ŁUKASZ GÓRNICKI
DWORZANIN POLSKI
Najaśniejszemu Książęciu a najmożniejszemu w Krześciaństwie panu, Panu Zygmuntowi Augustowi z łaski Bożej Krolowi Polskiemu, Wielkiemu Księdzu Litewskiemu, Ruskiemu, Pruskiemu, Mazowieckiemu, Żmudzkiemu, i inszych wiela państw panu, i dziedzicowi Panu mojemu miłościwemu.
Szczęściu to Waszej Krolewskiej Miłości przyczyść sie musi, Najaśniejszy, a Miłościwy Krolu, iż za żadnego Polskiego Krola tak wiele uczonych ludzi w Polszcze nie było, jako za panowania W. K. M. a to zasię nie od szczęścia jest, ale właśnie z ręku twych krolewskich, iż ma Polska tyle ksiąg swoim językiem, ile sie ich pirwej nigdy nie najdowało. Albowiem gdyś to W. K. M. jął pokazować widomie światu, że miłujesz Koronę tę, hnet obrocili sie do tego ci, ktorym dał Bóg więcej umieć, aby Patryej swojej użyteczni byli, i jęli sie rzeczy poważnych pisać językiem polskim, nastała Biblia, nastały ine pisma, ktore pokazują drogę ludziom do dobrze czynienia; bo iż z głupstwa wszytki nieprawości rostą, jeśli pirwej nie wypurguje człowiek oczu umysłu swego, a nie będzie widział tej dobrej drogi, ktorą iść ma, nie jest rzecz można, aby kiedy sam z siebie przystojnie żyć mógł. Przeto wiele powinna Polska W. K. M. za tę jaśnie dobrotliwą chęć ku sobie. Czemu sie przypatrując i ja sługa W. K. M. a rozumiejąc, że to wszytko wieldze jest W. K. M. miło, czo kto dla narodu polskiego dobrym umysłem czyni, podjąłem nieco prącej, abych mu sie też czymkolwiek popisał. I zwyczajem starych onych, jako uczynił Grabią Balcer Castiglion, ktoregom ja Dworzanina po polsku wyrazić chciał, wypisałem rozmowy Dworzan W. K. M. Prądnickie. A iżeś W. K. M. i Księdza Maciejowskiego wysokich cnót, i Dworzan swych, ktore tu wspominam, godności był dobrze świadom, za czym wiara moja u ludzi około osobności ich ważniejsza być może, posyłam W. K. M. mojemu miłościwemu panu na piśmie te rozmowy, a posyłam tak, jako nie Orzechowskiego złotym, ale moim ołowianym piórem, wypisane być mogły. Wszakoż jeśliby sie ony podobały ludziom (czego ja sobie obiecować nie śmiem), nie mnie by za to, ale W. K. M. dziękować byli powinni; abowiem miłość W. K. M. przeciwko Rzeczypospolitej ku tej pracy mnie pobudziła, a dobrodziejstwo W. K. M. do tego mi pomogło, żem jej jakożkolwiek dokonać mógł. A Wasza Kro. M. nie pocztę jako jest mała od poddanego, ale chęć moję, jako jest wielka od sługi wdzięcznie przyjąć będziesz raczył. Przy czym uniżone, a wieczne me służby w miłościwą łaskę W. K. M. zalecam. Pisan w Tykoczynie ośmnastego dnia Lipca. Roku od narodzenia Pańskiego, Tysiącznego pięcisetnego sześćdziesiątego piątego.
W. K. M.
Najniszszy sługa
LukaszGórnicki
Była przypowieść u Grekow: tak żyj, jakoby tego nikt nie uczuł, żeś był na świecie. Którą przypowieść Plutarch szkaluje, i gani, a wywodzi, iż nikomu w tej ciemności żyć nic przystoi. Abowiem kto – prawi - cnotliwie, a mądrze żywie, ten w kącie nie siedząc i przykładem i pomocą użyteczny ludziom być może; a kto zasię źle a głupie, ten wżdy nie pokrywając swych niedostatków, swych chorób, na takowego człowieka trefić może, który ono wszytko uleczy i naprawi.
Jakoż jaw tej mierze s Plutarchem dzierżę i powiadam, iż tak mądremu, jako głupiemu uledz miedzy trupy nie przystoi, ale głupiemu (gdyż to jest pirwszy do mądrości stopień, chcieć się dać leczyć) do tego sie mieć trzeba, żeby za pokazaniem prostoty swej ludziom pozbył głupstwa, a mądremu zasię to należy, iżby omyślał dobre pospolite, a odnosząc za poczciwe sprawy sławę i pochwałę, nie szedł milczkiem s świata, jako nieme zwierzęta schodzą. Co gdy mnie często na myśl przychodziło, chociam tego nie widział w sobie, iżby rozum mój mógł być kiedy użyteczny ludziom; jednak, żeby została pamiątka jaka taka na świecie chęci mojej przeciwko narodowi swemu, a mógł sie wywabić ten, ktoryby i prostoty mojej poratował, i narodowi polskiemu uczynił posługę: wziąłem to przed się, abych Polskiego Dworzanina uczynił, wziąwszy go s ksiąg Gropha Balcera Kastigliona, ktore księgi on mądrze, uczenie, i wielką wymową napisał. Ale abych pisania tego mego dał sprawę, iż (podług mego baczenia) inaksze być nie mogło, tak niechaj wie każdy ten, kto na nie wezrzy. Iż Kastiglio pisał językiem włoskim, a pisał Włochom, których obyczaje są od naszych daleko rozne. Otóż ktoby to był chciał tak prawie jako stoi przetłumaczać persony włoskie, tak męszczyzn, jako i białych głow zachowując, mógłby był podobno mądry uczynić temu dosyć, ale ja prostak anim mógł, ani też mogąc, ważyłbym sie był tego: bo widzę, żeby to uszom polskim przyjemne nie było. Przeto nie tylko zaniechałem imion włoskich, a włożyłem polskie, i rozmowę tam tej podobną napisałem, ale też i wiele inych rzeczy włożyć-em nie chciał, jako hnet s przodku około gier (bo prooemium to jego, ktore on wziął z Oratora Ciceronowego służyć mnie nie mogło), jednych nie kładę, a drugie odmieniam: iż jednym grom u nas by nie rozumiano (gdyż o Tarantelli domowej Polak nic nie słychał), a drugie nie zejdą sie do tej rozmowy, gdzie białych głow nie masz. Gdzie tych mnie sie włożyć w dialog polski nie godziło, bo ani nasze Polki są tak uczone jako Włoszki, ani drugich rzeczy, ktore owdzie są, cirpieć by ich uszy mogły. Nuż de effeminatis czo on pisze, iż ten zły zwyczaj do nas nic przyszedł, szkoda go też było i wspominać. Zasię de duello i tego tak sie włożyć nie godziło, bo około bitwy w szrankach wszytko inaczej u nas, niż jest we Włoszech. Wiecem i to opuścił, czo on pisze della imitatione, iż ten mądry discurs nie służy jedno uczonemu Polakowi; bo ow drugi około języka Tuszkańskiego, więc disputatio, która ars jest misterniejsza jeśli pictura, czy statuaria, której u nas nie znają; nuż wspominanie mianowicie kilka osób francuskiego narodu, i wobec wszytkich Francuzów; i drugie drobiozgi tym podobne, których ja wyliczać nie chcę, widzi to każdy, żeby w polszczyznę żadną miarą wniść nie mogły; abo chociażby też i wniść mogły, tedy mądry czytelnik obaczy snadnie przyczynę, czemum ja tego abo owego nie włożył, abo czemum czo odmienił, abo też zasię dla czegom w drugich rzeczach jest od Kastigliona rozny. Wspomnię też tu i to, żem nie naznaczył Dworzaninowi, aby malować umiał, bo mi sie to widzi rzecz mało potrzebna; a też naszym Polakom, którzy delicatum palatum nie dawno mieć poczęli, nie szłoby to w smak, ktemu ważniejszy w tej mierze Cicero u mnie, który perfecto Oratori (któremu de fundo często mówić i pokazać, jako gdzie który grunt leży, a około czego jest roznica, przychodzi) malowania nic naznaczył.
Podźmyż dalej. U nas z okna nie miłują; u nas komedyj takich, jakie mają być, ani tragedyj nie masz, iżby to Polacy wiedzieć mogli (mówię o tych, którzy literas nie mają), co jest Histrio. U nas tego sposobu około maszkar, jaki jest we Włoszech, nie używają. U nas ślachta na skrzypicach, na piszczałkach nie grawa; a jeśli kto gra, tedy barzo rzadko. U nas nie wiedzą, jakie jest wszeteczeństwo francuskie s pany swoimi; a przeto tego w polskim wspominać mnie sie nie zdało. A gdy do facecyj przychodzi, tam sie wiele rzeczy zaniechało, wiele odmieniło; bo matto nato, abo owo, come puo esser egli dotto se non ha letto? żadnym sposobem tak w polszczyznie uśćby nie mogło. Zasię owo czo mówi Commessario Florentino delle pallote medicate, nie może być nikąska śmieszno teraz, kiedy złość ludzka takową wymyśliła przyprawę kulkam, iż nie tylko w ciele człowieczym, ktore ona zapali, ogień sie ugasić nie może, ale ani w drzewie.
Nuż owo, czo on za dziw kładzie a rzecz niepodobną ku wierze, aby na ledzie mógł ogień cić, żaden dziw nie jest, bo sie tego oczy nasze dosyć napatrzywają. Przymówkę też owę jednookiemu odmieniłem, bo mi się tak zdało lepiej, a zwłaszcza że on też s Cicerona wziął to inaczej. Potym na ostatku wtorej księgi tyka Kastiglio kunsztu onego, który uczynił Ricciardo Minutulo Catelli; i drugi wspomina, który Beatrice uczyniła swemu mężowi, ale mnie sie tego włożyć nie widziało, abowiem Bokaciusa chyba ci Polacy znają, którzy we Włoszech bywali. Zgoła niechaj to każdy wie, iżem ja Polakom pisząc, Polakom folgować chciał: przeto opuściłem siła rzeczy, ktore abo nie należały Polszcze, abo rzecz zatrudnić a poczciwe uszy obrazić mogły: zwłaszcza w trzeciej księdze, gdzie owo problema wspomina, czemu białe głowy pospolicie są na te łaskawe, którzy im odejmują florem virginitatis et e contra męszczyzni nie lubią tych białych głów, ktore są początkiem ich lasciwiej. Praeterea gdzie mówi, iż substantia non recipit majus nec minus, tom ja (chyba czo sie owo troszkę o kamieniu a o drewnie włożyło) opuścił, bo nie tylko sie to do polszczyzny nie zejdzie, ale i do włoszczyzny ledwo, chocia mają dialektykę pisaną językiem swym; takież też i owo argumentum, ktore wziął ex Aristotele zaniechało sie, co powieda, że mąż jest jako forma a biała głowa jako materia. Więc i owa disputatio wszytka de calido et frigido in viro et muliere, precz sie puściła, jako ta, którejem ja po polsku powiedzieć nie umiał, a tegom zasię nie chciał, czo on o mniszkach, abo o mnichach mówi, bo teraz mają księża tak wiele prażniku, iż go przysparzać im namniej nie trzeba; a mniszki zasię u nas już sie inaksze stały, niż pirwej były. Czo sie też tycze owej inwektywy na starce, i tej nikąska Polska nie potrzebuje, jako też i inych lasciwij, abo owego wspominania, jako sie Sokrates przeciwko Alcibiadowi zachował, o czym Plato in convivio de amore pisze. A iż ten jest obyczaj we Włoszech, że mężatkom męszczyzni służą, a u nas to nie przystoi, przeto wszytkiego tego musiałem nie włożyć, gdzie powieda del amor vero et falso, i jako który ma białagłowa poznać i co dalej mówi około miłości; abowiem chocia tam na tym miejscu dozwala mężatkom po jakąś przęckę miłować, a wszakoż snadźby owe słowa skazić mogły tę, któraby około poczciwości nie miała prawie ugruntowanego sumienia. Na ostatek czo owo mówi Perche que vivi spirti che escono per gli occhi etc. czo Kastiglio wziął s Platona i s Kommentarza Marsilii Ficini in convivium de amore, ex quarto capite orationis septimae, tegom ja tak nie kładł, jako tam stoi, bo by to dobrze nigdy nie było (mówię tak, jako rozumiem). Alem włożył to na tym miejscu, czo wniść mogło, i dać sie rozumieć. A może mi tego każdy wierzyć, żem w tej mierze chciał być skąpy, a nie tylko mi sie nie zda, abym mało około tej to miłości powiedział, ale mi sie tak widzi, że przyliż wiele, zwłaszcza wspominając owe białychglow chytre obyczaje; wszakoż nie wiem, by nasze Polki nie były w tym tak misterne, chocia nauki w sobie nie mają, jako kiedy Włoszki. A przeto nie one z mojej księgi chytrsze zostaną, ale sie męszczyzni niejako przestrzegą na chytrość wszelaką. Już do tego czo jest w czwartej księdze przychodzę, i powiedam, iż patrząc ja na te miejsca w autorzech, s których czo wziął Kastiglio, tak-em pisał, jako ku wyrozumieniu Polakowi najłatwiej było, gdyż sie sens jednaki w mojej, jako i w Grofowej rzeczy najduje; bo gdzie mówi pan Derśniak, że virtus doceri non potest, a pan Wapowski na to mu odpowieda; tam, to czo wziął Kastiglio ex Platonis Protagora, powiedziało sie troszkę inaczej, a owo zasię, il generar la bellezza nella bellezza, abo i owo drugie, Puo venir anchor ragionevolmente in fin al bascio, nie powiedziało sie dla tego, iż jest przysprosniejszym. I tak folgując ja nie tylko uszom, ale i językowi polskiemu, gdzie Kastiglio powieda, Perche lo influsso di quella bellezza quando e presente, dona mirabil diletto all'amante, et riscaldandogli il cuore, risueglia, et liquefa alcune virtu sopite, et congelate nell' anima, lequali etc. (czo wszytko wziął ex Phaedro Platonis, gdzie Plato mówi de pennis i przywodzi to simile o dziecęcych zębach, jako sie z boleścią wydzierają z dziąsł), wszytkiegom tego zaniechał; a nie telko tego, ale i przed tym, i po tym czo tam stoi, czo Kastiglio abo ex convivio de amore, abo ex Phaedro, abo i z inych miejsc wyciągnął, opuściłem; abowiem polski język tego wyrazić nie może, a nie tylko polski, ale i włoski tym terminom z Philozophiej nie zdoła, jako owemu potentia organica, tenebre materiali, bellezza astratta, więc la convenientia che hanno i fantasmi co'l corpo; bo to wszytko łacina jest, a nie włoszczyzna.
Item si rivolga in se stesso, czo wziął ex Platonis Alcibiade priore. Owa ja nie rozumiem, ktoby tak był sprosny, żeby nie baczył, iż takowe rzeczy przełożyć sie nijako nie mogły. A dla tego nielza było inaczej, jedno wżdy na kształt tego napisać czo takiego, a owe prośbę ominąć, gdzie mówi "Pero degnati signor d'udir i nostri prieghi: Infondi te stesso etc., bo polskie uszy nie mają tego gustum, żeby sie im to podobać miało; a gdyż sie Polacy i prośbą do świętych brzydzą, i chcą wszytko brać cieleśnie, słów, a nie sensu patrząc, pewnie żeby sie i tym barzo brzydzili, a mimo to, nie wiem jakoby to kto wyłożył, Facci scntir quelli odori spirituali, cho vivifican le virtu dell'intelletto etc. Tyło jest tej sprawy, którą ja o sobie daję około napisania po polsku Dworzanina, i przy tym stoję, iż libri del Cortegiano tak sie przełożyć nie mogą, jako Marsilius Ficiuns Platona przełożył. Wszakoż komu sie ten mój Dworzanin podobać nie będzie, oto ma Kortegiana Włoskiego, którego moja polszczyzna namniej nie zepsowała, niechajże go ku smaku swemu przełoży, a ja mu tego iście życzę, żeby mię sześcią set mil i dalej nazad zostawił i pokazał drogę, jako takowe rzeczy w polszczyznę wnosić sie mają.
Czego kiedy dowiedzie (w czym mu i to moje przetarcie drogi nie zawadzi), tedy to acz nic niechaj u niego uproszę, żeby mi odpuścił, iż Polaki, a nie Włochy w tym Dialogu mieć chcę, bo ci Polacy, jak sie dobrze do tej rozmowy godzą, jako kiedy Conte Lodovico da Canossa, abo Messer Federico Fregoso, abo il Magnifico Julian, abo Signor Ottavian Fregoso.
Więc go ani to niechaj nie obraża, iż te osoby, ktore są w Dialog wwiedzione wespołek wszyscy jednego czasu n dworu s sobą nie byli, abowiem nie tylko pan Wapowski na ten czas nie był dworzaninem, ale ani pan Kryski, ani drudzy, okrom pana Myszkowskiego, a pana Bojanowskiego; gdyż pan Kostka bawił sie księdzem Maciejowskim, i wielkim kosztem stał na jego dworze; wszakoż wszyscy ci znali sie s sobą pospołu, a chociażby sie też nie znali, tedy mi to było wolno, wtoczyć je w Dialog exemplo ludzi onych wielkich, którzy także czynili. A co drugiego, wspominam pana Jana Kochanowskiego, którego wirsze pod ten czas, gdy go ja wspominam, jeszcze sie były nie wsławiły, ale to nic, bo jednak rychło po tym pan Kochanowski wirsz pisać począł, a co parum distat, niliil distare yidetur. Taż też wymówka chcę aby mi służyła do tego, iżem kilka kunsztownych posług Jego Miłości pana Kaspra Zebrzydowskiego Kasztellana Rogozińskiego, a pana Krzysztopha Krupskiego Starosty Hrodelskiego na on czas przytoczył, kiedy sie były jeszcze nie stały, w czym wiem, iżem nie barzo zbłądził, bo i to czasów dzisiejszych wielokroć czynią uczeni ludzie. W tym bych był podobno zbłądził, kiedybym był dał Jego M. panu Ocieskiemu Kanclerski tytuł, abo panu Zebrzydowskiemu Kasztellański, bo tego czasu kiedy ja te rozmowy kładę, jeszcze tych oni tytułów nie mieli. Ale pan Kanclerz był Ochmistrzem u Krolowej starej, a pan Zebrzydowski dworzaninem u Krola °go M. dzisiejszego pana naszego. A tak mam za to, iż człowiek baczny wszytko to moje położenie i obmowę w dobre obróci, ani tego ganić będzie, iżem ja i tu i owdzie cożkolwiek swego przyłożył, napełniając te miejsca, którychem przestąpił, nie s Kastiglionem człowiekiem tak wielkim jako jest, na sztych sie kładąc. Ale już nie bawiąc sie dłużej do rozmowy namienionej podźmy, przy której chociam ja nie był, jednak o wszytkim mam wiadomość dostateczną, i powiem gdzie ona była, a s której przyczyny urosła.
***
Tuż u Krakowa jest rzeczka Prądnik, nad którą Samuel Maciejowski Krakowski Biskup i Kanclerz Koronny włoskim kształtem dom piękny zmurować kazał, jako dla wiela inych dobrych przyczyn, tak też dla tego, aby w tak osobnym kraju, jaki jest około Krakowa, miał miejsce, gdzieby postronne ludzi, a wielkich Królów posły czcić mógł. Abowiem mając on na sobie wielkie sprawy, dla których w jego domu u wszytkich gmachów drzwi zawżdy otworem stały, snadniej mógł na stronie, niż w mieście uczynić temu dosyć. A w tym nie szukał ani roskoszy żadnej, ani swej własnej chluby, którą sie przyrodzenie jego hydziło, ałe pomniąc sie być mało nie pirwszym Senatorem w Polszcze, pomniąc sie być urzędnikiem Koronnym, ustawicznie to omyślał, skądby Krol Jego M. cześć, a naród polski sławę u postronnych miał ludzi, ktore chwalebne jego staranie, izby tym łatwiej szło ku zamierzonemu kresu, natura macochą jemu nie była, ale taką matką, iż czo sobie człowiek jeden od niej żędać może, to wszytko jemu była dała hojną ręką. Miał urodę prawie pańską, twarz wdzięczną, a s której nicześ inego sędzić nie mógł, jedno szczyry umysł, a dobre serce, rozum ostry, nauki wiele, biegłości w rzeczach, dzielności w sprawach dosyć, czym wszytkim dobrze szafować umiał, bo w szczęściu nadętości, a w nieszczęściu upadłej myśli znać nie było. A czo najbarziej w człowieku chwalą, tak dzierzał na wodzy swe żądze, iż ani łakomstwa w nabywaniu, ani pustoty w dostatku, ani okrucieństwa we władzej, ani bezbożności na urzędzie, ani bezeceństwa w życiu, ani żadnej szkaradnej wady w nim znać ani słychać nie było. Więc ludzkość a senatorska powaga mądrze były złożone i usadzone, że rozeznać żaden nie mógł, czo czemu panowało. Owa był prawym panem, nie stąd, iż miał wiele, ale przeto, że sobie mógł i umiał roskazować. Ten tedy taki Biskup, Sokrates drugi, miał zawżdy około siebie zacne, uczone i dzielne ludzi, na czo kosztu ani starania nie litował, garnąc takie ku sobie, i wielkimi jurgielty wzywając, tak, iż dwór jego był jedną osobną szkołą rycerskich ludzi, s któremi żył, nie jako pan s sługami, ale jako ojciec s syny, mając s tego wielką roskosz, iż kto lata swe najlepsze u niego strawić chciał. A iż ustawicznie mieszkał u dworu, cisnął sie do tego czelnicjszy z dworzan każdy, aby był w domu księdza Maciejowskiego nie gościem, gdzie i było zawżdy czego słuchać, i miał plac człowiek pokazać to czo umiał w gromadzie onych osobnych ludzi, jakich tam pełno było, którzy wszyscy na pana swego patrząc i dziwując sie w nim tym tak wielkim Bożym darom: uczciwości, miary, dobroci, wstydu, świętobliwości, wzór z niego jednego, jako brał z onych pięci panien Zeuxis malarz kształt piękności, ustawicznie brali. I ktokolwiek jakiej jego cnoty, choć z daleka naśladować mógł, ten każdy abo wielkim człowiekiem urósł, abo w dziwnej miłości ludzkiej umarł; przeto i on cnotliwy Przerębski (który z domu Maciejowskiego na mniejszą pieczęć, a potym na Biskupstwo Chełmskie, a s tego na Arcybiskupstwo z wielką swą czcią i sławą wstąpił) był tak wdzięcznym u ludzi, iż ku wrodzonej cnocie swej, ku rozumowi, ku czujności, ku sprawie, która w nim wielka była, i ku inym dobrym przymiotom przyłączył był niektóre pana swego obyczaje. I gdzieby był żyw do tych czasów snadź by był mógł miłością tą, którą miał przeciwko Rzeczypospolitej, i podeprzeć nieco tych rzeczy, ktore znacznie, a widomie do ziemie lecą. Ale nie to jest rzecz przedsięwzięcia mego, wyliczać te, którzy s księdza Maciejowskiego szkoły ku wysokim stolicam i dostojeństwu przyszli; to tylko powiem, iż z onego Trojańskiego konia nic wyszło nigdy tak wiele mężnych żołnierzów, jako z domu księdza Maciejowskicgo dobrych cnotliwych i godnych ludzi.
Rychło tedy potym, kiedy Krol Jego M. po śmierci Krola Zygmunta świętej pamięci, ojca swego, na regiment Krolestwa Polskiego wstąpił, i do Krakowa przyjechał, ksiądz Maciejowski, prze nie barzo sposobne zdrowie na Prądnik odjechawszy, siedm albo ośm dni tam mieszkał. A gdy do niego często dworzanie, pan Kryski, pan Wapowski, pan AIexander Myszkowski, pan Derśniak, pan Bojanowski i mi zacni przyjeżdżali, trefiło sie raz, iż ksiądz Biskup po obiedzie u stołu siedząc (gdzie też był i Jego M. pan Stanisław Maciejowski, Kasztellan Lubelski), gdy ktoś karty wspomniał, powiedział: Azaby sie nie mogła naleść jaka ina krotochwila, nie ta ustawiczna, karty. Czemuby też kto nie wniósł owego obyczaju do nas, który jest we Włoszech, iż ślachta zacna polerując rozumy swoje wynajduje na biesiedzie gry rozumne i tych używa, w których sie nierówno więtsza pociecha i pożytek najduje a niżli w karciech; zaprawdę W. M. by to przystało, którzy świeżo z Włoch przyjeżdżacie, nie zaniechywać tych dobrych zwyczajów, ale owszem wieść do tego drugie, żeby sie ich imowali. Panie Kryski, ku W. M. ja mówię, któryś podobno lepiej niż kto iny włoskiej ziemi świadom, pokuś W. M. tego, a tak jakoś był powodem do Akademiej Padewskiej miedzy Polaki (jako ja mam sprawę), tak i tu niechajby sie takowe gry od W. M. poczęły. Masz oto W. M. rowne towarzystwo, pana Wapowskiego, pana Myszkowskiego, pana Derśniaka, którzy tego W. M. radzi pomogą. I Kostka mój, chocia młody, jednak w tej mierze może sie popisać nie grubie. Na to pan Kryski tak odpowiedział: Jako wiele inych obyczajów dobrych jest we Włoszech, Miłościwy księże, tak też ten, który ja barzo chwalę, iż ludzie zacniejszy mają tę zabawę pożyteczną ku obostrzeniu rozumu gry rozmowne, i barzobym ja temu rad, aby sie ich też u nas ludzie nie sprosni jęli. Ale do wynalezienia i podania rzeczy ludziom trzeba człowieka wziętego, iżby to, czo powie, szło w posłuch. Ja M. księże, iżem do tej doskonałości nic przyszedł, bespieczniej mi sie widzi, pomagać tego temu, który to naprzód wywrze, niż samemu być początkiem; abowiem to pewnie wiem, żeby sie takowe gry, gdziebym jaz nimi na harce wyjechał, w śmiech obróciły. A jeden pan Lupa Podlodowski, któremu sie jako Włoszy sami, tak rzeczy od nich wynalezione nie podobają, miałby wielką pogodę strofować to wszytko, cobym ja tu powiedział. A ja przed W. M. panem swym, nie chciałbym sie zle popisać, bo ledajako mówić, zeszłoby sie gdzie indziej, mnie zwłaszcza, który mądrze mówić nie umiem, ale przed W. M. żadną miarą. Pan Kryski M. księże (odpowiedział pan Lupa) ma ten obyczaj, chwalić wszytki rzeczy włoskie, a mnie ma za tego, jakobym wszytko ich ganić miał, aleja żadnemu kwoli chwalić tego nie będę, czo mi sie nie podoba. A do tych czasów jednak mało rzeczy u Włochów widzę, któreby były godne chwały, mówię o tych rzeczach, którychem świadom. Może być tam czo takiego, o czymem ja nie słychał, czo jeśli dobre będzie, rad pochwalę. I te tam wasze gry, panie Kryski, (jako je zowiecie) rozmowne, będali w sobie czo osobnego miały, nie tylko je wysławiać będę, ale sie ich i sam imę, jako ten, kogo gra nie mierzy. Tu powiedział pan Alexander Myszkowski: Znam to do siebie M. księże, że sie ni nacz nie godzę, ale jednak nie wiem czemu, jako nauka sama tak ci ludzie, którzy sie nią parają, są u mnie w wielkiej zci i powadze; ani owych chwalić mogę, którzy chczącz być widzem prawemi dworzany, na gardło księgam odpowiedzieli, tak iż zda sie im, żeby jednym stopniem niżej stąpić, i zaraz stanieć musieli gdzieby mieli dać to znać ludziom, iż sie uczyli kiedy. Czo jako przygany godno, zna to ten każdy, który jakiżkolwiek z nauki wziął pożytek, abowiem nie chcieć sie nauczyć tego, czego nie umiesz, i owszem mieć sie za mądrego, kiedyś głupi, jest to, być dobrze szaleńszvm niż ów, którego w klozie chowają. Czego ja uchodząc M, księże, wyznawani to przed W. M. panem swym, że nic nie umiem. a przy tym i to powiedam, żebym sie zawżdy rad czego nauczył. Wiec iż s takowy cli gier siła jeden wziąć sobie w głowę może, radbym, aby wola W. M. do tego przystąpiła, iżby sie pan Kryski s poczynania ich wymówić nic mógł, bo kiedy sie pan Wapowski, pan Kostka, pan Derśuiak rozumy swemi do tego przyłożą, wskrzesi sie z nowu ona ich Academia Padewska, ktorąś W. M. teraz wspominać raczył, a ze mnie gotowego jednego ucznia mają. Ku temu ksiądz Biskup powiedział: Jeszcze ja tego nie ganię, iż W. M. jako i pan Kryski nic o sobie nie dzierzysz, pod ten czas zwłaszcza, kiedy o ucznie, niż o mistrze trudniej. Ale to przedsię wiem, iżbyś W. M. tak dobrze, jako i pan Kryski, mógł w to trefić, a więcejbych chwalił tę ochotę, ktorąbyś W. M. w tej mierze pokazał, niż to rozumne nauki pokrywanie. Na ten czas pan Andrzej Kostka tak powiedział: Puściszli to W. M. Miłościwy księże, na one same, nie rychło sie na to zgodzą, kto będzie miał z nich te gry począć, aleby lepiej, żebyś to W. M. jednemu roskazał, bo kiedy to będzie, już sie żaden nie wymówi, a radniej będzie wolał, żeby jego rozumowi przyganiouo, niż aby go kto miał nazwać mało bacznym na łaskę W. Miło. a zwłaszcza, że też oto piąty pan Bojanowski przybył (a pan Bojanowski na ten czas prawie wchodził) i wiem pewnie, iż jeśli on nie będzie początkiem tych gier, tedy przedsię może im dać dobry przysmak trefnością swoją.
Powiedział zasię ksiądz Biskup: Dobrze Kostka, gdyś tego sam podał, trudniej tobie będzie, niż komu inemu s tego sie zedrzeć. Tobie to roskazuję, abyś począł, a swoje grę wynalazł. A pana Kryskicgo, pana Wapowskiego, pana Myszkowskiego, pana Derśniaka, pana Bojanowskiego proszę, aby toż uczynili. Tu hnet ozwał sie pan Wapowski mówiąc: Nie jest tu żaden z nas M. księże, któryby prośby W. M. bez wstydu wielkiego słuchać, a roskazania nie z dziwną chęcią, czekać miał. Przeto prosimy W. M. jako swego miłościwego pana, abyś nam tak, jako i panu Kostce roskazować raczył. Gdyż to W. M. po mnie mieć chcecie (odpowiedział ksiądz Biskup), tedy panie Wapowski, W. M. roskazuję, abyś wnet po Kostce grę swoje powiedział, a po W. M. pan Myszkowski, potym pan Derśniak, więc pan Bojanowski swoje wynajdzie, a pan Kryski zostanie na ostatek. A czyja będzie gra najpełniejsza, tę W. M. przed sie weźmiecie. A ty Kostka nie mnimaj, iżemci przodkować kazał, abych ciebie za najmędrszego rozumiał, ale dla tegom to uczynił, abyś nie musiał na zad zostawszy nic nie powiedzieć, jako sie to więc tym trefią, którzy dostatek rzeczy w głowie swej nie maja. Zatym pan Bojanowski powiedział: Nie wiem, czo ja mam naleść M. księże, nie straciłem nic, i nie rozumiejąc o czym gadka, boję się, aby to jaka chytra samołowka na mię nie była. Na to powiedział pan Lubelski: Nie tuszę, panie Bojanowski, aby kto W. M. tak łatwie oszukać mógł, w dobrejeś ćwiczon szkole. Ale przedsię, abyś wiedział czo to jest. Chciałby J. M. ksiądz Biskup, aby miasto grania kart wynalazł każdy z W. M. grę rozumną, na kształt owych naszych gier, jako bywają, abo o słomie, na czo dobra (jak nieboszczyk ksiądz Tomicki doświadczał dowcipu pacholąt swoich) abo owa druga: "Nie będzie jej ten pił, niechaj ją on pije" i inych takich jest wiele, jednoby wżdy troszkę foremniejszą wymacać. A gdy każdy swą powie, tedy obierze Jego M. ksiądz Biskup ku igrze tę, która sie będzie najlepsza J. M. widziała. Odpowiedział pan Bojanowski: Już ja rozumiem M. panie, o takowe gry mnie nie będzie trudno. Ku temu ksiądz Biskup rzekł: Czegoś ja inego, panie Bojanowski, od W. M. czekam, nie takowych gier prostaczkich. I rozumiem, że sie W. M. s swoją źle nie popiszesz! Ale ty Kostka, nie bawiąc sie zaczni. Zatym pan Kostka rzekł: Nagła to na mię M. księże, nielza, jedno mi sie do cudzej pomocy uciec, bo tak dobrej gry w swojej głowie nie najdę, jąkam raz we Włoszech słyszał. Ledwe tego domówił pan Kostka, kiedy przyszło pacholę dając znać, iż Komornik z listy od Krola J. M. przyjechał, ktore listy, gdy ksiądz Biskup wziął i przeczedł, iż sie wielkie rzeczy (jako to potym tajno nie było) w nich zamykały, zaraz wstać, a dla odprawy ich do komnaty (bo ta rozmowa na sali była) iść musiał, zostawiwszy na miejscu na swym J. M. pana Lubelskiego, i przykazawszy, aby każdy był roskazania jego posłuszen. Po odeściu księdza Biskupa roskazał pan Lubelski, aby pan Kostka, jako począł, mówił, który w te słowa powiedział: Mnie sie tak widzi M. panie, iż każdy z nas, jako w inych rzeczach, tak i około upodobania sobie człowieka, ma swe osobne widzenie, i dla tego częstokroć to bywa, iż czo jednemu jest barzo miło, to drugiego barzo mierzy. Ale w tym sie jeden z drugim każdy zgadza, iż mu to wieldze milo, czo sobie upodobał, przeto zbytnie miłości do serca przypuszczenie oszukiwa częstokroć zdanie nasze, tak barzo, że ten człowiek, którego miłujemy, zda sie nam jeden sam na świecie wszytkimi cnotami ubogacony, a bez wszelakiej wady. Lecz iż natury człowieczej me jest s to, aby skończone doskonałości w sie wziąć mogła, ani sie może naleść człowiek na świecie bez Ale musimy to znać k sobie przyszedszy, że sie omylamy barzo na swoim zdaniu, a iż straci każdy z nas, i rozum, i oczy, gdy w miłość zajdzie. A tak jabym chciał, aby ta nasza gra była, iżby każdy powiedział, którąby osobliwie cnotą chciał mieć ozdobionego tego człowieka, któregoby miłował. A gdyż bez przywary nikt nie jest, jakąby też tę w nim chciał widzieć. A stąd obaczymy, kto będzie umiał wynaleść chwalebniejsze i pożyteczniejsze cnoty, a sztuki godniejsze przezrzenia, i coby mniej szkodziły, i temu, który miłuje, i temu, kogo miłują. Gdy tak powiedział pan Kostka, obrócił sie Jego M. pan Lubelski do pana Wapowskiego i kazał, aby swoje powiedział, który tak począł: Nie śmiem twierdzić M. panie, aby mie, jakom na świecie, miłość nigdy nie dotknęła, ale też zasie ani tego powiedam, iżbym usilnie kiedy miłować miał. A jeśli mie kto pyta, dla czegom sie barzo wdać nie chciał, przeto, iżem widział tych wiele, ktore miłość nędzne, strapione, blade, smętne, wyschłe, a mało do ludzi podobne czyniła, na czo ja ze strachem patrząc i słysząc ich cięszkie wzdychanie, i ustawiczne lamenty ze łzami, jeśli mi kiedy gorętsza miłości iskra w serce weszła, hnetem sie wszytką siłą i rozumem o to starał, abym ją zgasił. Więc jako ci postawą swoją odwodzili mie od tego, abych nie miłował; tak potym zasic znałem drugie, którzy mie ku miłości barzo ciągnęli, a byli od tych strapionych we wszytkim rozni; abowiem chlubiąc sie oni s pięknej postawy, s kilku łagodnych słów swojej panny, nie telko przestawali na tym małym pokazie laski, ale też i niełaskę umieli więc sobie osłodzić, tak, iż wojnę, frasunk, gniew, niechęć, żarnowe, poswarek s panną miewali u siebie za rzecz przyjemną, a barzo wdzięczną, a dla tego szczęśliwszy niż szczęśliwi, takowi mnie sie zdali, abowiem jeśli niełaska tak wiele słodkiego dać im mogła, cóż łaska: Wierzę, iż im musiała dopiro tak niepomierną przynosić roskosz, jakiej nikt snadź wypowiedziećby nie umiał. A tak chciałbym ja, aby to dziś nasza gra była, iżby każdy powiedział, gdyby sie nań panna rozgniewać miała, jakąby chciał mieć przyczynę gniewu: iż jeśli tu kto z W. M. jest, który w takowym gniewie doznał smaku, wiem pewnie, że nie będzie zazrzał tego dobrego drugim, ale pewnie przyczynę jedne s tych, ktore tak przyjemny gniew czynią: a ja ledwe nie przyrzekę zajść troszkę głębiej w miłość s tą nadzieją, abym ja też te słodkość nalazł tam, gdzie drudzy gorzkość najdują. Barzo się ta gra wszytkim podobała okrom Jego M. pana Lubelskiego, który nie bawiąc się, ani tego rozbirając jako drudzy, panu Myszkowskicmu mówić kazał. A ten hnet powiedział tak: U mnie to barzo dziwna panie Wapowski, czoś W. M. o gniewie w miłości powiedział, jakoby drugim ludziom miał bywać miły. Prawda, iż bywa rozmaity, ale mnie jako żyw był barzo przykry, i nie rozumiem, czoby to za cukier miał być, któryby gi mógł osłodzić; lecz podobno wedle przyczyny, s której uroście, raz bywa przykry, drugi raz przykrzejszy, czegom ja obojga doświadszył, bo raz pomnie, iż sie była panna, którejcm służył, przeciwko mnie obruszyła, nie wiem jeśli s czyich plotek, czy sie jej tak samej zdało widzieć we mnie jakąś odmianę, a nie czałą wiarę przeciwko sobie, czo gdym ja poznał, tak-em w ten czas rozumiał, iż żadna boleść z moją boleścią nie miała porównać. A to mi sie zdała rzecz nacięszsza, cirpicć niewinnie, a mieć te serdeczną żałość, nie dla mego przewinienia; ale dla jej niedoskonałej miłości i wiary o mnie. Drugi raz zasię pomnię, żem ją był rozgniewał swoim jakimsi nietrefnym postępkiem, czo rozważając u siebie i znając ten jej gniew być słuszny, bo z mego przewinienia widziała mi sie ona pirwsza boleść jako nic przeciwko tej wtorej, i takem to najdował u siebie, że nie miała być na świecie cięszsza męka, jako ta, żeni widział za swym występkiem rozgniewaną twarz tego człowieka, któremum sie ja samemu na świecie wszelakim obyczajem podobać i zachować pragnął. Stąd tedy chciałbym, aby nastała gra nasza, iżby każdy powiedział, mając sie pogniewać s swą panną, s kogoby wolał, iżby urosła przyczyna gniewu, jeśli s siebie, czy s panny:
to dla tego, iżbyśmy naleść mogli, czo jest cięszszcgo, jeśli obrazić tego, kogo miłujesz, czy być obrażon od niego. Tu każdy patrzał na pana Lubelskiego, jeśliby na tej grze przestać chciał, ale pan Lubelski, nie dając nic znać po sobie, pana Derśniaka, aby mówił, upomniał, który odtąd swą zaczął: Ten świat moim zdaniem jest jako pospolita łaźnia, abowiem jako do łaźnie pospolitej kto wnidzie, ten musi cirpieć wiele niewczasów (gdzie jeden sie maże gorzałką z mydłem, drugi maścią od urazu; więc ten puszcza bańki, a ów zasię siecze sie winnikiem; zasię jeden woła zalej, a drugiby rad, żeby drzwi uchylono), tak tu na świat, kto sie urodzi, iż wchodzi nic na swą własną, ale na pospolitą dziedzinę, nielza mu inaczej, jedno przyjąć za dobre wszytko to, czo w kim przykrego, a przeciwnego sobie widzi. Więc czo w łaźni choroby cielesne przyczyną tego są, iż sie jeden maścią maże, a drugi bańki puszcza, to tu na świecie choroby duszne, jako jest łakomstwo, zbytnia chciwość dostojeństwa, gniew, rospusta, hardość, i ine, których jest silna liczba, przyczyną tego są, iż jeden drugiemu człowiek przykry być musi. Otóż przeciwko temu czo sie dzieje za skażeniem natury naszej od onego jeszcze jabłka, którego Adam niefortunnie skosztował, trudno czo mówić, i trudno temu człowiecza mądrość zabieżeć ma, żeby to w ludziech ustało. Ale gdzieby sie wszyscy ludzie na świecie na to zmówili, rozebrać po jednej między sie choroby duszne wszytki, iżby jedno Krolestwo było ludzi łakomych, a tam żeby sie już żadna ina choroba duszna nie najdowała; drugie Krolestwo samych marnotrawców; trzecie chciwych dostojeństwa; czwarte samych gniewliwych; piąte, niewstydliwych, i tak żeby szło rzędem, aż do wszytkich chorób. Radbych tu każdego z W. M. słyszał zdanie, w którymby kto królestwie s tych mieszkać chciał, i dla których przyczyn z jednemi ludźmi radniej, niż z drugimi przestaćby wolał. A tej gry czo jest za pożytek, powiem hnet, ale nie pirwej, aż sie każdy s powieścią swoją odprawi, bo na tym nieco należy.
Tu gdy przestał pan Derśniak, pan Lubelski panu Bojanowskiemu swoje zacząć kazał, który tak począł: Radbym, aby mi to było wolno M. panie, jako więc owo bywa w radzie, iż jeden na drugiego wotum zzwala, żebym ja też na jednę z tych gier zezwolić mógł, bo zaprawdę każda s tych ma w sobie dosyć krotochwile. Wszakoż abym ja porządku nie psował, tedy tak powiedam, iż ktoby chciał chwalić dwór dzisiejszego pana Krola J. M. (nie wspominając jeszcze samego cnot i osobnych a prawie Krolewskich przymiotów) mógłby to bez pochlebstwa powiedzieć, iż u żadnego Krześciańskiego Krola tak wiele czystych ludzi na kupie nie najdzie, a którzyby mimo rycerskie główne rzemięsło tak ćwiczeni w rozmaitych rzeczach byli, jako na dworze teraz pana naszego. A przeto są tego dobrze godni, aby je dworzany zwano, jako te, którzy umieją rozeznać, czo doskonałemu Dworzaninowi należy. Ale iż u inych dworów im kto najwszeteczniejszy, tym sie ma za najczystszego Dworzanina, aby w tym była widoma rozność, kto prawym jest Dworzaninem, a kto tego zacnego przezwiska nie godzien: Widziałoby mi sie M. panie, abyś W. M. obrał jednego s tych panów, a jemu to roskazał, iżby opisał i wymalował słowy doskonałego Dworzanina, a rospowiedział te wszytki przymioty i oddzielne przypadki, ktore temu służą, kogo prawym Dworzaninem zwać mamy; a w tych rzeczach, ktore sie będą zdały zdrożne a nieprzystałe Dworzaninowi, aby było każdemu wolno przeciw temu mówić. Kończył przedsię swoje rzecz pan Bojanowski, kiedy pan Lubelski przekaziwszy mu tak powiedział:
Mnieby sie ta gra barzo podobała. Ale mi idaie o to, żeście sie W. M. jeszcze nie wszyscy wyprawili; został pan Kryski, który nie powiedział gry swojej. A jeśli ja dobrze znam postawę jego, widzi mi się, że miał nam coś osobnego, a nad to, czo sie tu mówiło, powiedzieć. Wszakże to będzie na to lekarstwo. Czo był winien pan Kryski, to tu w tym zapłaci. Weźmiesz to W. M. na się, panie Kryski, opisać i wymalować słowy doskonałego Dworzanina. Czo tym ochotniej W. M. uczynisz, im to lepiej, niż kto iny rozumiesz, jako wiele na posłuszeństwie należy, gdzie ma być porządek. A komu sie czo inaczej, niż W. M, powiesz, będzie zdało, temu niech będzie wolno przeciwko W. M. mówić, tak, jako pan Bojanowski podał. Pan Kryski na on czas tak odpowiedział: I gry żadnej M. panie trefniejszej w mej głowie nie było i s tego zaprawdę radbym jakokolwiek zniknął, a to dla tego, iż widzę być rzecz zbytnie trudną, ani ja najduję tego baczenia w sobie, żebym wiedział, czo prawemu Dworzaninowi należy; a na to mi świadków nie trzeba, abowiem nie czyniąc ja tego, czo Dworzanin prawy czynić ma, może to każdy rozumieć, iż nie umiem, prze czo też zasłużyłem mniejszą przyganę, bo gorzej (bez wątpienia) jest, nie chcieć dobrze czynić, niż nie umieć. Czo gdy tak jest, nie wiem jaki pożytek tym panom, a W. M. krotochwilą z rosprawy mojej uróść może, chyba, żeby tak, iż nie wiedząc ja czo Dworzaninowi umieć i czynić przystoi, podobno wszytko będę kładł opak, a taką rzeczą poprawdzie może biesiada być, bo przeciwko mej powieści łatwie każdy najdzie czo mówić; gdzie, kiedybyś to był W. M. na tego włożył, któryby był temu zdołał i każdą rzecz dowodnie powiedał, nikłby mu sie był sporu trzymać nie ważył, a takby była gra mało trefności miała. Czemu iżeś snadź W. M. więcej folgował, i dla tego to brzemię raczyłeś na mię włożyć, zrzucić go s siebie ani mogę, ani chcę, abych sie nie sprzeciwił wolej W. M., ani ubliżył zdaniu, a rozsądkowi jego, który wielą stopni, niż mój jest wyszszy. Gdy tego pan Kryski domawiał, powiedział pan Myszkowski: Zda mi się, iżby lepiej jakąkolwiek s tych namienionych gier wziąć przed sie teraz, a tę osobną na jutro zachować dla tego, aby pan Kryski miał więcej czasu do namysłu a przygotowania, bo poprawdzie mówić s prędka, a nierozmyślnie o rzeczy takiej, nie jest to lada czo. Odpowiedział pan Kryski: Nie chce ja być panie, jako on, który rozebrawszy sie do koszule gorzej skoczył, niż póki skakał w kabacie. Wolę to już dziś odprawić, bo iżem na to nie myślił, samo mię to u wszech W. M. wymówi, i da mi tę wolność, że będę mógł, nie bojąc sie niczyjego strofowania mówić to, czo mi naprzód do ust przydzie. A przeto, abych tego brzemienia długo na sobie nie nosił, tak powiedam, iż w każdej rzeczy tak trudno naleść prawdziwą doskonałość, że sie zda, jakoby rzecz niepodobna, aby ją kto upatrzyć mógł, a to dla tego, iż każdy człowiek ma swoje około każdej rzeczy osobliwe zdanie: wiele tych najdzie, którym sie podoba człowiek żwawy, a takiego nazową biesiednym: drudzy ludzie radzi widzą cichego, skromnego niektórzy zasię barzej chwalą człowieka rzezwiego, pracowitego. A u inych wszytko to nic, jedno statek sam, a powaga ma przodek. I w kim to widzą, ten już u nich wielki człowiek: owa każdy i chwali i gani każdą rzecz, wedle swego zdania, a pokrywając zawdy przywarę płaszczem cnoty, a cnotę płaszczem jakiej nietrefnej sztuki, i krzcząc złe dobrem, a dobre złem (jako czo czego jest blisko) przezwiskiem, prosto tak, iż wszeteczny, hnet będzie nazwan bespiecznym: skromny melankolikiem: nikczemny dobrym: bezbożny mądrym, i tak o inych. Czo chocia tak jest, jednak ja to rozumiem, iż każda rzecz ma swoje doskonałość, choć jest skryta, a tę może uznać uciekszy sie do rozumu ten każdy, który w tej rzeczy, w której doskonałości szuka, jest biegły. Więc, iż prawda (jakom powiedział) częściuchno pokryto siedzi, a tego o sobie nie powiadam, żebym ją naleść, a na jaśnią wyciągnąć umiał, przeto nie mogę ja jedno także Dworzany chwalić, jacy mi sie najbarziej podobają, a s tem przestawać, czo mi sie podobniejszego do prawdy widzi wedle mego błahego zdania, przy którym będzie wolno każdemu zostać, komu sie dobrze będzie zdało, a komu też nie, zostać przy swym, kiedy będzie od mego rożne. Ani w tym sporu trzymać będę, żeby rozsądek mój miał być lepszy, niż czyj iny, abowiem nie telko każdemu z W. M. może sie tak zdać, a mnie inaczej, ale też i mnie samemu raz tak, drugi raz inaczej widzieć sie może. A tak przystępując do rzeczy. Ten Dworzanin, którego ja tu formować mam, chcę naprzód, aby sie w ślacheckim zacnym domu urodził, abowiem nie tak sromotna rzecz jest nieślachcicewi nie czynić spraw poczciwych, jako ślachcicewi, który jeśli namniej sstąpi s tej drogi, którą szli przodkowie jego, zostawi zmazę na domu na swym, a nie telko nie przybawi nic, ale straci i to, czo było nabyte, gdyż ślachectwo jest jako rospalona pochodnia, która objaśnia i kładzie przed oczy dobre i złe człowiecze sprawy, i pobudza, zapala ku cnocie tak bojaźnią niesławy, jako też nadzieją czci a chwały. Więc iż ta pochodnia nie rozświeca uczynków podłych ludzi, przeto nie mają oni pobidki do cnoty, ani bojaźni niesławy. I owszem zda sie im, iż nie powinni starać sie o to, aby w czym przodki swe przeszli, a ślachcicewi nie przystojna. rzecz sie widzi, nie przyść acz nic ku temu kresu, ku któremu przyszedł jego przodek. A dla tego bywa to niemal zawdy, iż w bitwie, abo na tych miejscach, gdzie ludzie czci dostawają, ślachcic sobie lepiej poczyna, i znaczniejszy bywa, niż nieślachcic. Abowiem natura w każdą rzecz wsiała ono skryte ziarno, ktore własność a moc tę, którą od przodka swego pirwszego ziarna wzięło, podaje temu ziarnu, ktore wypuszcza s siebie, i takie je czyni, jakie jest samo, czo widzimy nie telko w stadziech końskich, abo i inych zwierząt, ale też patrząc na drzewa, u których gałęzi zawdy są do pniaka a śniatu podobne, a jeśli sie kiedy odrodzą, to tam nie przyrodzenie winno, ale ogrodnik niedbały. Także sie też dzieje i w ludziech, którzy kiedy około wychowania mają dobre gospodarze, niemal zawdy są podobni tym, s których idą, i częstokroć je przechodzą. Ale jeśli ogrodnik dobry nie przystąpi, ćwiczenia nie będzie, tedy jako drzewo ogrodne w leśne sie obraca, a zwirzę rochmanne w dzikie, tak i człowiek prędko zdziczeje, i nigdy sie nie postanowi, wyjmując, na kogo natura, abo niebo dary swe rosypie. lako widujemy drugie ludzi, którzy nie zdadzą się, aby byli porodzeni, ale iż je Bóg swemi własnemi rękoma w formie ulał i ozdobił rozumem, wymową, urodą, kształtem, wdzięcznością, i szczęściem do ludzi, tak, iż czo jedno poczną, wszytko im dziwnie przystoi; abo też zasię, kogo na tym wszytkim fortuna skarała, jako sie rodzą drudzy tak nikczemni, tak niezgrabni, tak niewdzięczni, że nie może człowiek inaczej wierzyć, jedno, że je natura na pośmiech miedzy ludzie puściła. A tym takowym, jako dobre wychowanie, i ustawiczna pilność rzadko kiedy czo pomoże, tak zasię onym, ktore przyrodzenie hojnie nadało, równa praca to dać może, że je nad ludzie wysadzi. Acz i miedzy tym bywa pośrzodek, to jest ludzie ci, którzy pirwszych onych fortunnych nie doszli, a przed tymi zasię nikczemnymi siła mają, bo takowi średni pracą, pilnością, staraniem poprawić swego barzo mogą, i dowieść tego, iż wszystko, czo jedno poczną, będzie im przystało. Ale przedsię Dworzanin moj, mimo zacne urodzenie, chcę, aby był jednym s tych fortunnych, to jest, iżby miał nie tylko rozum wielki, urodę, udatność, kształt w ciele, twarz piękną a męską, ale też i przyjemność jakąś przyrodzoną, któraby go wdzięcznym do ludzi czyniła, tak, iż ktoby go jedno widział, zaraz i sam miłować musiał, i najdował gi być godnym łaski każdego wielkiego pana, bo za taką przyjemnością wszytki sprawy, wszytki postępki jego hnet ozdobniejsze, lhne droszsze, hnet chwalebniejsze będą.
Tu pan Bojanowski tak powiedział: Aby nasza gra szła tym torem, jako Jego Mość pan Lubelski naznaczył, tak to powiedam, iż Dworzaninowi nie zda sie mnie tak rzecz barzo potrzebna to ślachectwo, a kiedybym rozumiał być to rzecz nową w uszu Waszych Mosciow, przywiódł bym wiele ludzi na przykład, którzy urodziwszy sie w pirwszych zacnością domiech, sromotnie żyli, a zasię wiele nieślachciców, którzy cnotą swą uczynili zacne potomstwo swoje. A jeśliby sie to tak miało, jakoś W. M. powiedział, iż w każdej rzeczy jest ona skryta moc, a własność pirwowsianego ziarna, toćbyśmy wszyscy jednacy być musieli, gdyż z jednego przodka idziem, aniby był ślachetniejszy jeden, niż drugi. Ale iż jest ten rozdział miedzy nami, i stopnie miedzy stany, ja mnimam wiele inych przyczyn być do tego, miedzy któremi przyczynami widzi mi się, iż fortuna ma przodek, a ledwo to nie jej samej dzieło, bo widzimy, iż we wszytkich na świecie rzeczach roskazuje; a ma to sobie za igrzysko, podnieść kto sie jej podoba aż pod obłoki, człowieka niegodnego, nikczemnego, a zasię pogrążyć do dna, ledwe nie do piekła te, którzy byli godni wysokiej stolice. Więc co sie tycze szczęścia owych, którzy sie rodzą, hojnie od przyrodzenia nadani, jakoś W. M. powiedział: prawda to jest, i zgadzam sie w tym z W. M.; ale to wid...
leopardg