Stefan �eromski Zmierzch Mi�dzy grube pnie kilku �wierk�w, co stercz� samotnie na skraju por�by, plami�cej mn�stwem czarnych pniak�w zgni�ozielony up�az wzg�rza, zsuwa�o si� s�o�ce p�awi�c si� w miedzianym blasku, podobnym do przejrzystego kurzu, nieruchom� warstw� nawis�ego nad dalek� widowni�. Odblaski jego l�ni�y jeszcze na kraw�dziach chmur, wyz�acaj�c je i zabarwiaj�c szkar�atem, wrzyna�y si� mi�dzy fa�dy szarych k��b�w i szkli�y na wodach. W bruzdach �ciernisk i podorywek jesiennych, na sapowatych niwkach i �wie�ych karczowiskach, gdzie sta�y smugi wody po niedawnej nawa�nicy, mieni�y si� rude plamy jak kawa�ki szyb przepalonych. Na szare, przyklepane skiby pada� uci��liwy dla oczu, zwodniczy cie� fioletowy, piaszczyste wydmy ��k�y zielska na przykopach, krzaki na miedzach mia�y jakie� nie swoje, chwilowe barwy. W g��bokiej kotlinie, otoczonej ze wschodu, p�nocy i po�udnia podkow� wzg�rz obdartych z lasu, p�yn�a struga rozlewaj�c si� w zatoki, bagna, p�anie i szyje, powstaj�ca tam w�a�nie ze �r�dlisk zask�rnych. Doko�a wody na torfiastym ko�uchu ros�y g�szcze trzcin, wysmuk�e sity, tataraki i k�py niskiej rokiciny. Nieruchoma czerwona woda �wieci�a si� teraz spod wielkich li�ci grzybienia i szorstkich wodorost�w w postaci bezkszta�tnych plam bia�o-zielonych. Nadlecia�y stadkiem cyranki, kr��y�y kilkakro� z wyci�gni�tymi szyjami, przerywaj�c cisz� melodyjnym, dzwoni�cym �wistem skrzyde�, zatacza�y w powietrzu elipsy coraz mniejsze -wreszcie zapad�y w trzciny, z �oskotem rozbijaj�c wod� piersiami. Ucich� dudni�cy lot bekas�w, g�uche wo�anie kurki wodnej. Usta�o dowcipne pogwizdywanie kulik�w, poznika�y nawet szklarze i modre �witezianki, wiecznie trzepocz�ce siateczkowatymi skrzyd�ami doko�a badyl�w sitowia. B��dzi�y tylko jeszcze po �wietlanej powierzchni g��bin niestrudzone muchy wodne na swoich szczudlastych nogach, cienkich jak w�osy a zaopatrzonych w kolosalne i nasycone t�uszczem stopy i pracowa�o dwoje ludzi. B�ota nale�a�y do dworu. Dawniejszy m�ody dziedzic tapla� si� po nich z wy��em za kaczkami i bekasami p�ty, p�ki wszystkich las�w nie wyci��, p�l nie zostawi� od�ogiem i wyleciawszy nagle z dziedzictwa nie opar� si� a� w Warszawie, gdzie teraz wod� sodow� w budce sprzedaje. Gdy nasta� nowy, m�dry dziedzic, biega� po polach z kijkiem i cz�sto nad b�otami stawa�, w nosie d�ubi�c. Gmera� w bagnie r�kami, dziury kopa�, mierzy�, w�cha� - a� wreszcie wymy�li� rzecz dziwn�. Kaza� karbowemu najmowa� dzie� w dzie� ch�op�w do kopania torfu, szlam na pola wywozi� taczkami, na kupy sk�ada�, a dziury kopa� precz, p�ki si� nie wybierze miejsca na sadzawk�; w�wczas groble fundowa�, d� na drug� sadzawk� wybiera� ni�ej, a� ich si� kilkana�cie uzbiera; wtedy rowy r�n��, wody napuszcza�, mnichy wstawia� i ryby sadzi�... Do wywo�enia torfu naj�� si� zaraz Walek Giba�a, bezrolny wyrobnik, na komornym siedz�cy w pobliskiej wiosce. Giba�a u dawnego dziedzica s�u�y� za fornala, ale u nowego si� nie utrzyma�. Nowy dziedzic i nowy rz�dca po pierwsze ordynari� i pensj� zaraz zmniejszyli, a po wt�re szukali w ka�dej rzeczy z�odziejstwa. U dawnego dziedzica ka�dy fornal p� garnca owsa swojej parze koni ujmowa� i ni�s� wieczorkiem do szynkarza Berlina za tytu�, za bibu�k�, za kapk� gorza�ki. Jak tylko nowy rz�dca nasta�, zaraz ten interes zmiarkowa�, a �e na Walka w�a�nie wina pad�a, w pysk mu da� i wygna� ze s�u�by. Odt�d Walek z bab� siedzia� na komornym we wsi, bo s�u�by znale�� nie m�g�; rz�dca wyda� mu takie �wiadectwo, �e niepodobna by�o zg�asza� si� nawet gdziekolwiek do s�u�by. We �niwa tu i owdzie po ch�opach zarabiali oboje; ale zim� i na przedn�wku marli g��d straszliwy, nieopisany. Ogromny, ko�cisty, z �elaznymi mi�niami ch�op wysech� jak wi�r, sczernia�, zgarbi� si�, zes�ab�. Baba - jak baba, u kumoszki si� po�ywi, grzyb�w, malin, poziomek nazbiera, do dworu albo do �yda zaniesie i cho� na bu�k� chleba zarobi, a ch�op przy m�occe bez jedzenia nie podo�a. Gdy karbowy zapowiedzia� kopanie na ��ce, obojgu a� si� oczy za�wieci�y. Sam rz�dca trzydzie�ci kopiejek od wyrzucenia s��nia kubicznego obieca�. Walek bab� do kopania zajmowa� dzie� dnia. Ona taczki na�adowuje, on po tarcicach rzuconych przez bajora wywozi szlam na pole. Robota pali im si� w r�kach. Maj� dwoje wielkich i g��bokich taczek, nim Walek puste przyci�gnie, ju� drugie na�adowane; - szl� na ramiona narzuca i pcha pod g�r�. �elazne k�ko skrzypi przera�liwie; rzadkie, czarne, ciekn�ce, przero�ni�te korzonkami b�oto pierzcha i flejtuchami pada na obna�one do kolan nogi ch�opa; gdy taczki z deski na desk� przeskakuj�, szla wrzyna mu si� w kark i ramiona, wyciskaj�c na koszuli czarn� pr�g� cuchn�cego potu, r�ce mdlej� w �okciach, nogi cierpn� i dr�twiej� od zanurzania ich w szlamie - ale dwa kubiki na du�ym dniu wybrane - to znaczy kawa� grosza w kieszeni. Mieli nadziej�, �e pod koniec jesieni trzydzie�ci rubli od�o��, komorne zap�ac�, beczk� kapusty zakupi�, ziemniak�w z pi�� korcy, sukman�, buty, zapasek ze dwie, szorc dla baby, p��tna na koszul�, �e przebieduj� do wiosny, to m�ock�, to tkactwem u ludzi dorabiaj�c. A� tu rz�dcy po trzydzie�ci kopiejek od kubika wyda�o si� znienacka za wiele. Zw�cha�, �e nie ka�dy si� z�akomi od �witu do nocy w b�ocie gmera�, �e im tam wida� dobrze dojad�o, kiedy bez namys�u do takiej roboty si� kwapi�; po dwadzie�cia kopiejek - powiada - to dobrze, a nie, to nie... Po ch�opach w taki czas nie zarobi, dw�r si� swoimi lud�mi przy m�ockarniach i maszynach obywa - przebiera� nie ma w czym. Walek po takiej zapowiedzi poszed� do karczmy i schla� si� ze z�o�ci jak bydl�. Na drugi dzie� rano bab� wypra� i poj�� ze sob� do roboty. Od tego czasu - na ma�ym dniu - te same dwa kubiki wyrzucaj�, od rannego brzasku do szczerej nocy nie ust�puj�c w robocie. I teraz oto z dala noc idzie. Dalekie, jasnoniebieskie lasy sczernia�y i rozp�ywaj� si� w pomroce szarej, na wodach blask przygasa, od stoj�cych przed zorz� �wierk�w padaj� niezmierne cienie, na szczytach wzg�rz, po por�bach czerwieni� si� tylko jeszcze gdzieniegdzie to pniaki, to kamienie. Od tych punkt�w �wiec�cych odbijaj� si� ma�e i nik�e promyki, wpadaj�c w g��bokie pustki, jakie tworzy po�r�d przedmiot�w ciemno�� niezupe�na, wibruj� w nich, �ami� si�, dr�� przez mgnienie oka i gasn�, gasn� po kolei. Drzewa i krzewy trac� wypuk�o�ci, bry�owato��, kolor naturalny i tkwi� w szarej przestrzeni tylko jako p�askie kszta�ty o dziwacznych zarysach, czarne zupe�nie. W nizinie zsiada si� ju� mrok g�sty i poci�ga ch��d na wskro� przejmuj�cy cz�owieka. Pomroka idzie niewidzialnymi falami, pe�znie po zboczach wzg�rz, wci�gaj�c w siebie ja�owe barwy �ciernisk, wykrot�w, osypisk, g�az�w. Na spotkanie fal mroku wstaj� z bagien inne, bia�awe, przejrzyste, ledwo-ledwo widzialne, czo�gaj� si� smugami, k��bami okr�caj� si� doko�a zaro�li, dygoc� i mi�tosz� ponad w�d powierzchni�. Zimny powiew wilgoci mi�si je, t�ucze po dnie doliny, rozci�ga na p�ask jak postaw zgrzebnego p��tna. - Mg�a idzie... - szepce Walkowa. Jest to ta chwila zmierzchu, kiedy wszystkie kszta�ty widoczne zdaj� si� rozsypywa� w proch i nico��, kiedy rozlewa si� nad powierzchni� gruntu szara pr�nia, zagl�da w oczy i uciska serce jak�� nieznan� zgryzot�. Walkow� strach ogarnia. W�osy je�� jej si� na g�owie i mrowie przechodzi po sk�rze. Mg�y id� jak �ywe cia�a, podpe�zaj� do niej chy�kiem, zabiegaj� z ty�u, cofaj� si�, czaj� i znowu �aw� sun� coraz natarczywiej. K�ad� na niej wreszcie wilgotne swe r�ce, wsi�kaj� w cia�o a� do ko�ci, drapi� w gardzieli i �echc� w piersiach. Wtedy przypomina jej si� jej dziecko. Od po�udnia go nie widzia�a: �pi samo jedno w zamkni�tej izbie, w kolebce lipowej zawieszonej u stragarza na brzozowych wiciach. P�acze tam pewno, zach�ysta si�, �ka... Matka s�yszy ten p�acz przedziwny, �a�osny jak pisk kani na pustkowiu. Rozlega on si� w jej uszach, n�ka jakie� jedno miejsce w m�zgu i dra�ni w sercu. Przez ca�y dzie� nie my�la�a o nim, bo twarda robota rozprasza wszelkie my�li, unicestwia je prawie i m�ci, ale teraz strach wieczorny zniewala j� do skupienia si�, zaczepiania my�lami o t� kruszyn�... - Walek - m�wi trwo�liwie, gdy ch�op taczki przyci�gn�� -polec� do cha�upy, naskrobi� ziemniak�w?... Giba�a nie odpowiada, jakby nie dos�ysza�; zabiera taczki i rusza, przysiadaj�c jak w�r �yta na wadze dziesi�tnej. Gdy powr�ci�, kobieta b�aga�a znowu: - Walu�, polec�? - Ej... - mrukn�� od niechcenia. Zna ona jego gniew, wie, jak on umie chwyci� pod �ebro, zebra� w gar�� sk�r�, trzasn�� raz, drugi, a potem cisn�� cz�owiekiem jak kamieniem mi�dzy szuwary. Wie, jak on potrafi zedrze� jej szmatk� z g�owy, omota� sobie pi�� w�osami i przewlec struchla�� kobiet� kawa� drogi albo w zapami�ta�o�ci wyrwa� z b�ota rydel i ci�� przez �eb bez namys�u-zabije czy nie zabije. Ale nad boja�ni� kary g�ruje niecierpliwa troska, podniecaj�ca a� do b�lu. Chwilami baba zamierza uciec: tylko si� na ba�yku zsun�� w w�wozik, skoczy� przez strug�, a potem po roli, po zagonach, na prze�aj. Schylaj�c si� i nape�niaj�c taczki leci my�lami, skacze jak �asica, wyczuwa ju� prawie b�l, gdy boso biec b�dzie po �cierniach zaros�ych drobn� tarnin� i je�ynami... Te ostre kolki k�uj� nie tylko jej nogi, ale przebijaj� serce. Dopada chaty, odmyka zasuw� drewnianym kluczem, bije jej na twarz ciep�o i zaduch izby - spina si� do kolebki... Zbije j� Walek, gdy przyjdzie do chaty, skatuje - a to i c�: to tam ju� potem... Skoro jednak Walek wynurzy si� ze mg�y, ogarnia j� l�k jego pi�ci. Znowu si� modli pokornie, aczkolwiek wie, �e jej ten zb�j nie pu�ci. - Ady tam dziewucha mo�e u�wierk�a... Nie odpowiedzia� nic, zrzuci� z ramion szelk� od taczek, zbli�y� si� do �ony i wskaza� ruchem g�owy palik, do kt�rego musz� dzi� dokopa�. Potem uj�� za rydel i zacz�� raz za razem narzuca� szlam na s...
ZuzkaPOGRZEBACZ