James Susanne - Biznesmen bez serca.pdf

(682 KB) Pobierz
Susanne James - Biznesmen bez serca.doc
159436693.004.png
Susanne James
Biznesmen bez serca
159436693.005.png 159436693.006.png 159436693.007.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cryssie pokonała ostatnie stopnie schodów, prowadzących do działu zabawek, który
mieścił się na najwyższym piętrze dużego domu towarowego. Spory tłumek klientów czekał
na windę, więc pomyślała, że wykorzysta swoją zwinność i buty na płaskim obcasie, i
dostanie się tam przed nimi.
Wigilia Bożego Narodzenia... zwykły gorączkowy koszmar - pomyślała ze smutkiem.
Ostatnia szansa na kupienie prezentów, zwłaszcza tego najważniejszego. Dzwoniła
wcześniej, żeby się upewnić, czy są w sprzedaży szalenie popularne Psotne Urwisy - figurki,
przedstawiające postaci z serialu telewizyjnego, który uwielbiał Milo, jej pięcioletni
siostrzeniec. Nie opuszczał żadnego odcinka i marzył o takim gwiazdkowym prezencie.
Cryssie biegała wszędzie, lecz nigdzie nie mieli Urwisów, natomiast Latimer's dostał wczoraj
świeżą partię. Modliła się, żeby ich nie wykupili.
Przeciskając się w tłumie spóźnionych klientów, dotarła do odpowiedniego stoiska i
powiodła wzrokiem po półkach. Są! Cztery figurki uśmiechały się do niej z celofanowych
pudełek. Udało się!
Zwinnie wyminęła dwie czy trzy osoby, przyglądające się niezbyt uważnie
wystawionym towarom, i już miała poprosić o figurkę, gdy nad jej głową przemówił nagle
czyjś władczy głos:
- Tak... dziękuję... wezmę wszystkie cztery. - Po chwili namysłu dodał: - Na rachunek.
- Oczywiście, panie Hunter - odparła gorliwie sprzedawczyni, trzepocząc kokieteryjnie
rzęsami.
Cryssie stała z otwartymi ustami, z rozpaczą obserwując, jak dziewczyna zdejmuje
pudełka z górnej półki. Zaaferowana, nawet nie zauważyła stojącego tuż obok niezwykle
wysokiego mężczyzny, który właśnie dokonał zakupu. Zerknęła teraz na niego, zadzierając
głowę do góry, by móc mu się przyjrzeć.
Typ biznesmena - w świetnie skrojonym garniturze, nienagannie białej koszuli i
krawacie, górujący nad jej średnim wzrostem. Gęste ciemne włosy uwydatniały wyrazistą
linię szczęki... a jego oczy! Czarne i lśniące. Chłodne, nawet niebezpieczne, pomyślała
Cryssie.
Odchrząknęła nieśmiało i zwróciła się do sprzedawczyni:
- Mam nadzieję, że to nie jedyne Urwisy? Chciałam tylko jednego - podkreśliła, jakby
kupowanie czterech świadczyło o wyjątkowej chciwości.
- Przykro mi - odparła dziewczyna, wkładając pudełka do dwóch wielkich toreb. - To
ostatnie figurki. Nie spodziewaliśmy się aż tak dużego popytu i...
- Dzwoniłam dziś rano i zapewniła mnie pani, że macie ich pełno - żachnęła się
Cryssie.
2
159436693.001.png
- Bo mieliśmy... Ale zostały wykupione jak świeże bułeczki! A dyrekcja zabroniła nam
rezerwować telefonicznie. Zasada „kto pierwszy, ten lepszy" wydawała się najbardziej
sprawiedliwa. - Przesunęła torby po kontuarze. - Następna dostawa pod koniec stycznia -
dodała. - Oczywiście to niewiele pomoże. Może pani zostawić numer telefonu, a dziecku
wyjaśnić, że Psotne Urwisy uciekły z sań świętego Mikołaja!
Ale dowcipna, pomyślała kwaśno Cryssie. Zerknęła na biznesmena, który omiótł ją
obojętnym spojrzeniem. Jakby nie istniała; jakby miał w nosie potrzeby innych! Mógłby
chociaż przeprosić! - pomyślała z irytacją.
Mężczyzna wziął torby i odwrócił się, by odejść. Nie zapłacił gotówką, niczego nie
podpisał - zauważyła Cryssie. A figurki były przecież takie drogie! Jako jedyna żywicielka
ich małej rodziny musiała oszczędzać każdy grosz. Nie odważyłaby się otwierać rachunku w
Latimer's ani gdziekolwiek indziej. Płać gotówką albo wcale, brzmiała jej zasada.
- Niefortunne zdarzenie - odezwał się nagle mężczyzna. - Dział zamówień zupełnie się
nie spisał... a może należy wcześniej kupować prezenty? - spytał z naciskiem, po czym
odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając Cryssie kompletnie zdruzgotaną.
Rozglądała się dokoła, zastanawiając się, co dalej. Wiedziała, że Milo będzie okropnie
rozczarowany, gdy nie znajdzie Urwisa w swojej gwiazdkowej pończosze. Owszem, Mikołaj
przyniesie inne prezenty, ale ten był najbardziej wymarzony.
Wciąż poirytowana, sięgnęła po parę piłkarskich butów, rozważając, czy ma je kupić.
Milo szalał na punkcie piłki nożnej, a dotąd nie miał prawdziwych korków. Może one i nowa
piłka trochę go pocieszą.
Napięcie i złość nie mijały. Dwudziestopięcioletnia Cryssie czuła czasem, że
wyzwania, jakie stawia przed nią życie, są trochę zbyt duże. Dziesięć lat temu w wypadku
zginęli jej rodzice, a ona i jej o dwa lata młodsza siostra Polly zamieszkały z cioteczną babką
Josie, która wkrótce umarła. Na szczęście stało się to, zanim Polly zaszła w ciążę, a niedoszły
tata znikł bez śladu. Obecnie dwie młode kobiety i mały chłopczyk mieszkali w wynajętym
domku z ogródkiem, utrzymywani niemal wyłącznie przez Cryssie.
Dziewczyna z wolna ochłonęła. Zadowolony posiadacz czterech figurek miał pewnie
czwórkę dzieci i nie byłoby ładnie obdarować prezentem tylko troje z nich. Przystanęła przy
niej młoda sprzedawczyni.
- Czy dobrze się pani czuje? - zapytała. - Wygląda pani jakoś niewyraźnie...
- To nic - wyjaśniła ponuro Cryssie. - Zmęczenie.
- Jasna sprawa. - Sprzedawczyni umilkła na moment. - Przykro mi, ale nic nie mogłam
zrobić. Chętnie odłożyłabym pani figurkę... może zostawi nam pani telefon?
Cryssie podała swój numer.
- To nie pani wina. Mam nadzieję, że dzieci tego pana będą zadowolone.
3
159436693.002.png
- On nie ma żadnych dzieci... nawet nie jest żonaty. - Dziewczyna zniżyła głos do
szeptu. - Nie wie pani, kto to był?
- Nie, a powinnam?
- Och, myślałam, że jest powszechnie znany. To Jeremy - czyli Jed - Hunter. Nasz szef
- podkreśliła.
Cryssie wiedziała, że dom towarowy Latimer's był w posiadaniu rodziny Hunterów, ale
nie miała pojęcia, jak ktokolwiek z nich wygląda. Jeda na pewno by zapamiętała!
- Jeszcze rok temu nigdy tu nie przychodził - mówiła dalej młoda kobieta - ale teraz
chyba przejął interesy od rodziców. Niektóre dziewczyny się go boją, potrafi być niemiły. Ja
się nie boję - dodała. - Jest zawsze grzeczny, ale porywczy. Jednak uważam, że ktoś tak
zabójczo przystojny i bogaty może sobie pozwolić na humory - mówiąc to, roześmiała się
dźwięcznie.
- Pewnie tak - bąknęła Cryssie.
Jakoś nie miała ochoty akurat teraz wynosić pod niebiosa pana Jeda Huntera. Posiadał
chyba wszystko, łącznie z tym, czego ona i Milo pragnęli najbardziej. I czego nie dostaną!
- Skontaktuję się z panią, kiedy będzie nowa dostawa - obiecała sprzedawczyni.
- Dzięki - odparła tępo Cryssie, która zapragnęła nagle, żeby Psotne Urwisy nigdy nie
zostały wymyślone! - Skoro nie ma dzieci, to po co mu Urwisy? - spytała nagle.
- Nie wiem - odrzekła sprzedawczyni. - A pani ma inne dzieciaki do obdarowania?
- Nie, zresztą ja w ogóle nie mam dzieci. Mieszkam z siostrą i jej synkiem. I to na mnie
spoczywa obowiązek kupienia prezentów. - Ramiona Cryssie opadły bezradnie. - Moja
siostra... choruje - dodała, dziwiąc się, że ma ochotę się zwierzać nieznajomej.
- Ojej, a może przynajmniej pracować? - zmartwiła się sprzedawczyni.
- Czasami, i to nie na pełen etat. Skończyła kurs kosmetyczny.
- To miło. - Dziewczyna zerknęła ciekawie na Cryssie, a ona natychmiast odgadła, co
myśli.
„Dlaczego siostra cię nie umaluje?" Niepozorna Cryssie zupełnie nie rzucała się w
oczy. To Polly była pięknością, ze swoją zgrabną figurą, gęstymi kasztanowymi włosami i
dużymi szarymi oczyma.
- A pani ma cały etat? - dopytywała się dziewczyna, wdzięczna za okazję do
pogawędki.
- Tak, pracuję w Hydebound. Już trzy lata.
- Och, znam ich - ucieszyła się sprzedawczyni.
- Dostałam na urodziny jedną z ich fantastycznych torebek. Są przepięknie wykonane,
prawda? Wprawdzie dość drogie, ale wydatek się opłaca!
Cryssie uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Jesteśmy tylko małą, niezależną firmą - oświadczyła. - Nie ma porównania!
4
159436693.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin