Asimov Isaac - Bierze się zapalkę.pdf

(258 KB) Pobierz
Numer katalogowy - 00140
Isaak Asimov
Bierze się
zapałkę...
Autor : Isaak Asimov
1 z 5
-
Tytuł : Bierze Się Zapałkę...
-
-
-
2 z 5
Tytuł : Bierze Się Zapałkę...
Autor : Isaak Asimov
Kosmos był czarny; czarny w którąkolwiek strono by spojrzeć. Wokół nie było widać
nic, ani jednej gwiazdy.
Działo się tak nie dlatego; że gwiazd tam nie było.
Na sama nawet myśl, że może nie być gwiazd, dosłownie żadnych gwiazd, Per Hanson
odczuwał przenikający go do głębi dreszcz. Był to stary koszmar drzemiący gdzieś w
podświadomości, tuż pod .powłoka mózgu każdego , pilota dalekiego zasięgu.
Skąd, wykonując skok poprzez wszechświat tachionowy, możecie mieć pewność,
gdzie nastąpi wyjście z niego? Sterowanie poborem energii w funkcji czasu może być tak
precyzyjne, jak sobie tylko życzycie, a wasz Termojądrowiec może być najlepszy w
całym kosmosie, ale zasada nieoznaczoności jest nieubłagana i zawsze istnieje
prawdopodobieństwo rozrzutu.
A jeśli już chodzi o tachiony, to chybienie o włos może oznaczać tysiąc lat świetlnych.
Cóż zatem, jeśli wylądowaliście nigdzie, a chociażby tak daleko od gdziekolwiek, że
nic na świecie nie posłuży wam za wskazówkę przy ustalaniu własnego położenia, a tym
samym nic nie wskaże nam drogi powrotnej do gdziekolwiek?
To niemożliwe, mówili mędrcy. Nie ma we wszechświecie miejsca, z którego nie
byłoby widać kwazarów, a według nich zawsze możecie określić swoje położenie. Poza
tym szansa, że w następstwie zwykłego Skoku zostalibyście, za sprawą czystego
przypadku, wyniesieni poza granice galaktyki, ma się tak jak jeden do miliona, a na
odległość, powiedzmy, Mgławicy Andromedy, czy Maffei 1, może nawet jak jeden do
kwadryliona.
Nie, nie bierzcie tego pod uwagę, mówili mędrcy.
Tak więc, kiedy statek wychodzi ze Skoku i powraca z pełnego przedziwnych
paradoksów świata szybszych od światła tachionów do dobrze nam znanej przestrzeni
tardionowej, to gwiazdy muszą tam być. A jeśli nawet ich nie widać, to wiadomo, że
znajdziecie się w obłoku pyłu kosmicznego; to jest jedyne wyjaśnienie. Istnieją w
galaktyce naszej, czy też dowolnej galaktyce spiralnej rejony zapylone, takie jakie kiedyś
występowały na Ziemi, gdy była ona jeszcze jedynym domem ludzkości, a nie jak
obecnie otaczanym pieczołowita opieką eksponatem muzealnym o kontrolowanej
pogodzie, na którym życie znajduje się pod ochroną.
Hanson, wysoki i posępny mężczyzna, był starym wygą i czego o statkach
hiperprzestrzennych, przemierzających wzdłuż i wszerz galaktykę i przyległe do niej
rejony, nie wiedział on pomijając to co w tajemnicy utrzymywali Termojądrowcy -
czekało jeszcze na zbadanie. Był teraz, tak jak lubił, sam w kabinie kapitańskiej. Miał tu
pod ręką wszystko, co potrzebne było do nawiązania łączności z każdym na pokładzie,
oraz do uzyskania dostępu do dowolnego urządzenia łub przyrządu. Podobała mu się taka
niewidoczna obecność.
Teraz jednak nie podobało mu się nic.
Nacisnął klawisz i spytał: - Coś nowego, Strauss?
- Znajdujemy się w rozległym skupisku - rozległ się głos Straussa (Hanson nie włączył
wizji ; równałoby się to z pokazaniem swej twarzy, a malujący się na niej wyraz
zatroskania wolał zachować dla siebie).
- Przynajmniej wygląda to na rozległe skupisko - ciągnął Strauss - sądząc po poziomie
promieniowania, jakie dociera do nas w zakresach dalekiej podczerwieni i
mikrofalowym. Kłopot w tym, że nie potrafimy zlokalizować położenia źródeł tego
promieniowania na tyle dokładnie, aby określić nasza pozycję. Nie ma nadziei.
- Nic w zakresie fal widzialnych?
- W ogóle nic, nawet w zakresie bliskiej podczerwieni. Obłok pyłu gęsty jak zupa.
- Jakie są jego rozmiary? - Trudno powiedzieć.
- Czy maże pan oszacować odległość dzielącą nas od najbliższego skraju? - Nie, nie
potrafię nawet określić rzędu wielkości. Może to być tydzień świetlny, a równie dobrze
dziesięć lat świetlnych. Nie ma absolutnie sposobu. - Rozmawiał pan z Viluekisem?
- Tak! - Odpowiedź Straussa była zwięzła.
- Co mówi?
- Niewiele. Dąsa się. Bierze to oczywiście za osobista zniewagę. . - Oczywiście -
Hanson westchnął cicho. Termojądrowcy byli dziecinni jak dzieci, a ponieważ im właśnie
przypadała w udziale romantyczna rola w otchłaniach kosmosu, tolerowano to.
- Powiedział pan mu chyba - odezwał się ponownie Hansan - że takie rzeczy są nie do
przewidzenia i mogą zdarzyć się każdemu?
- Tak, powiedziałem. Jak się pan zapewne domyśla, odpowiedział: "Nie Viluekisowi".
- Pomijając oczywiście, że mu się to przytrafiło. No cóż, nie mogę z nim porozmawiać.
Cokolwiek bym powiedział, brzmiałoby, z racji zajmowanego przeze mnie stanowiska,
jak pretensja i później nic byśmy już z niego nie wyciągnęli. ... Nie uruchomi czerpaka?
- Mówi, że nie może. Twierdzi, że by się zepsuł.
- Jak może się zepsuć pole magnetyczne?!
Strauss chrząknął.
- Niech mu pan tylko tego nie mówi. Odpowie, że z reakcją termojądrową związane
jest nie tylko pole magnetyczne, a potem obrazi się twierdząc, że próbuje pan podważyć
jego kwalifikacje.
- No cóż, miejcie uczy otwarte, zmobilizujcie wszystkich i wszystko do obserwacji
obłoku. Musi przecież istnieć jakiś sposób na wyrobienie sobie pojęcia co do odległości
dzielącej nas od najbliższego skraju i kierunku, w którym należy go szukać. - Przerwał
połączenie i pogrążył się w myślach.
Najbliższy skraj! Było rzeczy wątpliwą, czy przy prędkości, z jaką poruszał się statek,
ośmielą się zużyć tyle energii, ile pochłaniała radykalna zmiana kursu.
Weszli w Skok we wszechświecie tardionowym z szybkością równą połowie prędkości
światła względem jądra galaktyki i z taką samą, oczywiście, szybkością wynurzyli się ze
Skoku. Tkwił w tym zawsze jakiś element ryzyka. No bo wyobraźnie sobie na przykład,
Autor : Isaak Asimov
3 z 5
-
Tytuł : Bierze Się Zapałkę...
-
że kończąc Skok stwierdzacie, iż znajdujecie się w pobliżu jakiejś gwiazdy i pędzicie w
jej kierunku z szybkością równa połowie prędkości światła.
Teoretycy zaprzeczali takiej możliwości. Obawa przed znalezieniem się w wyniku
Skoku w pobliżu masywnego ciała była nieuzasadniona. Tak mówili mędrcy. Skok
wykonywany był przy udziale sił grawitacji, które w trakcie przechodzenia od tardionów
do tachionów i z powrotem do tardionów, spełniały rolę sił odpychających. I to właśnie
nigdy do końca nie wyjaśniony losowy efekt oddziaływania wypadkowej siły
grawitacyjnej odpowiedzialny był za związany ze Skokiem spory współczynnik
niepewności.
Poza tym, powiedzieliby, zaufaj instynktowi Termojadrowca. Dobry Termojądrowiec
nigdy nie błądzi.
Tak, tylko ten Termojądrowiec Skoczył z nimi w obłok.
- Ejże! To się może przydarzyć każdemu. Nie ma się czym przejmować. Wiecie
przecież jak rzadka jest większość obłoków. Nie będziecie nawet wiedzieli, że
znajdujecie się w jednym z nich.
(Nie ten obłok, o mędrcze).
- Prawdę mówiąc, obłoki są dla was pożyteczne. Czerpaki nie muszą tak długo i ciężko
pracować dla podtrzymania reakcji termojądrowej i nagromadzania energii.
(Nie ten obłok, o mędrcze).
- No cóż, pozostawcie zatem głowienie się nad sposobem wyjścia Termojądrowcowi.
(A jeśli nie ma wyjścia?)
Ta ostatnia myśl przejęła Hansona dreszczem. Próbował usilnie nie myśleć o tym, ale
jak nie myśleć o czymś, co najgłośniej tłucze się po głowie.
--------------------------------------------------------------------------------
Henry Strauss, astronom pokładowy, znajdował się w nastroju głębokiej depresji.
Gdyby to, co miało właśnie miejsce, było konkretną katastrofą, można by się z tym
pogodzić. Nikt ze znajdujących się na statku hiperprzestrzennym nie może całkowicie
przymykać oczu na możliwość katastrofy. Przygotowano was na taką ewentualność, a
przynajmniej próbowano przygotować... Gorzej oczywiście z pasażerami.
Kiedy jednak z katastrofa wiąże się coś, za obserwację i zbadanie czego dalibyście
sobie wyrwać oba kły, i kiedy stwierdzacie, że przełomowe odkrycie naukowe, którego
dokonaliście, jest akurat tym co was zabija...
Strauss westchnął ciężko.
Był tęgim mężczyzną, a barwione szkła kontaktowe nadawały nieautentycznej jasności
i koloru jego oczom, które bez tego pasowałyby idealnie do bezbarwnej osobowości
astronoma.
Kapitan nie mógł tu nic poradzić. Strauss zdawał sobie z tego sprawę. Kapitan mógł
sobie być autokratą w stosunku do całej reszty statku, ale Termojądrowiec rządził się
własnymi prawami i tak było zawsze. Termojądrowiec, nawet dla pasażerów (Strauss
pomyślał o tym z pewnym rozgoryczeniem) był imperatorem kosmicznych szlaków i
każdy kurczył się przy nim do rozmiarów atrybutu impotencji.
W tym przypadku chodziło o kwestię podaży i popytu. Komputery mogły wyliczyć
dokładnie wielkość zapotrzebowania na energię i rozkład jej poboru w funkcji czasu bądz
ściśle określić miejsce i kierunek wejścia w Skok (jeśli słowo "kierunek" ma jakiekolwiek
znaczenie przy przechodzeniu od tardionów do tachionów), ale margines błędu był
ogromny i zawęzić go mógł tylko utalentowany Termojądrowiec. Skąd brały się u
Termojądrowców te predyspozycje, nie wiedział nikt - nie produkowano ich, rodzili się
jak normalni ludzie. Termojądrowcy zdawali sobie jednak sprawę, że są obdarzeni
talentem i nie było jeszcze takiego, który nie zrobiłby z niego użytku.
Viluekis nie był zły, jak na Termojądrowca. Stosunki między nim a Straussem
układały się poprawnie i nawet odzywali się do siebie, chociaż Viluekis, nie zadając sobie
wiele trudu, sprzątnął Straussowi sprzed nosa najładniejsza pasażerkę na pokładzie, mimo
że Strauss zauważył ją pierwszy. (Stanowiło to część niepisanych królewskich
przywilejów, jakie przysługiwały Termojądrowcowi w podróży).
Strauss połączył się z Antanem Viluekisem. Termojądrowiec nie zgłosił się od razu, a
kiedy już to uczynił, wyglądał na zirytowanego, spoglądając niechętnie spod
zmarszczonych brwi.
- Co z dyszą? - spytał ostwżnie Strauss.
- Zamknąłem ją chyba w samą porę. Sprawdziłem całą i nie widzę żadnego
uszkodzenia. Teraz - tu spojrzał w dół na siebie - muszę się oczyścić.
- Dobrze chociaż, że nic się jej nie stało.
- Ale nie możemy jej używać.
- Być może użyjemy jej, Vil - ciągnął przymilnym tonem Strauss. - Nie potrafimy
przewidzieć co się tam na zewnątrz stanie. Gdyby dysza uległa uszkodzeniu, to co się tam
dzieje nie miałoby najmniejszego znaczenia, ale w takiej sytuacji, gdyby obłok się
przerzedził...
- Gdyby, gdyby, gdyby; powiem ci co by było gdyby: Gdybyście wy, tępi
astronomowie, wiedzieli, że ten obłok tu jest, mógłbym go ominąć.
To była uwaga stanowczo nie na miejscu i Strauss nie dał się sprowokować.
- Być może się przerzedzi - powiedział.
- Jakie są wyniki analizy?
- Niedobre, Vil. To jest najgrubszy obłok hydroksylowy, jaki kiedykolwiek
obserwowano. O ile wiem, nie ma w galaktyce miejsca, w którym hydroksyl
występowałby w takim zgęszczeniu.
- A nie ma wodoru?
- Trochę wodoru oczywiście jest. Około pięciu procent.
- Za mało - stwierdził sucho Viluekis. - Tam jest coś jeszcze oprócz hydroksylu. Tam
jest coś, co sprawia mi więcej kłopotów niż sam hydroksyl. Wykryłeś to?
- A tak. Formaldehyd. Formaldehydu jest więcej niż wodoru. Zdajesz sobie sprawę,
Vil, co to znaczy? Jakiś proces wywołał w przestrzeni koncentrację niesłychanych ilości
tlenu i węgla. Wystarczająco dużo, aby zużyć cały wodór z obszaru jakiegoś
sześciennego roku świetlnego. Nie istnieje nic takiego, o czym bym wiedział, albo mógł
sobie wyobrazić, co wywołałoby taką reakcję.
- Co próbujesz przez to powiedzieć. Strauss? Chcesz mi wmówić, że to jest jedyny taki
obłok w kosmosie, a ja byłem na tyle głupi, żeby się w niego wpakować?
Autor : Isaak Asimov
4 z 5
-
Tytuł : Bierze Się Zapałkę...
-
- Tego nie mówię, Vil. Mówię tylko to, co słyszysz, a nie słyszałeś, żebym coś takiego
powiedział. Ale żeby się stąd wydostać, Vil, jesteśmy zdani na ciebie. Nie mogę wezwać
pomocy bo nie wiedząc, gdzie się znajdujemy, nie mogę wycelować hiperwiązki. Nie
potrafię stwierdzić, gdzie się znajdujemy, bo nie potrafię zlokalizować żadnych gwiazd.
- A ja nie mogę użyć dyszy termojądrowej i dlatego jestem kanalia? Ty też nie możesz
wywiązać się z tego, co do ciebie należy, więc dlaczego kanalia jest zawsze
Termojądrowiec? - Viluekis kipiał ze złości. - To zależy od niebie, Strauss, od ciebie.
Powiedz mi, gdzie skierować statek, żeby znaleźć wodór. Powiedz mi, gdzie jest kraniec
tego obłoku. ... Albo, do diabła z krańcem obłoku, znajdź mi kraniec tego hydroksylawo-
farmaldehydawego interesu.
- Chciałbym - bronił się Strauss ale jak daleko mogę wysondować swoimi detektorami,
nic tylko hydroksyl i formaldehyd.
- Nie możemy użyć tego świństwa. - Wiem.
- No właśnie - uniósł się Viluekis. - Oto najlepszy przykład na to, że władze nie maja
racji, próbując narzucić z góry ustawę o superbezpieczeństwie, zamiast pozostawić to
decyzji znajdującego się na miejscu Termajądrowca. Gdybyśmy dysponowali zapasem
energii wystarczającym na następny Skok, nie byłoby problemu.
Strauss wiedział bardzo dobrze, o co chodzi Viluekisowi. Istniała zawsze tendencja do
oszczędzania czasu przez wykonywanie dwóch, szybko po sobie następujących Skoków.
Ale jeśli już jeden Skok niósł ze sobą pewien, nie dający się uniknąć, element
niepewności, to dwa, następujące jeden po drugim, poważnie tę niepewność
uwielokrotniały i nawet najlepszy Termojądrowiec nie mógł na to wiele poradzić.
Zwielokrotniony błąd wydłużał znacznie całkowity czas podróży.
Surowe prawo hipernawigacji nakazywało bezwzględną konieczność pełnego dnia
żeglugi pomiędzy kolejnymi Skokami, a zalecało pełne trzy dni. Dawało to dosyć czasu
na przygotowanie się do następnego Skoku z całą należną temu starannością. Aby
zapobiec łamaniu tego przepisu, każdy Skok wykonywany był w takich warunkach, że
pozostający po nim zapas energii nie wystarczał już na wykonanie następnego. Czerpaki,
przynajmniej przez jakiś czas, musiały gromadzić i sprężać wodór, syntetyzować go i
akumulować energię, zanim zapłon kolejnego Skoku stał się możliwy. Zmagazynowanie
takiej ilości energii, która pozwalała na wykonanie Skoku trwało zwykle cały dzień.
- Ile ci brakuje energii, Vil? - spytał Strauss.
- Niedużo. O, tyle - Viluekis trzymał kciuk oddalany na ćwierć cala od palca
wskazującego. - Tyle powinno wystarczyć.
- Szkoda - powiedział Strauss bez przekonania. Zapas energii był na ścisłym
rozrachunku, ale Termojądrowcy znani byli ze sporządzania raportów w taki sposób, aby
pomimo to wygospodarować sobie nadwyżkę na drugi Skok.
- Jesteś pewien? - spytał. - A może włączysz generatory awaryjne, wyłączysz
wszystkie światła...
- I obieg powietrza, i przyrządy, i urządzenia hydroponiczne, Wiem, wiem.
Wyliczyłem sobie to wszystko, ale i tak nam nie starczy... To ten wasz idiotyczny przepis
bezpieczeństwa, zabraniający drugiego Skoku.
Strauss usiłował jeszcze zapanować nad sobą. Wiedział przecież - każdy to wiedział -
że grupa nacisku, która domagała się wprowadzenia tego przepisu w życie było właśnie
Bractwo Termojądrowców. Podwójny Skok, zarządzany czasami przez kapitana, w
większości przypadków podkopywał autorytet Termojądrowca... Z drugiej strony
wypływała z niego chociaż. jedna korzyść. Dzięki przepisowi obowiązkowej żeglugi
między Skokami powinien upłynąć co najmniej tydzień, zanim pasażerowie zaczną się
niepokoić i coś podejrzewać, a w ciągu tego tygodnia coś mogło się zmienić. Jak dotąd,
nie minął jeszcze dzień.
- Jesteś pewien, że nic nie da się zrobić z twoją instalacją? Odfiltrować trochę
zanieczyszczeń?
- Odfiltrować zanieczyszczenia! To nie są zanieczyszczenia, z tego składa się cały ten
obłok. Tutaj zanieczyszczeniem jest wodór. Słuchaj, potrzebowałbym pół biliona stopni
do przeprowadzenia termojądrowej Syntezy atomów wodoru z atomami tlenu; być może
nawet cały bilion. Tego nie da się zrobić i nawet nie zamierzam próbować. Jeśli coś
próbuje i to się nie udaje, to cała odpowiedzialność spada na mnie, a więc będę temu
przeciwny. Od ciebie zależy, czy naprowadzisz mnie na wodór i zrób to. Steruj statkiem
tak, żeby natrafić na wodór. Nie obchodzi mnie ile czasu to zajmie.
- Nie możemy poruszać się z większa niż obecnie prędkością z uwagi na gęstość
ośrodka, Vil - odezwał się Strauss. - A przy szybkości równej połowie prędkości światła
będziemy może musieli lecieć dwa lata, ... może dwadzieścia lat...
- Trudno, ty szukaj wyjścia. Albo niech się tym martwi kapitan.
Strauss z rezygnacją przerwał połączenie. Prowadzenie sensownej rozmowy z
Termojądrowcem było po prostu niemożliwe. Słyszał wysuniętą ostatnio teorię, głoszącą
(i to zupełnie poważnie), iż -powtarzające się Skoki wpływają na mózg. Podczas Skoku
każdy tardion zwykłej materii musi zostać przetworzony w ekwiwalentny tachion, a
następnie z powrotem w pierwotny tachion. Jeśli taka podwójna konwersja byłaby w
najmniejszym stopniu niedoskonała, to efekt niewątpliwie objawiłby się przede
wszystkim w mózgu, który stanowił bezsprzecznie najbardziej skomplikowany kawałek
materii, kiedykolwiek poddawany tej transformacji. Oczywiście, nie stwierdzono nigdy
eksperymentalnie żadnych zmian chorobowych i żaden rocznik oficerów statków
hiperprzestrzennych nie wykazywał objawów degeneracji z upływem czasu, pomijając
zmiany, które można było przypisać normalnemu procesowi starzenia się. Ale być może
to coś, tkwiące w mózgach Termojądrowców, co czyniło ich Termojądrowcami i
sprawiało, że posługując się zwykłą intuicją przewyższali najlepsze komputery, było
szczególnie skomplikowane, a tym samym podatne na uszkodzenia.
Bzdury! Nie w tym rzecz! Termojądrowcy są po prostu rozpieszczeni! Zawahał się. A
może połączyć się z Cheryl? Jeśli ktokolwiek mógł tutaj coś poradzić, to tylko ona, a
kiedy już stary dzieciak - Vil - zostanie odpowiednio ukołysany, pomyśli może o
sposobie uruchomienia dysz termojądrowych bez względu na to, czy jest tam hydroksyl,
czy go nie ma.
Czy naprawdę spodziewał się, że Viluekis mógłby to zrobić niezależnie od panujących
na zewnątrz warunków? Czy też może spróbował oddalić od siebie myśl o wieloletniej
żegludze? Statki hiperprzestrzenne były wprawdzie przygotowane na taką ewentualność,
Autor : Isaak Asimov
5 z 5
-
Tytuł : Bierze Się Zapałkę...
-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin