Roberts John Maddox - Conan (Tom 22 - Conan Waleczny.txt

(432 KB) Pobierz
JOHN MADDOX ROBERTS
   
   
   
CONAN WALECZNY
   
PRZE�O�Y� CEZARY FR�C
TYTU� ORYGINA�U CONAN THE VALOROUS

I
MIASTO NA R�WNINIE
   
   Przez w�skie, spiczaste okno, ozdobione gipsowymi reliefami, wdar� si� d�wi�k b�bna, wisz�cego na palu z br�zu nad Wielk� Bram� Khorhemish. G�uche echo podchwyci�y inne, mniejsze, umocowane ponad jedenastoma pozosta�ymi bramami miejskimi. Ich d�wi�k obwieszcza�, �e nadesz�a pora zamkni�cia wszystkich d�bowych wierzei. Ka�dy, kto nie znajdzie si� w obr�bie mur�w przed zamkni�ciem bram, b�dzie musia� sp�dzi� noc na trawiastej r�wninie. Pr�ba wej�cia do miasta po zmroku mog�a dla opiesza�ego w�drowca zako�czy� si� �mierci�.
   Kobieta siedz�ca za masywnym sto�em oderwa�a oczy od pergaminu pokrytego stygijskimi hieroglifami. Ostatnie, czerwone promienie zachodz�cego s�o�ca, wpadaj�ce przez w�skie okno, po�yskiwa�y na w�owych bransoletach otaczaj�cych jej obna�one ramiona i na diademie ze z�ot� g�ow� kobry, spoczywaj�cym ponad czarnymi, prostymi brwiami. Na lekki gest d�oni tej kobiety z k�ta komnaty wyszed� wysoki m�czyzna. Mia� na sobie pustynny str�j mieszka�ca wschodniego Shem.
   � Moulayu, ju� czas. Id�, znajd� cz�owieka, o kt�rym rozmawiali�my, i sprowad� go tutaj. Po drodze powiedz gospodarzowi, by przyni�s� wi�cej lamp. Chc� dobrze przyjrze� si� temu m�czy�nie.
   Moulay sk�oni� si� nisko, k�ad�c d�o� na piersi.
   � Jak ka�esz, pani.
   Zszed� szerokimi schodami na ma�y dziedziniec wy�o�ony dwubarwn� mozaik�, na �rodku kt�rego znajdowa�a si� obrze�ona murem sadzawka. Przekaza� polecenie tycz�ce lamp i sklepionym przej�ciem wydosta� si� na ulic�.
   O tej porze by�a ona prawie pusta. Pasterze i poganiacze wielb��d�w zap�dzili zwierz�ta na noc do zagr�d i stajni, a drobni kupcy na targowisku zwijali kramy.
   Zatrzymuj�c si� od czasu do czasu, by zapyta� o drog�, Moulay doszed� do najstarszej cz�ci miasta. Tutaj, mi�dzy bardziej zniszczonymi budynkami, na w�skich uliczkach, panowa� wi�kszy zgie�k. Gdy reszta miasta zasypia�a, ta dzielnica budzi�a si� do �ycia. Wyzywaj�co umalowana kobieta w sk�pym stroju kiwn�a w jego stron�, ale on zignorowa� jej zach�caj�cy u�miech. Poza tym nikt go nie zaczepia�. Jego postawa i spojrzenie m�wi�y, �e jest dumnym cz�owiekiem pustyni. �niada, pobru�d�ona bliznami twarz i dzikie spojrzenie skutecznie wyp�dza�y wszelkie podst�pne pomys�y z g��w ulicznych rabusi�w.
   Gospoda, kt�rej szuka�, znajdowa�a si� w op�akanym stanie. Wielkie kawa�y pobielonej gliny odpad�y od �cian, ods�aniaj�c go�e ceg�y i trzcinow� plecionk�. Moulay schyli� si� wchodz�c do zadymionego wn�trza. Podszed� do niego niski, gruby m�czyzna i wytar� d�onie o brudny fartuch.
   � Witam, panie! � zawo�a� ober�ysta, usilnie staraj�c si� przekrzycze� ha�as powodowany przez kilku grajk�w. � Czego sobie �yczysz; jad�a? wina? noclegu? Wszystko to dostaniesz tutaj.
   Moulay pokaza� srebrn� monet� i powiedzia� kilka s��w. Na twarzy m�czyzny odmalowa�o si� zdziwienie.
   � Cymmerianin? Tak, jest tutaj. Czego chcesz od tego �ajdaka?
   � To moja rzecz, ciebie nie dotyczy. Po prostu zaprowad� mnie do niego. � Moulay rozejrza� si� po izbie w poszukiwaniu cz�owieka, kt�rego opisa�a jego pani.
   � Ci Cymmerianie to charakterystyczne plemi� � powiedzia�a mu. � B�dzie wysoki i czarnow�osy. Jego oczy zapewne b�d� niebieskie. Sk�ra jasna lub ciemna, w zale�no�ci od tego, jak d�ugo przebywa� na s�o�cu. Prawie na pewno b�dzie silniejszy i szybszy od innych ludzi. Jak wszyscy barbarzy�cy z p�nocy, Cymmerianie maj� gwa�towny temperament, zatem post�puj z nim ostro�nie.
   W izbie nie by�o m�czyzny odpowiadaj�cego temu rysopisowi. Przy stolikach siedzieli mieszczanie i cudzoziemcy, w wi�kszo�ci poganiacze karawan. Ko�ci do gry grzechota�y leniwie. P�niej, kiedy wino poleje si� strumieniami, go�cie stan� si� bardziej zadziorni, dojdzie do k��tni i burd, przerywanych przez stra� miejsk� lub rozstrzyganych w mroku okolicznych zau�k�w.
   Karczmarz, widz�c spojrzenie Moulaya, powiedzia�:
   � Nie, tutaj go nie ma. Od misi�ca zamienia moj� gospod� w istne piek�o. Chod� ze mn�.
   Ruszyli przez sal� i weszli na g�r� po rozklekotanych drewnianych schodach. Poddasze przedzielone by�o cienkimi �ciankami na wiele ma�ych, ciemnych klitek. Karczmarz zdj�� latarni� z haka i trzymaj�c j� w g�rze podszed� do ostatniego, najmniejszego pokoju. Nie by�o tam drzwi, w wej�ciu wisia�a jedynie zas�ona. Moulay zerkn�� do �rodka i skrzywi� usta w pogardliwym u�miechu.
   � �To� ma by� ten wielki, cymmeria�ski wojownik? � rzuci� ironicznie.
   Mieszkaniec pokoju siedzia� pod �cian� i pochrapywa� cicho. Masywne ramiona spoczywa�y na szerokiej piersi, a zwieszona nisko kud�ata g�owa podskakiwa�a lekko w takt chrapania. Jedynym ubiorem wielkoluda by�a postrz�piona, bia�a niegdy� opaska biodrowa. Na stopach mia� sanda�y o zdartych podeszwach. MouJay rozejrza� si� po izdebce, kt�rej jedynym wyposa�eniem by� wylenia�y dywan.
   � Powiedzia�, �e nazywa si� Conan. Przyjecha� miesi�c temu i wygl�da� wtedy jak tura�ski genera� � rzek� ober�ysta. � Mia� zacnego konia i siod�o, miecz, zbroje, �uk, wszystko! I z�oto, kt�rym szasta� bez opami�tania. Ka�dej nocy pi�, gra� z jakimi� typami spod ciemnej gwiazdy i stawia� im wino. Kiedy sko�czy�y si� pieni�dze, zastawi� bro�, konia i reszt� dobytku. Sam widzisz, co mu zosta�o! Strz�p brudnej szmaty. Rano pr�bowa�em go wyrzuci�, ale zagrozi�, �e skr�ci mi kark. Czekam wi�c, a� stra� miejska wyjdzie na nocny obch�d i zabierze go st�d do wszystkich diab��w.
   � Zatem jest zwyk�ym z�odziejem � powiedzia� Moulay � i to g�upim. Najwyra�niej ukrad� rzeczy, z kt�rymi tu przyjecha�. Mo�e wcale nie jest wojownikiem. Trudno, mimo to musz� go zabra� ze sob�. Mo�esz odej��, ale zostaw mi latarni�.
   Ober�ysta wzruszy� ramionami i zrobi�, co mu kazano.
   Moulay powiesi� latarni� na ko�ku, kucn�� przy �pi�cym i chcia� potrz�sn�� go za rami�. Ledwo jego palce dotkn�y Cymmerianina, w g�r� wystrzeli�a masywna r�ka, natychmiast owijaj�c si� na karku Shemity. Moulay si�gn�� po sztylet, lecz natkn�� si� na drug� wielk� d�o� zaci�ni�t� na r�koje�ci. Pomy�la�, �e przeci�tny cz�owiek budzi si� zwykle powoli, a jego oczy s� zaspane. Te, kt�re wpatrywa�y si� w niego, by�y jasne i niezm�cone. A jednak Moulay wiedzia�, �e ten m�czyzna naprawd� spa�.
   � Czy my�lisz, �e tak �atwo mnie okra��, psie? � warkn�� Cymmerianin. Ton jego g�osu by� g��boki i zgrzyta� w uchu.
   � Jaki� mia�bym po�ytek z twojej brudnej opaski lub �mierdz�cych sanda��w? � wycharcza� Moulay. U�cisk zel�a� troch�.
   � No to po co mnie budzisz, psie?
   � Przyszed�em, by zaprowadzi� ci� do mojej pani. Zap�aci ci dobrze za wykonanie pewnego zadania.
   Conan pu�ci� Moulaya i wsta�. Moulay musia� zadrze� g�ow�, by spojrze� mu w oczy. Cymmerianin by� wy�szy, ni� si� zdawa�o.
   � Jakiego zadania? Mog� walczy� za pieni�dze, ale nie jestem zab�jc� ani szale�cem.
   Moulay, speszony tak jasnym postawieniem sprawy, wyg�adzi� fa�dy swej szaty.
   � Wszystkiego dowiesz si� od niej. Chod� ze mn�, Cymmerianin przeci�gn�� si�.
   � Nie jad�em od dw�ch dni. Twoja pani b�dzie mia�a ze mnie niewielki po�ytek, je�li padn� z g�odu.
   � Postawi� ci kolacj�, barbarzy�co � warkn�� Moulay. � Chod� na d� i zjedz tyle, ile zdo�asz.
   Conan wyszczerzy� z�by w szerokim u�miechu.
   � To wi�cej, ni� sobie wyobra�asz.
   
   Moulay zapuka� do komnaty swej pani. Towarzyszy� mu Conan, kt�ry zgodnie z obietnic� zjad� za trzech i straci� wiele ze swej opryskliwo�ci.
   Gdy obaj weszli do najdro�szej gospody w Khorshemish, jej w�a�ciciel spojrza� na prawd� nagiego barbarzy�c� z konsternacj� granicz�c� z przera�eniem. Conan niewiele dba� o zdanie mieszczan, ale wiedzia�, �e jego wygl�d mo�e nie sprawi� korzystnego wra�enia na przysz�ej pracodawczyni.
   W odpowiedzi na pukanie Moulaya, kobiecy g�os zawo�a�:
   � Wej��!
   Obaj m�czy�ni weszli do �rodka.
   � Pani, to Cymmerianin, kt�rego chcia�a� widzie�. Nazywa si� Conan.
   Moulay odsun�� si� w bok. Conan stan�� przed kobiet� i przyjrza� si� jej uwa�nie. By�a pi�kna, mia�a prosto przyci�te czarne w�osy, ciemn� karnacj� i wspania�e arystokratyczne rysy. Jej oczy by�y wielkie i czarne, podkre�lone tuszem. Czernid�o, bi�uteria w kszta�cie w��w oraz surowa, czarna szata m�wi�y, �e jest Stygijk�. Conan nie lubi� Stygii, jej staro�ytnego z�a i czar�w.
   � Jestem Hathor�Ka. Zbli� si�.
   Conan niech�tnie pos�ucha�. Zaczynaj�c od palc�w u st�p, kobieta skrupulatnie obejrza�a ka�dy cal jego cia�a, zatrzymuj�c spojrzenie na pot�nych udach, szczup�ej talii, szerokiej klatce piersiowej, ramionach i mocnych nadgarstkach cz�owieka nawyk�ego do pos�ugiwania si� mieczem.
   � Obr�� si�.
   Nie wiedz�c dlaczego, Conan us�ucha� i zosta� poddany takim samym drobiazgowym ogl�dzinom od ty�u.
   � Zdajesz si� nadawa� � stwierdzi�a na koniec. Conan odwr�ci� si� twarz� do kobiety. Nieruchome, jakby wykute z kamienia stygijskie rysy sprawia�y, �e trudno by�o oceni� jej wiek. Mimo jej niew�tpliwego pi�kna Conan pozosta� oboj�tny.
   � Wi�c jeste� Cymmerianinem � stwierdzi�a. � A ja potrzebuj� w�a�nie Cymmerianina.
   � Dlaczego akurat Cymmerianina? � zdumia� si� Conan. � Wynajmowano mnie wcze�niej ze wzgl�du na umiej�tno�� pos�ugiwania si� mieczem i do�wiadczenia w z�odziejskim rzemio�le, ale nigdy z powodu miejsca moich urodzin.
   Kobieta odchyli�a si� lekko do tylu i popatrzy�a na� tajemniczo.
   � Chc�, by� podj�� si� misji w twoim rodzinnym kraju. Chc�, by� dostarczy� co� do pewnej jaskini w g�rach Cymmerii. W zamian� � wyj�a zza pasa sk�rzan� sakiewk�, kt�r� z g�o�nym brz�kiem rzuci�a na st� � �to b�dzie twoje. Otw�rz.
   Conan podni�s� sakiewk� i rozwi�za� rzemienie. W migotliwym �wietle �wiec kusz�co b�ysn�y z�ote, aquilo�skie monety. Serce zadr�a�o mu z rado�ci, ale zachowa� niewzruszony wyraz twarzy.
   � Jakie s� warunki? P� teraz, a po�owa po wykonaniu zadania?
   � Nie, je�li zgodzisz si� zrobi� to, o co prosz�, z�oto stanie si� twoje od razu.
   �...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin