Hubbard L. Ron - Saga roku 3000 02.doc

(1406 KB) Pobierz

towarzyszącego wyciąganiu mikrokamery z otworu i zapełnianiu go cementem.
Otworzył drzwi. Zaczęło świtać. Powoli ruszył w kierunku swojego mieszkania na wzgórzu.
Za jego plecami, przy kostnicy, dwie ciemno ubrane sylwetki zsunęły się do parowu.
Cztery godziny później Jonnie, Robert Lis, rada i wszyscy zainteresowani członkowie zespołu przeglądali któryś już raz utrwalone mikrokamerami obrazy. Nie wolno im było niczego przeoczyć. Nie tylko ich los, ale i całych galaktyk zależał od tego, czy nie popełnią błędu.

 

 

RTom II

 

Rozdział 12

1

Hol rekreacyjny głównej bazy jarzył się światłami i rozbrzmiewał gwarem. Był zatłoczony w większości już pijanymi Psychlosami. W wieczór poprzedzający copółroczne odpalenie odbywało się wielkie przyjęcie. A było co świętować: koniec delegacji Chara i dwóch innych wyższych funkcjonariuszy na tej przeklętej planecie. Kelnerzy zwijali się, roznosząc rondle z kerbango trzymane w

łapach po sześć lub osiem naraz. Urzędniczki Psychlo, zwolnione z obowiązującego je normalnie sztywnego ceremoniału, żartowały i aż puszczały bąki ze śmiechu. Tu i ówdzie wybuchały kłótnie i bójki, szybko się jednak kończyły, zanim ktokolwiek zorientował się, o co w ogóle poszło. W tym ogólnym zamieszaniu odbywały się popisy zręcznościowe i zawody strzeleckie.
Wyjeżdżającym funkcjonariuszom do domu dawano grubiańskie rady:
- Wytrąb za mnie rondel "Pod Pazurem" w Imperial City!
- Nie kupuj więcej żon, niż będziesz mógł załatwić w jedną noc!

Opowiedz tam w ministerstwie to i owo o tych parszywych durniach tutaj!
Nastrój był tak swojski, że nawet Ker poddał się jego urokowi. Karzeł rozsiadł się i z pompatyczną wyniosłością próbował sędziować w konkursie, w którym szło o to, ile w ciągu minuty można wypić kerbanga z rondla, nie trzymając go w łapach.
Pięciu funkcjonariuszy ryczało szkolną śpiewkę, która brzmiała: "Psychlo, Psychlo, zabij go, zabij go". Powtarzali ją raz za razem, bez żadnej melodii, ale za to głośno.
Tymczasem z parowu za platformą startową transfrachtu wyłoniła się

karawana jucznych koni, które miały kopyta osłonięte futrzanymi ochraniaczami. Karawana posuwała się w absolutnej ciszy przez ciemność ku nie oświetlonej kostnicy. Zielonkawa poświata bijąca od bazy nie zdradzała obecności intruzów. Raz tylko zakłócił ciszę delikatny brzęk metalu, kiedy Angus Mac Tavish otworzył drzwi kostnicy uniwersalnym kluczem.
Char był bardzo pijany. Zataczał się. Podszedł chwiejnym krokiem do Terla, który wprawdzie też wyglądał na pijanego, ale w rzeczywistości był trzeźwy, czujny i opanowany.

To jest nawet dobry pomysł - odezwał się Char.
Zawsze był nałogowym pijakiem, a im więcej pił, tym bardziej stawał się obrzydliwy.
- Co takiego? - zapytał Terl, przekrzykując hałas.
- Rzec to i owo tym tam w Głównym Biurze Towarzystwa - powiedział Char, pokonując czkawkę.
Terl znieruchomiał. Char nie widział, że oczy Terla zwęziły się i zagrały w nich ognie. Po chwili powiedział pijackim bełkotem.
- Mam dla ciebie mały upominek,

Char. Wyjdź na zewnątrz ze mną na chwi... chwilę!
Char uniósł w górę kostne powieki.
- Toć nie mam maski.
- Maski są przy wyjściu - bełkotał Terl.
Nikt nie zauważył Terla prowadzącego Chara przez hol. Plącząc zapinki, nałożyli maski. Terl przeszedł przez śluzę atmosferyczną, wlokąc za sobą Chara. Zaprowadził go w pobliże klatek ze zwierzakami. Nie paliło się w nich żadne ognisko. Było zbyt późno.
Wiosenny chłód panujący na zewnątrz otrzeźwił nieco Chara. Znów stał się obrzydliwy.

Zwierzaki - powiedział - jesteś miłośnikiem zwierzaków. Nigdy cię nie lubiłem, Terl.
Terl go nie słuchał. Coś chyba się działo przy kostnicy! Wytężył wzrok. Były tam zwierzaki!
- Ty jesteś strasznie cwany, Terl. Ale nie na tyle cwany, by ze mnie zrobić idiotę!
Terl postąpił kilka kroków w stronę kostnicy, próbując przebić wzrokiem ciemność. Wyciągnął z kieszeni latarkę i skierował strumień światła na budynek. Brązowe skóry zwierzęce? Trudno było w tej ciemności cokolwiek zobaczyć.
Nagle dojrzał je lepiej. Stado bawołów. W ostatnich dniach bawoły wraz z niewielką liczbą koni stale wędrowały na północ. Wyłączył latarkę. Słychać było delikatne uderzenia kopyt wędrujących zwierząt i głośniejsze nieco poparskiwania i odgłosy żucia świeżej wiosennej trawy wyrywanej przez pasący się stado. Gdzieś w oddali pohukiwała sowa. Zwykły bezsens tej przeklętej planety. Zwrócił swą uwagę ponownie ku Charowi. Otoczył łapą ramiona Chara i poprowadził go do punktu, w którym stykające się ze sobą koliste kopuły bazy tworzyły mroczne zagłębienie. Miejsce było bardzo ciemne i ukryte przed niepowołanymi oczami.

Cóż to takiego nie zrobiło z ciebie idioty, przyjacielu Char? - zapytał.
Znów odezwało się pohukiwanie sowy.
Terl rozejrzał się wokół. Nikt nie mógł ich tutaj zobaczyć.
Twarz Chara skrzywiła się w szyderczym uśmiechu. Przybliżył swoją maskę tuż do maski Terla i powiedział:
- Dym spłonki.
Zatoczył się. Terl musiał go podtrzymać.
- No i co z tego? - spytał.
- A to, że to nie był żaden strzał z miotacza w biurze starego Numpha. To była zdetonowana spłonka. Sądzisz, że

taki stary spec kopalniany jak ja nie potrafi odróżnić zapachu dymu po strzale od zapachu po detonacji spłonki?
Terl wsunął łapę pod marynarkę i sięgnął za plecy. Tyle czasu zastanawiał się, jak sfabrykować uzasadnienie dla odpalenia pojutrze bezzałogowego samolotu z gazem. I oto nagle bez wysiłku miał je przed sobą.
- Mianować Kera, tę nędzną kreaturę, zaledwie na parę godzin wcześniej. Ech! - wykrzyknął Char, nie ukrywając już wrogości. - Dla niektórych to może i jesteś cwany, ale dla mnie nie. Przejrzałem cię, Terl, przejrzałem cię.
- Co masz na myśli? - zapytał Terl.

Na myśli! Nic nie muszę mieć na myśli! Ale kiedy będę w domu, mogę im tam powiedzieć to i owo. Nie jesteś taki sprytny, jak ci się zdaje, Terl. Myślisz, że nie potrafię odróżnić jednego zapachu od drugiego? I wszyscy się ze mną zgodzą, kiedy wrócę już do domu!
Terl nie czekał. Wbił w serce Chara dziesięciocalowy nóż z nierdzewnej stali. Był to ten sam nóż, który Jonnie dał Chrissie.
Złożył słaniające się ciało na ziemi i nakrył leżącym obok kawałkiem nieprzemakalnego płótna.
Terl zawrócił ku klatkom i

Stado bawołów wciąż wędrowało koło kostnicy.
Terl wrócił do holu. Miał jeszcze wiele do zrobienia tej nocy, ale teraz ważniejsze było, aby towarzystwo nie spostrzegło jego krótkiej nieobecności. Dosiadł się do śpiewających Psychlosów. Byli bardzo pijani.
W dole przy kostnicy ludzie poruszali się ostrożnie, by nie spłoszyć bawołów, które przygnali z równiny. Konie po rozładunku odeszły.
Nikt nie był świadkiem morderstwa.
Ci, którzy kontynuowali pracę w kostnicy, nie mieli pojęcia, że oto w ich planach pojawił się nowy czynnik.

Czynnik, o którym nic nie wiedzieli i którego nie przewidywali.
Baza nadal huczała wrzawą pożegnalnego przyjęcia, nieświadoma, że gdzieś zniknął jego honorowy gość.


2


Jonnie leżał w trumnie u wejścia do kostnicy. Pokrywa była lekko uchylona dla zapewnienia mu dopływu powietrza. To, co działo się na zewnątrz, pokazywała umieszczona na wieku trumny miniaturowa kamera. Obraz z

niej docierał do podręcznego monitora spoczywającego w ciemności u boku Jonnie'ego. Ubrany był w błękitny strój Chinkosów, ale na nogach miał mokasyny, ponieważ przynosiły mu szczęście, którego dziś bardzo potrzebował.
Dziś bowiem, dokładnie w ciągu dwóch minut, musiał zrealizować pewien starannie przećwiczony plan. Musiał to zrobić dokładnie w ustalonym czasie, bo inaczej cały plan mógł runąć, a on sam zginąć. Chrissie i Pattie zginęłyby również. A z nimi Szkoci i wszyscy ci, którzy jeszcze pozostali na Ziemi.
Usłyszał syrenę wieży kontrolnej rejonu transfrachtu ostrzegającą o nadchodzącej fazie.
- Wyłączyć silniki! Opróżnić platformę!
Rozległo się głuche dudnienie. Ziemia drżała. Trumna dygotała. Dudnienie stawało się coraz silniejsze.
I oto nagle na platformie pojawiło się dwustu nowo przybyłych Psychlosów z bagażami.
Dudnienie ustało. Pozostała ledwie dostrzegalna wibracja.
- Współrzędne utrzymywane i połączone z drugim stopniem.
Cały rejon się ożywił. Do chwili powrotnego odpalenia na Psychlo

pozostała godzina i trzynaście minut.
Funkcjonariusze departamentu personalnego odprowadzili nowo przybyłych na bok i ustawili w szeregu.
Terl pilnie przyglądał się przybyszom. Kiedy ostatnim razem przybyła dostawa, przeżył wstrząs. Teraz więc nie chciał zostawiać sprawy przypadkowi. Istniało pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że w tej grupie znajduje się nowy Namiestnik Planety, który ma zastąpić Kera. Musiał myśleć i działać szybko. Przeszedł wzdłuż szeregu, nie interesując się ani bagażem, ani tym, czy nie zawiera on jakiejś kontrabandy. Patrzył tylko na twarze widoczne w wizjerach kopulastych hełmów transportowych i sprawdzał nazwiska. Dwustu. Jeszcze jeden z bzdurnych pomysłów starego Numpha, by ściągać, ilu tylko można, na oszukańczą listę płac. Terl przeszedł wzdłuż całego szeregu. Odetchnął z ulgą. Kogoś, kto mógłby zastąpić Kera, nie było tu. Ot, po prostu zwykłe rynsztokowe śmieci ze slumsów Psychlo plus ekscentryczny młody urzędnik i paru absolwentów szkoły górniczej. Normalka. Nikogo, kto mógłby nadawać się na Namiestnika Planety. Wszyscy jakby w letargu. I żadnego agenta z I.B.I.!

Terl skinął łapą na kadrowców, aby podzielili przybyłych na tych, którzy samolotami transportowymi mieli być przewiezieni do innych kopalni, i na tych, którzy mieli zostać na miejscu. Załadowali ich wraz z bagażami na ciężarówki i odjechali.
Terl skierował się ku kostnicy. Pasł się za nią ów przeklęty koń należący do zwierzaków, który wciąż kręcił się koło bazy.
- Wynoś się stąd! - krzyknął Terl na konia i wykonał łapą odpędzający gest.
Ale koń popatrzył obojętnie na Terla i gdy ten poszedł otworzyć drzwi, przybliżył się jeszcze bardziej.

Terl odryglował drzwi kostnicy i otworzył je szeroko.
Dziesięć trumien leżało gotowych do zabrania przez dźwigi. Sprawdził, czy na wszystkich pokrywach znajdują się małe znaki "x". Nigdy za dużo przezorności.
Poklepał pieszczotliwie jedną z trumien. Odetchnął głęboko. Za osiem, a może dziesięć miesięcy, pewnej ciemnej nocy, na odludnym posępnym cmentarzu na Psychlo będzie te trumny wykopywać. Wykopie bogactwo, władzę! Owoce misternego planu zebrane z takim trudem.
Ale nie będzie trudności z ich spożytkowaniem!

Nadjechał pierwszy dźwig, wsunął widłowe uchwyty pod trumnę. Terl wyszedł na zewnątrz. Sprawdzał nazwisko na swym spisie. Druga trumna, trzecia, czwarta... Terl spojrzał na czwartą trumnę lekko skonsternowany. Jak doszło do tego, że źle napisał fałszywe nazwisko Jayeda? Nie "Snit", lecz "Stni". Sprawdził, czy na pokrywie jest znak "x". Był w porządku. No cóż, niech więc tak pozostanie. Wniósł poprawkę na spis. Jedno fałszywe nazwisko warte drugiego. Eks-agent był martwy. Tylko to się liczyło.
Dźwigi zwalały trumny na platformę bez żadnego ładu i składu. Terl z pewną

obawą obserwował to dość bezceremonialne obchodzenie się z nimi. Ale żadna z nich nie wylądowała na platformie w pozycji do góry dnem.
Leżało tam już dziesięć trumien. Nadzorca dźwigowy zatrzymał maszynę obok Terla, by ten mógł sprawdzić numer dziesiąty, ostatni z przewożonych.
- Coś strasznie ciężkie są te trumny - skomentował nadzorca. Terl uniósł wzrok, maskując zaniepokojenie. Według niego nadwaga wynosiła tylko około stu funtów, więc nie aż tyle, by zwróciło to czyjąkolwiek uwagę, a już z pewnością nie tyle, by sprawiło to kłopot dźwigowi. Trumny, nawet ze swymi nietypowymi

pokrywami, powinny ważyć około tysiąca siedmiuset funtów każda.
- Prawdopodobnie masz wyczerpane ładunki energetyczne - powiedział Terl.
- Być może - odparł nadzorca.
Według niego trumny sprawiały wrażenie, jakby ważyły po trzy tysiące funtów. Odjechał jednak maszyną i zrzucił dziesiątą trumnę na platformę.
Zajechała ciężarówka departamentu personalnego z personelem przewidzianym do powrotu. Jej kierowca miał nieco strapiony wygląd. Na samochodzie znajdowało się pięciu Psychlosów z bagażem. Byli to dwaj kończący delegację funkcjonariusze i

trzej zwykli górnicy udający się do domu. Kierowca podał Terlowi listę.
- Będziesz musiał zmienić tę listę - powiedział. - Jest na niej Char. Na dziś planowany był jego powrót do domu, ale choć wszyscy z departamentu personalnego szukali go, gdzie się tylko dało, nie mogliśmy go znaleźć. Jego bagaż jest tutaj, ale nie możemy znaleźć samego Chara.
- Który bagaż jest jego? - zapytał Terl.
Kierowca wskazał na leżącą osobno stertę pakunków. Jednym ruchem ramienia Terl zrzucił je z samochodu.
- Szukaliśmy wszędzie - rzekł kierowca. - Czy nie powinniśmy wstrzymać odpalenia?
- Wiesz, że nie można tego zrobić - szybko powiedział Terl. - A czy wglądaliście do łóżek administracyjnego personelu żeńskiego?
Kierowca ryknął śmiechem.
- Rzeczywiście, powinniśmy to zrobić. Przecież ostatniej nocy był niezły ubaw.
- Odeślemy go za sześć miesięcy - powiedział Terl.
Na dokumencie, przy nazwisku Chara, umieścił uwagę "Odpalenie w terminie późniejszym" i złożył podpis.
Ciężarówka departamentu personalnego odjechała, by wyładować

pasażerów na platformie. Stanęli w grupie, sprawdzając szczelność hełmów podróżnych. Znajdowali się o kilka stóp od trumien.
Terl spojrzał na zegarek. Pierwsza jedenaście. Do odpalenia jeszcze dwie minuty.
- Współrzędne utrzymywane na drugim stopniu! - zabrzmiało z megafonu nad kopułą operacyjną.
Lampa błyskała przerywanym białym światłem.
Terl przeszedł w pobliże kostnicy. Ten przeklęty koń znów się pętał koło drzwi. Terl wykonał łapami odpędzające gesty. Koń cofnął się o kilka kroków i

znów zaczął skubać trawę.
Jakąż ulgą był widok trumien na platformie. Terl spoglądał na nie z czułością. Jeszcze tylko jedna minuta.
Nagle włosy stanęły mu dęba. Z wnętrza kostnicy, z wnętrza pustej i opuszczonej kostnicy, dobiegł jakiś głos.


3


Gdy ostatnia trumna zniknęła za otwartymi drzwiami, Jonnie cicho wyślizgnął się ze swojej trumny. Za czwartą, najcięższą, trzymał w ręku. Szybkim ruchem umieścił odtwarzacz rejestratora dźwięków na środku podłogi i ukrył się za drzwiami. Na podłogę padał z zewnątrz cień Terla.
Rejestrator zaczął działać. Odtwarzał zapis głosu Terla.
- Słuchaj, Jayed, ty durne ścierwo, zgniły i wszawy agencie LB.I. - Słowa brzmiały na tyle głośno, że można je było słyszeć na zewnątrz.
Cień Terla skurczył się, gdy ten zaczął się odwracać.
Rejestrator kontynuował:
- To był chwyt poniżej pasa przybyć tu i straszyć lepszych od siebie...

Terl wpadł jak burza przez drzwi, zatrzaskując je za sobą wściekłym ruchem łapy. Uniósł obutą nogę, by zmiażdżyć rejestrator.
Jonnie rzucił się do przodu. Wielokrotnie wyćwiczonym na manekinie ruchem trzasnął maczugą w czaszkę Terla.
W chwili, gdy Terl padał do przodu, Jonnie wolną ręką rozerwał klapę kieszeni i wydobył z niej urządzenie do zdalnego kierowania klatką.
Na zewnątrz znów odezwał się megafon:
- Współrzędne utrzymywane na pierwszym stopniu. Wyłączyć wszystkie silniki!
Jonnie wymierzył Terlowi następny cios. Jego ciało sflaczało. Jonnie zerwał z twarzy Terla maskę do oddychania i odrzucił ją w odległy kąt kostnicy. Wylądowała tam z brzękiem. Pochylił się nad Terlem. Z boku głowy potwora ściekała zielona krew. Stopy podrygiwały. Wreszcie Terl znieruchomiał. Nie oddychał. Oczy miał jak ze szkła. Jonnie najchętniej by go zastrzelił. Sięgnął nawet do pasa po miotacz. Ale nie odważył się strzelić. Wiedział, że dopóki przewody wokół platformy nie zaczęły jeszcze brzęczeć, Psychlosi mogli wstrzymać odpalanie. Ale wiedział też, że z chwilą rozpoczęcia brzęczenia proces będzie mieć już charakter nieodwracalny.
Megafon wrzasnął.
- Usunąć się z rejonu transfrachtu!
Przewody zaczęły brzęczeć.
Dla Jonnie'ego rozpoczęły się dwie minuty, które mogły być ostatnimi w jego życiu. Włączył stoper na ręku.
Wybiegł przed drzwi, zamykając je za sobą na klucz. W ciągu tych dwóch minut nikt nie będzie strzelać z miotacza, bo mogłoby to uszkodzić przewody lub wprowadzić chaos w układzie współrzędnych.
Ogarnął wzrokiem teren. Wiatrołom znajdował się tylko o trzy kroki od miejsca, gdzie miał być. Jonnie wskoczył na niego. Jedno uderzenie pięty wystarczyło, by ruszyli galopem.
Pognali jak strzała ku platformie.
Brzęczenie narastało. Wszystko, co znajdowało się na platformie, miało powędrować na Psychlo, gdzie nawet atmosfera nie nadawała się do oddychania. Ale gdyby plan się udał, tym razem przybycie do celu byłoby zupełnie inne niż normalnie.
Kopyta Wiatrołoma uderzyły o metal platformy. Zatrzymał się. Jonnie rzucił się ku pierwszej trumnie.
Palcami wyczuł mały pierścień wystający niedostrzegalnie z górnej krawędzi wieka. Pociągnął go, w dłoni poczuł oderwany pasek. Raz!
Druga trumna. Pierścień znaleziony i podcięty. Pasek w dłoni. Dwa!
Trzecia trumna. Pierścień. Pasek. Trzy!
Z megafonu rozległ się histeryczny głos:
- Opuścić platformę! Opuścić platformę!
Dziwne rzeczy dziejące się na platformie wzbudziły zainteresowanie grupki Psychlosów obok trumien. Ze zdumieniem przyglądali się Jonnie'emu.
Czwarty, piąty i szósty pierścień!

W trumnach znajdowały się bomby nuklearne, zwane "burzycielami planet", ponieważ mogły rozerwać skorupę planety i rozrzucić odpady radioaktywne po całym świecie. Umieszczone one były wewnątrz starych bomb atomowych, zwanych "najbrudniejszymi bombami". Oba rodzaje bomb od dawna były wycofane jako broń w najwyższym stopniu zanieczyszczająca środowisko.
Siódmy pierścień był zgięty. Jonnie nie mógł się z nim uporać.
- Łapać go! - ryknął funkcjonariusz na platformie.
Pięciu Psychlosów ruszyło do ataku.
Jonnie rzucił maczugą w stronę funkcjonariusza. Funkcjonariusz padł. Następnie wyrwał zza pasa dwie następne maczugi i rzucił je z całą siłą w stronę atakujących. Dwóch dalszych Psychlosów legło.
Zabrał się znów za numer siódmy. Wyprostował pierścień i wyrwał go.
Chwycił za numer ósmy i wyciągnął go.
W krzakach czekała grupa Szkotów samobójców na wypadek, gdyby w ostatniej chwili Jonnie'emu się nie powiodło. Zabronił im tego, lecz nalegali. Czas akcji miał dokładnie obliczony. Nie chciał, by Szkoci niepotrzebnie zginęli.
Jonnie był przeciwny, aby zapalniki nastawić po prostu na czas. Gdyby odpalenie zostało wstrzymane, doprowadziłoby to do całkowitej zagłady Ziemi. Przed wyciągnięciem zabezpieczających pasków z zapalników musieli być pewni, że proces odpalania znajduje się już w fazie nieodwracalnej.
W ręku dziewięć pasków!
Dwaj ostatni Psychlosi zaczęli się zbliżać do Jonnie'ego.
- Wal! - krzyknął Jonnie do Wiatrołoma.
Koń stanął dęba i grzmotnął kopytami jednego.
Ostatnie monstrum na platformie wyciągnęło łapy, by pochwycić Jonnie'ego.
Dziesięć! Jonnie huknął maczugą w hełm Psychlosa, rozbijając go w drzazgi.
Szpony wyciągniętych łap rozdarły mu rękaw. Uderzył jeszcze raz.
Skoczył na grzbiet Wiatrołoma.
- Naprzód!
Na galerii wieży kontrolnej pojawił się Psychlos z miotaczem, ale nie odważył się strzelić.
Brzęczenie przewodów nasilało się coraz bardziej, zbliżał się punkt kulminacyjny.
Jonnie był już poza platformą i mknął pod górę ku klatce. Stoper wskazywał, że

ma jeszcze do dyspozycji czterdzieści dwie sekundy. Nigdy nie sądził, że czas może płynąć tak powoli! Lub tak szybko!
Nie został przeniesiony na Psychlo. Ale miotacze tylko czekały, by się z nim rozprawić.
Włączył już odebrane Terlowi urządzenie do zdalnego sterowania, by odciąć dopływ prądu do krat. Przygotował nożyce do przecięcia obroży na szyjach dziewcząt.
Wiatrołom zarył kopytami przed drzwiami klatki. Jonnie zeskoczył z konia.
Na chwilę znieruchomiał.

Drzwi klatki były otwarte! Drewniana bariera odrzucona na bok!
Gdzie były dziewczęta? Wszystkie ich rzeczy były na miejscu.
Może jeszcze nie wstały? Na posłaniu ktoś leżał przykryty futrem. Aha, muszą jeszcze spać.
Wywołując imiona dziewczyn, podbiegł do posłania z nożycami do przecięcia obroży.
Posłanie się nie poruszyło. Odrzucił na bok futra. Oczom jego ukazało się ciało Chara. Leżało na plecach, a w piersiach tkwił nóż z nierdzewnej stali, który kiedyś dał Chrissie.
Nie miał czasu na zastanawianie się,

co się tu wydarzyło. Wybiegł z klatki, rozejrzał się dokoła. Nie było Starego Wieprza i Tancerki. Czy to możliwe, by dziewczęta zamordowały Chara i zbiegły? Nieprawdopodobne. Nie, to niemożliwe. przecież skrzynkę do zdalnego kierowania miał jeszcze przed chwilą Terl.
Sekundy uciekały. Miotacze czekały.
Skoczył na grzbiet Wiatrołoma i pognał ku krawędzi urwiska. W połowie stoku zeskoczył z konia. Upewnił się, że są dobrze ukryci.
Brzęczenie osiągnęło punkt kulminacyjny. Przez powietrze

przebiegało dziwne drżenie. Wiedział, co teraz nastąpi.
Fracht zamigotał i zniknął z platformy.


4


Teraz, jak po każdym odpaleniu, powinna pojawić się normalna, niezbyt silna fala odrzutu.
Jonnie liczył sekundy. Zmęczony biegiem ciężko dyszał. Stojący obok niego Wiatrołom sapał i drżał.
Nagle ziemia zadygotała. Powietrze rozdarł przeraźliwy huk. Błysk rozpalił niebo.
Odrzut? Ten dźwięk przypominał raczej eksplozję!
Jonnie wdrapał się na szczyt urwiska i wyjrzał poza krawędź. Zbyt silny ten odrzut!
Ładunki nuklearne nie powinny wybuchnąć wcześniej niż za dziesięć sekund, a więc już na Psychlo.
Kopuła centrum kontroli wciąż wisiała w powietrzu, lecz strzelały z niej płomienie. Sieć przewodów wokół platformy się topiła. Maszyny otaczające platformę toczyły się na wszystkie strony. Na ziemi walali się sponiewierani operatorzy. Dzika, jonizująca błyskawica rozkwitła nad miejscem transfrachtu.
Kopuły bazy otrzymały potężne uderzenie, ale wyglądało na to, że nie zostały uszkodzone.
Fala wstrząsów przetaczała się przez równinę.
Za wcześnie było, by bomby wybuchły na Psychlo. Co się stało? Czyżby śmiercionośny ładunek nie trafił do celu i wylądował w bliższych rejonach przestrzeni kosmicznej? Czy nie oznaczało to możliwości pojawienia się na niebie broni Psychlosów z macierzystej planety? Broni przysłanej, by ich zmiażdżyć?

Lecz w tej chwili pytanie brzmiało: czy to, co się stało, zakłóci ich własne plany ataku?
Spojrzał z niepokojem w stronę rzędu samolotów bojowych. Miały wejść do akcji w chwilę po odrzucie.
Spojrzał w stronę pobliskich parowów. Uzbrojeni Szkoci, ubrani w stroje antyradiacyjne w kolorach ochronnych, byli tam w gotowości do wyskoku z ukrycia i zajęcia pozycji bojowych.
Ten potężny odrzut mógł być również radioaktywny, a on nie miał na sobie bojowego stroju antyradiacyjnego.
Już! Samoloty bojowe ruszyły!

Szesnaście z nich obsadzono załogami złożonymi z pilota i kopilota. Ukrywali się w samolotach przez całą noc. Na siedzeniach pilotów umieszczone były klucze do szyfrowych urządzeń rozruchowych.
Samoloty bojowe pożeglowały w górę! Rozległ się grzmiący, rezonujący ryk ciężkich silników. Trzydziestu dwóch Szkotów, pilotów i kopilotów. Piętnaście samolotów rozpierzchło się i z hiperdźwiękową prędkością rozpoczęło lot ku wyznaczonym celom. Jeden samolot do każdej odległej kopalni planety. Zadaniem ich było rozbicie i zniszczenie tam Psychlosów, by zapobiec

możliwości kontrataku. Jeden samolot miał działać jako powietrzna osłona miejscowej centralnej bazy kopalnianej. Hasłem była cisza radiowa. Żadnego ostrzeżenia!
Jonnie zwrócił wzrok ku samolotom pozostałym na ziemi. Chciał zobaczyć, czy nie odniosły jakichś uszkodzeń. Zauważył, że zmieniły nieco pozycję. Ale wyglądało na to, że są w porządku...
Zaraz! Coś było nie tak. Powinny pozostać cztery samoloty. Mieli przecież jedynie trzydziestu dwóch pilotów i kopilotów. Tymczasem na ziemi były tylko trzy samoloty, nie cztery!
Dźwignął się ponownie na krawędź klifu i ogarnął wzrokiem całą okolicę.
No i zauważył, co się stało.
Cała boczna ściana kostnicy była rozwalona, a trumna, narzędzie akcji, leżała wśród rumowiska.
Terl pewnie oprzytomniał i zdołał jakimś sposobem wyrąbać sobie drogę z zamkniętej kostnicy.
Jonnie spojrzał w górę. Tam gdzie na niebie powinien znajdować się jeden samolot ochrony centralnej bazy, były teraz dwa! Jonnie przywołał Wiatrołoma. Coś tu nie było w porządku. W czasie zsuwania się w dół urwiska koń okulał. Do samolotów było trzysta jardów.
Ze wzrokiem wlepionym w niebo              Jonnie pobiegł w dół stoku, nie oszczędzając sił. Z bazy zionął ku niemu ogień miotacza. Przebiegł przez wznieconą chmurę błota. Gdzie były zespoły szturmowe? Czy nie poraził ich odrzut?
Jonnie skierował się do najbliższego samolotu bojowego. Powietrze obok niego przecinały strzały. Z bazy strzelało coraz więcej miotaczy. Chwycił za drzwi samolotu i uchylił je do połowy, ale celny strzał miotacza zatrzasnął je. Dał nurka pod kadłub i wszedł do środka przez drugie drzwi.
Kluczyk! Kluczyk! Gdzie Angus położył kluczyk? Sprawdził na fotelach.

Nie było. Pewnie wstrząs odrzutu musiał go gdzieś zrzucić. O przednią szybę pacnął strzał miotacza. Wreszcie kluczyk się znalazł! Na podłodze!
W chwili gdy naciskał przycisk rozruszników, usłyszał głuchy odgłos strzału z bazooki. W chwilę później rozległ się równomierny klekot karabinów szturmowych.
Silniki warknęły. Natychmiast przeniósł ręce na konsolę. Samolot wystrzelił pionowo w górę na dwa tysiące stóp. Spostrzegł grupy szturmowe idące do ataku. Dwa zespoły z bazookami. Cztery grupy z karabinami szturmowymi. Ochroniło ich to, że kulili

się całą noc w parowach pod osłonami antytermicznymi.
Jonnie włączył ekrany zobrazowania. Gdzie był Terl?


5


O kilka mil na północ toczył się bój między Terlem i samolotem ochrony bazy.
Jonnie skierował swój samolot ku obu maszynom. Niespodziewanie jednak oddaliły się one jeszcze bardziej na północ. Jeden samolot wyraźnie uciekał

kursem północnym. Drugi rzucił się za nim w pościg. Uciekający Szkoci? Niemożliwe! Jonnie nagle zrozumiał, co się dzieje. Był to podstęp. Terl udawał ucieczkę, by wciągnąć Szkotów w pułapkę.
Cisza radiowa. Przeklęta cisza radiowa! Szkoci wpadli w pułapkę.
Nim Jonnie zdołał znaleźć się na miejscu, Terl wykonał pętlę do tyłu i już śmiertelne języki płomieni objęły maszynę Szkotów. Zapaliła się! Hucząc spadała w dół.
Z lewej i prawej strony płonącego samolotu wykatapultowało się dwoje ludzi. Ich reaktochrony pozostawiały za sobą smugę dymu, gdy stabilizowali i hamowali opadanie. Spływali do ziemi w pewnym oddaleniu od siebie.
Gdyby Jonnie mógł znaleźć się za Terlem, gdy ten miał uwagę skoncentrowaną na samolocie... tak, to możliwe! Terl, niezdolny do powstrzymania sadystycznych skłonności, zanurkował, by ostrzelać jednego z pilotów.
Pilot został trafiony i spadał korkociągiem plecami zwróconymi do góry.
Jonnie znalazł się dokładnie za Terlem. Nacisnął spusty działek, ich ogniste smugi wbiły się w samolot przeciwnika.

Lecz oto nagle samolot Terla znikł!
Szybki rzut oka na ekrany. Terl był powyżej. Ale Terl nie oddał strzału.
Dla Jonnie'ego stało się natychmiast oczywiste, że Terl postanowił go zignorować i podjąć próbę powrotu do bazy, by tam zaatakować oddziały naziemne.
Przewodnią ideą bojowej taktyki Psychlosów było przechytrzenie operacji wykonywanych przez komputer samolotu. Samoloty mogły manewrować tak szybko i z tak zmiennymi prędkościami, że należało odgadywać zamiary przeciwnika i wykonywać odpowiednie czynności wcześniej niż on.

Jonnie pokierował swój samolot tak, by znalazł się naprzeciw maszyny Terla. Przez moment mógł widzieć za pancerną szybą Psychlosa w masce. To był Terl. Wściekle sprawny Terl. Terl, który przy całym swym obłędzie był w przeszłości mistrzem pilotażu i znakomitym strzelcem: Jonnie zastanawiał się, czy zdoła sprostać temu maniakowi.
Terl zakręcił w prawo. Jonnie zrobił to samo. Terl skierował się jeszcze bardziej w prawo. Ale tym razem Jonnie przechytrzył go i gdy Terl skończył manewr, był znów na wprost niego z działkami gotowymi do strzału.
Terl skierował się gwałtownie w górę.

Tego ręce Jonnie'ego na klawiaturze konsoli sterowania nie przewidziały. Niewiele brakowało, a Terl zdołałby przejść obok i powrócić do bazy, by tam rozprawić się z zespołami szturmowymi. Lecz Jonnie błyskawicznie naprawił błąd i omal nie staranował Terla od dołu.
Dlaczego tam w kostnicy nie obciął potworowi głowy? No cóż, wtedy nie było na to czasu.
Terl obniżył lot i zakręcił w prawo, potem w lewo i znów w prawo. Rytmicznie. W sposób łatwy do przewidzenia. Za każdym razem Jonnie był naprzeciw Terla.
Zbyt późno jednak zdał sobie sprawę z tego, że jest to pułapka. Za czwartym razem działka Terla otworzyły ogień w to miejsce, w którym Jonnie miał się właśnie znaleźć. Od zestrzelenia uratowało go tylko to, że Terlowi poślizgnął się palec na klawiszu konsoli.
Lecz oto nagle Terl jakby zaniechał próby przedarcia się do bazy. Skierował się prosto na północ.
W dole z płonącego samolotu wznosiły się słupy czarnego dymu. Czyżby był to kolejny podstęp Terla? Znów go w coś wciągał? Z uszami pełnymi ryku torturowanych silników Jonnie przebiegł wzrokiem ekrany zobrazowania. Dokąd zmierzał Terl i

dlaczego? Szybkim ruchem włączył ekran detektora ciepła.
Chrissie i Pattie pędziły na koniach na północ! Brzuchy galopujących koni niemal ocierały się o ziemię.
Hak! Jonnie nagle zdał sobie sprawę, że Terl próbuje odzyskać swój hak na niego! Gdyby zakładniczki znalazły się w jego rękach, mógłby znów wywierać naciski na Jonnie'ego.
Jonnie włączył odbiornik lokalnej radiostacji dowódczej. Usłyszał głos Terla!
- Jeśli, zwierzaku, nie zejdziesz natychmiast w dół i nie wylądujesz, zabiję je obie.
Terl był dokładnie przed nim. Zniżał się do wysokości około czterech tysięcy stóp.
Ręka Jonnie'ego spadła na klawiaturę. Ustalił dokładnie, gdzie za moment znajdzie się Terl.
Samolot Jonnie'ego grzmotnął w grzbiet samolotu Terla. Jonnie zamknął obwód uchwytów magnetycznych. Płozy jego samolotu przywarły do maszyny przeciwnika. Łomot zderzenia na wpół ogłuszył Jonnie'ego, ale mimo to zdołał ustawić sterownicę prędkości na wartość hiperdźwiękową. Z silników wydobył się ostry gwizd.
Rzucił okiem w bok, by upewnić się, czy dziewczyny na koniach są poza zaprogramowanym punktem. Były poza punktem.
Silniki obu samolotów, ustawione na przeciwstawne działanie, walczyły ze sobą wyjąc i rycząc. Zawieszone w przestrzeni maszyny dygotały niczym zapaśnicy w zwarciu. Silniki zaczęły się przegrzewać. Za moment mogły się zapalić i eksplodować.
Jonnie sięgnął do tyłu, gdzie leżały reaktochrony. Pasy były już skrócone. Wsunął w nie ramiona. Sprawdził, czy ma przy sobie przenośny miotacz Terla.
Ostatni raz spojrzał na konsolę sterowniczą. Wszystko zaprogramowane jak trzeba: kierunek - dokładnie pionowo w dół, zniżenie o cztery tysiące stóp, prędkość hiperdźwiękowa.
Jonnie dał nurka w otwarte drzwi samolotu. Spadał w dół hamowany przez powietrze.
Ożyły odrzutowe silniki reaktochronu i opadanie zmalało. Manewrując nogami, wzniósł się na większą wysokość.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin