Śpiewacy Kryształu 03 - Kryształowa Więź.rtf

(651 KB) Pobierz
Kryszta³owa wie¿a

Anne McCaffrey

 

 

 

Kryształowa wieża

 

 

 


Rozdział I

 

A na drogę niech jej gwiazdka świeci! - zawołała Killashandra Ree do siebie, gdyż jej słowa poprzez ryk rozbijających się o dziób „Anioła” fal i dudnienie wiatru o wydęte żagle i naprężone sztagi nie miały najmniejszych szans dotrzeć do Larsa Dahla.

Wycelowała palec w horyzont, na którym wschodziła pierwsza wieczorna gwiazda. Obejrzała się, czy Lars patrzy w jej stronę. Skinął głową z uśmiechem, a w jego ogorzałej twarzy błysnęły śnieżnobiałe zęby. Po opłynięciu głównego kontynentu Ballybranu była niewiele mniej opalona od niego, jednak to Lars z nich dwojga zawsze wyglądał na prawdziwego wilka morskiego, zwłaszcza kiedy stał, tak jak teraz, z kołem sterowym w mocnych dłoniach i balansował wysokim, smukłym ciałem na szeroko rozstawionych, bosych stopach. Łódź halsowała prawą burtą przy pełnych żaglach. Włosy Larsa, spłowiałe od słońca i nasączone solą, rozwiewały się jak rytualny pióropusz.

Od postrzępionej, kamiennej linii brzegu dzieliła ich jeszcze chwila żeglugi, jednak lada moment - o wiele za wcześnie, zdaniem Killashandry - mieli dobić do lądu i zarzucić kotwicę w porcie obsługującym bazę Cechu Heptyckiego.

Killashandra westchnęła. Gdyby to od niej zależało, rejs nigdy by się nie skończył, choć kojące działanie morskich fal nie wystarczało, żeby oczyścić jej krew z kryształu. Lars, który śpiewał krócej od niej, był w lepszej formie. Wiedzieli jednak, że podczas następnego wypadu w Pasmo muszą wydobyć wystarczającą ilość kryształu, żeby wyrwać się z planety na czas zbliżającego się znów nieuchronnie Przejścia. Modliła się w duchu, żeby ich sanie były już po remoncie, gotowe do odlotu w Pasmo.

Na wspomnienie kamiennej lawiny, która pogrzebała ich pojazd, zgrzytnęła zębami z upokorzenia. Trzeba było wysyłać po nich ekspedycję ratunkową! Sprowadzenie zdruzgotanych sań do bazy nieźle nadwerężyło ich kredyty. Przed wypadkiem zdążyli naciąć dosyć kryształu, który, dzięki odpornym pojemnikom, wyszedł z katastrofy cało. Stać ich było więc na pokrycie wysokich kosztów napraw, nie starczyło jednak na wypad poza planetę na czas remontu sań. Kolejny raz pozwolili, by „Anioł” i zew ballybrańskich wód zagłuszyły wezwanie kryształu i uwolniły ich od nudy pobytu w bazie.

Killashandra przysięgła sobie jednak na wszystkie świętości, że teraz wyśpiewają kryształ w najlepszym gatunku o ile uda im się ponownie trafić na tamtą, pechową, żyłę. Kryształ komunikacyjny zawsze był w cenie. Oby tylko udało im się za jednym zamachem wyciąć cały zestaw nie brzmiący żadnym fałszywym tonem. Była zdecydowana wyjechać z planety; tym razem nie da się Larsowi namówić na poznawanie kolejnych mórz. Istnieją planety równie interesujące jak wody Ballybranu. Gdyby Lars nie zostawiał jej od czasu do czasu prawa do decyzji – poważnie zastanawiałaby się nad zmianą partnera. Na przykład na tego młodego, barczystego rudzielca o niepokojących oczach i łobuzerskim uśmiechu, który tak bardzo kogoś przypominał. Wiatr wiał jej teraz w twarz. Skrzywiła się. Coraz częściej musiała zasięgać porad „programu osobistego”. Śpiewała kryształ od wielu lat i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ma coraz poważniejsze luki w pamięci, choć nie wiedziała ani czego nie pamięta, ani jak wiele zapomniała. Wzruszyła ramionami. Cóż, dopóki jeszcze nie zapomniała o Larsie Dahlu, a on o niej

„Anioł” opływał teraz masyw przylądka, zza którego wyłaniała się wschodnia elewacja sześciennej bryły bazy Cechu Heptyckiego. Budynek stał kilka kilometrów w głąb lądu, lecz nawet z takiej odległości prezentował się groźnie. Dobry humor Killashandry gwałtownie prysnął.

- Koniec laby - mruknęła niechętnie, z góry wiedząc, co powie Lars.

- Koniec laby! - wrzasnął, przekrzykując wiatr.

Zatrzęsło nią z irytacji.

Tylko nie to - pomyślała wznosząc oczy do nieba. Byli ze sobą tak długo, że mogła z góry przewidzieć każde jego słowo. A może po prostu trzeba im jakiejś odmiany? Larsowi ich morskie wypady najzupełniej wystarczały do szczęścia, ale ona odkryła nagle, że potrzebuje czegoś więcej. Skrzywiła się. Więcej, to znaczy ile? Lars krzyczał i machał do niej, wzywając, by zeszła do niego do kokpitu. Uchylając twarz przed spienionym rozbryzgiem przelatujących przez burtę fal, ostrożnie, niemniej z wprawą, ruszyła w stronę rufy, walcząc z wiatrem i przechyłami pokładu „Anioła”.

Kiedy podeszła do Larsa na wyciągnięcie dłoni, przygarnął ją do siebie, a uśmiech, którym ją obdarzył, wyrażał najwyższe zadowolenie z wiatru, fali, jachtu, mimo że zbliżali się do kresu podróży. Oparła się o wysokie, muskularne ciało Larsa. Znała go tak dobrze. Cóż, wśród śpiewaków kryształu coś takiego może być nawet pewnym plusem, zwłaszcza kiedy pamięć zaczyna szwankować. Podniosła wzrok na twarz partnera. Nawet łuszczący się nos nie był w stanie zachwiać wytworności jego profilu. Lars Dani, stały czynnik w jej życiu!

- Lars, Killa! Lanzecki kazał się wam stawić, jak tylko zawiniecie do doku! - zawołał kapitan portu, chwytając cumę, wprawnie rzuconą przez Killashandrę, i metodycznie okręcając ją wokół kołpaka. Śpiewaczka, z cumą rufową w ręku, zeskoczyła lekko na pochylnię basenu jachtowego.

- Słyszysz, co do ciebie mówię?! - ryknął.

- Jasne, że słyszę.

- Oboje słyszymy! - wtrącił Lars, puszczając oko do Killashandry.

Posłuszna starym nawykom, zbiegła pod pokład sprawdzić, czy w kabinie zostawili wszystko jak trzeba. Ostatni rzut oka zawsze należał do jej obowiązków. Lars natomiast wprowadzał jacht do portu. Zadowolona z wyników inspekcji, wyrzuciła na pokład żeglarskie worki z odzieżą, a sama wspięła się po schodkach, niosąc ostrożnie torbę odpadów nieorganicznych.

Lars wyłączył silniki jachtu i zajął się zabezpieczaniem pięty bomu.

- Zaopiekuję się jachtem - ponaglał ich kapitan.

Kiedy Cechmistrz wzywał śpiewaka, ten powinien stawić się niezwłocznie. Ta para najwyraźniej rządziła się własnymi prawami, jednak nie uśmiechało mu się wcale obrywać za ich niesubordynację.

- Wiem, że się nim zaopiekujesz, Pat - zapewnił Lars, sprawdzając wanty. - Ale trudno mi na zawołanie wyzbyć się starych nawyków. Schowasz łódź, gdyby zaczęło bardziej dmuchać? - Skinieniem głowy wskazał pojemny basen krytych doków.

- A co, może kiedyś nie schowałem? - odburknął Pat z urazą, wciskając głębiej dłonie w kieszenie kapitańskiej kurtki.

Lars porwał z pokładu swój worek i zgrabnie zeskoczył na nabrzeże, po czym z uśmiechem wymierzył Patowi kuksańca, który go miał udobruchać. Killashandra, skinąwszy kapitanowi z wdzięcznością głową, ruszyła za Larsem. Dogoniła go na rampie doku. Wsiedli w pierwszy z brzegu ślizgacz i obrali kurs na kompleks zabudowań Cechu.

 

Zaparkowali i weszli do mieszkalnej części kompleksu. Wjechali windą na poziom zarządu. W tym czasie dziewiętnaście osób tonem oscylującym między złośliwą satysfakcją a nie ukrywaną zazdrością zdążyło ich poinformować, że mają stawić się u Lanzeckiego.

- Psiakość! - wycedziła Killashandra przez zaciśnięte zęby. - Co tu jest grane?

- No cóż, chyba nie cieszymy się specjalną sympatią naszych kolegów - stwierdził Lars, siląc się na obojętność.

- Mam złe przeczucia - mruknęła. Ta uwaga była przeznaczona wyłącznie dla jego uszu.

- Myślisz, że Lanzecki mógł wymyślić dla nas któreś z tych swoich zadań specjalnych?

- Aha.

Ramię w ramię skręcili do biura Lanzeckiego. Już w progu Killashandrę uderzyła nieobecność Traga. Z jego miejsca podniósł się szczupły mężczyzna; na twarzy, karku i na dłoniach goiły mu się blizny zadane przez kryształ, Killashandra nie przypominała sobie jednak, żeby go kiedykolwiek widziała.

- Killashandra Ree? - upewnił się mężczyzna. Przeniósł wzrok na jej towarzysza. - Lars Dahl? Czy nigdy nie włączacie komunikatora na waszym jachcie?

- Włączamy, kiedy siedzimy w kabinie - odpowiedział beztrosko Lars.

- A nie siedzi się tam zbyt długo, jeśli w dwie osoby zmaga się ze sztormem - pokajała się kpiąco Killashandra. - Gdzie jest Trag?

- Nazywam się Bollam. - Mężczyzna pokręcił szyją, jakby go uwierał kołnierzyk, i wzruszył ramieniem. Było jasne, że Trag nie żyje. - Wiecie, które drzwi?

- Aż za dobrze - rzuciła niechętnie Killashandra, gniewnym krokiem okrążając jego stanowisko i kierując się do drzwi sanktuarium Lanzeckiego.

Nie podobało jej się wcale, że Trag nie żyje. To on nauczył ją stroić kryształy, pod jego okiem odbywała staż czeladniczy; reszta niejasnych wspomnień też była raczej miła. Nie wyglądało na to, żeby Bollam był w stanie sprostać obowiązkom, które Trag wykonywał z najwyższą łatwością i bez cienia emocji. Gdyby była Lanzeckim, za nic w świecie nikomu nie przydzieliłaby do towarzystwa w Paśmie równie cherlawego wymoczka. Do diabła, nie miała nawet połowy jego blizn na rękach, chociaż śpiewała już kryształ od od dawna!

Ze złością walnęła dłonią w płytkę identyfikacyjną na drzwiach i ledwie zamek puścił, wpadła do gabinetu, zamaszyście kierując się do konsoli, nad którą nachylał się Lanzecki.

- Macie chyba komunikator na pokładzie tej waszej łajby? - zaczął, uprzedzając jej atak.

- Jachtu - odruchowo poprawił go Lars.

- Nie pracuje bez przerwy - dorzuciła jednocześnie Killashandra. - Cóż to za sprawa nie cierpiąca zwłoki?

Lanzecki odłożył świetlne pióro, którym wodził po konsoli i, prostując się, obrzucił parę przybyłych przeciągłym spojrzeniem. Killashandrze ścisnęło się serce. Na twarzy Ochmistrza malowało się znużenie i wiek. Czyżby Trag zginął tak niedawno?

- W układzie 478–S–2937 sektora Libry natrafiono na opalizujący minerał, który może okazać się nieznanym gatunkiem kryształu, w dodatku daleko bardziej złożonym od terrańskich opali czy wegańskich krzemieni, przejrzystych i matowych.

Włączył monitor. W przyspieszonym tempie zaczęły przesuwać się kolejne obrazy. Na orbicie mignął statek badawczy, gwałtownie przybliżył się, wreszcie wylądował. Przed oczami Larsa i Killashandry jak w kalejdoskopie przelatywały zapisy wczesnych prac badawczych.

- O, tutaj! - Lanzecki przełączył urządzenie na normalną prędkość. - Skorupa planety zawiera niewiarygodnie rozległe systemy jaskiń. Geolodzy sugerują, że planeta ostygła zbyt szybko.

- Żadnych oceanów? - upewnił się Lars.

Lanzecki potrząsnął przecząco głową, a Killashandra uśmiechnęła się z lekkim przekąsem. Pierwsze pytanie Larsa na temat nieznanej planety brzmiało nieodmiennie: „Czy istnieją wody nadające się do żeglugi?”

- Podziemne złogi lodu nie nadają się ani do picia, ani -dodał Lanzecki z niespotykanym u niego humorem - do pływania.

- Psiakość!

- O! - wyrwało się Killashandrze, kiedy kamera skierowała się do góry, ukazując migotliwą powierzchnię czegoś, co sprawiało wrażenie cieczy.

Kamera zmieniła kąt i oboje z Larsem zorientowali się, że to, co brali za ciecz, w rzeczywistości jest niebieskim,opalizującym refleksem pasma kamienia, o którym mówił Lanzecki.

Cechmistrz szybko przewinął materiał i zwolnił obraz następnej ekstruzji, nieco szerszej, o ciemniejszym odcieniu błękitu. Na podobieństwo wręgi opasywała sklepienie jaskini, sprawiając przy tym wrażenie, jakby wyciekała z „sadzawki” błękitu na środku. Co więcej, błękit zdawał się spływać na dno jaskini, jakby chciał dosięgnąć podłogi.

- Zdjęcia robione były w świetle naturalnym - oświadczył Lanzecki z uznaniem. - Obroty planety są niezwykle powolne, obrót dzienny trwa prawie czterdzieści standardowych godzin. Te zdjęcia kręcono o świcie. W południe światło oślepia.

- To pojedynczy kamień czy cała żyła? - spytał Lars, wyraźnie poruszony i pełen podziwu.

- Cóż, to właśnie jest kolejna sprawa, której nie miał kto ustalić - stwierdził sucho Lanzecki.

- Ach, tak? -Killashandra przeczuwała, że zaraz usłyszy coś niezbyt radosnego.

- Zgadza się, taśmy mają już parę lat. Wszyscy członkowie ekipy badawczej zmarli najpóźniej w cztery miesiące od lądowania na Opalu.

- Na Opalu? - powtórzyła, starając się odwlec moment, kiedy Lanzecki wyjawi im kolejne, bez wątpienia mrożące krew w żyłach, szczegóły.

Wzruszył ramionami i nieznacznie się skrzywił.

- Taką nazwę nadała ekspedycja.

- Nie wiedząc, że wybiera nazwę swojego grobowca -cierpko zauważył Lars.

- Zdarza się.

- Jaką śmiercią zmarli? - spytał, przysiadając na narożniku konsoli Lanzeckiego.

- Niezbyt miłą. Kiedy włączył się alarm, sygnalizując śmiertelną dawkę promieniowania, ekipa badawcza z Trundomoux nie zaniedbała żadnych środków ostrożności. Umieścili taśmę w hermetycznym pojemniku wraz z dziennikiem pokładowym ich statku i bryłką czegoś twardego, co okazało się odłamkiem połyskliwej substancji, którą widzieliśmy na filmie. Dziennik pokładowy nieszczęsnego statku zawierał zapiski geologa i lekarza. Byli zgodni co do tego, że ekipa musiała wchłonąć na Opalu śmiertelną dawkę jakiejś substancji promieniotwórczej, najprawdopodobniej podczas kontaktu z nieznanym minerałem. Dziennik informuje, że załączonej próbki nie dało się wydobyć inaczej, jak przez wycięcie laserem z kawałkiem otaczającej skały. - Lanzecki dla uzyskania większego efektu zawiesił głos. - Ludzie z ekipy badawczej wyodrębnili cez, gal, rubid, a także śladowe ilości żelaza i krzemu. Wykryto również kilka izotopów radioaktywnych, wskazujących na to, że w przeszłości próbka posiadała właściwości promieniotwórcze, jednak obecnie nie wykazuje żadnych śladów radioaktywności. Co ciekawsze, nie ma w ogóle połysku macierzystej żyły. Trag uważał, że po odjęciu go od złoża minerał obumarł.

- Trag był z nimi?

Lanzecki długo patrzył w przestrzeń, zanim udzielił odpowiedzi. Wreszcie po kolei spojrzał obojgu w oczy.

- Symbiont ballybrański posiada właściwości lecznicze, opóźnia też poważnie procesy starzenia, jednak jego żywotność ma swoje granice. Trag figurował w Rejestrze Cechu od niepamiętnych lat. Orientował się, że bariera ochronna symbionta z czasem słabnie. Trundomoux zwrócili się do Cechu Heptyckiego z prośbą o wydelegowanie przedstawiciela, sądząc, że symbiont ballybrański będzie w stanie ochronić naszych ludzi. Trag zgłosił się na ochotnika. Presnol poddał go precyzyjnym testom, które wykazały, że symbiont jest nadal aktywny. Trag twierdził, że ma wystarczającą odporność.

W cechu powszechnie przezywano Lanzeckiego „Kamienną Twarzą”. Nawet Killashandrze zdarzyło się raz posądzić go o brak emocji, jednak późniejsze wydarzenia dowiodły, jak bardzo się myliła. Teraz też Cechmistrz obojętnością pokrywał smutek, o ile nie głębsze uczucia. Trag był dla niego kimś więcej niż tylko partnerem w wyprawach po kryształ.

- Obcował z nie osłoniętym minerałem i nic mu się nie stało.

- To od czego wobec tego umarł? - chciała wiedzieć Killashandra.

- Od głupiej infekcji dróg oddechowych, którą złapał w drodze powrotnej. - Lanzecki pogardliwie wzruszeniem ramion skwitował tak haniebny rodzaj śmierci. - Presnol nie wyklucza możliwości, że kontakt z minerałem osłabił ochronną barierę symbionta, lecz badanie tkanki wykazało niezbicie, że Trag nie zapadł ani na tę samą, ani nawet na podobną chorobę co obecna na statku grupa geologów. -Lanzecki urwał znowu. - Trag w swoim raporcie wyrażał najgłębsze przekonanie, że symbiont ballybrański w tamtych warunkach zdoła ochronić śpiewaków kryształu, w związku z czym Cech powinien prowadzić dalsze badania. Donosił, że udało mu się wzbudzić w minerale rezonans odmienny od wszystkiego, z czym spotykał się w Paśmie. Odmienny niemniej podobny.

Killashandra splotła ręce na piersi.

- A ty chciałbyś, żebyśmy właśnie my z Larsem zbadali, ile w tym prawdy? - spytała w końcu, udając, że nie dostrzega sceptycznej miny Larsa.

- Tak.

Lars pochwycił wreszcie jej wzrok, mrużąc lewe oko w ich prywatnym szyfrze finansowym. Pozwoliła Lanzeckiemu poczekać trochę na odpowiedź.

- Ile?

Lanzecki uśmiechnął się chytrze.

- Zażądaliśmy sowitej opłaty za usługi tandemu pracowników Cechu Heptyckiego.

- Aha, to by znaczyło, że Czynniki Wyższe są naprawdę zainteresowane kamieniem - zaryzykowała. A kiedy skinął głową, pytała dalej. - Zastanawiałeś się już nad wynagrodzeniem dla nas i dla Cechu?

- Jestem w stanie zaoferować wam pięćdziesiąt tysięcy kredytów. Bylibyście poza planetą podczas Przejścia Czasu powinniście mieć aż nadto, żeby wykonać badania, zanim dopadnie was szaleństwo.

Killashandra puściła rozważania Lanzeckiego mimo uszu i zatopiła się w kalkulacjach finansowych. Cech musiał zażądać dwa albo trzy razy tyle.

- Nie podejmiemy się równie niebezpiecznej pracy za mniej niż dziewięćdziesiąt tysięcy.

Posłała Larsowi szybkie spojrzenie. Nawet za pięćdziesiąt mogliby dolecieć do dowolnego miejsca w znanym wszechświecie i zostać tam tak długo, jak długo byliby w stanie przebywać poza Ballybranem.

Lanzecki skinął głową z leciutkim uśmieszkiem. Najwyraźniej przewidział, że Killashandra będzie się targować.

- Sześćdziesiąt. Cech poniesie spore wydatki

- Powinieneś wobec tego poszukać sobie takich, którzy nie biorą dodatku za niebezpieczną pracę - parsknęła Killashandra. - Osiemdziesiąt pięć.

- Niewykluczone, że po powrocie z Opalu będziemy zmuszeni zorganizować dla was kwarantannę

- Nie bez powodu płaciłam podatki przez te wszystkie lata. Poza tym czyżbyś nie ufał ocenie Traga?

- Zawsze ufałem jego sądom. Ale Trag przebywał w jednym pomieszczeniu z kamieniem stosunkowo niedługo.

- „Niedługo” to znaczy ile? - próbował uściślić Lars.

- Trzy tygodnie.

- Chcesz nam wmówić, że symbiont na tym w żaden sposób nie ucierpiał?

- Presnol twierdzi, że nie. Trag zmarł wskutek pospolitej infekcji oskrzeli. Natomiast wykonane przez zdalnie sterowaną sondę badania załogi statku wykazały, że jej członkowie zmarli wskutek niezwykle złośliwej białaczki gruczołów chłonnych, odpornej na wszelkie środki z arsenału, jakim dysponuje nie zmutowana ludzkość. U Traga nie zanotowano żadnych objawów niewydolności czy zmian w gruczołach limfatycznych.

- W ciągu trzech tygodni objawy nie musiały rozwinąć się w pełni. - Lanzecki potrząsnął głową.- Według zapisków lekarza pokładowego na statku pierwsze objawy w postaci zmęczenia, bólu głowy i tak dalej występowały już w drugim tygodniu po kontakcie z minerałem.

Killashandra nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Po traumatycznej instalacji czarnych kryształów u Trundomoux, misji, której nic nie było w stanie wywabić z jej pamięci, oraz paru drobniejszych zadaniach specjalnych, na wspomnienie których jeszcze po latach ogarniało ją rozdrażnienie, propozycje Lanzeckiego budziły instynktowną nieufność.

- Za osiemdziesiąt możesz nas mieć do dyspozycji -oświadczyła nie podlegającym dyskusji tonem.

- Oraz - Lars uniósł dłoń, sygnalizując, że wkracza do przetargu - pół procent zysków Cechu z ewentualnej sprzedaży kamienia.

- Co? - wybuchnął Lanzecki z taką mocą, że Lars aż zjechał z narożnika konsoli.

Killashandra odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem, widząc, jak jej towarzysz winduje się z powrotem do pozycji siedzącej.

- Widzę, chłopcze, że szybko się uczysz!

- Czemu nie? - odparł Lars, nie spuszczając przy tym oczu z twarzy Lanzeckiego. - Nadstawiamy karku dla Cechu i coś nam się chyba za to należy.

- Może się okazać, że kamień jest wyłącznie piękny -zauważył ostrożnie Lanzecki.

- To nici z udziałów.

- Może się okazać istotą rozumną - wtrąciła Killashandra.

- Zdecyduj się, po czyjej jesteś stronie - rozeźlił się Lars. Ale Lanzecki się uśmiechnął.

- Zgoda!

Zanim którekolwiek ze śpiewaków zdążyło zaprotestować, chwycił dłoń Killashandry i na zgodę uderzył nią o rejestrator papilarny. Następnie podsunął poduszkę rejestratora uśmiechającemu się głupawo Larsowi, który odegrał palcami cały spektakl, zanim zgodził się przyłożyć dłoń.

- Można było więcej wytargować - stwierdziła z niezadowoleniem Killashandra.

Wargi Larsa rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Targowanie się było zwykle domeną Killashandry, która całkiem nieźle sobie z tym radziła. On sam był dosyć zadowolony ze swojego wystąpienia z żądaniem odsetek; nie postawił zbyt wysokich wymagań, żeby Lanzecki z miejsca nie odrzucił jego propozycji, jeśli jednak minerał okaże się użyteczny, może się zdarzyć, że już nigdy nie będą musieli śpiewać kryształu. Najwyżej po to, żeby zregenerować symbionta. Cokolwiek by mówić, osiemdziesiąt tysięcy i udział w dochodach zaspokajały jego ambicję i zachłanność.

- W jaki sposób dostaniemy się na planetę, skoro nie mogą na niej przebywać nie zmutowani? - spytała Killashandra.

- Wyznaczono do tego zadania statek rozumny.

- Czy może naszych starych przyjaciół, Samela i Chadrię? - zaciekawił się Lars.

Imiona z czymś się Killashandrze kojarzyły, nic więcej nie mogła sobie jednak przypomnieć. Wzrok Lanzeckiego wyrażał bezbrzeżną cierpliwość.

- Nie, nie ich - odpowiedział Larsowi.

Skrzywiła się. Zachowanie Lanzeckiego wyraźnie wskazywało, że tamtych dwojga nie było już pośród żywych. Przez mgnienie oka zastanawiała się, kiedy mogli odejść. Średnia życia statków rozumnych wynosiła kilkaset lat. Czy to możliwe, żeby śpiewała kryształ od tak dawna?

- Mieli dosyć niecodzienny wypadek - dorzucił Lanzecki i Killashandra rozluźniła się. - Zawiadomię agencję, że przyjęliście kontrakt.

- Mam rozumieć, że kamień nie został poddany żadnym testom ani próbom oceniającym jego oddziaływanie na człowieka? Nawet przez Traga? - upewniał się Lars.

- Trag sądził, że kamień jest obdarzony inteligencją.

- Naprawdę? - zdumiała się Killashandra. - To znaczy, że jest.

- Radziłbym ci traktować to wyłącznie jako hipotezę, Killashandro Ree - ostrzegł Lanzecki, surowo grożąc jej palcem.

- To się jeszcze okaże! - Zadanie zaczynało jej się podobać. Jeśli gruboskórny, konserwatywny Trag coś poczuł, to ona z Larsem mogli liczyć na pewny sukces. - Wysuwano już hipotezy na temat inteligencji krzemu.

- Może uda się nam go nakłonić do skruchy za zabicie załogi? - zasugerował Lars z sarkazmem, splatając ręce na piersi.

- Kryształ jakoś nikogo jeszcze nie przeprosił - prychnęła Killashandra.

- Kryształ przynajmniej śpiewa - zripostował pogodnie Lars. Lanzecki podał Larsowi czek i niewielką kasetę z taśmą. - To jest wszystko, co mamy na temat podobnych spostrzeżeń badaczy pod adresem krzemu.

- Kiedy ruszamy?

- Wasz pojazd, BB–1066 - Uniósł dłoń, nie dając Killashandrze dojść do słowa. - Brendan i Boira. Brendan zdecydował się na tę podróż, bo Boira jest na urlopie zdrowotnym.

- Faktycznie, statek B&B - stwierdził Lars bez entuzjazmu.

- Domyślam się, że spodziewacie się, iż polecimy natychmiast? - gniewnie zauważyła Killashandra. Lanzecki skinął głową.

- Brendan czeka na was z utęsknieniem.

- Dopiero przyjechaliśmy - zaprotestowała Killashandra.

- Z wakacji - zwrócił jej uwagę Lanzecki.

- Z wakacji? - powtórzyła, a widząc kątem oka, że Lars sztywnieje na rogu konsoli, dodała z hardym uśmiechem -Cóż, można to tak nazwać, niemniej chciałabym mieć trochę czasu, żeby spłukać ze skóry sól i usunąć resztki kryształu z krwi.

- Wanna dwuosobowa - uzupełnił Lanzecki z łobuzerskim uśmiechem - po brzegi wypełniona płynem opalizującym, czeka na was na pokładzie 1066. Osiemdziesiąt dodatkowych tysięcy to chyba wystarczający powód do natychmiastowego odlotu. Wszyscy wasi znaj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin