Martwe słowa - Lowell Elizabeth 01.pdf

(252 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Co chcesz, bym zrobiła

NICOLA MARSH

 

 

 

Błyskawiczna randka

 

 

 

 

The Tycoon’s Dating Deal

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Adela Drakowska


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

– Co chcesz, bym zrobiła? – Kara Roberts z niedowierzaniem patrzyła na swoją najlepszą przyjaciółkę. Choć bardzo lubiła Sally, uznała, że tym razem posunęła się zbyt daleko.

– Proszę cię, Karo. Proszę, kochanie. Wiesz, że nadstawiam karku, nie wspominając już o moim biznesie. – W oczach Sally czaił się strach.

Kara wiedziała, że została pokonana. Nigdy nie widziała Sally tak zdesperowanej. Agencja musiała mieć większe kłopoty, niż starsza kobieta chciała przyznać.

Kara opadła na krzesło, skrzyżowała ramiona i odchyliła się do tyłu.

– Zgoda, zrobię to. Ale tylko ten jeden raz. I zapewnię ci sukces, Sal. Zobaczysz.

Sally przeleciała przez pokój w takim tempie, że jej siwe loki zafalowały wokół okrągłej twarzy.

– Dzięki, słoneczko. – Mocno ją uściskała. – Jesteś wspaniała. – Odsuwając się od Kary, miała łzy w oczach.

Serce Kary napełniło się miłością do tej zadziwiającej kobiety, która po śmierci jej rodziców bez wahania ją przygarnęła. Miała dwanaście lat, gdy dwoje najważniejszych w jej życiu ludzi zginęło w wypadku samochodowym. Wtedy Sally, najlepsza przyjaciółka matki, zapewniła jej dom. I nie tylko dom. Podczas trudnego okresu dorastania i później zawsze ją kochała, wspierała, dodawała jej odwagi.

– W porządku, nadstawię karku – powiedziała z uśmiechem. – A więc co mam robić?

Sally zaczęła przerzucać papiery na biurku.

– Wypełnij to. Wszystko musi być zrobione jak trzeba. Wypełnij dokładnie formularz i podpisz na wykropkowanej linii.

Kara przerzuciła kartki.

– Chyba żartujesz, Sal? – Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. – Kolor oczu partnera? Wymarzona romantyczna kolacja? Najbardziej erotyczne miejsce do całowania? Skąd to wzięłaś?

Sally skrzyżowała ramiona, wydęła policzki i wolno powiedziała:

– Muszę wprowadzić twoje dane do komputera. Wiesz o tym. Śmiałaś się z tego od lat, ale byłaś świadoma, jak to działa. Dlaczego tak się dziwisz?

Kara zachichotała.

– To jest śmieszne, gdy dotyczy innych, ale gdy dotyczy mnie... Czy nie można umówić się na randkę z pominięciem tej biurokracji?

Sally pokręciła głową.

– Jeśli mam wygrać nagrodę roku dla najlepszej agencji samotnych serc w Sydney, musisz wypełnić wszystko. Twoje zgłoszenie zostanie rozpatrzone wraz z innymi. Karo, nie prosiłabym cię o to, gdybym nie była w tak rozpaczliwej sytuacji. Gdy Maggie dziś rano się wycofała, znalazłam się w trudnym położeniu. Musisz dziś wieczorem wziąć udział w błyskawicznej randce.

– Łatwo ci mówić. A jeśli spotkam tam kogoś znajomego? Co sobie o mnie pomyśli? – W oczach Sally pojawiła się uraza, więc Kara poprawiła się szybko: – Przepraszam, Sal. Po prostu nie jestem do tego przyzwyczajona. Wolę umawiać się na randki w tradycyjny sposób...

Sally uniosła wysoko brwi.

– Czyżby? Od przeszło roku nie byłaś na żadnej randce!

Prawda bywa bolesna. Przez ostatnie dwanaście miesięcy, rozczarowana do mężczyzn, Kara obywała się bez nich. Większości z tych, z którymi się umawiała, chodziło tylko o seks. Miała tego dosyć.

– Trochę przesadzasz. W ostatnich latach umawiałam się z wieloma mężczyznami. – Zignorowała uczucie pustki, którego doznawała zawsze, gdy w rozmowie pojawiał się ten temat. W jej życiu właściwie był tylko jeden mężczyzna. Ale on jej nie chciał. Dawno temu.

– No jasne, kochanie, dlatego spędzasz większość wolnego czasu z taką starą babą jak ja.

– Ty, stara? Oczywiście, masz trochę siwych włosów, ale zaraz stara? Czyż nie wolisz osobiście prześwietlać męskich klientów? Widziałam, jak promieniejesz po spotkaniach z niektórymi seksownymi kandydatami!

Żarty na nic się nie zdały. Sally zaczęła szeleścić papierami, nagle przyjmując urzędową pozę.

– Dzięki za komplementy. Zapomniałaś wspomnieć o dodatkowych dwudziestu kilogramach, które obecnie noszę. Dość tego paplania. Wypełnij formularz. A potem idź do domu i przygotuj się. Mam dziś spotkanie z jeszcze jednym mężczyzną, dopiero wtedy wszystko będzie gotowe. Jeśli wyswatam tysięczną parę, nagroda DATY będzie moja!

Kara ledwie zerknęła na formularze, ponieważ ściskało ją w żołądku na widok zaniepokojenia na twarzy Sally.

– Czy twoja agencja ma aż tak duże kłopoty, Sal? Chociaż sama borykała się z problemami finansowymi – wszystko, co miała, zainwestowała w Inner Sanctum, pracownię dekoracji wnętrz – wzięłaby kredyt, aby pomóc Sally.

– Jeśli nie wygram DATY, będę musiała zamknąć Swatkę. Ale jeśli wygram... – Sally rozmarzyła się. – Unowocześnię system komputerowy, a prestiż nada agencji rozgłosu. – Westchnęła, wracając do rzeczywistości. – Tak, można powiedzieć, że mam kłopoty.

– Jak to się stało? – naciskała Kara, chociaż przeczuwała, że odpowiedź jej się nie spodoba. Zżerało ją poczucie winy. Właściwie miała pewność, co Sally teraz powie.

– Wiesz, kochanie, że nigdy nie byłam bogata. Wszystkie pieniądze poświeciłam na stworzenie nam domu, a potem na otwarcie tego interesu. – Rozpostarła ramiona, pokazując biuro, będące kwaterą główną Swatki. – Przypuszczam, że niezbyt trafnie oceniłam swoje dochody.

Kara wiedziała, że było w tym coś więcej. Sally nie wspomniała, ile pieniędzy jej pożyczyła, aby mogła rozkręcić Inner Sanctum.

Nie umiała zapanować nad ogarniającym ją poczuciem winy, chwyciła długopis i zaczęła wypełniać formularz.

– Jeśli mogłabym zrobić dla ciebie coś więcej, Sal, powiedz szczerze.

– Pisz, kochanie, a ja zajmę się resztą.

Kara szybko wypełniła formularz. Za kilka godzin będzie popijała drinki w towarzystwie obcych mężczyzn, by znaleźć odpowiedniego partnera. Gdyby nie Sally, natychmiast podarłaby ten absurdalny kwestionariusz!

Marzyła o chwili, gdy znajdzie się w domu, wskoczy do gorącej kąpieli i będzie słuchać ulubionej muzyki soul.

Nie miała dziś dobrego dnia. Smithsonowie, którzy byli właścicielami połowy ekskluzywnej Double Bay, poprosili ją o projekt nowego ogrodu zimowego. Niestety podczas dwugodzinnej dyskusji na ten temat, zmuszona była znosić zawodzenie skrzypiec ich niezwykle utalentowanej wnuczki.

Gdy Sally zadzwoniła na jej komórkę, odebrała to jak wybawienie. Chwilowe. Gdyby mogła wybierać pomiędzy wieczorem na błyskawicznej randce a spędzeniem następnych godzin przy jęku skrzypiec, skłaniałaby się ku temu drugiemu.

– A więc do zobaczenia wieczorem.

– Tak, chyba tak – odparła Kara z westchnieniem. Sally roześmiała się.

– Wyglądasz tak, jak wtedy, gdy ciągnęłam cię do dentysty.

– Masz rację, Sally. Tak się czuję, że naprawdę wolałabym, aby mi wyrwano ząb.

Sally z uczuciem miłości promieniującym z jej brązowych oczu poklepała ją w policzek.

– Pojedź do domu i odpocznij. Wieczór minie, zanim się zorientujesz.

– Tak – wymamrotała, nie przestając myśleć o tym, że będzie musiała prowadzić błahe rozmowy z tłumem dziwnych facetów.

Kara zamknęła drzwi do gabinetu Sally i z dumą rozejrzała się po recepcji. Nieźle, jak na nowicjuszkę, pomyślała. To był jeden z jej pierwszych projektów. Kochała swoją pracę, zwłaszcza artystyczną część polegającą na łączeniu w wyobraźni kolorów, kształtów oraz płaszczyzn w jedną całość. Szkoda, że jej klienci nie myśleli tak samo. Po wypełnionych pracą miesiącach, które nastąpiły tuż po otwarciu, przyszła stagnacja. Nie tylko Sal rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Karze również przydałby się zastrzyk gotówki. I to szybko.

Gdy otwierała drzwi, jednocześnie ktoś nacisnął klamkę od zewnątrz z takim impetem, że niemal straciła równowagę.

– Przepraszam... Wszystko w porządku?

– Niezupełnie... – Wpatrywała się w twarz mężczyzny, którego nie spodziewała się już nigdy w życiu zobaczyć. W dodatku tutaj – w agencji samotnych serc!

– Kara! Co za niespodzianka!

Potężne ramiona Matthew Byrne’a objęły ją mocnym uściskiem. Gwałtowną falą wróciły stare uczucia: tęsknota i pożądanie oraz uraza z powodu odrzucenia. Jej emocje nie zmieniły się ani na jotę. Nadal w jego towarzystwie czuła się jak skończona idiotka. Oczywiście, nie da tego po sobie poznać.

– Miło cię widzieć, Matt. – Prawie się zakrztusiła tymi słowami, wyzwalając się z jego objęć. W głowie czuła zamęt; tętno niebezpiecznie przyspieszyło. Ścinał ją tak mocno, że prawdopodobnie odciął jej dopływ tlenu.

– No, no, aleś urosła!

Gdy omiatał ją spojrzeniem, o sekundę za długo zatrzymując się na jej piersiach, dostała gęsiej skórki.

Skrzyżowała ramiona, próbując wyglądać normalnie, choć wiedziała, że całkiem jej to nie wychodzi.

Ku rozpaczy Kary uśmiechnął tym samym demonicznym uśmiechem, który prześladował ją od lat. Spostrzegł jej reakcję i prawdopodobnie doskonale się tym bawił.

Uniosła podbródek i popatrzyła na niego ze złością.

– To się zdarza małym dziewczynkom – odcięła się.

Zastanawiała się, czy pamiętał bolesne słowa, które wypowiedział w dzień jej osiemnastych urodzin. Tego wieczoru złamał jej serce.

W głębi jego niebieskich oczu pojawił się błysk niepokoju.

– Już dawno przestałaś być małą dziewczynką. Wyglądasz cudownie. Szkoda, że przez tyle lat się nie kontaktowaliśmy.

Znów utonęła w bezkresnej, niebieskiej głębi jego oczu. Nie znała nikogo, kto by miał taki kolor oczu jak Matt Byrne. Były fiołkowo-szafirowe z lekkim odcieniem szmaragdu. To chyba najlepsze określenie.

Poczuła ciepło na skórze, ponieważ na jej policzki wolno wypełzł rumieniec. Domyślała się, o jaki kontakt Mattowi chodziło. Dłonie, które lekko pieściły jej skórę, usta błądzące po jej ciele...

Jakby czytając w myślach Kary, wyciągnął rękę i dotknął jej policzka.

– Wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz. Taka sama Kara, jak dawniej...

Niski, zduszony głos drażnił zakończenia jej nerwów. Jakże pragnęła przytulić się do jego dłoni, poczuć przyjemność, którą tylko on mógł jej dać.

Ale przypomniała sobie tamten gwałtowny pocałunek, a potem odrzucenie, które trwało przez całe życie. Matt Byrne odepchnął ją, w okrutny sposób poniżył. Nie potrafiła z nim nawet spokojnie rozmawiać.

A teraz znów się pojawił, wkroczył w jej życie jak bohater filmowego romansu: napięte mięśnie, szeroka klatka piersiowa, rzeźbione rysy twarzy, zabójczy, pewny siebie uśmiech. Potrzebował jeszcze tylko pelerynki i bielizny wystającej spod markowego garnituru.

Roześmiała się lekko na myśl o jego bieliźnie.

– Z czego się śmiejesz? – Promienny uśmiech Matta nieco przygasł.

– Przepraszam. Stare wspomnienia. Wiesz, jak to jest... – Wytarła łzy z oczu, mając nadzieję, że tusz się nie rozmazał.

– Nie sądziłem, że nasze wspomnienia są dla ciebie takie zabawne. – Powiódł dłońmi po jej ramionach, potem wsunął je pod rękawy jej podkoszulka.

Intymna, podniecająca pieszczota wystraszyła ją. Cofnęła się, by nie zrobić czegoś naprawdę głupiego. Gotowa stać bezradnie i pozwolić się pocałować! A wyglądało na to, że naprawdę chciał to zrobić... Ale dlaczego?

– To już historia. Ale w twoim życiu wielkiego prawnika, a zarazem playboya, na pewno dzieje się tyle ekscytujących rzeczy, że stare wspomnienia straciły blask.

Zmrużył oczy.

– Nie wierz we wszystko, co czytasz. Media żerują na plotkach.

– Chyba masz w nich udziały, ponieważ dzięki tobie sprzedają się w milionach egzemplarzy.

Zabrzmiało to uszczypliwie, ale nie mogła powstrzymać rozdrażnienia z powodu jego wygłupów, oczywiście jeśli gazety pisały prawdę.

Matt prawie co tydzień był bohaterem tabloidów, zawsze w towarzystwie pięknej, poprawionej silikonem kobiety u swego boku. Miał w Sydney reputację czołowego playboya. Na szczęście jej to już nie obchodziło...

Dlaczego więc zwijała gazetę w kulkę i ciskała nią przez pokój za każdym razem, gdy widziała w niej Matta Byrne’a i jego ostatnią zdobycz?

– Co tutaj robisz? – zmieniła zręcznie temat. – Jesteś ostatnim facetem, którego należałoby się spodziewać w biurze matrymonialnym. Masz problemy z kobietami?

Mimo że w oczywisty sposób żartowała, jego uśmiech przygasł. Matt nie był tak opanowany i pewny siebie, jak udawał. Musiała trafić w jakieś czułe miejsce.

Jego śmiech zabrzmiał sztucznie.

– Nic złego się pod tym względem nie dzieje, Karo. Powinnaś to wiedzieć.

Trudno jej było się z tym nie zgodzić, gdy tak stał przed nią, pobudzając wspomnienia. Tłumiła je. Aż do dzisiaj.

– A więc co tutaj robisz?

Odpowiedź była krótka, ostra i zabrzmiała złowieszczo.

– Biznes.

Do diabła, jeśli prawnicy już deptali Sally po piętach, musiała mieć nie lada kłopoty.

– Potraktuj ją łagodnie, dobrze? – powiedziała odruchowo. Nie mogła rozszyfrować wyrazu jego twarzy. Była to intrygująca kombinacja płaszczyzn łagodnych, a jednocześnie zakrzywionych. Na szczęce widniał ślad ciemnego zarostu, typowego dla końca dnia. O Boże, oddałaby wiele, aby go choć dotknąć...

– Karo? Wszystko w porządku? Zarumieniłaś się...

Z wysiłkiem wróciła do rzeczywistości. Zrozumiała, że musi uciec. Natychmiast. Nadal posiadał nad nią dziwną, hipnotyczną moc. Od dawna fantazjowała na jego temat. Jak widać, nic się nie zmieniło. Przez dziewięć lat nie udało jej się zapanować nad uczuciami do tego mężczyzny. Ta świadomość była przerażająca.

Upływ czasu i randki z innymi nie zdołały wymazać Matta Byrne’a z jej umysłu. Wrył się w jej duszę na zawsze.

To było naprawdę przerażające.

Wybierając pomiędzy walką a ucieczką – zdecydowała się na to ostatnie.

– W porządku, Matt. Wspaniale znów cię zobaczyć. Mam nadzieję, że załatwisz swoje sprawy pomyślnie...

Zawahała się na chwilę, by zapamiętać każdy szczegół jego twarzy. Stare przyzwyczajenia trudno wyplenić.

– Dzięki. Też miło cię widzieć. Może wkrótce spotkamy się na drinku?

Zignorowała gwałtowne bicie serca.

– Nie sądzę. Tym niemniej dzięki. Cześć. Zanim zdążył odpowiedzieć, wyszła.

Nie oglądaj się. Pomyśli, że nadal ci na nim zależy.

Ale ponieważ rzadko słuchała głosu rozsądku, zaryzykowała rzut oka przez ramię. Przyglądał jej się przez szybę w drzwiach. Śmieszne, że stanął dokładnie pod czerwonymi literami szyldu.

To się nigdy nie zdarzy. Matt Byrne, zdeklarowany playboy, szuka doskonałej partnerki, by się ustatkować? Nie było na to szans.

 

Matt, patrząc na plecy Kary, starał się odgonić erotyczne wizje. Dorosła. I coś jeszcze. Teraz była piękną, posągową blondynką, o ponętnych zaokrągleniach i dużych zielonych oczach. Do licha!

Przywykł do pięknych kobiet. W jego świecie było ich pełno. Inteligentne, porywające kobiety, zawsze chętne spędzić z nim trochę czasu. Prawniczki, sekretarki, urzędniczki bankowe. Lista ciągnęła się bez końca. Jednak od dłuższego czasu żadna z nich nie przykuła jego uwagi. Dopiero dziś Kara. Była fantastyczna, począwszy od kocich oczu po lśniące rudoblond włosy, opadające jak kurtyna na jej plecy.

Kiedyś była ładnym dzieckiem, potem rozkwitła w wieku szesnastu lat. Nadal pamiętał ich niekończące się rozmowy, dzielenie się sekretami, naturalną przyjaźń. A potem Kara dorosła. Uświadomił to sobie w ciągu jednej nocy i następne noce myślał już tylko o niej.

Zapragnął jej z gwałtownością, która go przeraziła. Powinien lepiej wiedzieć, co robić. Był starszy, mądrzejszy, był dla niej jak starszy brat. Nawet teraz po latach nie mógł zapomnieć niewinnej namiętności pocałunku Kary, w dzień jej osiemnastych urodzin. Na jedną krótką chwilę zatracił się, jego fantazje stały się prawdą, aż zdał sobie sprawę, kogo całuje. Zareagował wówczas zbyt gwałtownie, odepchnął ją, zasypał gradem cierpkich słów, które ostudziłyby rozżarzone węgle.

Nie chciał, by historia się powtórzyła. Wystarczy, że w rodzinie Byrne’ów był jeden amator młodych dziewcząt. Czasami miał ochotę zabić swego ojca.

Zachował się w jedyny możliwy przyzwoity sposób: unikał Kary, jak mógł. Aż do dzisiejszego dnia. Do diabła, nadal mu się podobała! Odniósł wrażenie, że okazała mu zainteresowanie, ale potem nagle rzuciła się do ucieczki.

Nic by nie szkodziło spotkać się na drinku...

Pewnie przypomniała sobie, jak wtedy przed laty ją potraktował. Nic dziwnego, że się przestraszyła.

Ale co robiła w agencji matrymonialnej? Taka kobieta jak ona na pewno nie cierpiała na brak męskiego towarzystwa. Och, dużo by dał, by spędzić z nią trochę czasu sam na sam.

Odsuwając na bok niesforne myśli, nacisnął dzwonek w recepcji.

– Już idę – usłyszał czyjś głos.

Matt rozejrzał się wokół okiem czujnego prawnika. Wystrój biura był doskonały, wszystko w kolorach czerni, chromu, z akcentami czerwieni dla rozjaśnienia. Na ścianach nie wisiały różowe serduszka, tylko nowoczesne grafiki dobrego artysty. Co prawda, nie był ekspertem od biur matrymonialnych. To było pierwsze, w którym jego noga postała, i miał nadzieję, że ostatnie.

– Przepraszam, że pan czekał.

Odwrócił się, ponieważ odniósł wrażenie, że głos kobiety zabrzmiał znajomo.

– Sally? Do diabła, co za dzień! Najpierw Kara, a teraz ty! Sally go uściskała.

– Wspaniale cię widzieć, Matt! Wyglądasz rewelacyjnie, jak zawsze.

Wyciągnęła z jego marynarki wyimaginowaną nitkę, przywołując wspomnienia jego pierwszego balu, gdy dumnie stała na progu domu jego rodziców i machała mu, jakby był jej dzieckiem. W rzeczywistości była mu bliższa niż własny ojciec.

– Ty też wyglądasz wspaniale, Sally. – Uśmiechnął się na widok jej zarumienionych policzków.

– Daj spokój! – Żartobliwie uderzyła go w ramię. – Co takiego sprowadza cię do Swatki? Nie sądziłam, że potrzebna ci będzie pomoc w tym względzie.

– To twoja agencja?

Poczuł ulgę. Jeśli biuro należało do Sally, Kara najprawdopodobniej przyszła ją odwiedzić, nie zaś szukać partnera.

– Tak. – Skinęła głową. – Otworzyłam ją kilka lat temu, gdy Kara się wyprowadziła i założyła własny biznes. Zawsze chciałam pomagać ludziom samotnym i w końcu się zdecydowałam.

– To wspaniale. – Nie spytał Sally, jaki biznes otworzyła Kara, by się przedwcześnie nie zdradzić. Przyjdzie na to czas. – Potrzebuję twojej pomocy.

Udał się za Sally do małego, przytulnie urządzonego gabinetu.

– O co chodzi, przystojniaku? – spytała Sally. Odchylił się na wygodnym fotelu i założył nogę na nogę.

– Muszę zmienić swój wizerunek. Ojciec uważa, że moja reputacja ujemnie wpływa na interesy naszej firmy.

– Ciągle w gazetach opisują twoje wygłupy. Jesteś prawdziwym uwodzicielem.

– Nie wierz we wszystko, co czytasz. – Pokręcił głową. – Moje życie nawet w połowie nie jest tak ekscytujące, jak przedstawiają to dziennikarze. W każdym razie ojciec twierdzi, że dopóki moje zachowanie nie ulegnie poprawie, nie mam widoków na partnerstwo w kancelarii.

Przeczesał palcami włosy. Tego gestu, mimo wysiłków, nie udawało mu się pokonać poza salą sądową.

– Znasz ojca. Firma to jego ukochane dziecko. Nie ma żadnej nadziei, że zrobi mnie partnerem, dopóki nie wykażę się: „bardziej odpowiedzialnym stosunkiem do swego osobistego życia”. Koniec cytatu.

– Długo byłam waszą sąsiadką. – Sally westchnęła. – On jest z ciebie naprawdę dumny. Czy nie za bardzo się denerwujesz? On cię kocha, niezależnie, czy zrobi cię swoim partnerem, czy nie.

Kocha? Jego ojciec nie znał znaczenia tego słowa. Matt poprawił zaprasowany kant spodni.

– Muszę udowodnić kolegom w firmie, że jestem bardzo dobrym prawnikiem. Oni uważają, że wszystko zawdzięczam tatusiowi. Chcę zostać wspólnikiem. Im szybciej, tym lepiej.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin