kolej na ciebie.
— Pochlebia mi to, — powiedziałam. — Ale dlaczego akurat teraz?
Siostra nekromanty się zmieszała i odpowiedziała:
— Ludzie pytają się o ciebie, а ja nie mam co powiedzieć.
Kiwnęłam. Mniej więcej wiedziałam o co chodzi, ale i tak mnie to nie uszczęśliwiło. Nigdy nie myślałam, że tak ciężko jest nosić brzemię sławy!
O moim mordobiciu zombie w Rorritorze razem z Otto zgodziliśmy się nie opowiadać, żeby nie napytać sobie większej sławy w kręgach obrzydliwych bojowych magów i durnych nauczycieli. Przy czym ostatnie przerażało nas bardziej, niż prawdopodobne wyzwania „ze mną nie chcesz się zmierzyć?”. Bef był małomówny i mało powiedział Dziekanowi. Ale szydła w worku nie powstrzymasz. Wczoraj przyjechali pierwsi studenci z Uniwersytetu Rorritoru. Przebywając w otoczeniu praktyków, studenci od razu zainteresowali się moją skromną personą.
Dowiedziałam się o tym dzisiaj rano, kiedy zastałam w wspólnej kuchni Riaka, ze smakiem pożerającego z czyjegoś saganka barszcz.
— O! — powiedział, szybko przełykając i chowając za plecami łyżkę. — To nie jest twój saganek?
— Nie, — odpowiedziałam z zazdrością. Nigdy nie starczyło mi mojej kuchennej siły na barszcz.
— To dobrze, — ucieszył się Riak, kontynuując śniadanie. — Co narobiłaś w Rorritorze?
Zrobiło mi się zimno w kiszkach.
— А co?
— Tamtejsi przyjechali wczoraj i taaakie rzeczy gadali! Że niby rozerwałaś na strzępy gołymi rękami dziesiątkę zombie. Nasi, oczywiście, zwątpili w to, ale Rorritorianie nie przestawali pokazywać świadectw.
— Riak, а ty nie dawno nie odsiedziałeś w miejskiej straży swojej działki?
— Skąd wiesz?
— A tak, — uśmiechnęłam się. — I co na to praktycy?
— Dzieciarnia uzgodniła, że się dzisiaj ciebie zapytają. Sama rozumiesz, że przecież mówili to Rorritorianie! Z jednej strony kłamać nie będą, ale z drugiej…
Wszystko rozumiałam. Studenci z Rorritoru byli dla naszych praktyków niedościgłymi idolami. Przecież nawet parszywy pierwszoroczniak miał za sobą już pierwszą bójkę! A nasi zaznajamiali się z umarlakami na zajęciach laboratoryjnych.
Kiedy pojawiłam się w mistrzowni, od razu zauważyłam pierwszych ciekawskich. Grzecznie się przywitali, nie zwodząc ze mnie wzroku i zaczęli szeptać między sobą. Otto lekko objął mnie za talię i wyszeptał:
— Co się dzieje?
— Wczoraj przyjechali Rorritorianie i opowiedzieli jak unicestwiłam zombie. No i praktycy chcą się wszystkiego dowiedzieć.
— Aha, — ucieszył się półkrasnolud. — Męcz ich zazdrość! Sami prawdopodobnie… He he… Nic im nie mów.
— Co wymyśliłeś?
Otto podniósł do góry jeden palec:
— Każda informacja kosztuje!
— Niczego sobie! Nie będą płacić za takie głupoty.
Półkrasnolud uśmiechnął się chytrze i zabrał do roboty.
Praktycy przez jakiś czas przyglądali się naszej robocie i nie wytrzymali:
— Eeee, Olgierda!
— Co, dzieciaczki, artefaktów chcecie? — zapytał Otto. — Zrobimy szybko, tylko zamówcie.
— Nie trzeba. Chcieliśmy się tylko zapytać Olgierdy czy to prawda, że unicestwiła dziesięć zombie jednym machnięciem?
— Nie jednym machnięciem…. – zaczęłam, ale Otto mi przerwał:
— Wiecie, że kiedy Ola jest zła to jest małomówna! Wy tu zasypujecie ją pytaniami, a ona jeszcze obiadu nie jadła!
— Jaki obiad? — zdziwili się praktycy. — To ranek, nie?
— A to znaczy, że nie jadła śniadania!
Studenci popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Ja, która niedawno zjadła dwie miski gorącej kaszy z kiełbaską, spróbowałam przebudzić pradawny głód. Widocznie wypadłam przekonująco, bo jeden z praktyków, poszperawszy w kieszeni, wyciągnął jednego miedziaka i podał Ottowi.
— Co? — oburzyłam się. — nawet piwa sobie nie kupię za te pieniądze! A o jedzeniu mowy nie ma.
— Nie wyglądasz na mocną głowę, — wyjaśnił student.
— Jestem w ostatnim stadium śmierci głodowej...
Deryl1993