Orzeszkowa Pamiętnik Wacławy.txt

(1558 KB) Pobierz
Eliza Orzeszkowa

Pamiętnik Wacławy

Jutrzenka życia
I
Byłam w przeddniu opuszczenia zakładu naukowego, w którym przepędziłam lat om, a jako pensjonarka na wylocie stałam na stopie pewnej emancypacji i od kilku
tygodni otrzymałam przywilej posiadania osobnego malutkiego pokoiku.
W tym tedy osobnym pokoiku, wieczorem, siedziałam na niskim drewnianym stołeczku przed palšcym się w piecu ogniskiem. Patrzšc w płomień machinalnie, słuchałam,
jak z jednej strony dwięczał po szybach okien deszcz marcowy, z drugiej rój koleżanek moich wrzał ruchem i gwarem w odległych salach i korytarzach.
Ostatni to wieczór przepędzałam na pensji. Nie miałam już na sobie szkolnego munduru z zielonej wełnianej materii, ale ubrana byłam w bršzowy jedwabny szlafroczek,
delikatna koronka otaczała mi szyję i ręce, a na piersi wił się złoty łańcuszek pierwszy raz włożonego przeze mnie zegarka. Modny ten szlafroczek, koronki
i zegarek, wraz z karetš i służbš, przysłała mi matka moja, do której z pensji odjechać na wie miałam.
Ze wszystkich ładnych rzeczy, które mi przywieziono, najbardziej mię ucieszył liczny malutki zegareczek. Zostawał on czas jaki w prawdziwym niebezpieczeństwie,
bo otrzymawszy go co minutę prawie wydobywałam zza paska, otwierałam, obracałam na różne strony, cofałam, posuwałam niewinne od wszelkiego opónienia lub
popiechu wskazówki.
Przez cały dzień jednak, nabawiwszy się do syta cackiem, będšcym mi niby dyplomem na godnoć dorosłej panny, nie mylałam już o nim siedzšc wieczorem naprzeciw
ognia, a myl moja biegła w wiat nieznany, który nazajutrz miał się otworzyć przede mnš.
Nieznany? Zupełnie takim nie był on dla mnie. Widywałam go już w marzeniach moich, słyszałam o nim od starszych koleżanek, spotykałam go niekiedy we wspomnieniach
lat dziecinnych w domu rodziców spędzonych.
W owej chwili utonęłam całkiem w marzeniach. Zapomniałam o drewnianym stołeczku, na którym siedziałam, a wydało mi się, że fala jakich wód błękitnych,
kołyszšc się miękko, unosi mię kędy. . . kędy, skšd dolatujš do mnie akordy oddalonej muzyki i niewyrana wrzawa mnóstwa zmieszanych głosów. Przymknęłam
oczy i straciłam pamięć rzeczy, które mię otaczały. Splštane myli roiły się po mej głowie jak szybko mknšce motyle; nie było w nich cišgu ni ładu, a fala
marzeń niosła mię coraz prędzej w przestrzeń szerokš, promienistš, wonnš, pod stopy borów ciemnych, między zielone góry, strumieniami przerżnięte, wród
których wiedziałam, że stał piękny dom mojej matki.
I w jej objęcia naprzód rzuciły mię marzenia moje; zobaczyłam oczy mojej matki utkwione we mnie, a z czułociš i pocałunek jej na mym czole poczułam. Alici
trwało to tylko sekundę; fala unoszšca mię poruszyła się i wraz ze mnš zawisła nad jakim nie znanym mi a czarujšcym miejscem.
Żaden monarcha tego wiata nie posiada, żaden bajarz wschodni nie wynił w swych mitach takiego pałacu, takiego zamczyska zaczarowanej pięknoci, jakiego
obraz nosi w swej głowie każda dorastajšca pensjonarka. Ten pałac, to zamczysko, zbudowane z kryształu, tęcz i brylantów, to wiat, w który ma ona wstšpić.
Wszystko jest w tym wiecie: piękna suknia, złote cacka, ludzkie pochwały i oklaski, sala balowa, trwożny obraz miłoci, uboga chatka z mieszkańcami wzywajšcymi
litoci młodego serca, niewyrane przeczucia cierpień życiowych niby szare plamki na tle jaskrawym.
Fala, która mię unosiła z tych przeróżnych częci wielkiego obrazu, wybrała salę balowš i nad niš wraz ze mnš zawisła.
Nie wiedziałam dokładnie, jak ma wyglšdać w szczegółach sala balowa. Migotały przed mymi oczami tylko wspomnienia zabaw, jakie, małym dziecięciem będšc,
widywałam w domu u rodziców. Koleżanki moje, starsze ode mnie, a wracajšce z wakacji, opowiadały mi nieraz cuda o wieczorach i balach, do których przypuszczane
były jako prawie dorosłe już panny; w ostatnim roku pobytu na pensji czytywałam wiele powieci i z nich zaczerpnęłam wiedzy o wrzawie wiatowej.
Patrzšc w płomienie, które kołysały się w różne strony mnóstwem żółtych ognistych języków, zobaczyłam przestrzeń obszernš, zalanš eterycznš atmosferš wiatła
i woni.
Poród eteru tego wznosił się rój istot półludzkich, półfantastycznych. Byłam pewna, że to chór archaniołów. Zamiast w suknie zwyczajne odziane one były
w różnobarwne obłoczki, nad białymi twarzami miały zawieszone wieńce, a u piersi ich błyszczały diamenty nie tak przecie silnym blaskiem, jakim płonęły
ich rozradowane oczy. Istoty te brały się za ręce i wirowały w szybkim tańcu albo przechadzały się wolno pod cianami obwieszonymi smugami wiatła i szeptały
między sobš, a szept ich wydawał się podobnym do tego szmeru, jaki wydajš młode, listki brzozowego gaju poruszone wiosennym wietrzykiem.
Fala moja przestała się kołysać i wraz ze mnš stanęła porodku wiatłej przestrzeni. Poczułam zawrót głowy, bo chóry archaniołów zwróciły się w mojš stronę
i utkwiły we mnie oczy.
Zdawało się, że to olimpijskie zebranie pytało niespokojnie, ki m jest i jakim nowy do ich grona przybysz, a twarz mojš, postać, różowy obłoczek z gazy,
który mię okrywał, poddawało cisłemu rozbiorowi.
Mylałam, że zemdleję z pomieszania i trwogi, ale przykre uczucie to krótko trwało, bo postrzegłam między archaniołami ruch wielce dla mnie przychylny,
usłyszałam usta ich szepcšce pochwały na czeć moich oczu, włosów, kibici i sukni z różowej gazy. Poczułam rozkoszne łechtanie około serca, podniosłam
głowę z tryumfem i zaczęłam wraz z innymi wirować w szybkim tańcu po ziemi, która wyglšdała jak zwierciadło albo jak szyba wód spokojnych. Fala moja kołysała
się coraz żywiej i niosła mię coraz prędzej między tłum, który mię chwalił, w wir tańca odurzajšcego, aż zatrzymała się nagle, a na niej już nie ja jedna
stałam, ale stał obok mnie kto nieznany czy na wpół znany i patrzył na mnie dziwnymi oczami.
Czułam tylko na sobie to spojrzenie, bom go widzieć nie mogła. Ciężar niemiałoci i wzruszenia w dół mi kłonił powieki. Gdy nareszcie przemogła ciekawoć
i podniosłam oczy, zobaczyłam mężczyznę zupełnie podobnego do bohatera ostatniej czytanej przeze mnie powieci. Miał ten sam wzrost, te same włosy i oczy
i mówił do mnie te same słowa, jakimi powieciowy bohater przemawiał do swej bohdanki.
Wstyd mię ogarnšł niezmierny, poczułam chęć do ucieczki, zakryłam oczy dłońmi i zeskoczywszy z fali, która mię unosiła, znalazłam się siedzšcš na moim niskim
drewnianym stołeczku.
Parsknęłam głonym miechem i odjęłam dłonie od oczu.
II
Nade mnš pochyliła się dobrze mi znana głowa piastunki mojej, w czepcu nieżnej białoci, spod którego wyglšdały pasma włosów siwych, z oczami, które łagodnie
i rozumnie patrzyły zza okularów. Umiechnęłam się do kobiety, która od urodzenia mego aż dotšd nie odstępowała mię ni na dzień jeden, i patrzyłymy na
siebie przez chwilę. Wydało mi się, że w poczciwych oczach mojej piastunki malował się niepokój.
- O czym tak długo mylała, Waciu? - spytała siadajšc naprzeciw mnie na krzele.
- O pierwszym balu, na jakim się znajdę - odpowiedziałam bez wahania, bo nigdy żadnej myli nie taiłam przed dobrš kobietš.
W oczach piastunki mojej zdwoił się niepokój.
Smutnie skinęła głowš parę razy i rzekła:
- Złe jest, że w przeddzień wyjcia twego w wiat mylisz tylko o przyszłych balach. Wolałabym, aby o czym innym mylała.
Smutno mi się trochę zrobiło, gdy usłyszałam te słowa, i po chwili odrzekłam:
- Moja Biniu! (tak zwykłam była od dzieciństwa nazywać mojš piastunkę, której imię było Balbina), moja Biniu, po cóż mam odwracać myl mojš od wesołych
obrazów, gdy mi się one same nasuwajš przed oczy?
- Po co? - odparła Balbina - po to, aby nie napełniać sobie głowy mydlanymi bańkami, które choć błyszczš pięknie, ale prędzej czy póniej pęknš i zostawiš
po sobie samš pustkę.
Posłuchaj mię, Wacławo, a lepiej może zrozumiesz, co chcę powiedzieć.
Tu piastunka moja splotła ręce na szarej sukni i tak dalej mówiła:
- Osiemnacie lat temu, w tym samym pokoiku, na tym samym miejscu, na którym siedzisz w tej chwili, siedziała matka twoja o rok młodsza, niż jeste teraz,
i tak jak ty majšca nazajutrz opucić pensję. Obok niej siedziałam ja, bo wyhodowałam jš jak ciebie na moim ręku. Otóż matka twoja zamylona była także,
a gdym jš zapytała, o czym myli, odrzekła:
- "O pierwszym balu, na którym się znajdę." Wówczas zdawało mi się rzeczš bardzo naturalnš, że piękna i bogata panna, która z pensji w wiat wychodzi, myli
o balu. Ale gdy potem patrzyłam na życie twej matki, i lepiej może niż kto inny znajšc jej dobre i zarazem nieszczęliwe serce, nieraz z przywišzania do
niej gorzkimi zalewałam się łzami. Stšd to doszłam do przekonania, że le jest, jeli kobieta przygotowuje się do prz yszłoci, która jš czeka, mylami
o balach, i wolałabym, aby ty, Wacławo, w przeddzień wyjcia twego w wiat, o czym innym mylała.
Jakie majš być myli, którymi pragnęłabym, aby była zajęta, nie potrafię ci dokładnie powiedzieć, ale radzę ci, aby otworzyła list, który wczoraj otrzymała
od ojca twego, i raz jeszcze przeczytała go z uwagš.
Słowa te, wymawiane przez piastunkę mojš łagodnie i z oddwiękiem smutku w głosie, silne na mnie wywarły wrażenie. Rojenia wesołe pierzchły daleko, a gdym
podniosła zamylonš głowę, piastunki mojej nie było już przy mnie.
Sięgnęłam do kieszonki szlafroczka i wydobyłam z niej dwa listy: jeden był od matki mojej, drugi od ojca.
III
Mimo woli prawie po raz dziesišty już może przebiegłam oczami list matki. Zawierał on następne słowa:
Przedmioty do stroju potrzebne, które ci posyłam, sš przeznaczone dla tymczasowego twego użytku; po przybyciu do domu znajdziesz daleko więcej podobnych,
które przygotowałam dla ciebie z mylš, aby jak najwietniej mogła w wiat wstšpić. Całe sšsiedztwo moje jak też i liczni znajomi moi w miecie W. pałajš
ciekawociš poznania ciebie. Młode panny przeczuwajš w tobie niebezpiecznš...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin