McDonald L.J.
Walka Sylfa
Są obdarzeni niszczącą siłą i nieodpartym męskim urokiem. Lecz każdy z nich marzy tylko o jednym: aby znaleźć tę jedyną - swoją królową…
Sylf to potężna magiczna istota. Lecz człowiek może zmienić go w niewolnika mrocznym rytuałem – ofiarą z życia młodej kobiety.
Ale siedemnastoletnia Solie nie zamierza pokornie przyjąć wyznaczonej jej roli. Sama przejmuje władzę nad sylfem, dla którego miała być przynętą - młodym jak ona i niesamowicie pociągającym. Lecz od tej chwili razem z Heyou nie są bezpieczni ani w świecie sylfów, ani ludzi…
Prolog
Kobietę, która miała być poświęcona na ofiarę, przywieziono tylną bramą, przed świtem, kiedy na ulicach panowała pustka, a na drogach gęsty mrok. Światła paliły się tylko w zamku i na wewnętrznym dziedzińcu, bo w czasie chłodów ogniowe sylfy dbały przede wszystkim o to, aby ogrzać budynek. Oświetlenie ulic poza jego murami liczyło się mniej.
Ze swojego stanowiska na blankach wysokiego zamku Devon obserwował, jak wnoszą ją do środka. Mimo grubego płaszcza dygotał, gdy czekał na statek. Szczerze mówiąc, nie miał pewności, że omotana płótnem postać, którą przywieziono na drewnianym wózku pod strażą trzech zbrojnych, jest przynętą. Wiedział tylko, że się poruszała, a w zamku szeptano, że wkrótce zostanie wezwany kolejny wojowniczy sylf. Książę był już dorosły, a żaden zwyczajny sylf go nie zadowalał.
Devon westchnął, rad, że wezwanie jego sylfki przynajmniej nie wiązało się z niczyją śmiercią. Czuł jej bezcielesną obecność. Czekała jak on. Mogła przybierać ludzką postać, jeśli chciała, tak jak wszystkie sylfy, ale wolała być niewidzialna i tańczyć w powietrzu, które potrafiła kontrolować. Została wezwana przez jego dziadka, potem odziedziczył ją ojciec i przekazał Devonowi w zamian za dar muzyki. Teraz byli związani na resztę jego życia. Sylfce to specjalnie nie przeszkadzało. W zakamarkach swojego umysłu Devon odczuwał jej zadowolenie, choć podobno ludzie związani
z wojowniczymi sylfami czuli tylko ich nienawiść. Będąc w ich pobliżu, każdy to zauważał.
Lodowaty, przenikliwy wiatr zwiastował śnieżycę. Devon, zmarznięty, schował się przed nim za załomem muru.
- Hej, Airi! - zawołał, dzwoniąc zębami. - Jest strasznie zimno. Mogłabyś coś zrobić z tym wiatrem?
Jej obecność stała się bardziej konkretna; w powietrzu uformowała się twarz.
- To duży statek - przypomniała.
- Wcale nie potrzebujesz aż tak dużo energii, żeby uratować mnie przed śmiercią z przemarznięcia - powiedział. Po chwili wokół niego powstała cicha, spokojna przestrzeń; powietrze nie było zbyt ciepłe, ale i nie lodowate. - Dziękuję.
W odpowiedzi zabrzmiał srebrzysty śmiech. Devon otrząsnął się, poprawił płaszcz i spojrzał do góry. Obok rozpościerało się przestronne lądowisko dla statków. Handlowe transportowce zazwyczaj zawijały do portów za dnia, ale ten był wyjątkowy. Podobno służył za przynętę dla piratów. Do tej pory bandyci napadli na trzy statki. Zabrali cały ładunek, załodze darowali wolność. Nikt nie wątpił, że król nie puści tego płazem. Powiadano, że na tym statku są aż dwa wojownicze sylfy.
Nie wyjaśniono, co ich tam spotkało; ważne, że wracali mocno poturbowani. Devonowi nakazano, aby jego Airi pomogła przy lądowaniu Huraganowi, powietrznemu sylfowi, na stałe przydzielonemu do statku. Nie powiedziano mu tylko, kiedy statek przybędzie, więc czekał na niego pół nocy.
Westchnął, bo wiedział, że nie odważy się zaprotestować przeciwko takiemu traktowaniu. Nie zamierzał też pytać o przyczyny zniszczeń ani o wóz, którego przyjazd obserwował przed chwilą. Sylfy powietrzne zdobywało się łatwo, sylfy ziemskie, ogniowe i wodne zresztą też. Gdyby zaczął zadawać zbyt wiele pytań, po prostu by się go pozbyli. Nie takie rzeczy już się zdarzały, szczególnie wtedy, gdy chodziło
o wojownicze sylfy. Na szczęście te były naprawdę rzadkie. Devon wolał nie myśleć o ich niszczącej sile.
Choć wiedział, że to nierozsądne, i choć właśnie powtarzał sobie, że jego życie nie ma żadnej wartości dla jego przełożonych, popatrzył w dół na wóz, który właśnie znikał w zamku. Wysłali na wabia statek z dwoma wojowniczymi sylfami?! Przywieźli kobietę, by złożyć ją w ofierze podczas ceremonii wezwania wojowniczego sylfa dla księcia? Takie zdarzenia wywracały do góry nogami świat, w którym Devon nie musiał martwić się o nic poza swoją pracą i Airi. Cieszył się, że włada sylfem powietrza. Nie interesowało go nic oprócz tego. Tylko trochę szkoda mu było tej dziewczyny, skazanej na śmierć.
- Wyczuwasz już Huragana? - zapytał.
- Nie.
Westchnął i oparł się o mur. Przynajmniej już nie marzł. Postanowił zdrzemnąć się trochę. Jutro czeka go długi dzień pracy i nikt nie zapyta, czy był na służbie do późnej nocy, czy nie. Wiedział, że Airi obudzi go, gdy tylko ktoś się pojawi. Sylfy rzadko sypiają.
- Już są.
Spojrzał w górę. Widocznie długo drzemał, bo zaczynało świtać. Na horyzoncie rysował się kształt nadlatującego statku. Był ogromny, o opływowym kadłubie, jak morski statek, tyle że dno miał płaskie, a żagle umocowane do burt. Nigdy nie płynął po morskich falach, poruszały nim powietrzne sylfy. Najważniejszy z nich, Huragan, posiadał o wiele większą moc niż mała Airi. Devon trochę zazdrościł jego panu, kiedy obserwował majestatyczny, bezgłośny ślizg statku.
- Jestem jeszcze młoda - powiedziała Airi.
Miała zaledwie sto lat. Czasem zastanawiał się, w jakim wieku są sylfy o mocy Huragana albo jak długo pożyje jego Airi. Ale nie pytał jej o to. Wolał nie wiedzieć, z wielu różnych powodów.
- Wiem - odparł łagodnie, nie chcąc jej irytować. Przebywanie w pobliżu rozdrażnionego sylfa było dla jego pana nieprzyjemne, nieraz nawet bardzo. Devon nie miał pojęcia, jak znoszą to właściciele wojowniczych sylfów. - Gdybyś był...
monika.grzesiak5