UG KRISHNAMURTI - UMYSŁ JEST MITEM.doc

(750 KB) Pobierz
BEZ WYJŚCIA

UG KRISHNAMURTI - UMYSŁ JEST MITEM

UMYSŁ JEST MITEM

Rozmowy z Człowiekiem Zwanym U.G. KRISHNAMURTI

 

Moje nauczanie, jeśli to słowo chcesz w tym przypadku użyć, nie ma praw autorskich. Masz pełną swobodę w jego przetwarzaniu, rozpowszechnianiu, interpretacji, przeinaczaniu, zniekształcaniu, przekręcaniu, w robieniu z nim co ci się żywnie podoba, włącznie z przyznaniem się do jego autorstwa, bez mojej zgody czy też pozwolenia kogokolwiek innego.. U.G.

 

      Jest to opowieść o człowieku, który miał wszystko prezencję, bogactwo, kulturę, sławę, podróże, karierę i porzucił to wszystko, by osobiście znaleźć odpowiedź na swoje palące pytanie.

Czy poza wszelkimi abstrakcjami, jakimi zarzuciły nas religie, rzeczywiście istnieje coś takiego jak wolność oświecenie lub wyzwolenie”

      Nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Odpowiedzi na tego rodzaju pytania nie istnieją. U.G. wprowadza filozofię na zupełnie inne drogi. Dla niego filozofia nie jest ani umiłowaniem mądrości, ani unikaniem pomyłki, ale zniknięciem wszelkich filozoficznych pytań. U.G mówi:

         „Kiedy twoje pytania przekształcą się tylko w jedno pytanie, twoje pytanie, wtedy to pytanie musi wybuchnąć, eksplodować i zniknąć całkowicie pozostawiając spokojnie funkcjonujący biologiczny organizm, wolny od wypaczeń i wtrącania się oddzielającej struktury myślenia.

      Przekaz UG jest szokujący: wszyscy siedzimy w niewłaściwym pociągu, na niewłaściwym torze i zmierzamy w niewłaściwym kierunku. Kiedy nadejdzie czas stawienia czoła katastrofie dzisiejszego kryzysu człowieka, znajdziecie U.G. na czele, gotowego i zdolnego do zrujnowania naszych pieczołowicie zbudowanych, tak nam drogich i pocieszających założeń.

A oto próbka U.G.:

      Kochanie się jest wojną; zasada przyczyny i skutku jest lamusem zdezorientowanych umysłów; joga i zdrowa żywność rujnują ciało; ciało jest nieśmiertelne, a nie dusza; w Rosji nie ma komunizmu, w Ameryce wolności, a w Indiach duchowości; służenie ludzkości jest kompletnym egoizmem; Jezus był kolejnym Żydem wprowadzonym w błąd; a Budda był głupkiem; ludzkość ocali wzajemny terror, a nie miłość; chodzenie do kościoła i do baru na drinka niczym się nie różni; nie ma w tobie niczego poza strachem; istoty ludzkie nie są w stanie się porozumieć. Bóg, Miłość, Szczęście, nieświadomość, śmierć, reinkarnacja i dusza są nie istniejącymi wymysłami naszej bogatej wyobraźni; Freud jest hochsztaplerem XX wieku, a Jiddu Krishnamurti jest jego największym fałszerzem.

         Nieustraszona wola tego człowieka, by odrzucić całą zgromadzoną wiedzę i mądrość przeszłości jest niesłychana. W tym względzie jest olbrzymem, niczym wędrujący i przemawiający „Sziwa”, gotowy zburzyć wszystko, by życie mogło toczyć się z nową energią i wolnością. Jego bezwzględny, niestrudzony atak na nasze umiłowane koncepcje i instytucje, doprowadza, co najmniej, do rewolucji w świadomości; zdeprawowana, przegniła od środka super struktura zostaje bezceremonialnie zdmuchnięta, bez wprowadzania niczego na jej miejsce. Znajdując wielką rozkosz w akcie samego unicestwiania, U.G. nic w zamian nie oferuje swoich słuchaczom, a raczej odbiera im wszystko co tak pracowicie i nierozumnie zgromadzili. Jeżeli przed nastaniem nowego, stare musi odejść, wtedy U.G. jest naprawdę zwiastunem nowego początku człowieka. Społeczeństwo, które na co wskazywał Aldous Huxley, jest zorganizowanym brakiem miłości, nie może znaleźć miejsca dla tak wolnego człowieka jak U.G. Krishnamurti. Nie pasuje on do żadnej społecznej struktury, ani duchowej, ani świeckiej.  

       Społeczeństwo, które wykorzystuje swoich członków jako środek do zabezpieczenia swoje ciągłości, nie może nie być zagrożone przez takiego człowieka jak UG, oddanego dysydenta, który nie ma czego bronić, nie ma wyznawców do zadowalania, nie jest zainteresowany szacunkiem, i który nałogowo wygłasza prawdy pozbawiające złudzeń, nie bacząc na konsekwencje.

        

         U.G. jest człowiekiem skończonym.. Nie ma w nim poszukiwań,        a zatem i przeznaczenia. Obecnie jego życie składa się z serii niepowiązanych wzajemnie zdarzeń. W jego życiu nie ma ośrodka, nikt nie prowadzi. jego życia, nie ma żadnego wewnętrznego cienia, ani ducha w maszynie. To co pozostało to spokojna, sprawnie funkcjonująca, wysoce inteligentna i czuła biologiczna maszyna. Daremne byłoby szukanie w nim śladów jaźni, psychiki lub ego; istnieje jedynie proste działanie wrażliwego organizmu. Nie budzi zatem zdziwienia, że taki skończony człowiek porzuca banalne, wyświechtane, powszechne poglądy naukowe, religijne i filozoficzne, i w zamian zmierza bezpośrednio do istoty spraw, przedstawiając swój przypadek, każdemu kto chce słuchać, w sposób prosty, nieustraszony, pełen mocy i nie oczekując akceptacji.

      Uppaluri Gopala Krishnamurti urodził się w rodzinie bramińskiej rankiem 9 lipca 1918 roku w wiosce Malisupatham w Południowych Indiach. Jak nam wiadomo jego narodzinom nie towarzyszyły żadne dziwne wydarzenia, nieziemskie czy inne. Jego matka zmarła w gorączce popołogowej siedem dni po urodzeniu swego pierwszego i jedynego dziecka. Na łożu śmierci poleciła dziadkowi, swojemu ojcu, objąć chłopca szczególną opieką, dodając, że jest pewna, że chłopca czeka wielkie i ważne przeznaczenie. Dziadek bardzo poważnie przyjął przepowiednię i prośbę córki, i przyrzekł zapewnić chłopcu wszelkie przywileje należne bogatemu bramińskiemu księciu. Ojciec U.G. wkrótce ożenił się ponownie, pozostawiając go pod opieką dziadków. Dziadek był oddanym teozofem i znał Jiddu Krishnamurtiego, Annę Besant, pułkownika Alcotta i innych przywódców Towarzystwa Teozoficznego. U.G miał w młodości spotkać wszystkich tych ludzi i spędzić większość lat kształtowania się osobowości w pobliżu Adyar, światowej siedziby Towarzystwa Teozoficznego w Madrasie w Indiach. U.G. tak wspomina tamten okres:

      „Mój dziadek prowadził coś w rodzaju domu otwartego, do którego zapraszał podróżujących mnichów i ascetów, nauczycieli religijnych, punditów, różnorakich guru, mahatmów i swamich. Odbywały się tam w nieskończoność dyskusje o filozofii, religioznawstwie, okultyzmie             i metafizyce. Na każdej ścianie domu wisiały podobizny sławnych przywódców indyjskich jak również teozoficznych, w szczególności Jiddu Krishnamurtiego”.

         Mówiąc krótko, dzieciństwo chłopca było przepełnione religijnymi treściami, filozoficznymi rozprawami i wpływem różnorodnych duchowych osobowości. Wszystko to zachwycało chłopca. Doszło do tego, że zwrócił się z błagalną prośbą do pewnego wędrownego guru, który przybył w asyście licznej świty wielbłądów, uczniów                        i wyznawców, by ten zabrał go ze sobą, co umożliwiłoby mu zostanie uczniem jego duchowych nauk.

         Będąc jeszcze dzieckiem U.G odwiedzał wraz dziadkiem święte miejsca i ludzi, aśramy, pustelnie, ośrodki nauk religijnych. Spędził siedem letnich wakacji w Himalajach pobierając nauki u sławnego adepta jogi klasycznej Swamiego Sivanandy. Już w okresie wczesnej młodości U.G. zaczął czuć, że gdzieś, coś jest tu jest nie tak w odniesieniu do całej tej religijnej tradycji, w której był po same uszy zanurzony prawie od samego początku. U.G. nakrył swojego mistrza jogi, będącego surowym i rygorystycznym autorytetem, na tym, jak ten w tajemnicy zajadał się gorącymi piklami, zabronionymi joginom U.G  prawie jeszcze dziecko, powiedział sobie.

Jak ten człowiek może oszukiwać siebie i innych, udając, że jest czymś, i jednocześnie robić co innego?”.

        Porzucił praktykę jogi, zachowując zdrowy sceptycyzm w stosunku do wszelkich duchowych spraw, aż do wieku dojrzałego. Coraz bardziej pragnął robić rzeczy na mój sposób, kwestionując autorytet innych. Wyłamując się z tradycji swoich bramińskich korzeni, zdarł z ciała poświęconą nić, symbol swojego religijnego dziedzictwa. Stał się młodym cynikiem, odrzucającym duchową konwencję swojej kultury i osobiście kwestionując wszystko.

        Okazywał coraz mniej szacunku religijnym instytucjom i zwyczajom, uważanym przez swoją rodzinę i społeczność, za bardzo ważne. Wyrobiła się w nim zdrowa pogarda do swojego religijnego dziedzictwa, pogarda, która przekształciła się w dojmujące poczucie czegoś, co później nazwał hipokryzją świętego biznesu. Jego babcia powiedziała o nim, że ma serce rzeźnika. Wszystko to pozwoliło mu z czasem na rozwinięcie ogromnej odwagi i wglądu, niezbędnych do odrzucenia całej psychologicznej i genetycznej treści swojej przeszłości.

          Mając dwadzieścia jeden lat stał się quasi-ateistą, studiującym świecką zachodnią filozofię i psychologię na uniwersytecie w Madrasie.   

         W tych okolicznościach został poproszony przez przyjaciela o towarzyszenie mu w odwiedzinach u Mędrca z Arunachala Bhagavana Śri Ramana Maharshiego w jego aśramie w miejscowości Tiruvannamalai znajdującej się niedaleko na południe od Madrasu. U.G. z oporami poszedł z nim. W tym czasie, a było to w roku 1939, był on przekonany, że wszyscy świątobliwi kapłani to oszuści robiący ludzi w balona. Ale ku jego zaskoczeniu Ramana Maharshi był inny Bhagavan, pogodny, łagodnie spoglądający mędrzec najwyższej próby, nie mógł nie zrobić na młodym U.G silnego wrażenia. Rzadko rozmawiał z tymi, którzy przychodzili do niego z pytaniami. U.G. zbliżył się do Bhagavana z drżeniem i obawą, zadając mistrzowi trzy pytania:

„Czy istnieje coś takiego jak oświecenie?” - zapytał U.G..

         Tak, istnieje - odpowiedział mistrz.

Czy wiodą do niego jakieś stopnie?

         Bhagavan odparł na to - Nie, nie ma mowy o żadnych stopniach. To jedna niepodzielna całość. Albo tam jesteś, albo w ogóle cię tam nie ma..

Czy możesz dać mi tę rzecz zwaną oświeceniem?.

         Patrząc poważnemu, młodemu człowiekowi prosto w oczy mistrz odpowiedział. Tak, mogę ci ją dać , ale czy to potrafisz ją przyjąć?

         Od tego czasu prześladowała go ta odpowiedź i nieustępliwie zapytywał samego siebie. Czym jest to, czego nie potrafię wziąć?.

         Doszedł wtedy do wniosku, że cokolwiek Maharshi miał na myśli, on potrafiłby to wziąć. Miał później powiedzieć, że to spotkanie zmieniło bieg jego życia, stawiając go na torze. Nigdy więcej nie odwiedził Bhagavana. Ramana Maharshi zmarł tragicznie na raka w roku 1951 i uważany jest za jednego z największych mędrców jakich kiedykolwiek wydały Indie.

      W wieku dwudziestu kilku lat seks stał się dla U.G. problemem. Chociaż w odróżnieniu od życia w celibacie, od czasu do czasu obiecywał sobie obejść się bez seksu i małżeństwa. W końcu doszedł do wniosku, że seks jest naturalnym popędem, że nie mądre jest jego tłumienie, a bądź co bądź, społeczeństwo udostępniło uprawnione instytucje do zaspokojenia tego popędu. Na pannę młodą wybrał jedną z trzech młodych, pięknych bramińskich kobiet, które dobrała mu babka z pośród możliwie najodpowiedniejszych kandydatek. Później powiedział

„Obudziwszy się rankiem po nocy poślubnej, wiedziałem bez cienia wątpliwości, że popełniłem największy błąd w moim życiu. W związku małżeńskim pozostawał przez siedemnaście lat, będąc ojcem czworga dzieci. Od samego początku chciał wypisać się z małżeństwa, ale rodziły się dzieci i życie małżeńskie trwało nadal”.

         Jego najstarszy syn, Vasant, zapadł na polio i U.G. zdecydował przenieść się z rodziną do Stanów Zjednoczonych, żeby zapewnić chłopcu najlepsze leczenie. Te wypadki spowodowały, że wyczerpała się fortuna, którą odziedziczył po dziadku. Miał nadzieję, że będzie mógł zapewnić żonie lepsze wykształcenie, znaleźć jej pracę, uczynić ją niezależną, co pozwoliłoby mu żyć samemu. Tak też zrobił, załatwiając jej pracę w World Book Encyklopedia. Do tego czasu jego majątek zupełnie się wyczerpał, a on miał dość bycia prelegentem (początkowo na rzecz Towarzystwa Teozoficznego, a później jako niezależny mówca). Jego małżeństwo dobiegło końca, a on sam stracił zainteresowanie zmaganiami, by stać się kimś w tym świecie. Będąc tuż po 40-stce był spłukany, samotny i kompletnie zapomniany przez swoich przyjaciół i współpracowników.

         Zaczął się włóczyć, początkowo po Nowym Jorku, później po Londynie, gdzie ograniczył się do przesiadywania całymi dniami w Londyńskiej Bibliotece, by uchronić się przed chłodem angielskiej zimy, i udzielania lekcji kuchni indyjskiej za niewielkie pieniądze. Później przeniósł się do Paryża, gdzie kontynuował swoją tułaczkę.

        U.G. tak mówił później o tym okresie swojego życia

„Byłem jak liść miotany wiatrem, bez przeszłości, ani przyszłości, bez rodziny i kariery, ani bez żadnego duchowego spełnienia. Powoli traciłem siłę woli, by cokolwiek robić. Nie odrzucałem, ani nie wycofywałem się ze świata; to on po prostu odpływał, a ja nie byłem w stanie i nie miałem ochoty trzymać się go”.

      

         Spłukany i samotny, zawędrował do Genewy, gdzie zostawił parę franków na starym koncie, w kwocie prawdopodobnie pozwalającej na przeżycie mu przez kilka dni. Gdy te niewielkie pieniądze się skończyły, zaczął zalegać z czynszem, a nie miał gdzie się zwrócić.

         Zdecydował się pójść do Konsulatu Indyjskiego w Genewie i poprosić o repatriację do Indii. Nie miałem pieniędzy, przyjaciół, ani woli. Myślałem, że przynajmniej z Indii nie mogą mnie wyrzucić. W końcu jestem obywatelem. Być może będę mógł po prostu usiąść gdzieś pod drzewem banianu i może ktoś mnie nakarmi. A zatem, w wieku czterdziestu pięciu lat, poniósłszy kompletną porażkę w oczach świata, samotny i bez grosza, wszedł do Konsulatu i błagał o odesłanie go do kraju rodzinnego. Nie miał wielkiego wyboru. Miał to być punkt zwrotny w jego życiu. U.G. wszedł do biura konsulatu indyjskiego w Genewie i zaczął opowiadać swoją smutną historię konsulowi. Im dłużej opowiadał, tym bardziej konsul stawał się zafascynowany jego historią.

         Niebawem całe biuro zamarło wsłuchując się w jego niezwykłą opowieść. Sekretarka i tłumaczka w biurze, Valentine de Kerven uważnie go słuchała. Kobieta po sześćdziesiątce, która wiele już w życiu doświadczyła, współczuła temu dziwnemu, charyzmatycznemu człowiekowi. Nikt w biurze nie miał pojęcia co z nim zrobić, więc Valentine na ochotnika zaproponowała, żeby spędził u niej te kilka dni do czasu, gdy konsul nie podejmie jakiejś decyzji. Valentine, której nie obce były przeciwności losu, współczuła temu tułającemu się, będącemu w nędzy człowiekowi i wkrótce zaofiarowała mu dom w Europie. Posiadała niewielki spadek i emeryturę, która im całkowicie wystarczała. U.G. niechętny powrotowi do Indii i stawieniu czoła swojej rodzinie, przyjaciołom i marnym perspektywom, z wdzięcznością przyjął propozycję. Kolejne cztery lata (1963-1967) minęły spokojnie. Ona porzuciła pracę w konsulacie i spokojnie żyła z U.G. przenosząc się w zależności od pogody do Włoch, na południe Francji, do Paryża i Szwajcarii.

         Później zaczęli spędzać zimy w Indiach, gdzie życie było stosunkowo tanie, a klimat łagodniejszy. Przez te lata U.G., jak później mówił, niczego nie robił. Spałem, czytałem tygodnik Time, jadłem i chodziłem na spacery z Valentine lub samotnie. To wszystko. Był wtedy w pewnego rodzaju okresie inkubacyjnym. Jego poszukiwanie zbliżało się do końca.

         Nigdy nie wspomniał Valentine o mocach okultustycznych, doświadczeniach duchowych i religijnej przeszłości, które stanowiły tak dużą część jego życia. Żyli prostym i spokojnym życiem podróżujących domowników. Zaczęli spędzać miesiące letnie na przebudowanym poddaszu 400-letniej willi w czarującej szwajcarskiej miejscowości Saanen w okręgu berneńskim.

         Z jakiś powodów Jiddu Krishnamurti zdecydował się na przeprowadzenie serii przemówień i zebrań w wielkim namiocie położonym na skraju tejże miejscowości. Zaczęli pojawiać się religijni poszukiwacze, jogini, filozofowie i intelektualiści zarówno ze Wschodu, jak i Zachodu, przybywając na wykłady J.Krishnamurtiego, w celu udzielania i pobierania lekcji jogi i dyskutowania na tematy duchowe i filozoficzne. U.G. i Valentine utrzymywali się na uboczu, nie pragnąc stać się częścią tego przedstawienia, które coraz bardziej przypominało cyrk. W tym otoczeniu zbliżały się 49 urodziny U.G. Kowmara Nadi, sławny i szanowany astrologiczny "rejestrator" z Madrasu, dawno temu przepowiedział, że U.G. przejdzie głęboką przemianę w swoje 49 urodziny. W miarę zbliżania się tego dnia w U.G. rozpoczęły pojawiać się dziwne, nie spotykane rzeczy. Miało mu się przydarzyć coś ekstremalnego i całkowicie niespodziewanego.W 35 roku życia U.G. zaczął cierpieć na powracające bóle głowy i, nie wiedząc co robić, zaczął pić ogromne ilości kawy i przyjmować aspirynę, żeby wytrzymać dokuczliwe bóle. W tym czasie, zaczął również wyglądać młodziej, nie starzej. Nim ukończył 49 rok życia, wyglądał jak 17-18 letni młodzieniec. Ukończywszy 49 lat ponownie zaczął się starzeć, chociaż nadal wygląda dużo młodziej, jak na człowieka 67-letniego. Pomiędzy okresami bólów głowy, doświadczał niezwykłych doznań, podczas których, jak to później opisał: "Czułem się jakbym nie miał głowy, jakby brakowało mi głowy". Jednocześnie tym dziwnym zjawiskom towarzyszyły tzw. moce okultystyczne, które U.G. określa jako naturalne, właściwe człowiekowi moce i instynkty. Jakaś osoba pojawiała się w pokoju, a U.G. nie znając jej wcześniej był w stanie zobaczyć całą jej przeszłość i historię, jakby czytał jej autobiografię.

         Wystarczyło, że spojrzał na dłoń nieznajomych, a natychmiast poznawał ich przeznaczenie. Wszystkie te okultystyczne moce zaczęły się manifestować u niego stopniowo po ukończeniu 35 roku życia.

"Nigdy nie wykorzystywałem tych możliwości w żadnym celu, po prostu tam były. Wiedziałem, że nie mają wielkiego znaczenia i pozwalałem im istnieć".

         Zjawisko narastania niezwykłych zdolności wciąż trwało, a U.G. obawiając się, że Valentine uzna go za szaleńca, nie wspominał o swoich nadzwyczajnych zdolnościach, ani jej, ani nikomu innemu. Zbliżywszy się do 49 rocznicy swoich urodzin, zaczął mieć coś, co później określił jako "widzenie panoramiczne", w którym pole widzenia ulegało rozszerzeniu niemal do 360 st., podczas gdy obserwator znikał zupełnie, a przedmioty zdawały się przenikać bezpośrednio ciało i głowę. Gdy cały organizm, wówczas jeszcze będący czymś tajemniczym dla U.G., w sposób oczywisty przygotowywał się do jakiegoś kataklizmu, bądź przemiany o niewyobrażalnych rozmiarach, U.G. nie robił nic.

      Rankiem 9 lipca 1967 roku w swoje 49 urodziny wraz z przyjacielem poszedł posłuchać Jiddu Krishnamurtiego wykładającego w wielkim namiocie na obrzeżach Saanen miejscowości, w której U.G. i Valentine mieszkali od jakiegoś czasu. U.G. podpisał kontrakt na napisanie autobiografii. Podczas pracy nad książką dotarł do części opisującej jego związki z Jiddu Krishnamurtim.  Nie pamiętał wiele z tego, co odczuwał wobec starzejącego się, czcigodnego - Światowego Nauczyciela - z Towarzystwa Teozoficznego.

         Od wielu lat nie spotykał J. Krishnamurtiego i nie miał na jego temat żadnej sprecyzowanej opinii. Wybrał się więc na jego poranny wykład, żeby jako to wyraził, "odświeżyć sobie pamięć". W połowie wykładu słysząc jak J. Krishnamurti wyjaśnia kim jest wolny człowiek, U.G. nagle zdał sobie sprawę, że to o niego tutaj chodzi. "Co ja tu robię, do diabła, słuchając kogoś, kto opisuje mój sposób funkcjonowania?".            

        W tym momencie wolność w jego świadomości przestała być czymś "z zewnątrz", lub "spoza", lecz po prostu znanym sposobem naturalnego i zdrowego działania organizmu w tym właśnie momencie. To tak bardzo oszołomiło U.G., że opuścił namiot w lekko odurzony stanie umysłu i poszedł samotnie w kierunku swojej wilii położonej na przeciwległej stronie doliny. Zbliżając się do willi zatrzymał się na odpoczynek, siadając na małej ławeczce, z której rozciągał się widok na piękne rzeki i góry Doliny Saanen. Siedząc samotnie na ławce, patrząc na zieloną dolinę i postrzępione szczyty Oberlandu, zdał sobie sprawę z tego, że: Wszędzie szukałem odpowiedzi na moje pytanie,

"Czy istnieje oświecenie, ale nigdy nie kwestionowałem samego poszukiwania. Ponieważ założyłem, że cel, oświecenie, istnieje, musiałem go szukać, a to właśnie samo poszukiwanie dławiło mnie i oddzielało od mojego naturalnego stanu. Nie istnieje nic takiego jak psychologiczne oświecenie, ponieważ w ogóle nie istnieje nic takiego jak dusza lub psychika. Byłem pieprzonym głupkiem całe moje życie, szukając czegoś co nie istnieje. Moje poszukiwanie jest u swego kresu".

         W tej chwili zniknęły wszystkie pytania i U.G. przestał już dłużej działać via swoją oddzielającą strukturę myśli. Poprzez jeden ze zmysłów do jego mózgu dotarł ładunek energii i tam POZOSTAŁ SAM. Ładunek energii pozostający tam samotnie, wibrujący swobodnie, nie tłumaczony, nie cenzurowany i nie wykorzystywany przez oddzielającą, prawowitą strukturę myśli jest rzeczą niebezpieczną. To jest esencja wewnętrznej anarchii.

         Pozostając nietknięty przez myśl, która jest czasem, nie ma gdzie się udać i nie może uciec od bezruchu. Powstaje ogromne ciśnienie molekularne, które może znaleźć ujście jedynie w eksplozji. Ten wybuch spowodował w U.G. upadek całej struktury myślenia, a wraz z nią pojęcie niezależnego bytu i przeciwstawionego mu społeczeństwa. Dotarł do końca korytarza sprzeczności; przyczyna i skutek całkowicie zniknęły. Kataklizm dotarł do poziomu komórek i chromosomów. Miał on naturę fizjologiczną, nie psychologiczną. Wynika z tego, że końcem znanego jest "Wielki Wybuch".

         U.G., siedząc oszołomiony i zdezorientowany na ławeczce, spojrzał na swoje ciało. Tym razem spojrzał na nie bez kulturowego dziedzictwa, które utożsamiało go z "mężczyzną", "Hindusem", "Brahminem", "poszukującym", "globtroterem", "mówcą", "cywilizowanym dżentelmenem", itp. zobaczył zamiast tego ciepłokrwistego ssaka, spokojną, łagodną, całkowicie ubraną "małpę".

       

         Tabliczka została cudownie zmazana, kultura i "ja" całkowicie i w mgnieniu oka zniesione, i pozostała czarująca, prosta, dobrze wychowana "małpa", świadoma, inteligenta, wolna od wszelakiej pretensjonalności i zabsorbowania sobą. Nie mając najmniejszego pojęcia co się z nim dzieje, doszedł tych parę kroków do willi i położył się. Przez kilku godzin skurcze odczuwane w różnych miejscach ciała - głównie w mózgu i w miejscach występowania splotów nerwowych i pewnych gruczołów - rozluźniły się.

        Ciało, nie dławione już i nie powstrzymywane przez zakumulowaną wiedzę przeszłości (oddzielająca strukturę myślenia), zaczęło mutację na pełną skalę. W różnych miejscach pojawiły się wielkie obrzmienia, w tym w miejscu występowania przysadki mózgowej, szyszynki, grasicy, na środku czoła i na zewnątrz gardła. Oczy przestały mrugać, a kanały łzowe, do tej pory bezczynne, rozpoczęły prace, zwilżając oczy w nowy sposób. Pojawiły się różne doświadczenia energii kundalini, chociaż U.G. wyjaśnia je w czysto fizjologicznym kontekście. Codziennie występowało pewnego rodzaju spalanie lub "jonizacja" komórek, podwyższając niesamowicie temperaturę ciała i wyrzucając rodzaj popiołu, który można było łatwo zauważyć na powierzchni ciała.                                 

        Tak jak "zawiesza się" komputer, "zawieszał się" kilka razy dziennie U.G., popadając w stan śmierci, gdy bicie serca prawie zamiera, temperatura ciała spada do poziomu wystarczającego li do podtrzymania życia, a całe ciało staje się bardzo sztywne jak w agonii. Tuż przed dojściem do całkowitego stanu śmierci klinicznej, "zaskakuje" jakoś, przyspiesz się puls, podnosi się temperatura ciała, i pojawiają się, podobne do niemowlęcych, powolne ruchy przeciągające. W kilka minut powraca do normalnego stanu funkcjonowania. U.G. zwykł nazywać tę niesamowitą mutację "kataklizmem". Upadek i całkowite zniknięcie swojego ciemiężyciela, oddzielającej struktury psychicznej, było dla ciała kolosalnym szokiem.

         Nie istniał już psychiczny koordynator kontrolujący, porównujący i dopasowywujący wszystkie zmysłowe sygnały wejściowe tak, by mógł używać ciała i jego relacji do podtrzymania swojej własnej ciągłości. Zdarzenia 89ały się rozłączne i nie powiązane. Zmysły, uwolnione od "bladej matrycy myśli" zaczęły swoje niezależne działanie, a pożyteczne treści myśli i kultury pozostały w tle, pojawiając się w świadomości, nie obciążonej przez żadne sentymentalne lub emocjonalne treści, jedynie z powodu obiektywnej potrzeby i po to, by zabezpieczyć sprawne funkcjonowanie materialnego organizmu.

         Dłonie i przedramiona zmieniły swoją budowę w taki sposób, że jego dłonie zwrócone są ku tyłowi, zamiast ku bokom. Jego ciało przybrało formę hermafrodytyczną jako doskonałe połączenie animusa i animy i cieszy się seksualnością co do której możemy tylko snuć przypuszczenia. Jego prawa strona reaguje na kobiety, a lewa bardziej na mężczyzn. Naturalny przepływ energii przez jego ciało, już nie blokowany i nie rozpraszany przez ograniczające myślenie, przepływa od kręgosłupa poprzez mózg i wydostaje się szczytem głowy. Jego biologiczna wrażliwość (a inna nie istnieje) jest tak dojmująca, że ruchy ciał niebieskich, szczególnie księżyca, mają na niego widoczny wpływ.

"Bycie czułym nie oznacza, że to demonstrujesz lub bardzo lubisz dotykać innych, ale raczej to, że znajdujesz się pod wpływem WSZYSTKIEGO,"

         Te niesamowite przemiany fizjologiczne ciągnęły się latami.

         Tak był oszołomiony tym co mu się przytrafiło, że przez rok po kataklizmie nie przemawiał. Musiał praktycznie nauczyć się myśleć i mówić od nowa, tak zupełna była jego mutacja. Po około roku odzyskał większość swoich zdolności komunikacyjnych, jednak nie wypowiadał się. Pytał siebie:

"Co można powiedzieć po takiej rzeczy?".

Pewna dnia błysnęła mu głowie myśl.

"OPOWIEM O TYM DOKŁADNIE TAK JAK SIĘ TO ODBYŁO".

         Od tego czasu, z wyłączeniem jednorocznej przerwy w latach 70-tych, przemawia niestrudzenie. U.G. mówi teraz o tym następująco:

 

      „Nie wiedziałem co się ze mną działo. Nie miałem w ogóle żadnego punktu odniesienia. Jakoś umar...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin