Palmer Diana - Komedia omyłek.doc

(419 KB) Pobierz
Diana Palmer

Diana Palmer

 

Komedia omyłek

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ta kobieta musi być kompletnie szalona. Nie mogła wybrać bardziej widocznego punktu na hodowlę marihuany, jej dom znajdował się prze­cież przy głównej ulicy niewielkiego miasteczka na północy stanu Georgia.

Oczywiście nie mogła wiedzieć, że agent FBI Curtis Russell był właśnie w odwiedzinach u mat­ki, która mieszkała po drugiej stronie ulicy. To, że przebywał na urlopie, nie zwalniało go· jednak z czujności, dlatego nie mógł udawać, iż nie zauważa tak ewidentnego i bezczelnego łamania prawa, zwłaszcza, że działo się to tuż pod jego nosem.

Stał w szerokim oknie domu matki, przyglą­dając się z niesmakiem, jak Marihuanowa Mary troskliwie pielęgnuje zakazane roślinki. Owszem, doskonale wyglądała w beżowych szortach i kremowej koszulce na ramiączkach. Istotnie, miała śliczną, gładką, lekko opaloną skórę, no i te cudowne kobiece kształty... Wynajmowała nieduży dom, jeździła absurdalnie drogim volkswagenem w kolorze groszku, z miękkim, składanym da­chem. Zastanawiał się, kim też może być z zawo­du. Z tego, co się dowiedział od matki, mieszkała tam zaledwie od trzech miesięcy. W sam raz, by posadzić flance marihuany i doczekać się zbioru. Ze też nie zadała sobie nawet trudu, by je scho­wać za rządkiem tych ładnych krwistoczerwo­nych kwiatów.

Curtis nie interesował się nigdy ogrodnic­twem, więc nie miał pojęcia, co też jeszcze rośnie w ogródku vis-a-vis, jednak konopie indyjskie rozpoznał na pierwszy rzut oka. W końcu w pra­cy widział je wiele razy na zdjęciach i rysunkach.

- Curt, gotowa jestem pomyśleć, że zakocha­łeś się w tej dziewczynie z naprzeciwka - stwier­dziła matka, tłukąc gotowane kartofle na obiad. - Czemu tak sądzisz?

- Bo od trzech dni gapisz się na nią z okna.

- Nie zakochałem się. - Podniósł się z krzesła i przeciągnął. - Wiesz może, jak ona ma na nazwisko?

- Ryan. Mary Ryan. Niestety, nic więcej o niej nie Wiem.

- A do kogo należy ten dom?

- Do Grega Henry'ego. Czemu pytasz?

- Tak sobie.

Przeczesał palcami niesforne czarne włosy i uśmiechnął się do matki. Od chwili przedwczes­nej śmierci ojca, kiedy to Curt był zaledwie sześciolatkiem, byli tylko we dwoje. Aby mieli co jeść i gdzie mieszkać, Matilda pracowała na dwóch etatach, jako reporterka w lokalnym dzienniku oraz felietonistka w regionalnym ma­gazynie. Kiedy Curt miał dziesięć lat, podjął pierwszą pracę, czyli roznosił gazety, a w wieku szesnastu lat zatrudnił się na pełnym etacie, by wesprzeć domowy budżet. Tak więc można by powiedzieć, że jego przeznaczeniem była praca, praca i jeszcze raz praca.

Jedynym minusem stanowiska, jakie do nie­dawna zajmował w służbach specjalnych, a obec­nie w FBI, była rozłąka z matką. Na szczęście Matilda nie przesiadywała samotnie w domu, tylko z zapałem uczestniczyła w parafialnych akcjach charytatywnych, a także spotykała się z przyjaciółmi. Od czasu do czasu pisywała też do gazet, i choć nie zajmowała się już sprawami bieżącymi, miała nadal wiele kontaktów w prze­różnych kręgach, włączając w to środowiska, o których Curtis wolał zapomnieć.

- Ciągle się spotykasz z tym handlarzem bro­nią? - zapytał ni z tego, ni z owego.

Drobna, siwowłosa Matilda o szelmowskim spojrzeniu uśmiechnęła się pobłażliwie.

- Nigdy mu nie udowodniono jakiegokolwiek związku z tą sprawą. Zresztą od tamtej pory się zmienił, bardzo się wyciszył. Teraz nawet wy­kłada w college'u.

- Niesamowite! A czego konkretnie uczy?

- Etyki.

Curtis wybuchnął gromkim śmiechem.

- Żartowałam. - Postawiła na stole półmisek z gorącym daniem. - Wykłada prawo karne.

- Jeszcze lepiej.

- Wielu młodych ludzi ma na pewnym etapie swego życia kłopoty z prawem. - Spojrzała na syna wymownie.

- Ja przynajmniej byłem na tyle przyzwoity, że zdemolowałem własny dom, a nie cudzy.

- I dość rozsądku, by przewidzieć, że bliższe kontakty z osobami niestroniącymi od narkoty­ków mogą cię wpędzić w kłopoty - zgodziła się. - Ale chyba nigdy przedtem i nigdy potem aż tak się o ciebie nie bałam jak wtedy, gdy znalazłeś się w sądzie. Jako dziennikarka od dziesięciu lat zajmowałam się takimi sprawami, więc dobrze wiedziałam, czym to pachnie.

- Ale potem zachowywałem się już wzorowo. - Uścisnął ją serdecznie. - A teraz ścigam takich gagatków.

- Teraz ścigasz znacznie poważniejszych przestępców. Jestem z ciebie dumna. Doskonale sobie poradziłeś z tym hakerem z Teksasu. Sama słyszałam, jak prokurator generalny cię chwalił.

- Tak, to było coś. - Pokiwał z zadowoleniem głową·

- Tylko błagam, uważaj na siebie. - U siadła do stołu. - Dość się nadenerwowałam, gdy praco­wałeś przy ochronie zagranicznych dygnitarzy. Na samą myśl, że będziesz się zajmował tropie­niem morderców, dostaję gęsiej skórki.

- Spójrz na to z drugiej strony. Dzięki temu mogłabyś wrócić do gazety i pisać o aktualnych wydarzeniach, bo zapewniłbym ci stały dopływ rzetelnych, choć nieoficjalnych informacji. Przy­znasz, że to ciekawsze niż zachwycanie się gigan­tyczną dynią, która urosła na grządce miejscowe­go ogrodnika.

- Dziękuję bardzo, wolę spać spokojnie. - Nalała kawy do dwóch filiżanek. - Bardzo mi

się podoba, że już nie muszę przerywać od­poczynku, żeby pę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin