Holt Victoria - Córki Anglii 01 - Cud w opactwie.pdf

(1160 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Philippa Carr
Cud w opactwie
The Miracle at St. Bruno
Przełożyła Ilona Paczkowska
109123414.002.png
Prolog
Tuż przed Bożym Narodzeniem 1522 roku opat klasztoru Świętego Brunona rozchylił zasłonę,
która oddzielała kaplicę Matki Boskiej od reszty kościoła opactwa, a tam, w chrystusowym żłobku
zręcznie wyrzeźbionym przez brata Tomasza, leżała nie drewniana figurka Chrystusa, którą sam
włożył poprzedniego wieczoru, ale żywe dziecko.
Opat — staruszek pomyślał w pierwszej chwili, że to migocące światło świec stojących na
ołtarzu płata figla jego słabym oczom. Przeniósł wzrok na martwe posągi Józefa, Marii i Trzech
Mędrców, a z nich na statuę Dziewicy umieszczoną wysoko ponad ołtarzem. I znowu popatrzył na
żłobek, mając nadzieję ujrzeć w nim jedynie drewnianą figurkę. Ale dziecko leżało tam nadal.
Wybiegł pospiesznie z kaplicy. Musi mieć świadków!
W klasztorze spotkał się twarzą w twarz z bratem Walerianem.
— Mój synu — powiedział opat drżącym ze wzruszenia głosem — miałem widzenie.
Zaprowadził brata Waleriana do kaplicy i razem popatrzyli na leżące w żłobku dziecko.
— To jest cud — powiedział brat Walerian.
* * *
Wokół żłobka utworzył się krąg czarno ubranych postaci — brat Tomasz, który pracował w
stolarni, brat Klemens z piekarni, bracia Arnold i Eugeniusz z warzelni, brat Walerian, który
umiłował sobie przebywanie w scriptorium, gdzie pracował nad swoimi rękopisami i brat
Ambroży, którego zadaniem było uprawianie roli.
Opat obserwował ich uważnie. Wszyscy milczeli w podziwie i zdumieniu, z wyjątkiem brata
Ambrożego.
— Nam to dziecko jest dane! — wykrzyknął. Oczy lśniły mu się ze wzruszenia, którego nie
potrafił stłumić. Był to młody mnich, zaledwie dwudziestodwuletni i on to właśnie przydawał
opatowi najwięcej trosk. Staruszek często zastanawiał się, czy Ambroży powinien zostać w
bractwie, jednak od pewnego czasu zauważył, że ów mnich oddawał się życiu klasztornemu
bardziej nawet żarliwie niż inni bracia. Opat doszedł ostatnio do wniosku, że brat Ambroży mógłby
być albo świętym, albo grzesznikiem, i kimkolwiek był ten, który rościł sobie pretensje do jego
duszy — Bogiem czy Diabłem — to ten młody człowiek był najbardziej oddającym się naukom
mnichem.
— Musimy zaopiekować się tym dzieckiem — powiedział poważnie brat Ambroży.
— Czy zostało nam zesłane, aby z nami pozostać? — zapytał brat Klemens, który był miłym
zwyczajnym człowiekiem.
— W jaki sposób znalazło się tutaj? — zapytał małomówny brat Eugeniusz.
— To jest cud — odpowiedział brat Ambroży. — Czy ktoś wątpi w to, że to jest cud?
* * *
Tak więc w opactwie St. Bruno wydarzył się cud. Wkrótce wieść o tym rozeszła się szeroko po
kraju i ludzie przyjeżdżali z odległych okolic, aby odwiedzić błogosławione miejsce. Przywozili
podarki dla dziecka, podobnie jak czynili to w przeszłości Mędrcy, a w ciągu następnych lat bogaci
mężczyźni i kobiety umieszczali St. Bruno w swoich testamentach. I tak w krótkim czasie
opactwo, które chyliło się ku upadkowi — a fakt ten przysparzał opatowi wiele zgryzoty — stało
109123414.003.png
się jednym z najzamożniejszych w południowej Anglii.
 
Madonna w klejnotach
Urodziłam się we wrześniu 1523 roku, w dziewięć miesięcy po tym, kiedy w dzień Bożego
Narodzenia zakonnicy znaleźli w żłobku dziecko. Mój ojciec zwykł był mówić, że moje narodziny
były również cudem. Nie był już młody, dobiegał czterdziestki i niedawno poślubił moją matkę,
która była ponad dwadzieścia lat młodsza od niego. Pierwsza żona ojca po kilku nieudanych
próbach zajścia w ciążę zmarła, wydając na świat martwego syna. Dlatego mój ojciec, kiedy
wreszcie doczekał się dziecka, nazwał ów fakt cudem.
Nietrudno jest wyobrazić sobie radość, jaka zapanowała wśród domowników. Keziah, moja
ówczesna piastunka i wychowawczyni, nieustannie mi o tym opowiadała.
— Trzymajcie mnie! — mówiła. — Co to była za uczta! Wyglądało to na wesele. W całym
domu pachniała dziczyzna i prosiak. Były placki z wrotyczem i ciasto z szafranem, zakrapiane
miodowym napitkiem, którym częstowano wszystkich chętnych. Żebracy zbiegli się z całej
okolicy. Było ich mnóstwo! Biedactwa! Najpierw spędzali noc w opactwie, gdzie cokolwiek
przekąsili i pomodlili się, a następnie szli do wielkiego domu na ciasto z wrotyczem i szafranem. A
wszystko przez wzgląd na ciebie.
— I Dziecko — przypomniałam jej, bowiem bardzo szybko dowiedziałam się o cudzie w St.
Bruno.
— I Dziecko — przytaknęła. Kiedy mówiła o Dziecku twarz jej rozjaśniała się jakimś
specjalnym uśmiechem i stawała się prawie piękna.
Moja matka, której wielką przyjemność sprawiało doglądanie własnych ogrodów, dała mi na
imię Damascenka, na cześć róży damasceńskiej, którą tamtego roku przywiózł do Anglii lekarz
królewski, doktor Linacre. Wzrastałam z poczuciem własnego znaczenia, bowiem wszelkie
usiłowania mojej matki, aby urodzić więcej dzieci kończyły się niepowodzeniem. W ciągu
następnych pięciu lat miała trzy poronienia. Byłam więc pieszczona, hołubiona i otaczana wielką
opieką.
Mój ojciec był dobrym i szlachetnym człowiekiem. Przybył do miasta, aby zrobić interes.
Codziennie odwiązywano jedną z łodzi przycumowanych na naszej prywatnej przystani i służący
— ubrany w ciemnoniebieską liberię — przewoził ojca przez rzekę. Czasami matka przynosiła
mnie na dół, do trapu, abym mogła zobaczyć, jak odpływa. Mówiła, abym pomachała ojcu ręką, a
on wpatrywał się we mnie tak długo, jak tylko mógł mnie jeszcze widzieć.
Wielki dom z drewnianymi fragmentami i przyczółkami został zbudowany przez ojca mojego
ojca. Był przestronny i mieścił w sobie wielką salę jadalną, dużo sypialni i pokoi gościnnych, salon
zimowy i trzy klatki schodowe. We wschodnim skrzydle kręte kamienne schody wiodły na
poddasze do sypialni zajmowanych przez służbę. Do domostwa należały też: spiżarnia, parownia,
pralnia, piekarnia i stajnia. Mój ojciec był właścicielem wielu akrów ziemi uprawianej przez ludzi
mieszkających na terenie jego posiadłości. Mieliśmy też zwierzęta — konie, krowy i świnie. Nasza
ziemia przylegała do opactwa St. Bruno i ojciec przyjaźnił się z kilkoma braciszkami zakonnymi,
jako że niegdyś sam zamierzał zostać mnichem.
Między rzeką a domem znajdowały się ogrody, do których moja matka przywiązywała wielką
wagę. Niemal przez cały rok hodowała w nich kwiaty — irysy, lilie chińskie, lawendę, rozmaryn,
goździki i, oczywiście, róże. Najbardziej lubiła różę damasceńską.
Trawniki w jej ogrodzie były piękne i gładko wystrzyżone, a rzeka przydawała im zieleni.
Oboje, ona i mój ojciec, kochali zwierzęta. Mieliśmy psy a także pawie. Często śmieliśmy się z
majestatycznie kroczących ptaków, obnoszących swoje piękne ogony, podczas gdy o wiele mniej
109123414.004.png
wspaniałe pawice dreptały w ślad za swoimi chełpliwymi panami i władcami. Jednym z moich
pierwszych wspomnień z dzieciństwa jest karmienie ich groszkiem.
Bardzo lubiłam siadać na kamiennym murze i patrzeć na rzekę. Kiedy wspominam to teraz,
myślę o pogodzie i spokoju, którego już nigdy później nie zaznałam. W ciągu tamtych dni, żyjąc w
moim szczęśliwym domu, byłam głęboko świadoma swojego bezpieczeństwa, jakkolwiek
wówczas tego nie doceniałam. Nie byłam jeszcze zbyt mądra i brałam to za rzecz naturalną.
Szybko jednak pozbawiono mnie złudzeń.
Zapamiętałam pewien dzień, kiedy miałam cztery lata. Lubiłam patrzeć na statki poruszające się
po rzece, a ponieważ moi rodzice nie odmawiali sobie przyjemności dogadzania mi, ojciec często
zabierał mnie na brzeg rzeki dokąd nie wolno mi było chodzić samej, ponieważ rodzice obawiali
się, że a nuż przydarzy się jakiś wypadek ich umiłowanemu, jedynemu dziecku. Ojciec siadał na
niskim kamiennym murze, stawiał mnie obok siebie, obejmował mocno ramieniem, wskazywał na
przepływające obok łodzie i mówił: „To jest barka lorda Norfolk”, albo: „To jest barka księcia
Suffolk”. Znał trochę tych ludzi, ponieważ spotykał ich czasami prowadząc swoje interesy.
Tamtego letniego dnia, kiedy doszły nas dźwięki muzyki płynące z okazałej barki żeglującej po
rzece, ramię ojca silniej objęło mnie wpół. Ktoś grał na lutni i słychać było śpiew.
— Damascenko — powiedział ojciec cichym głosem, jakby obawiał się, że ktoś nas usłyszy —
to jest barka królewska.
Była to wspaniała łódź, największa jaką dotąd widziałam. Zdobił ją sznur jedwabnych flag i
różne kolorowe ozdoby. Słońce odbijało się w klejnotach zdobiących kubraki ludzi, których
widziałam na łodzi.
Pomyślałam z żalem, że teraz ojciec na pewno weźmie mnie na ręce i wrócimy do domu.
— Och, nie — zaprotestowałam.
Nie zamierzał mnie słuchać, ale zauważyłam jego wahanie i pewną uległość. Wstał obejmując
mnie jeszcze mocniej. Barka była już bardzo blisko i zupełnie wyraźnie słychać było dźwięki
muzyki. Usłyszałam śmiech i wydało mi się, że widzę wielkoluda — mężczyznę z
czerwono—złotą brodą, o niezwykle wielkiej twarzy, który miał na głowie czapę mieniącą się od
klejnotów. Klejnoty lśniły też na jego kubraku. Obok niego stał drugi mężczyzna w szkarłatnej
sukni.
Mój ojciec zdjął kapelusz i stał z obnażoną głową. Wyszeptał do mnie: „Dygnij, Damascenko”.
Nie trzeba było mi tego mówić. Wiedziałam, że stoję przed człowiekiem stworzonym na wzór
Boga.
Mój ukłon chyba się spodobał, ponieważ olbrzym roześmiał się wesoło i pomachał do nas
lśniącą od klejnotów dłonią. Barka przepłynęła, ojciec odetchnął z ulgą, ale spoglądając za nią,
nadal stał obejmując mnie mocno.
— Ojcze, kto to był? — zapytałam.
— Moje dziecko, właśnie zostałaś pozdrowiona przez króla i kardynała — odpowiedział.
Udzieliło mi się jego podniecenie. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o tym wielkim
człowieku. A więc to był król! Słyszałam o nim, ludzie wymawiali jego imię ściszonym głosem.
Czcili go i wielbili w ten sam sposób, w jaki przypuszczalnie wielbili samego Boga. A nade
wszystko bali się go. Zauważyłam, że moi rodzice wyrażali się o nim bardzo ostrożnie, a teraz to
spotkanie zupełnie ojca zaskoczyło.
— Dokąd oni płyną? — zapragnęłam się dowiedzieć.
— Są w drodze do dworu w Hampton. Widziałaś dwór Hampton, kochanie.
Piękny Hampton! Oczywiście, że widziałam ten dwór. Był wielki i imponujący, większy od
domu mojego ojca. Pamiętam, jak wtedy pytałam:
— Czyj to jest dom, ojcze?
109123414.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin