www-apokalipsa-info-pl_swiadectwa_trzy_wizje_piekla-htm_rb4nfbfd.pdf

(402 KB) Pobierz
538323343 UNPDF
 
 
według
 
 
 
Do piekła i z powrotem
 
Przytoczone poniżej wizje­sny Św. Jana Bosko dotyczące piekła, są wyjątkami z książki p.t.: „Sny i wizje Św. Jana Bosko", 
Wydawnictwo Salezjańskie 1990 r., Imprimatur Ks. Biskup Rozradowski. Wizje te miały charakter nadprzyrodzony, gdyż to Pan 
Bóg przemawiał do Św. Jana Bosko, co sam Święty zresztą nieraz podkreślał i za takie zostały uznane przez Kościół Święty. Sen o 
piekle wywiera straszne i przerażające wrażenie. W czasie jego trwania kierują ks. Bosko bezpośrednio moce z nieba. Prawda w nim 
przedstawiona jest jasna i konkretna. Kto go gruntownie przestudiuje i dobrze się nad nim zastanowi, przestanie mówić lekceważąco 
o grzechu i piekle. Przewodnik wytyczył dokładnie ks. Bosko linię demarkacyjną, poza którą nie istnieje ani miłość, ani przyjaźń, ani 
żadna pociecha. Rozciąga się jedynie rozpacz tych, którzy postępowali za głosem zepsutego świata. W niedzielę wieczorem 3 maja 
1868 r., w uroczystość Opieki św. Józefa, ks. Bosko wznowił opowiadanie serii snów, z których uprzednio zwierzył się swoim synom 
duchowym i wychowankom.  
   
   
   
Św. Jan Bosko:  „Pragnę wam opowiedzieć nowy sen, który głęboko przeżyłem. Jest to podsumowanie tych widzeń, o których mówiłem wam w ostatni 
czwartek i piątek, a które tak okropnie mnie wyczerpały. 
  
Jak już wam wspomniałem, w nocy 17 kwietnia, obrzydliwa ropucha o mało mnie nie połknęła. Po jej zniknięciu jakiś głos przemówił do mnie:  Dlaczego im tego nie 
mówisz?  Zwróciłem się w kierunku tego głosu i ujrzałem dystyngowaną osobę, stojącą przy moim łóżku. Mając poczucie winy wobec swoich chłopców z powodu 
dotychczasowego milczenia wobec nich, zapytałem: A co mam im powiedzieć ?  
  
Wszystko to, co widziałeś i słyszałeś w swoich ostatnich snach; i to, czego chciałeś się dowiedzieć; i to, co zobaczysz jutro w nocy!  Po tych słowach postać zniknęła. 
538323343.011.png 538323343.012.png
  
Wszystko to, co widziałeś i słyszałeś w swoich ostatnich snach; i to, czego chciałeś się dowiedzieć; i to, co zobaczysz jutro w nocy!  Po tych słowach postać zniknęła. 
  
Cały następny dzień spędziłem z myślą o czekającej mnie strasznej nocy. Kiedy nadszedł wieczór, nie miałem odwagi położyć się do łóżka. Sama myśl o nocnych 
koszmarach napełniła mnie strachem. Wreszcie, choć z wielkimi oporami, udałem się na spoczynek. 
  
Chciałem odwlec moment zapadnięcia w sen, dlatego oparłem poduszkę wysoko o szczyt łóżka i leżałem w postawie pół siedzącej. Byłem jednak tak zmęczony, że 
natychmiast usnąłem. Ta sama osoba, widziana przeze mnie poprzedniej nocy, natychmiast znalazła się przy boku łóżka. (Ksiądz Bosko często nazywał ją  Człowiek w 
czapce ). 
  
Wstań i pójdź za mną!  ­ powiedział. 
Usłuchałem go i podążyłem za nim.  
Dokąd mnie zabierasz?  ­ spytałem. 
  
To nieważne. Sam zobaczysz. Zaprowadził mnie na rozległą, bezkresną równinę. Była to prawdziwa pustynia bez żadnych oznak życia. Nie zobaczyłem tam ani jednego 
drzewa, ani żadnego potoku, czy żywej duszy. Widniały jedynie resztki zżółkłej i wyschniętej roślinności. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję i co miałem tu robić. 
Przez moment straciłem nawet z oczu swojego przewodnika i ogarnął mnie lęk, że samotny zginę. W końcu ujrzałem jednak swoich przyjaciół: ks. Rua, ks. Francesia i 
resztę, jak zbliżali się w moim kierunku. Westchnąłem z ulgą i zapytałem: Gdzie jestem?  
  
Chodź ze mną a sam się dowiesz!  
  
Dobrze, pójdę z tobą . 
  
Przewodnik prowadził, a ja w milczeniu podążałem za nim. Wreszcie ujrzałem jakąś drogę.  
  
A teraz dokąd? ­ zapytałem przewodnika. 
Tędy ­ odpowiedział krótko. 
   
Szeroka droga  
  
Weszliśmy na drogę szeroką, piękną i doskonale wybrukowaną. Droga grzeszników gładka, bez kamieni, a na jej końcu ­ przepaść piekła (Syr 21,10). Wzdłuż jej 
poboczy ciągnął się wspaniały żywopłot, przeplatany cudnymi kwiatami. Najczęściej róże wychylały swoje główki z zielonego pasa płotu. Na pierwszy rzut oka droga 
wydawała się równa i wygodna. Wszedłem na nią bez najmniejszych podejrzeń, lecz bardzo szybko zauważyłem, że prawie niedostrzegalnie pochylała się ku dołowi. 
Chociaż nie dostrzegłem stromości, czułem, że posuwam się tak szybko, jak bym unosił się w powietrzu. Rzeczywiście, coś mnie niosło tak, że nogami prawie nie 
dotykałem ziemi. Przez głowę przemknęła mi myśl o powrocie: 
Będzie chyba długi i mozolny. 
  
Jak wrócę do Oratorium ­ zgnębiony zawołałem głośno. 
  
Nie martw się ­ rzekł. ­ Wszechmocny sprawi, że wrócisz. Ten, który prowadzi cię tutaj, potrafi zapewnić ci powrót. 
Droga wciąż biegła w dół. W czasie tego schodzenia wzdłuż ukwieconych poboczy, pełnych róż, uświadomiłem sobie, że wielu oratorianów, a także innych nieznanych 
mi chłopców postępowało za mną. Nagle znalazłem się pośród nich. Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał na ziemię. Jakaś niewidzialna siła 
wlokła go jednak dalej i wciągała do przepaści podobnej do ziejącego pieca. 
  
Dlaczego ci chłopcy upadają? ­ zapytałem towarzysza. Pyszni sidło na mnie skrycie nastawiają, ... umieszczają pułapki na mojej drodze (Psi 39,6). 
Przypatrz się dokładniej ­ odparł. Uczyniłem wedle jego słów. Dookoła ujrzałem pułapki. Jedne na samej ziemi, inne na wysokości oczu, a wszystkie doskonale 
zamaskowane. Chłopcy, nieświadomi niebezpieczeństwa, wpadali w sidła.  
   
Oratorium ­ sala lub dom przeznaczony do modlitwy.   
  
Potykali się o nie, przewracali się w zamieszaniu na ziemię, koziołkując rękami i nogami w powietrzu. Jeśli czasem udało im się stanąć na nogi, jakaś niewidzialna siła 
ciągnęła ich ku otchłani. Niektórym sidła zaciskały się na głowie, innym na szyi, rękach, ramionach, nogach. W każdym l wypadku prędzej czy później zwalali się na 
ziemię. Sidła ukryte tuż przy samej ziemi, było bardzo trudno zauważyć, ze względu na ich delikatne i cieniutkie nitki niby pajęczyna. Zdawało się, że są bardzo kruche i 
niegroźne. Ku mojemu zdziwieniu każdy z chłopców, który |się w nie zaplątał, upadał na ziemię. 
  
Spostrzegając moje zdziwienie, przewodnik powiedział: 
  
Wiesz, co to jest?  
  
Rodzaj włókna utkanego z siatek odpowiedziałem. Nie, to niby nic ­ powiedział ­ to po prostu ludzki wzgląd. 
  
Na widok tak wielkiej liczby chłopców schwytanych w sidła, zapytałem: Dlaczego, aż tylu dało się w nie wplątać? Kto ich powala na ziemię?  
  
Podejdź bliżej, a zobaczysz ­ powiedział mi. Podszedłem, lecz nie zauważyłem nic szczególnego.  
  
Patrz dokładniej ­ nalegał. 
  
Podniosłem jedną z pułapek i silnie pociągnąłem. Poczułem mocny opór. Zacząłem się z nią mocować jeszcze zdecydowaniej, a ponieważ nie trzymałem nici właściwie 
naciągniętych, nie wiem, kiedy sam uwikłałem się w sidła, upadłem i czułem, że lecę w dół. Nie stawiałem dużego oporu i wkrótce znalazłem się w wejściu do 
olbrzymiej, strasznej czeluści. Zatrzymałem się, bo nie miałem najmniejszej ochoty dostać się do jej wnętrza. Nici podciągnąłem ku sobie. Tylko trochę się poddały i to 
przy wielkim wysiłku z mojej strony. Szamotałem się dalej, a po chwili ukazał się ogromny i ohydny potwór, trzymający w szponach sznur, do którego przyczepione 
były wszystkie sidła. To on nieustannie ściągał w dół tych wszystkich, którzy dostali się w sidła. Nie spróbuję w żadnym wypadku zmierzyć moich sił z jego ­ 
pomyślałem sobie. Na pewno bym przegrał. Zwyciężę go znakiem Krzyża Świętego i aktami strzelistymi. 
  
538323343.013.png 538323343.014.png 538323343.001.png
  
Powróciłem do swojego przewodnika. Już wiesz teraz, kto to ­ rzekł mi. Tak, doskonale wiem. To przecież sam szatan!  
   
Noże  
  
Przy dokładniejszych oględzinach sideł zobaczyłem, że każde nich ma napis: pycha, nieposłuszeństwo, zazdrość, nieczystość, kradzież, obżarstwo, lenistwo, złość i 
jeszcze inne. Rozglądnąłem się wokół siebie, by sprawdzić, który grzech najczęściej i najwięcej usidlał chłopców. Okazało się, że najbardziej niebezpiecznym, to 
nieczystość, nieposłuszeństwo i pycha. Wszystkie trzy wiązały się ściśle ze sobą. Inne sidła czyniły także wielkie spustoszenie i zło, lecz najwięcej dwa pierwsze.  
  
Pilnie obserwując wszystko wokoło ujrzałem, że wielu chłopców biegnie szybciej od innych. 
  
Skąd ten pośpiech? ­ zapytałem. Ci wpadli w sidła ludzkich względów. Rozejrzałem się jeszcze dokładniej wokoło i zaobserwowałem między sidłami rozrzucone noże. 
Jakaś opatrznościowa ręka tam je umieściła, dzięki nim można się było uwolnić. Jedne dość znacznych rozmiarów symbolizowały rozmyślanie i pozwalały bez trudu 
zniszczyć sidła pychy. Inne nieco mniejsze oznaczały czytanie duchowe. Dwa specjalne miecze wyrażały nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu, a zwłaszcza 
częstą Komunię Świętą i nabożeństwo do Matki Bożej. Młotek to Spowiedź Święta. Na kilku mniejszych nożach widać było napisy: nabożeństwo św. Józefa, św. 
Alojzego i innych świętych. Przy pomocy tych środków wielu chłopców, którzy mieli dobrą wolę, potrafiło uwolnić siebie z poniżającej niewoli. 
  
Niektórzy, o dziwo, zupełnie bezpiecznie przechodzili wśród wszystkich zasadzek. Udawało się to im wspaniale, ponieważ jakoś umiejętnie obliczyli czas sideł i mijali 
je, zanim wprawiały się w ruch. 
   
Mozolna droga po cierniach  
  
Mój przewodnik zadowolony, że wszystko należycie zauważyłem, prowadził mnie dalej drogą wzdłuż żywopłotu oplecionego różami. Lecz w miarę posuwania się, róże 
stawały się rzadsze, a na ich miejsce wystawały coraz gęstsze ciemię. Płot, przedtem cały utkany z zieleni, wyglądał wysuszony, cały spalony przez słońce, bezlistny i 
ciernisty. Zeschnięte gałęzie z płotu leżały teraz rozrzucone wzdłuż drogi, zaśmiecając ją zupełnie i czyniąc nie do przebycia. Doszliśmy do wąwozu, którego strome 
zbocza nie pozwalały zobaczyć, co krył na samym dnie. Droga, wciąż opadająca, stała się jeszcze bardziej nierówna, pożłobiona koleinami, zawalona skalnymi głazami. 
Straciłem łączność z moimi chłopcami. Większość opuściła ten niebezpieczny szlak i poszła innymi ścieżkami. 
  
Kontynuowałem sam swoją wędrówkę, lecz im dalej się posuwałem, tym droga stawała się mozolniejsza i bardziej spadzista. Kilkakrotnie zachwiałem się, aż wreszcie 
upadłem. Leżałem wyczerpany, aż znowu nabrałem sił. Mój przewodnik podpierał mnie parę razy lub też pomagał przy wstawaniu. Czułem, jak moje stawy się 
rozchodziły, a kości trzaskały. Dysząc z wysiłku, powiedziałem przewodnikowi: 
  
Dobry człowieku, moje nogi nie poniosą mnie już ani kroku Stanowczo nie mogę iść dalej . 
  
Ale on bez słowa odpowiedzi w milczeniu szedł dalej. Z trudem wlokłem się za nim. Widząc, jak okropnie się pocę z powodu ostatecznego wyczerpania, zaprowadził 
mnie na małą polankę przy drodze. Usiadłem, nieco odpocząłem i poczułem się trochę lepiej. Z tego punktu zobaczyłem dopiero, że droga przez nas przebyta 
wyglądała stroma, poszarpana i najeżona różnymi kamieniami. o wiele jednak straszniejszy widok roztaczał się przed nami. Z przerażeniem musiałem zamknąć oczy.   
  
Zawróćmy ­ błagałem. ­ Jeżeli pójdziemy dalej, to jak z powrotem dostaniemy się kiedykolwiek do Oratorium? Przecież tej stromiźnie nie damy rady!  
chciałbyś, bym cię tu zostawił samego, skoro doszliśmy aż tak daleko? ­ poważnie zapytał przewodnik. 
  
Wystraszyłem się tej groźby i prawie z płaczem zawołałem: A cóż ja bym tu począł bez twojej pomocy? A zatem, chodźmy!  
   
Budynek  
   
Ruszyliśmy dalej. Droga stała się do tego stopnia spadzista i pokiereszowana, że prawie niemożliwością było stać prosto. I wtedy na samym dole tej przepaści, przy 
wejściu do ciemnej doliny, oczom naszym ukazał się wielki budynek. Jego potężne odrzwia, mocno zamknięte, znajdowały się naprzeciwko drogi. Gdy wreszcie 
dotarłem do samego dołu, zabrakło mi tchu od duszącego żaru. Tłusty, zielonkawy dym, na przemian z czerwonymi błyskami, wydobywał się z tych potężnych murów, 
które majaczyły groźnie jak najwyższe góry. 
  
Gdzie jesteśmy? Co to jest? ­ zapytałem przewodnika.  
  
Czytaj napis na odrzwiach, a dowiesz się. Ujrzałem wówczas następujące słowa: Miejsce, gdzie nie ma zbawienia. Wiedziałem już, że jesteśmy u bram piekła. 
Przewodnik prowadził mnie wokół tego straszliwego miejsca. Od czasu do czasu, w różnych odstępach, ukazywały się odrzwia z brązu podobne do pierwszych, a na 
każdym widniał napis o takiej lub podobnej treści: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! (Mt 25,41). Każde 
drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone (Mt 7,19). 
  
Chciałem zanotować je w' swoim notesiku, lecz przewodnik powstrzymał mnie: Nie ma potrzeby. Wszystko to masz w Piśmie Świętym. Niektóre z tych zdań zdobią 
nawet twoje krużganki. Zapragnąłem powrócić do Oratorium. Próbowałem nawet cofnąć się, lecz mój przewodnik nie zwracał uwagi na moje wysiłki. Po 
wyczerpującej wędrówce, poprzez dolinę niekończącego się parowu, ponownie znaleźliśmy się na dnie przepaści, na wprost pierwszego portalu. Przewodnik nagle 
zwrócił się do mnie. Zdenerwowany i zdziwiony skinął na mnie, bym usunął się na bok. Patrz ­ powiedział. 
   
Chłopcy na drodze ku potępieniu  
  
Przerażony zobaczyłem w oddali, jak ktoś zlatywał po ścieżce w dół z szaloną szybkością. Gdy się znalazł bliżej, mogłem­ go rozpoznać: to był jeden z moich 
chłopców. Jego włosy sterczały zjeżone na głowie, lub rozwiewały się na wietrze. Ramionami wykonywał ruchy, jak by znajdował się w wodzie i próbował utrzymać się 
na jej powierzchni. Chciał się zatrzymać, lecz nie mógł. Uderzając o kamienie, spadał coraz szybciej. 
  
Pomóżmy mu, zatrzymajmy go ­ wołałem, wyciągając swe ręce na próżno w powietrze. 
  
Zostaw go ­ odparł przewodnik. Dlaczego?  
  
538323343.002.png 538323343.003.png 538323343.004.png
  
Czy nie wiesz, że straszliwa jest Boża sprawiedliwość? Myślisz, że potrafisz kogoś zatrzymać, kto ucieka od Jego gniewu?  
  
W międzyczasie młodzieniec obejrzał się, jakby chciał się upewnić, czy Boży gniew jeszcze go ściga. W chwilę potem upadł gwałtownie, przewracając się na same dno 
parowu i uderzył z siłą w brązowy portal, jak gdyby on był najlepszym schronieniem w jego obłędnej ucieczce. 
  
Dlaczego oglądał się z przerażeniem do tyłu? ­ zapytałem. 
  
Ponieważ Boży gniew przenika bramy piekieł, by dosięgnąć i dręczyć nieszczęśnika nawet w samym środku ognia piekielnego!  
  
Gdy chłopiec uderzył w bramę, otwarło się natychmiast z głuchym zgrzytem chyba z tysiąc drzwi wewnętrznych, jakby naciskała je z niewidoczną a niepojętą siłą 
bardzo gwałtowna, niepowstrzymana wichura. Wśród ogłuszającego trzasku otwierały się brązowe odrzwia, znajdujące się od siebie w pewnej zauważalnej odległości, 
ale z błyskawiczną szybkością jedne po drugich. Gdzieś daleko ujrzałem coś, jak by otwór pieca, który wypluwał ogniste piłki w momencie, gdy ów młodzieniec, wpadł 
do środka. I tak, jak szybko się otwarły, tak też gwałtownie zatrzasnęły się z hukiem. Znowu próbowałem zapisać nazwisko nieszczęśliwego chłopca, lecz przewodnik i 
tym razem mi na to nie pozwolił. Zaczekaj ­ rozkazał ­ i patrz!  
  
Trzech innych moich wychowanków, nieprzytomnie przerażonych, z rozpostartymi ramionami spadało w dół jeden po drugim, jak potężne głazy. Zaobserwowałem, że 
ich ciała także uderzyły o wejściową bramę. W ułamku sekundy rozwierała się i ona i tysiąc drzwi wewnętrznych. Bezkresny korytarz wessał trójkę chłopców przy 
akompaniamencie zanikającego echa. Potem drzwi znowu się zatrzasnęły. W międzyczasie inni chłopcy spadali w dół za nimi. Widziałem nieszczęśnika, którego w dół 
wrzucili źli koledzy. Inni wpadali sami, lub złączeni ramionami z innymi. Każdy na swoim czole miał nazwę popełnionego przez siebie grzechu. Wołałem i krzyczałem 
nawet w momencie jak upadali, lecz nie słyszeli mnie. Znowu otwierały się drzwi z hukiem podobnym do grzmotu i zatrzaskiwały się z głuchym dudnieniem. Zapanowała 
martwa cisza! 
   
Przyczyny potępienia  
  
Złe towarzystwo, złe książki i grzeszne nawyki ­ tłumaczył mi mój przewodnik ­ są najczęstszym powodem wiecznego odrzucenia. Pułapki uprzednio widziane 
doprowadzały rzeczywiście chłopców do ruiny. Na widok sporej liczby idących na zatracenie, krzyknąłem niepocieszony: Jeżeli, aż tylu z naszych chłopców tak 
kończy, to pracujemy daremnie. Jak można zapobiec tym tragediom?  
  
To stan, w którym się obecnie znajdują ­ odparł mój przewodnik. Poszliby tam niechybnie, jeżeliby teraz umarli. 
  
Pozwól mi zatem zapisać ich nazwiska, bym mógł ich ostrzec i skierować znowu na drogę do Nieba. 
  
Czy ty naprawdę wierzysz, że ktokolwiek z nich poprawi się po twoim ostrzeżeniu? Być może, że zrobi ono wrażenie na niektórych, lecz prędko o nim zapomną, 
mówiąc: Przecież to był tylko sen. I staną się jeszcze gorsi. Inni przekonani, żeś ich nie zdemaskował, będą przystępowali do Sakramentu Pokuty, ale bez głębszej 
pobożności, ot po prostu z nawyku. Jeszcze inni przystąpią do spowiedzi, z lęku przed piekłem, ale z grzechami nie zerwą. Nie ma zatem wyjścia dla tych 
nieszczęśników? Proszę, powiedz, co mogę dla nich zrobić?  
  
Mają przełożonych, niech ich słuchają. Mają regulaminy, niech je zachowują. Mają Sakramenty Święte, niech je przyjmują. W tej chwili jakaś nowa grupa chłopców z 
impetem wpadła w dół, a drzwi momentalnie się otworzyły. 
  
Wejdźmy do środka  ­ powiedział do mnie przewodnik. 
   
Wejdź ze mną do środka  
  
Cofnąłem się z przerażenia i strachu, że nie mogę wrócić do Oratorium i ostrzec moich chłopców, by chociaż innych uchronić od zatraty. 
  
Chodź ­ nastawa! przewodnik ­ dużo się nauczysz. Lecz najpierw powiedz mi: Chcesz pójść sam czy też ze mną? Zapytał mnie, widząc moje przerażenie. Wyczuwał 
zresztą, że potrzebowałem jego przyjaznej obecności. 
  
Zupełnie sam w tym niesamowitym miejscu? ­ zapytałem. A jak bym mógł znaleźć drogę powrotu bez twojej pomocy? Równocześnie błysnęła mi myśl bardzo 
pocieszająca: Zanim ktoś zostanie skazany na piekło, musi być wpierw osądzony. A przecież nade mną sąd jeszcze się nie odbył. 
  
Pójdźmy ­ odważnie zawołałem. Weszliśmy do tego straszliwego korytarza i lotem błyskawicy przelecieliśmy przez niego. Nad wszystkimi wewnętrznymi bramami 
rzucały się w oczy napisy pełne gróźb. Ostatnia z nich prowadziła na wielkie, bardzo ponure podwórze, zakończone w głębi niewiarygodnie olbrzymim i odstraszającym 
wejściem. Nad nim widniał napis: 
  
Ześle w ich ciało ogień i robactwo i jęczeć będą z bólu na wieki  (Jdt 16,17).  I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy i na wieki wieków  (Ap 20,10).  Tutaj 
wszelkiego rodzaju męki na zawsze .  Tutaj jedynie chaos i strach wieczny mieszkaj ą  (Hi 10,22).  Dym ich katuszy na wieki wieków się wznosi  (Ap 14,11).  Nie ma 
pokoju dla bezbożnych  (Iz 48,22).  Będzie płacz i zgrzytanie zębów  (Mt 8,12). 
  
W czasie, kiedy czytałem te wszystkie wstrząsające stwierdzenia, przewodnik stał na samym środku podwórka. Następnie podszedł do mnie i powiedział: 
Odtąd nikt już tu nie będzie miał ani kolegi, który pomoże, ani życzliwego przyjaciela. Nie spotka serca kochającego, ani wzroku litościwego, ani nie usłyszy dobrego 
słowa. To wszystko już przepadło na zawsze. Czy chcesz to tylko zobaczyć, czy może osobiście doświadczyć? Chcę tylko zobaczyć ­ odpowiedziałem. 
   
Wąski korytarz  
  
Zatem chodź ze mną ­ odpowiedział mój przyjaciel i ciągnąc mnie za sobą, przeszedł przez bramę na korytarz, na którego końcu stała wieża obserwacyjna, cała 
okolona ogromną, kryształową szybą. Gdy tylko wstąpiłem na próg wieży, poczułem nieopisany lęk, który mnie jakby sparaliżował, tak, że nie odważyłem się zrobić ani 
kroku. Gdzieś wysoko nade mną zobaczyłem coś, co przypomniało przeogromną pieczarę. Stopniowo zanikała, tworząc jakieś zagłębienie zapadające się daleko, 
daleko we wnętrznościach gór. Góry płonęły, ale odmiennym ogniem, jaki my znamy, czyli ogniem skaczących płomieni. Cała pieczara i wszystko w niej: ściany, sufit, 
grunt, żelastwa, kamienie, drewno i węgiel ­ wszystko rozżarzone do białości ziało tysiącami stopni gorąca. Ten ogień nie spalał, ale spopielał. Nie znajduję po prostu 
słów, by wypowiedzieć zgrozę tej czeluści. Bo dawno przygotowano palenisko, ono jest także dla króla gotowe, zostało pogłębione, rozszerzone; stos węgli i drwa w 
nim obfitują. Tchnienie Pana niby potok siarki je rozpali (Iz 30,33). 
538323343.005.png 538323343.006.png 538323343.007.png
grunt, żelastwa, kamienie, drewno i węgiel ­ wszystko rozżarzone do białości ziało tysiącami stopni gorąca. Ten ogień nie spalał, ale spopielał. Nie znajduję po prostu 
słów, by wypowiedzieć zgrozę tej czeluści. Bo dawno przygotowano palenisko, ono jest także dla króla gotowe, zostało pogłębione, rozszerzone; stos węgli i drwa w 
nim obfitują. Tchnienie Pana niby potok siarki je rozpali (Iz 30,33). 
  
Ogarnęła mnie plątanina oszałamiających myśli, bo zobaczyłem, jak jakiś chłopiec roztrzaskał się o bramę. Wydał przerażający okrzyk, jak ktoś, kto wpadł w kadź z 
rozpalonym do białości metalem. Następnie stoczył się w sam środek pieczary. Tam natychmiast znieruchomiał i pozostał już tak, rozżarzony temperaturą tego ognia. 
Tylko echo okropnego jęku ciągnęło się jeszcze długo. 
  
Oszołomiony tym wszystkim, przypatrywałem mu się bliżej przez moment. Wydawało mi się, że to jeden z moich chłopców z Oratorium. 
  
Czy to jest ten a ten? ­ zapytałem przewodnika.  
  
Tak ­ brzmiała odpowiedź.  
  
Dlaczego stał się taki nieruchomy? Dlaczego tak rozżarzył się do białości?  
  
Chciałeś przecież tylko zobaczyć odpowiedział ­ niech ci to wystarczy. Każdy ogniem będzie posolony (Mk 9,49). Drugi znów chłopiec wpadł z szalonym impetem do 
pieczary. I zawisł tam w pozycji nieruchomej. Wydał jedynie okrzyk przerażenia rozdzierający serce. Jego jęk zmieszał się z echem wycia kolegi, który go uprzedził. 
Potem inni wychowankowie, w liczbie wciąż wzrastającej, ginęli w oka mgnieniu w czeluści. Z niewyobrażalnym skowytem natychmiast nieruchomieli i płonęli wielkim 
ogniem. Spostrzegłem, że pierwszy chłopiec był jakby przygwożdżony do miejsca. Jedna z jego rąk i nóg zawisła w powietrzu. Drugi leżał na podłodze dziwnie zgięty 
we dwoje. Inni przybierali najrozmaitsze pozy: balansowali na jednej nodze lub ręce, leżeli lub siedzieli bokiem, stali, klęczeli, czy też łapali się za włosy. 
  
Scena ta przypomniała znaną grupę Laookona, przedstawiając młodych ludzi w najstraszliwszych, pełnych cierpienia pozycjach. Ciągle nowi chłopcy dostawali się do 
pieca. Niektórych znałem, inni byli mi zupełnie obcy. Wówczas przypomniałem sobie słowa z Pisma świętego o potępionych: Drzewo... na miejscu, gdzie upadnie, tam 
leży (Koh 11,3). 
   
Los innych chłopców  
  
Coraz bardziej przerażony, zapytałem mojego przewodnika: Czy ci chłopcy, lecąc do tej przepaści, wiedzieli, dokąd idą?  
  
Nie ma wątpliwości. Tyle razy dawano im przestrogi. Oni sami jednak wybierali sobie drogę w tym kierunku. Nie odczuwali wstrętu do grzechu ani z nim nie walczyli. 
Gorzej, lekceważyli i odrzucali nieustannie Miłosierdzie Boże, wzywające ich do pokuty. Prowokowali tym Bożą Sprawiedliwość. O, jak okropnie muszą przeżywać ci 
nieszczęśni chłopcy fakt, że nie mają już żadnej nadziei ­ wykrzyknąłem. 
  
Jeżeli chcesz naprawdę poznać ich uczucia, ich rozpacz i szal, to podejdź nieco bliżej ­ zauważył przewodnik. 
  
Zrobiłem parę kroków naprzód i zobaczyłem, że wielu z owych biednych potępieńców zajadle walczyło ze sobą jak wściekłe psy. Inni drapali sobie twarze i ręce, 
swoje własne ciało i z pogardą odrzucali je precz. Wtedy nagle cały sufit pieczary stał się przejrzysty jak kryształ. Ukazał się skrawek nieba, a w nim ich koledzy 
promieniujący szczęściem wiekuistym. 
   
Wzgardzone Miłosierdzie Boga  
  
Biedni zatraceńcy płonęli wściekłością w szalonym gniewie i ziali zazdrością, bo kiedyś wyśmiewali się ze Sprawiedliwego. Widzi to występny, gniewa się, zgrzyta 
zębami i marnieje (Ps 112,10). 
  
Dlaczego nie słyszę żadnego głosu ­ zapytałem przewodnika. Podejdź bliżej ­ doradził. 
Poprzez kryształową szybę usłyszałem krzyki i szlochy, bluźnierstwa pod adresem świętych. Głosy ich zlewały się ze sobą. Rozlegał się wokoło zgiełk ostrych krzyków i 
zawodzeń. 
  
Gdy uprzytamniają sobie błogosławiony los swoich dobrych kolegów ­ powiedział ­ muszą wręcz wykrzyknąć: To ten, co dla nas głupich niegdyś był pośmiewiskiem i 
przedmiotem szyderstwa: jego życie mieliśmy za szaleństwo, śmierć jego ­ za hańbę. Jakże, więc policzono go między synów Bożych i ze świętymi ma udział? To 
myśmy zboczyli z drogi prawdziwej (Mdr 5,4­5). 
  
Dlatego też wykrzykują: Nasyciliśmy się na drogach bezprawia i zguby, błądziliśmy po bezdrożnych pustyniach, a drogi Pańskiej nie poznaliśmy. Cóż nam pomogło 
nasze zuchwalstwo?... to wszystko jak cień przeminęło (Mdr 5,7­9). 
  
Takie to są ich tragiczne zawodzenia, które powtarzać się będą przez całą wieczność. Lecz ich krzyki, skargi i wszelkie wysiłki są daremne. Owładnie nim siła 
nieszczęścia (Hi 20,22). 
  
Już nie istnieje dla nich czas. Jest tylko wieczność . 
  
Widząc to wszystko i słysząc, nagle zapytałem siebie: Jakżeż mogą ci chłopcy być potępieni? Przecież wczoraj wieczorem bawili się jeszcze w Oratorium . 
  
Chłopcy, których tutaj widzisz ­ odpowiedział ­ są umarli dla Bożej Łaski. Gdyby skonali w tej chwili, czy nie chcieli wycofać się ze swoich niecnych dróg, zostaliby 
potępieni. Lecz tracimy czas. Chodźmy dalej!  
   
Ogień nieugaszony  
  
Poprowadził mnie dalej. Zeszliśmy w dół korytarzem do nisko położonej pieczary. Nad wejściem do niej znajdował się napis: 
Robak ich nie zginie i nie zagaśnie ich ogień (Iz 66,24). Pan Wszechmogący ich ukarze... ześle w ich ciało ogień i robactwo i jęczeć będą z bólu na wieki (Jdt 16,17). 
  
Tutaj uświadomiłem sobie jak potworne wyrzuty sumienia cierpieli wychowankowie naszych szkół. Przeżywali nieludzkie męki, przypominając sobie każdy 
nieodpuszczony grzech i sprawiedliwą karę za niego. Mogli przecież korzystać z licznych i niezwykłych środków ku naprawie swego życia, wytrwania w cnocie i 
zbierania zasług na niebo. Z trwogą przypominali sobie lekkomyślnie odrzucone hojne łaski, udzielane przez Najświętszą Dziewicę... Przeżywali prawdziwą gehennę, 
wiedząc, że tak łatwo mogli się zbawić, a teraz są nieodwołalnie straceni na zawsze. Cisnęło im się na pamięć tyle dobrych postanowień, których niestety nigdy nie 
538323343.008.png 538323343.009.png 538323343.010.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin