Roberts Nora - Znak siedmiu 02 - Magia i krew.pdf

(702 KB) Pobierz
Roberts Nora
NORA ROBERTS
MAGIA I KREW
Pamięci moich rodziców
71339548.001.png
Nie gaś płomienia domowego ogniska
Lena Guilbert Ford
Naturalna wędrówka ludzkiego umysłu prowadzi
Nie od przyjemności do przyjemności
Lecz od nadziei do nadziei
Samuel Johnson
Hawkins Hollow Lipiec 1994
W piękny letni poranek w basenie Bestlerów utonął mały pudel. Na początku Lynne
Bestler, która wymknęła się, żeby w spokoju popływać, zanim wstaną dzieci, pomyślała, że
to martwa wiewiórka. Co i tak byłoby wystarczająco okropne. Jednak kiedy zmusiła się,
żeby wyłowić siecią skłębioną kulę futra, rozpoznała ukochanego Marcella sąsiadki.
Wiewiórki na ogół nie noszą obroży wysadzanych cyrkoniami. Wrzaski Lynne i plusk, kiedy
rzuciła sieć i nieszczęsnego psa, wywołały z domu jej męża ubranego w same bokserki.
Szloch matki i przekleństwa ojca, który wskoczył do wody, żeby złapać sieć i
przyholować psa do brzegu, obudziły bliźniaczki. Stały teraz w identycznych koszulkach z
rysunkiem My Little Pony i darły się wniebogłosy. W kilka sekund histeria Bestlerów
sprowadziła do płotów sąsiadów, akurat w chwili gdy pan domu wychodził z utopionym
psem z basenu. Jak wielu mężczyzn Bestler miał słabość do starej bielizny i ciężar wody
okazał się zbyt duży dla znoszonego materiału.
Tak to Bestler wyszedł z wody z martwym psem i bez bokserek.
Piękny, letni poranek w małym miasteczku Hawkins I Hollow rozpoczął się od szoku,
smutku, farsy i dramatu. Fox dowiedział się o przedwczesnej śmierci Marcella, kiedy
wpadł do Spiżarni Ma po małą butelkę coli i dwa paczkowane kabanosy.
Akurat zrobił sobie którą przerwę w pracy -razem z ojcem odnawiali kuchnię na Main
Street. Pani Larson zażyczyła sobie nowych blatów i drzwi do szafek, chciała zmienić
podłogę i kolor ścian. Nazywała to „odświeżeniem", a dla Foxa był to sposób na
zarobienie wystarczającej ilości pieniędzy, żeby móc zabrać Allyson Brendon na pizzę i do
kina w sobotni wieczór. Miał nadzieję zachęcić w ten sposób dziewczynę do wskoczenia na
tylne siedzenie jego starego volkswagena.
Praca z tatą mu nie przeszkadzała. Miał ogromną nadzieję, że nie spędzi reszty życia,
machając młotkiem i tnąc drewno piłą mechaniczną, ale na razie nie miał nic przeciwko
temu. Ojciec stanowił wesołe towarzystwo, a praca zwalniała Foxa od obowiązków
w ogrodzie i przy zwierzętach na ich małej, rodzinnej farmie. Poza tym zapewniała łatwy
dostęp do coli i paczkowanych kabanosów - dwóch produktów, których nigdy, przenigdy
nie mógłby znaleźć w domu O'Dellów.
Tam rządziła jego matka.
Fox usłyszał o psie od Susan Keefaffer, kiedy ta podliczała jego zakupy. Kilkoro
mieszkańców miasteczka, którzy nie mieli nic lepszego do roboty w lipcowe popołudnie,
siedziało przy barze nad kawą i plotkowało.
Nie znał Marcella, ale lubił zwierzęta, więc poczuł ukłucie żalu na myśl o nieszczęsnym
pudlu. Choć smutek złagodził nieco obraz pana Bestlera -jego Fox znał -stojącego nad
basenem „nago jak go Pan Bóg stworzył" -według słów Susan Keefaffer.
Fox poczuł żal na myśl o biednym psie, utopionym w basenie, ale nie połączył tego
wydarzenia – jeszcze nie wtedy -z koszmarem, który on i jego dwaj najlepsi przyjaciele
przeżyli siedem lat wcześniej.
Poprzedniej nocy śniły mu się krew i ogień, głosy zawodzące w językach, których nie
rozumiał. Ale przecież oglądał z Calem i Gagiem na wideo „Noc żywych trupów" i
„Teksańską masakrę piłą mechaniczną".
Nie połączył martwego francuskiego pudla ani ze snem, ani z koszmarem, który trawił
Hawkins Hollow przez tydzień po dziesiątych urodzinach Foxa. Po nocy, którą on, Cal i
Gage spędzili przy Kamieniu Pogan w Hawkins Wood, kiedy wszystko zmieniło się
dla nich trzech i dla całego miasta.
Za kilka tygodni wszyscy trzej kończyli siedemnaście lat i Fox myślał głównie o tym. W tym
roku Baltimore miało cholernie dużą szansę na mistrzostwo i to także zaprzątało mu głowę.
Po wakacjach pójdzie do ostatniej klasy liceum, więc wreszcie znajdzie się u szczytu
łańcucha pokarmowego i zacznie myśleć nad wyborem college'u.
Myśli siedemnastolatka różniły się diametralnie od tego, co zaprzątało umysł
dziesięciolatka. Wliczając w to ominięcie trzeciej i dotarcie do ostatniej bazy z Allyson
Brendon.
Dlatego, gdy tak szedł po ulicy -szczupły chłopak z gęstymi, brązowymi włosami
związanymi w krótki kucyk i złotobrązowymi oczami osłoniętymi ciemnymi okularami -nie
widział w tym dniu nic szczególnego. Miasteczko wyglądało tak, jak zawsze. Schludne,
trochę staroświeckie, ze starymi domkami z kamienia, malowanymi gankami
i wysokimi krawężnikami. Fox zerknął przez ramię na kręgielnię, największy budynek w
mieście, w której pracowali Cal i Gage.
Pomyślał, że jak skończą z ojcem, to wpadnie do nich, zobaczy, co słychać.
Przeszedł przez ulicę do domu Larsonów i wszedł do wnętrza wypełnionego łagodnym,
bluesowym głosem Bonnie Raitt. Ojciec wtórował jej czystym barytonem, sprawdzając
wysokość szafek, które pani Larson chciała mieć zamontowane w kuchennej spiżarce.
Pomimo że okna i tylne drzwi stały otworem, kuchnia wciąż pachniała piłowanym
drewnem, potem i klejem, którym rano przytwierdzali blaty.
Ojciec pracował w dżinsach i koszulce z napisem „Daj szansę pokojowi". Włosy miał o kilka
centymetrów dłuższe niż Fox, związane pod niebieską bandaną w koński ogon. Zgolił brodę
i wąsy, które nosił, odkąd syn mógł sięgnąć pamięcią, i chłopak wciąż nie mógł się
przyzwyczaić do widoku twarzy taty - a właściwie do faktu, że tak bardzo był do niego
podobny.
-Na Lauren Lane pies utonął w basenie -powiedział Fox, kiedy Brian przerwał pracę i się
odwrócił.
- Cholera, szkoda zwierzaka. Wiadomo, jak to się stało?
- Właściwie nie. To był taki mały pudel, więc myślą, że wpadł do wody i potem nie mógł
wyjść.
-Dziwne, że nikt nie słyszał, jak szczeka. Okropna śmierć. - Brian odłożył narzędzia i
uśmiechnął się do syna. -Daj mi jednego z tych kabanosów.
-Jakich kabanosów?
-Tych, które masz w tylnej kieszeni. Nie niesiesz siatki i nie było cię zbyt krótko, żebyś
zdążył skoczyć do cukierni. Założę się, że chowasz kabanosy. Dasz mi jednego i twoja matka
nigdy się nie dowie, że jedliśmy chemikalia i mięso. To się nazywa szantaż, mój synu.
Fox parskną łi wyjął smakołyki. Właśnie dlatego kupił dwa. Ojciec i syn odwinęli po
kabanosie, ugryźli spory kęs i żuli w idealnej harmonii.
-Ten blat wygląda dobrze, tato.
-Tak, to prawda. -Brian przesunął dłonią po gładkiej, kremowej powierzchni. -Pani Larson
nie bardzo umie dobrać kolory, ale robota jest dobra. Nie wiem, kto będzie moim
pomocnikiem, kiedy ty pójdziesz do college'u.
- Ridge jest następny w kolejce -powiedział Fox, myśląc o młodszym bracie.
- Ridge nie zapamiętałby wymiarów nawet przez dwie minuty i pewnie śniąc na jawie,
uciąłby sobie piłą palec. Nie. -Brian uśmiechnął się, wzruszył ramionami. -Ta robota nie
jest dla Ridge'a, ani dla ciebie, jeśli już o tym mówimy. Ani dla twoich sióstr. Chyba
będę musiał zatrudnić jakiegoś chłopaka, jeśli znajdę takiego, który chce pracować z
drewnem.
-Nigdy nie mówiłem, że nie chcę. -Nie na glos. Ojciec popatrzył na niego tak, jakby widział
znacznie więcej, niż Fox chciał pokazać.
-Masz dobre oko i sprawne ręce. Dasz sobie radę we własnym domu, jak już go będziesz
miał, ale nie przypniesz pasa z narzędziami, żeby zarabiać na życie. A na razie, zanim
wymyślisz, co naprawdę chcesz robić w życiu, wynieś te ścinki do kontenera na śmieci.
-Już się robi. -Fox zebrał ścinki i śmieci i ruszył z nimi przez wąski trawnik z tyłu domu do
kontenera, który Larsonowie zamówili na czas remontu.
Popatrzył na ogród sąsiadów, gdzie z hałasem bawiły się dzieci. I wszystko, co niósł w
rękach, rąbnęło z hukiem o ziemię, gdy nagle cały zesztywniał.
Mali chłopcy bawili się ciężarówkami, łopatkami i kubełkami w jasnoniebieskiej
piaskownicy. Ale nie było w niej piasku. Krew pokrywała nagie ramiona dzieci, popychające
w błocie swoje samochody. Fox zatoczył się do tyłu, malcy wciąż warczeli jak auta, a
krew spływała z jasnoniebieskich ścianek piaskownicy i kapała na zieloną trawę.
Na oddzielającym ogrody płocie, gdzie już prawie kwitły hortensje, przykucnął chłopiec,
który nie był chłopcem. Fox zaczął się cofać w stronę drzwi kuchennych, a on obnażył zęby
w uśmiechu.
-Tato! Tato!
Słysząc pełen śmiertelnego przerażenia glos syna, Brian wypadł na zewnątrz.
- Co? Co się stało?
-Ty nie widzisz? -Ale już kiedy to mówił, gdy pokazywał ojcu, gdzieś głęboko w środku
wiedział. To nie była prawda.
- Czego? - Brian mocno schwycił syna za ramiona. -Co widzisz? Chłopiec, który nie był
chłopcem, tańczył na szczycie cienkiego płotu, a pod nim strzelały płomienie, paląc
hortensje na popiół.
-Muszę iść. Muszę spotkać się z Calem i Gagiem. Natychmiast, tato. Muszę...
-Idź. - Brian puścił go i odsunął się. Nie zadawał żadnych pytań.
-Idź.
Fox przeleciał przez dom jak strzała i popędził ulicą do kręgielni. Miasto już nie wydawało
mu się takie samo. Oczami wyobraźni widział je takim, jak wyglądało w tym potwornym
tygodniu w lipcu, siedem lat temu.
Ogień i krew, przypomniał sobie, myśląc o swoim śnie.
Wpadł do kręgielni, gdzie aż roiło się od popołudniowych graczy. Huk kul i stukot kręgli
dudniły mu w głowie, gdy biegł prosto do głównej recepcji, w której zobaczył Cala.
-Gdzie jest Gage? -zawołał.
-Jezu, co ci się stało?
-Gdzie Gage? -powtórzył Fox i rozbawione oczy Cala nabrały powagi.
-Przy grach wideo. On... już idzie.
Na nerwowy sygnał Foxa Gage powoli podszedł do przyjaciół.
-Witam miłe panie. Co... -Krzywy uśmiech zamarł mu na ustach, gdy zobaczył wyraz twarzy
Foxa. - Co się stało?
-Wrócił -powiedział Fox. -On wrócił.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin