Arthur C. Clarke - Wyspy na niebie.rtf

(364 KB) Pobierz

Arthur C. Clarke

 

Wyspy na niebie

 

Przełożyła Ewa Kołaczkowska


OD REDAKCJI

 

Arthur Charles Clarke, jeden z najwybitniejszych anglosaskich autorów książek fantastycznonaukowych, urodził się w roku 1917 w nadmorskim mieście angielskim Minehead.

Już od wczesnego dzieciństwa zdradzał zainteresowanie sprawami nauki, a w trzynastym roku życia skonstruował swój pierwszy teleskop.

Clarke niemal od początków istnienia Brytyjskiego Towarzystwa Międzyplanetarnego był ściśle z nim związany, najpierw jako skarbnik, a od 1949 roku jako jego prezes.

W 1941 roku został powołany do RAFu, gdzie specjalizował się w radiolokacji i stanął na czele pierwszej jednostki dokonującej eksperymentów z radarem.

W okresie tym publikował liczne rozprawy z zakresu elektroniki i swe pierwsze fantastycznonaukowe opowiadania.

Po demobilizacji rozpoczął studia w dziedzinie fizyki i matematyki na uniwersytecie w Londynie, gdzie w 1948 roku zdobywa dyplom.

W latach 1949-51 pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego „Science Abstracts”, nie przerywając pracy literackiej, której całkowicie poświęcił się od roku 1952. Poza książkami popularno - i fantastycznonaukowymi Clarke jest autorem licznych audycji radiowych i telewizyjnych, chętnie też wygłasza odczyty poświęcone lotom kosmicznym.

Obecnie Clarke należy do paru towarzystw naukowych, mieszka stale na Cejlonie I dużo podróżuje.

Swym fantastycznonaukowym nowelom i powieściom daje przede wszystkim solidną naukową podbudowę, a jednocześnie z dużą umiejętnością mówi o zawiłych problemach nauki współczesnej językiem rzeczowym i prostym.

Spośród licznych jego książek przekładu na polski doczekały się już: „Na podbój przestrzeni”, „Piaski Marsa” (Wiedza Powszechna), „Zdobywamy księżyc” (Państwowe Wydawnictwa Techniczne) oraz „Tajemnice koralowych raf” (Wydawnictwo Morskie).

„Wyspy na niebie” to powieść, której akcja rozgrywa się w XXI wieku w kosmosie, a bohaterem jest szesnastoletni chłopiec. Książka ta, wydana w Anglii w 1952 roku, ukazuje, rzecz prosta, perspektywy astronautyki. Perspektywy te doczekały się w minionym dziesięcioleciu częściowej realizacji.


MIASTA W KOSMOSIE

 

Wraz z uruchomieniem pierwszego sztucznego satelity w dniu 4 października 1957 roku swat wkroczył w epoką podboju przestrzeni kosmicznej. Książka, którą bierzecie do ręki, opowie Wam o tej właśnie epoce, kiedy to - za sto lat od dzisiejszego dnia - obecne małe księżyce urosną do rozmiarów miast-olbrzymów, unoszących się w odległości tysięcy mil ponad Ziemią.

Te „stacje przestrzenne” powstaną dla wielorakich celów i będą służyły za obserwatoria astronomiczne, za punkty pobierania paliwa przez statki dążące na inne planety, bądź za pomieszczenie dla urządzeń radio-telewizyjnych, które zapewnią światu system łączności, o jakim dziś nie mamy wyobrażenia. Zbuduje się je z materiałów dostarczanych etapami na orbitą za pomocą rakiet transportowych, które zrzucą i zostawią swój ładunek w przestrzeni, do chwili gdy będzie potrzebny. Montażu części dokonają robotnicy w skafandrach kosmicznych lub w miniaturowych jednoosobowych pojazdach z napadem odrzutowym o małej mocy, co umożliwi ludziom poruszanie się poza atmosferą, w próżni pozbawionej tarcia.

Osiągnięcia te zaczną się jeszcze za życia naszego pokolenia; niejeden czytelnik niniejszej książki wyruszy w podróż międzyplanetarną i, być może, wniesie swój wkład w budową pierwszych „wysp na niebie”. Rozporządzamy już silnikami rakietowymi, które mogą do tego posłużyć. Rozwój astronautyki przedstawia się dziś podobnie jak rozwój aeronautyki w 1903 roku, kiedy bracia Wright zbudowali swój pierwszy samolot. Ale postęp astronautyki będzie o wiele szybszy, bo nasza wiedza o wszechświecie jest już teraz ogromnie rozległa.

Za satelitami, które obecnie okrążają Ziemię, podążą wkrótce znacznie większe, wyposażone w bardziej precyzyjne instrumenty. W ciągu następnych kilku lat opracujemy metody ich bezpiecznego powrotu na Ziemią, osadzać je może będziemy jak szybowce o wielkiej prędkości, które można ściągnąć do baz za pomocą fal radiowych. A wtedy wszystko już będzie przygotowane do dalszego etapu - pierwszego lotu sztucznego satelity z załogą ludzką. [Przepowiednia autora spełniła się 12 kwietnia 1981 roku, w dniu tym bowiem znalazł się w kosmosie pierwszy człowiek, Jurij Gagarin.]

W istocie ludzie przebywali już dawniej w przestrzeni, ale jedynie przez parą godzin, w trakcie wysokościowych lotów balonem. Musimy się jeszcze wiele nauczyć w zakresie „medycyny kosmicznej”, tej zupełnie nowej dziedziny, niewątpliwie jednak zagadnienie utrzymania człowieka przy życiu poza atmosferą zostanie rozwiązane. Nadejdzie dzień, kiedy niektórzy ludzie będą prawie stale przebywać w kosmosie, a poczują się nieswojo i źle, gdy przyjdzie im wrócić na powierzchnią naszej Ziemi, z jej nieokiełznaną pogodą i paraliżującą siłą ciężkości.

Pierwsze stacje kosmiczne pomieszczą różnorodne laboratoria naukowe, ale z czasem znajdą również zastosowanie w licznych przedsięwzięciach handlowych, a nawet jako hotele i szpitale, o czym wspomina ta książka. Na dalszą metą jednak posłużą przede wszystkim za odskocznię przy lotach międzyplanetarnych. Podróżni z Ziemi będą się tutaj przesiadać z bliskodystansowych statków szybujących po orbicie, które uniosły ich poza atmosferę, do rzeczywistych pojazdów międzyplanetarnych; te przewiozą ich z jednego świata w drugi.

Z trudem można to sobie wyobrazić, ale zastanówcie się, co pomyślałby wasz pradziadek na widok dzisiejszych olbrzymich lotnisk. To, co dla jednego pokolenia wydaje się niemożliwe, zostaje z łatwością zrealizowane przez następne, a jeszcze dalsze uważają te osiągnięcia za najzupełniej naturalne.

Książka moja jest opowieścią przygodową i ma na celu przynieść Wam trochę rozrywki. Lecz jednocześnie wszystkie zawarte w niej elementy są ścisłe w takim stopniu, w jakim pozwalał na to zakres dzisiejszej wiedzy. Po skończonej lekturze stwierdzicie z pewnością, że nauczyliście się niemało O prawach rządzących lotami międzyplanetarnymi i o przedziwnych rzeczach, jakie mogą się zdarzyć w przestrzeni.

A jeśli to Was zachęci do obrania najbardziej nowoczesnego I podniecającego zawodu - zawodu inżyniera-astronauty - najserdeczniej będę Wam życzył powodzenia.

 

A. C. C.


1. Rozgrywka o podróż kosmiczną

 

„Wygrasz czy nie, uszy do góry, Roy! Po prostu nie przejmuj się i wszystko traktuj jako dobry kawał”. To były słowa stryja Jima i przypomniałem je sobie w drodze do wielkiego studia, dokąd podążałem wraz z innymi uczestnikami teleturnieju. Nie czułem się specjalnie zdenerwowany. Ostatecznie była to tylko zabawa, chociaż ogromnie mi zależało na wygranej.

W zatłoczonym audytorium ludzie kręcili się i rozmawiali oczekując rozpoczęcia programu. Tu i ówdzie rozległy się brawa, w chwili gdy weszliśmy na scenę, aby zająć swoje miejsca. Szybko rzuciłem okiem na swoich pięciu współzawodników i doznałem lekkiego wstrząsu. Na twarzy każdego z nich malowała się pewność, że właśnie jemu przypadnie wygrana.

Na widowni znowu rozległy się brawa: do studia wchodził Elmer Schmitz, konferansjer. Poznałem go oczywiście już dawniej, w czasie rozgrywek półfinałowych, a wy widzieliście go pewno nieraz w telewizji.

Elmer Schmitz udzielił nam ostatnich instrukcji, przeszedł na swoje stanowisko pod reflektorami i dał znak operatorom. Na widok czerwonego światła sala nagle ucichła. Z mego miejsca obserwowałem, jak Elmer „nastawia” swój uśmiech.

- Dobry wieczór państwu! Elmer Schmitz przedstawia finalistów Lotniczego Teleturnieju. Program jego został przygotowany wespół ze Światowym Towarzystwem Linii Lotniczych. Tych sześciu młodych ludzi, których gościmy dziś w studio...

Skromność nie pozwala mi powtórzyć tego, co Elmer Schmitz o nas mówił. Ogólny sens był taki, że wiemy mnóstwo rzeczy o wszystkim, co lata w atmosferze i poza atmosferą, i w tej dziedzinie pobiliśmy około pięciu tysięcy innych członków Młodzieżowego Klubu Rakietowego w serii ogólnokrajowych konkursów. Dziś nastąpią końcowe eliminacje, które wyłonią zwycięzcę.

Początek przeszedł dość gładko według porządku ustalonego w czasie poprzednich spotkań. Elmer kolejno rzucał pytanie każdemu z nas, zostawiając nam dwadzieścia sekund do namysłu. Moje pytanie było całkiem łatwe: jaki jest rekord wysokości dla prostego odrzutu. Inni uczestnicy również dali trafne odpowiedzi na swoje pytania. Ta pierwsza seria, jak mi się zdaje, miała na celu obudzenie w nas wiary we własne siły.

Ale później zaczęto dociskać śrubę. Żaden z nas nie widział swoich rezultatów, które wyświetlano na ekranie na wprost widowni, ale z hałasu, jaki wybuchał wśród publiczności, można się było domyślić, że odpowiedź jest trafna. Zapomniałem wyjaśnić, że przy niewłaściwej odpowiedzi traciło się punkt: miało to zapobiegać zgadywaniu. Jeśli się czegoś nie wiedziało, najrozsądniej było milczeć.

O ile mogłem osądzić, strzeliłem tylko jednego byka, ale jakiś smarkacz z Nowego Waszyngtonu nie pomylił się chyba ani razu; nie dałbym zresztą za to głowy, bo nie mogłem jednocześnie uważać na cudze odpowiedzi i zastanawiać się, co Elmer chowa w zanadrzu na mój użytek. Ogarnęło mnie przygnębienie, ale właśnie światła przygasły i zaczął działać ukryty aparat filmowy.

- A teraz ostatnia runda! - powiedział Elmer. Każdemu z was ukaże się samolot lub rakieta na przeciąg jednej sekundy i przez ten czas musicie zidentyfikować maszynę. Gotowi?

Sekunda wydaje się niezmiernie krótkim odcinkiem czasu, ale w rzeczywistości tak nie jest. Sporo da się zauważyć w ciągu sekundy, dość, aby rozpoznać to, co się zna naprawdę dobrze. Ale niektóre z pokazanych nam maszyn liczyły sobie chyba ze sto lat. Kilka miało nawet śmigła! Udało mi się tym razem: zawsze mnie interesowała historia lotnictwa i dzięki temu rozpoznałem sporo tych staroświeckich gratów. Natomiast chłopak z Nowego Waszyngtonu wpadł tutaj na całego.

Pokazano mu rysunek oryginalnego dwupłatowca Wrighta, który można sobie co dzień obejrzeć w Muzeum Smithsona, ale on nie miał pojęcia, co to jest.

Mówił potem, że interesują go tylko rakiety i że konkurs był niesprawiedliwy. Według mnie jednak słusznie dostał po nosie.

Mnie przypadł Dornier DO-X i B-52. Obydwa rozpoznałem i właściwie nie zaskoczyło mnie specjalnie moje nazwisko wywołane przez Elmera, kiedy znowu zapaliło się światło. Mimo wszystko był to wspaniały moment, gdy szedłem ku niemu, a aparaty filmowe jechały za mną, w głębi zaś huczały oklaski widowni.

- Przyjmij moje gratulacje, Roy! - powiedział serdecznie Elmer, ściskając mi rękę. - Trafiałeś prawie bez pudła. Nie powiodło ci się tylko raz. Wobec tego mam zaszczyt ogłosić cię zwycięzcą Konkursu Światowych Linii Lotniczych. Jak wiesz, nagrodę stanowi podróż, całkowicie opłacona, do jakiegokolwiek miejsca na świecie. Umieramy z ciekawości, dokąd się wybierzesz! Co to będzie za miejscowość? A możesz udać się wszędzie na pr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin