Christie Agatha - Hercules Poirot 32 - Tajemnica gwiazdkowego puddingu (opowiadania).doc

(868 KB) Pobierz
Tajemnica gwiazdkowego puddingu

71

 

Agatha Christie

 

 

Tajemnica gwiazdkowego puddingu

 

przełożyła Krystyna Bockenheim

Tytuł oryginału: The Adventure of the Christmas Pudding


Przedmowa Agathy Christie

 

Tę książkę o bożonarodzeniowej uczcie można określić jako „Wybór szefa”. Szefem jestem ja!

Są tu dwa główne dania: „Tajemnica gwiazdkowego puddingu” i „Zagadka hiszpańskiej skrzyni” oraz wybór przystawek: „Szaleństwo Greenshawa”, „Sen”, „Popychadło”, i sorbet: „Dwadzieścia cztery kosy”.

„Zagadka hiszpańskiej skrzyni” to ulubiona sprawa Herkulesa Poirota. Uważa, że pokazał w niej najwyższą klasę! Z kolei panna Marple była zawsze zadowolona z przenikliwości, jaką wykazała się w „Szaleństwie Greenshawa”.

Moją słabostką jest „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”, ponieważ przywołuje w pamięci bardzo przyjemne święta mojej młodości. Po śmierci ojca matka i ja spędzałyśmy zawsze Boże Narodzenie z rodziną mego szwagra na północy Anglii. Dla dziecka były to wspaniałe święta! W Abney Halli nie brakło niczego. Ogród szczycił się kaskadą, strumieniem i tunelem pod drogą dojazdową. Świąteczny posiłek bywał gargantuiczny. Byłam chudym dzieckiem, z wyglądu mizernym, ale naprawdę krzepkim, zdrowym i nieustannie głodnym. Chłopcy z naszej rodziny i ja rywalizowaliśmy o to, kto z nas w świąteczny dzień zje więcej. Zupa z ostryg i turbot nie wzbudzały nadmiernego entuzjazmu, ale potem zjawiał się indyk, pieczony i gotowany, oraz olbrzymia polędwica wołowa. Chłopcy i ja jedliśmy wszystkie trzy dania! Potem rzucaliśmy się na pudding, babeczki, trifle* i wszelkie desery.

Po południu opychaliśmy się czekoladkami. Nigdy nie było nam niedobrze ani nie chorowaliśmy. Cudownie jest mieć jedenaście lat i być łakomczuchem!

Był to dzień radości ze względu na znajdywane rano w łóżku „pończochy”, kolędy, świąteczny obiad, prezenty i wyczekiwany finałowy moment zapalania świeczek na choince!

Jakże głęboką wdzięczność żywię dla miłych i gościnnych gospodarzy, którzy musieli ciężko pracować, by Boże Narodzenie było cudownym wspomnieniem nawet jeszcze na starość.

Pozwólcie mi więc zadedykować tę książkę pamięci Abney Hall - jego życzliwości i gościnności.

Wszystkim Czytelnikom tej książki życzę wesołych świąt.


Tajemnica gwiazdkowego puddingu

I

 

Niezmiernie żałuję - powiedział Herkules Poirot.

Przerwano mu. Wcale nie niegrzecznie. Łagodnie, zręcznie, raczej przekonując niż zaprzeczając.

- Proszę nie odmawiać bez namysłu, panie Poirot. To są poważne kwestie państwowe. Pańska współpraca zostanie wysoko oceniona w najwyższych sferach.

- Jest pan zbyt uprzejmy - skinął dłonią Poirot - ale naprawdę nie mogę podjąć się tego, o co pan prosi. O tej porze roku...

Pan Jesmond przerwał ponownie.

- Okres świąteczny - przekonywał - staroświeckie Boże Narodzenie na angielskiej prowincji...

Herkules Poirot wzdrygnął się. Myśl o angielskiej prowincji o tej porze roku nie pociągała go.

- Prawdziwa, staroświecka Gwiazdka! - podkreślił pan Jesmond.

- Nie jestem Anglikiem. W moim kraju Boże Narodzenie urządza się dla dzieci. Uroczyście obchodzimy Nowy Rok.

- Ach - odparł Jesmond. - Boże Narodzenie w Anglii jest wspaniałą imprezą i zapewniam pana, że w Kings Lacey zobaczyłby je pan w najlepszym wydaniu. To cudowny, stary dom. Jedno skrzydło pochodzi z czternastego wieku.

Poirot znowu się wzdrygnął. Myśl o czternastowiecznym angielskim dworzyszczu napełniała go lękiem. Zbyt często cierpiał w historycznych rezydencjach angielskich. Popatrzył z zadowoleniem na swoje wygodne nowoczesne mieszkanie z kaloryferami, tak zaprojektowane, by wykluczyć wszelkie przeciągi.

- W zimie - oświadczył stanowczo - nie opuszczam Londynu.

- Sądzę, że nie zdaje pan sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji - rzekł pan Jesmond i rzuciwszy okiem na swego towarzysza, zwrócił się ponownie do Poirota.

Drugi gość Poirota nie powiedział dotąd nic, oprócz oficjalnego powitania. Siedział teraz, wpatrując się w czubki swoich nienagannie wyczyszczonych butów z wyrazem krańcowego przygnębienia na śniadej twarzy. Był młodym człowiekiem, liczącym nie więcej niż dwadzieścia trzy lata i bardzo nieszczęśliwym.

- Tak, tak - odparł Poirot. - Oczywiście sprawa jest poważna. Rozumiem to w pełni. Mam wiele sympatii dla jego wysokości.

- Sytuacja jest niezmiernie delikatna - zapewnił Jesmond.

Poirot przeniósł swoje spojrzenie z młodego człowieka na jego starszego towarzysza. Gdyby ktoś chciał określić pana Jesmonda jednym słowem, brzmiałoby ono - dyskrecja. Wszystko wokół niego było dyskretne. Jego dobrze skrojone, ale nie rzucające się w oczy ubranie, miły głos dobrze wychowanego człowieka, rzadko wznoszący się ponad sympatyczną monotonię, jasnobrązowe przerzedzone na skroniach włosy, blada, poważna twarz. Herkulesowi Poirotowi wydało się, że znał już tuzin panów Jesmondów, a wszyscy wcześniej czy później używali tego samego zwrotu: „sytuacja jest niezmiernie delikatna”.

- Policja potrafi być bardzo dyskretna, jak pan wie.

Pan Jesmond potrząsnął głową stanowczo.

- Tylko nie policja. Aby odzyskać to, co chcemy, konieczne byłoby podjęcie postępowania w sądzie, a wiemy tak niewiele. Podejrzewamy, ale nie wiemy.

- Współczuję panom.

Mylił się, jeżeli sądził, że jego współczucie znaczy cokolwiek dla jego gości. Nie pragnęli współczucia, chcieli konkretnej pomocy. Pan Jesmond znowu zaczął mówić o urokach angielskiej Gwiazdki.

- Wie pan, prawdziwe, staroświeckie Boże Narodzenie zanika. Ludzie spędzają dziś święta w hotelach. Jednak prawdziwa angielska Gwiazdka, gromadząca całą rodzinę, z pończochami na prezenty, z choinką, indykiem, zimnymi ogniami. Bałwan za oknem...

W imię ścisłości Poirot przerwał.

- Żeby zrobić bałwana, potrzeba śniegu - stwierdził poważnie. - Nie można zamówić śniegu, nawet na angielskie święta.

- Rozmawiałem nie dalej niż dzisiaj z przyjacielem z instytutu meteorologicznego - rzekł pan Jesmond - i on powiada, że na te święta prawdopodobnie spadnie śnieg.

Powiedział coś niewłaściwego. Herkules Poirot wstrząsnął się jeszcze mocniej niż poprzednio.

- Śnieg na wsi! To byłoby jeszcze gorsze. Wielki, lodowaty, kamienny dwór.

- Wcale nie - odparł Jesmond. - W ciągu ostatnich dziesięciu lat wiele się zmieniło. Założono olejowe centralne ogrzewanie.

- W Kings Lacey jest centralne ogrzewanie? - spytał Poirot. Pierwszy raz objawił wahanie.

Pan Jesmond chwycił okazję.

- Oczywiście. Jest także ciepła woda. Kaloryfery w każdej sypialni. Zapewniam pana, drogi panie Poirot, że Kings Lacey jest zimą bardzo komfortowe. Mógłby pan nawet uznać, że jest tam za ciepło.

- To praktycznie niemożliwe.

Z długoletnią wprawą pan Jesmond badał delikatnie grunt.

- Mógłby pan ocenić okropny dylemat, przed którym stoimy.

Herkules Poirot skinął głową. Istotnie, problem był nie najłatwiejszy. Młody przyszły potentat, jedyny syn władcy bogatego i ważnego państewka, przybył do Anglii przed paroma tygodniami. Jego kraj przechodził właśnie okres niepokojów. Opinia publiczna, lojalna wobec ojca, którego sposób życia był stale tradycyjnie wschodni, miała wątpliwości co do młodszej generacji. Kaprysy księcia były zachodnie i budziły dezaprobatę.

Ostatnio jednak zapowiedziano jego zaręczyny. Miał poślubić kuzynkę, młodą kobietę, która choć wykształcona w Cambridge, starała się nie demonstrować we własnym kraju wpływów Zachodu. Ustalono datę ślubu i młody książę przyjechał do Anglii, przywożąc kilka znanych klejnotów rodzinnych, które miały zostać na nowo oprawione u Cartiera. Wśród nich był wyjęty ze staroświeckiego, ciężkiego naszyjnika bezcenny rubin, któremu słynni jubilerzy nadali modny szlif. Początkowo wszystko szło dobrze, ale zjawiła się przeszkoda. Należało się spodziewać, że młody człowiek, mający taki majątek i towarzyskie usposobienie, popełni kilka wesołych szaleństw. Na razie nikt go nie strofował. Uważano, że młodzi książęta muszą się zabawić. Zabranie aktualnej przyjaciółki na spacer na Bond Street i obdarowanie jej szmaragdową bransoletą lub diamentową broszką w nagrodę za przyjemność, jakiej mu dostarczyła, wydawało się księciu rzeczą naturalną i stosowną, podobnie jak fakt, że jego ojciec ofiarowywał cadillaki ulubionym tancerkom.

Książę jednak okazał się znacznie bardziej nieostrożny. Połechtany zainteresowaniem damy, pokazał jej rubin w nowej oprawie, a w końcu był tak niemądry, że uległ jej prośbom i zgodził się, by go włożyła, tylko na jeden wieczór!

Dalszy ciąg był krótki i smutny. Dama odeszła od stolika, żeby przypudrować nos. Czas mijał. Nie wróciła. Opuściła lokal innymi drzwiami i znikła. Najgorsze było to, że rubin w nowej oprawie znikł razem z nią.

Tak przedstawiały się fakty, których ujawnienie miałoby fatalne konsekwencje. Rubin był czymś więcej niż tylko klejnotem, miał wielką wartość historyczną, a okoliczności jego zniknięcia sprawiły, że nadmierny rozgłos mógłby spowodować bardzo poważne konsekwencje polityczne.

Pan Jesmond nie należał do ludzi, którzy przedstawiliby te fakty prostym językiem. Zasypał je lawiną słów. Poirot nie wiedział, kim właściwie był pan Jesmond. Spotykał już takich Jesmondów w swojej karierze. Nie było jasne, czy jest powiązany z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, Spraw Zagranicznych czy z jakąś tajną służbą. Działał w interesie wspólnoty. Rubin musiał zostać odnaleziony.

A pan Poirot, jak utrzymywał delikatnie pan Jesmond, był właśnie tym człowiekiem, który miał to zrobić.

- Tak, to możliwe - przyznał Poirot. - Jednak niewiele może mi pan powiedzieć. Sugestia, podejrzenia... wszystko to za mało, żeby zacząć.

- Chwileczkę, panie Poirot, na pewno nie przekracza to pana możliwości.

- Nie zawsze odnoszę sukcesy.

Była to tylko fałszywa skromność. W głosie Poirota można było usłyszeć, że podjęcie przez niego misji jest synonimem powodzenia.

- Jego wysokość jest bardzo młody. Byłoby smutne, gdyby całe jego życie legło w gruzach z powodu młodzieńczej nieostrożności.

Detektyw spojrzał życzliwie na przygnębionego młodzieńca.

- Młodość ma swoje prawa - dodał mu odwagi. - Dla zwykłego człowieka takie sprawy nie mają większego znaczenia. Dobry papa płaci za wszystko, rodzinny prawnik pomaga wywikłać się z kłopotów, a młody człowiek zdobywa doświadczenie i wszystko kończy się jak najlepiej. W takiej sytuacji jak pańska to naprawdę trudne. Zbliżające się małżeństwo...

- Właśnie. O to chodzi. - Młodzieniec odezwał się po raz pierwszy. - Widzi pan, ona jest bardzo, bardzo poważna. Bierze życie bardzo poważnie. Poznała w Cambridge wiele wzniosłych idei. Chce szerzyć oświatę w moim kraju. Tworzyć szkoły i wiele innych rzeczy. Wszystko w imię postępu, rozumie pan, w imię demokracji. Mówi, że nie będzie tak jak za czasów mego ojca. Naturalnie spodziewa się, że będę miał w Londynie rozrywki, ale nie dopuszczę do skandalu, gdyż tego nie zniesie. Widzi pan, ten rubin jest bardzo, bardzo znany. Ma za sobą długą historię. Wiele rozlanej krwi - niejedna śmierć!

- Śmierć - powiedział Poirot, patrząc w zamyśleniu na pana Jesmonda. - Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie?

Pan Jesmond wydał szczególny dźwięk, jak kura zamierzająca znieść jajko, a potem zastanowił się.

- Ależ nie - powiedział dosyć sztywno. - Jestem pewny, że nic podobnego nie wchodzi w rachubę.

- Tego nie może być pan pewny. Niezależnie od tego, kto ma teraz kamień, jest wiele innych osób, które go pożądają i nie zawahają się przed niczym.

- Nie sądzę - odparł pan Jesmond jeszcze bardziej sztywno - żebyśmy musieli uciekać się do takich spekulacji. To zupełnie bezcelowe.

- Ja - oświadczył Herkules Poirot, nagle stając się bardzo cudzoziemski - ja osobiście badam wszystkie możliwości, podobnie jak politycy.

Pan Jesmond przyjrzał mu się z powątpiewaniem. Zebrawszy się w sobie, powiedział:

- Cóż, mogę przyjąć, że ustaliliśmy wszystko? Pojedzie pan do Kings Lacey?

- A jak uzasadnię swój przyjazd?

Pan Jesmond uśmiechnął się z głębokim przekonaniem.

- To będzie bardzo łatwe do zaaranżowania. Mogę pana zapewnić, że wszystkim wyda się to zupełnie naturalne. - I dodał: - Przekona się pan, że Laceyowie to przemili ludzie.

- A nie oszukał mnie pan, mówiąc o tym olejowym centralnym ogrzewaniu?

- Nie, naprawdę nie - wydawało się, że Poirot zranił uczucia pana Jesmonda. - Zapewniam pana, że znajdzie pan tam wszelkie wygody.

- Tout comfort moderne* - mruknął Poirot do siebie. - Eh bien* - powiedział. - Zgadzam się.


II

 

W czasie gdy Poirot rozmawiał z panią Lacey przy wielkim gotyckim oknie, przyjemna temperatura w długiej bawialni wynosiła dwadzieścia stopni. Pani Lacey trzymała w rękach robótkę. Tym razem nie był to jednak haft krzyżykowy ani wyszywane na jedwabiu kwiaty. Zamiast tego mozoliła się nad obrębianiem ścierek. Szyjąc, mówiła cichym, pełnym zadumy głosem, który Poirot uznał za bardzo uroczy.

- Mam nadzieję, że spodoba się panu nasze świąteczne przyjęcie, panie Poirot. Zebrała się tylko rodzina. Moja wnuczka i wnuk z przyjacielem, i Bridget, która jest moją cioteczną wnuczką, i kuzynka Diana, i David Welwyn, nasz bardzo stary przyjaciel. Po prostu rodzina. Ale Edwina Morecombe twierdziła, że o to właśnie panu chodzi. Staroświeckie Boże Narodzenie. Nic nie mogłoby być bardziej staroświeckie niż my! Mój mąż żyje wyłącznie przeszłością. Lubi, żeby wszystko było dokładnie tak, jak w czasach, kiedy był dwunastoletnim chłopcem i przyjeżdżał tu na wakacje.

Uśmiechnęła się do siebie.

- Wciąż jest tak samo: choinka i porozwieszane pończochy, zupa z ostryg i indyk - dwa indyki, gotowany i pieczony - i pudding z pierścionkiem i guzikiem starego kawalera, i tak dalej. Nie wrzuca się już do puddingu sześciopensówek, ponieważ nie są z czystego srebra. Ale są wszystkie tradycyjne desery, różne rodzaje suszonych śliwek, migdały i rodzynki, kandyzowane owoce w imbirze. Och, to brzmi jak katalog Fortnuma i Masona!

- Pobudza pani moje soki trawienne, madame.

- Przypuszczam, że do jutrzejszego wieczoru wszyscy będziemy mieli okropną niestrawność. Dziś nie ma zwyczaju jadać tak dużo, prawda?

Przerwały jej głośne okrzyki i wybuchy śmiechu, dobiegające zza okna. Wyjrzała na zewnątrz.

- Nie wiem, co oni tam robią. Przypuszczam, że bawią się w jakąś grę. Zawsze obawiałam się, że nasze Boże Narodzenie będzie nudzić tych młodych ludzi. Tak jednak nie jest. Wręcz przeciwnie. Wprawdzie mój syn i córka, i ich przyjaciele wymądrzają się trochę na temat świąt. Mówią, że to wszystko bzdury, za wiele zamieszania i że byłoby znacznie lepiej pojechać gdzieś do hotelu i potańczyć. Ale młodsze pokolenie uważa święta za bardzo przyjemne. Poza tym chłopcy i dziewczęta w wieku szkolnym są zawsze głodni, prawda? Uważam, że w tych szkołach muszą ich głodzić. Ostatecznie wiadomo, że dziecko w tym wieku je tyle, ile trzech silnych mężczyzn.

Poirot zaśmiał się.

- To niezwykle uprzejme ze strony pani i jej męża włączyć mnie w ten sposób do rodzinnego grona.

- Och, oboje jesteśmy zachwyceni. A jeśli stwierdzi pan, że Horace jest trochę szorstki, proszę nie zwracać uwagi. Ma już taki sposób bycia.

To, co jej mąż powiedział naprawdę, brzmiało: „Nie rozumiem, dlaczego chcesz, by jeden z tych przeklętych cudzoziemców plątał się tu w czasie świąt. Czemu nie może przyjechać kiedy indziej? Nie mogę znieść cudzoziemców! Dobrze, dobrze, wiem, że wcisnęła go nam Edwina Morecombe. Chciałbym wiedzieć, co ona ma z nim wspólnego? Dlaczego sama nie spędza z nim świąt?

- Ponieważ, jak dobrze wiesz, Edwina zawsze jedzie do Claridge’a - odparła pani Lacey.

Mąż popatrzył na nią przenikliwie.

- A może jesteś niespokojna, Em?

- Niespokojna? - pani Lacey szeroko otworzyła niebieskie oczy. - Ależ nie. Dlaczego miałabym się niepokoić?

Stary pułkownik Lacey zaśmiał się gromko.

- Nie dałbym za to trzech groszy, Em - powiedział. - Kiedy wyglądasz bardzo niewinnie, masz coś na myśli.

Rozpamiętując te sprawy, pani Lacey ciągnęła:

- Edwina mówi, że może potrafiłby pan nam pomóc... Zupełnie nie wiem jak, ale według niej poratował pan kiedyś jej przyjaciół w podobnej sytuacji. Ja... a może nie wie pan, o czym mówię?

Poirot patrzył na nią zachęcająco. Pani Lacey dobiegała siedemdziesiątki, była prosta jak struna, miała śnieżne włosy, różowe policzki, błękitne oczy, zabawny nosek i stanowczy podbródek.

- Jeśli mogę coś zrobić, będę naprawdę ogromnie szczęśliwy. Chodzi, o ile rozumiem, o niefortunne zaślepienie rnłodej dziewczyny.

Pani Lacey przytaknęła.

- Tak. To niezwykłe, muszę... a właściwie chcę mówić z panem na ten temat. Mimo wszystko jest pan kimś obcym...

- I do tego cudzoziemcem - wtrącił Poirot ze zrozumieniem.

- To prawda, ale może to ułatwia sprawę. W każdym razie Edwina sądzi, że może pan wiedzieć coś - jak to wyrazić - coś użytecznego o młodym Desmondzie Lee-Wortleyu.

Poirot zatrzymał się na chwilę, podziwiając pomysłowość pana Jesmonda i łatwość, z jaką wykorzystał lady Morecombe dla osiągnięcia własnych celów.

- Rozumiem, że ten młody człowiek nie ma zbyt dobrej reputacji? - zaczął delikatnie.

- Doprawdy nie! Ma bardzo złą reputację! Ale to nie ma znaczenia, jeżeli Sarah jest nim zainteresowana. Mówienie dziewczętom, że mężczyzna ma złą opinię, nie przynosi żadnego pożytku, prawda? To... to je tylko zachęca!

- Ma pani rację w stu procentach.

- Za moich czasów - ciągnęła pani Lacey - (o Boże, to już tak dawno!) ostrzegano nas przed młodymi ludźmi pewnego typu i, oczywiście, to wzmagało nasze zainteresowanie i chęć zatańczenia z nimi albo znalezienia się sam na sam w ciemnej oranżerii - zaśmiała się. - Dlatego nie pozwoliłam Horace’owi zrobić niczego, na co miał ochotę.

- Proszę mi powiedzieć - rzekł Poirot - co panią naprawdę niepokoi.

- Nasz syn zginął na wojnie - odparła. - Synowa zmarła przy urodzeniu Sarah, więc dziewczynka była zawsze z nami i wychowywaliśmy ją sami. Może wychowywaliśmy ją niemądrze - nie wiem. Uważaliśmy jednak, że trzeba zostawić jej maksymalnie dużo swobody.

- Sądzę, że to rozsądnie. Nie można sprzeciwiać się postępowi.

- Nie można - potwierdziła pani Lacey. - Tak to właśnie rozumiałam. A dzisiejsze dziewczęta robią takie rzeczy.

Poirot spojrzał pytająco.

- Można powiedzieć, że Sarah zaprzyjaźniła się z paczką złotej młodzieży. Nie chodzi na tańce, nie pokazuje się tam gdzie trzeba, nie chce bywać w towarzystwie. Zamiast tego ma dwa paskudne pokoje w Chelsea, gdzieś nad rzeką, nosi takie dziwne rzeczy, jak to oni lubią, czarne pończochy albo jaskrawozielone. Bardzo grube pończochy. (Zawsze uważałam, że muszą drapać!) Chodzi nie umyta i nie uczesana.

- Ça, c’est toutfait naturelle* - powiedział Poirot. - Taka jest teraz moda. Wyrastają z tego.

- Tak, wiem. To mnie nie martwi. Ale widzi pan, ona jest zajęta tym Desmondem Lee-Wortleyem, a on ma naprawdę bardzo złą opinię. W większym czy mniejszym stopniu utrzymuje się z zamożnych dziewcząt. Najwyraźniej szaleją za nim. Był bliski poślubienia panny Hope, ale jej rodzina oddała ją pod sądową kuratelę czy coś w tym rodzaju. Naturalnie to właśnie chce zrobić Horace. Powiada, że musi ją chronić. Ale ten pomysł mi się nie podoba. Przecież mogą uciec razem do Szkocji, Irlandii czy Argentyny, czy gdzie indziej i tam pobrać się albo żyć bez ślubu. Nie będą się przejmować postanowieniem sądu. A przecież nie o to nam chodzi, prawda? Szczególnie kiedy rodzi się dziecko. Wtedy trzeba ustąpić i pozwolić im na ślub. A potem prawie zawsze, jak mi się wydaje, po roku lub dwóch następuje rozwód. Dziewczyna wraca do domu i zwykle po paru latach wychodzi za mąż za kogoś tak miłego, że aż nudnego, i stabilizuje się. Gorzej, gdy w grę wchodzi dziecko, ponieważ nie jest obojętne, czy wychowuje je ojczym, choćby nawet był miłym człowiekiem. Nie, uważam, że lepiej załatwić to tak jak za moich młodych lat, kiedy pierwszy ukochany dziewczyny był kimś nieodpowiednim. Pamiętam, że przeżywałam wielką miłość do młodego człowieka, który nazywał się... zaraz, jak brzmiało jego imię? - To dziwne, że zupełnie nie pamiętam, jak się nazywał! Nazwisko chyba było Tibbitt. Młody Tibbitt. Oczywiście mój ojciec wymówił mu dom, on jednak zapraszał mnie na zabawy i chodziliśmy razem tańczyć. A czasem wymykaliśmy się i siedzieliśmy na dworze lub jeździliśmy z przyjaciółmi na pikniki. Oczywiście to było bardzo podniecające, miało smak zakazanego owocu i cieszyło nas ogromnie. Ale żadna z nas nie posuwała się tak daleko jak dzisiejsze dziewczęta. A potem, po jakimś czasie, pan Tibbitt zbladł i zniknął z moich uczuć. I wie pan, kiedy zobaczyłam go po czterech latach, byłam zdziwiona, co mogłam w nim widzieć! Wydał mi się taki nieciekawy. Niby błyskotliwy, ale nie umiał prowadzić ciekawej konwersacji.

- Zawsze wydaje się, że w młodości wszystko było lepsze - zauważył sentencjonalnie Poirot,

- Wiem. To nieznośne, prawda? Nie powinnam pana nudzić. Mimo to nie chcę, żeby Sarah, która jest kochaną dziewczyną, poślubiła Desmonda Lee-Wortleya. Ona i David Welwyn, który jest teraz u nas, byli zawsze przyjaciółmi, bardzo się lubili i mieliśmy z Horace’em nadzieję, że pobiorą się, kiedy dorosną. Ale oczywiście ona uważa go teraz za nudnego i jest zupełnie zafascynowana Desmondem.

- Nie bardzo rozumiem, madame. Ten Desmond Lee-Wortley mieszka teraz tu, u państwa?

- To moja robota - odparła pani Lacey. - Horace był zdania, że trzeba zakazać jej widywania go. Oczywiście, w czasach Horace’a ojciec czy opiekun mógł pójść do mieszkania młodego człowieka z pejczem. Horace chciał zabronić mu wstępu do domu i zakazać dziewczynie spotykać się z nim. Wytłumaczyłam mu, że to zupełnie niewłaściwa postawa. „Nie - powiedziałam - zaproś go tutaj. Będziemy go mieli na święta w rodzinnym gronie”. Oczywiście mąż oświadczył, że zwariowałam! „W każdym razie spróbujmy, kochanie - powiedziałam. - Niech zobaczy go w naszym gronie i w naszym domu, bądźmy dla niego uprzejmi i mili, a może wyda się jej mniej interesujący!”

- Uważam, że coś w tym jest, madame. Pani punkt widzenia jest bardzo mądry. Bardziej niż pani męża.

- Cóż, mam nadzieję, że tak jest - powiedziała pani Lacey z powątpiewaniem. - Na razie nie bardzo to wychodzi. Ale też jest tu dopiero parę dni.

Na jej pomarszczonych policzkach nagle pokazały się dołeczki.

- Muszę się panu z czegoś zwierzyć. Nie mogę oprzeć się uczuciu sympatii dla niego. Nie sądzę, żebym naprawdę go lubiła, ale wyczuwam jego urok. Tak, rozumiem, co Sarah w nim widzi. Jestem jednak starą kobietą i mam wystarczająco dużo doświadczenia, żeby zdawać sobie sprawę, że to zupełny nicpoń. Nawet jeśli lubię jego towarzystwo. Choć sądzę - dodała pani Lacey z zadumą - że chłopiec ma parę zalet. Zapytał, czy mógłby sprowadzić tu siostrę. Przeszła operację i była w szpitalu. Powiedział, że przykro jej byłoby zostać w lecznicy przez święta i chciał wiedzieć, czy nie sprawiłoby kłopotu, gdyby zabrał ją do nas. Oświadczył, że będzie jej nosił posiłki i zajmował się nią. To chyba dosyć miłe z jego strony, prawda, panie Poirot?

- Wskazuje to na rozwagę, która wyraźnie nie pasuje do jego charakteru.

- Och, nie wiem. Można przejawiać uczucia rodzinne, a jednocześnie polować na bogatą dziewczynę. Sarah będzie bardzo zamożna, nie tylko dzięki temu, co jej zostawimy - tego oczywiście nie będzie tak wiele, ponieważ większość pieniędzy przejdzie wraz z posiadłością na mego wnuka, Colina. Jej matka była jednak bardzo majętną kobietą i Sarah odziedziczy wszystkie pieniądze po niej, kiedy skończy dwadzieścia jeden lat. Teraz ma dopiero dwadzieścia. Nie, jednak uważam za miłe ze strony Desmonda, że troszczy się o siostrę. I wcale nie stwarza pozorów, że ona jest kimś nadzwyczajnym. Dziewczyna jest stenotypistką. Zdaje się, że pracuje jako sekretarka gdzieś w Londynie. Dotrzymał słowa i nosi jej posiłki. Oczywiście nie zawsze, ale często. Myślę więc, że ma także zalety. Mimo wszystko jednak - oświadczyła pani Lacey z determinacją - nie chcę, żeby Sarah za niego wyszła.

- Z tego, co słyszałem i co mi powiedziano, wynika, że byłaby to katastrofa.

- Sądzi pan, że byłby w stanie jakoś nam pomóc?

- Uważam to za możliwe - odparł Poirot - ale nie chciałbym obiecywać zbyt wiele. Tacy mężczyźni bywają sprytni, madame. Proszę jednak nie rozpaczać. Coś da się zrobić. W każdym razie podejmę wszelkie wysiłki, choćby tylko w podzięce za to, że pani zaprosiła mnie na te święta.

Ro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin