Verne Juliusz - Los na loterie.rtf

(315 KB) Pobierz
Los na loteriê

Juliusz Verne

 

 

 

Los na loterię

 

Tytuł oryginału: Le billet de loterie
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz


I

 

 Która godzina? — zapytała pani Hansen wytrząsnąwszy popiół z fajki, podczas gdy ostatnie kłęby dymu rozwiały się pomiędzy kolorowymi belkami powały.

 Ósma, matko — odrzekła Hulda.

 Jest mało prawdopodobne, by jacyś podróżni przybyli do nas w nocy. Zbyt brzydka dziś pogoda.

 Nie sądzę, by ktokolwiek przyszedł. W każdym razie pokoje są przygotowane i usłyszę, jeśli ktoś się odezwie na dworze.

 Twój brat nie wrócił?

 Jeszcze nie.

 Czyż nie powiedział, że wróci dzisiaj?

 Nie, matko. Joel pojechał z jakimś podróżnikiem nad jezioro Tinn, a ponieważ wyruszył bardzo późno, nie sądzę, by mógł wrócić do Dal wcześniej niż jutro.

 A więc noc spędzi w Moel?

 Tak, niewątpliwie, chyba żeby udał się do Bamble, by złożyć wizytę farmerowi Helmboe…

 I jego córce?

 Tak, Siegfried, mojej najlepszej przyjaciółce, którą kocham jak siostrę! — odrzekła ze śmiechem dziewczyna.

 W takim razie zamknij drzwi, Huldo, i idźmy spać.

 Dobrze się czujesz, matko?

 Dobrze, lecz jutro mam zamiar wcześnie wstać. Muszę się udać do Moel…

 A po co?

 Ech! Czyż nie należy zająć się uzupełnieniem zapasów przed zbliżającym się sezonem?

 Czyżby do Moel przyjechał już z Christianii sprzedawca win i artykułów spożywczych?

 Tak, Huldo, właśnie dziś po południu — odrzekła pani Hansen. — Lengling, podmajstrzy w tartaku, spotkał go i przechodząc poinformował mnie o tym. Z naszej szynki i wędzonego łososia niewiele już pozostało, a nie chciałabym zostać bez zapasów. Lada dzień, zwłaszcza jeśli poprawi się pogoda, turyści mogą rozpocząć swe wycieczki po Telemarku. Nasza oberża musi być gotowa na ich przyjęcie, zaś oni powinni znaleźć w niej wszystko, czego im będzie trzeba. Czy wiesz Huldo, że mamy już 15 kwietnia?

 15 kwietnia! — szepnęła dziewczyna.

 Tak więc jutro — ciągnęła pani Hansen — zajmę się wszystkim. W dwie godziny zrobię zakupy, które posłaniec dostarczy tutaj, i wrócę z Joelem jego kariolą.

 Matko, gdybyś przypadkiem spotkała kuriera, nie zapomnij go spytać, czy nie ma dla nas jakichś listów…

 Szczególnie dla ciebie! To całkiem możliwe, bo ostatni list od Olego przyszedł miesiąc temu.

 Tak! Miesiąc!… Cały miesiąc!

 Nie martw się Huldo! W tym opóźnieniu nie ma nic dziwnego. Zresztą, nawet jeśli poczta nie przysłała nic z Christianii, czy to znaczy, że nie może nic przysłać z Bergen?

 Zapewne, matko — odrzekła Hulda — lecz cóż chcesz? Jeśli się frasuję, to tylko dlatego, że łowiska nowofundlandzkie są tak daleko! Trzeba przepłynąć cały ocean, a pogoda jest taka okropna! Mija już rok, jak mój biedny Ole wyjechał i kto może powiedzieć, kiedy wróci do nas, do Dal?…

 I czy my tu będziemy, kiedy wróci? — szepnęła pani Hansen, lecz tak cicho, że jej córka nie mogła tego usłyszeć.

Hulda poszła zamknąć drzwi oberży wychodzące na drogę do Vestfjorddal. Nawet nie przyszło jej do głowy, by zatrzasnąć zasuwę. W tak gościnnym kraju, jakim jest Norwegia, owe środki ostrożności nie są konieczne. Chodzi o to, by każdy podróżny mógł wejść do domu w dzień i w nocy, tak by nie trzeba mu było otwierać. Nie należy się przy tym obawiać wizyt łazików czy złoczyńców nawet w najodleglejszych, prowincjonalnych wsiach. Żadne występki przeciw osobom lub ich dobytkowi nigdy nie zakłócają bezpieczeństwa mieszkańców.

Matka i córka zajmowały dwa pokoje na pierwszym piętrze, od frontu oberży. To prawda, że oba były skromnie umeblowane, lecz pozostawały czyste i wszystko wskazywało, że zajmowała się nimi dobra gospodyni. Nad nimi, pod samym dachem, spadzistym jak w góralskiej chacie, znajdował się pokój Joela, wyposażony w okno o framudze misternie wyciętej ze świerkowego drewna. Stąd, przemierzywszy widniejące na horyzoncie góry, spojrzenie mogło spłynąć aż na dno wąskiej doliny, w której szemrał Maan, na wpół strumień, na wpół rzeka.

Z dużej sali na parterze, drewniane schody o solidnych wspornikach i lśniących stopniach prowadziły do pokoi na wyższych piętrach. Szczególnie pociągający był już sam wygląd tego domu, gdzie podróżny mógł znaleźć komfort, jaki rzadko spotkać można w norweskich oberżach.

Tak więc Hulda i jej matka mieszkały na pierwszym piętrze. Gdy były same, obie udawały się wcześnie do swych pokoi. Pani Hansen, przyświecając sobie świecznikiem z różnobarwnego szkła, pokonała już pierwsze stopnie schodów, gdy nagle przystanęła.

Ktoś pukał do drzwi. Usłyszała głos:

 Ej! Pani Hansen! Pani Hansen! Pani Hansen zeszła na dół.

 Któż to może być o tak późnej porze? — zapytała.

 Czyżby Joelowi przydarzył się jakiś wypadek? — rzekła pośpiesznie Hulda.

Natychmiast wróciła do drzwi.

Stał tam młody chłopak, jeden z tych dzieciaków, które wykonują zawód skydskarla, polegający na czepianiu się karioli i odprowadzaniu koni do stajni, jeśli podróżnik akurat kończył jeden z etapów swej podróży. Ten jednak przyszedł piechotą i stał teraz na progu.

 Czego chcesz o tej porze? — spytała Hulda.

 Przede wszystkim życzyć pani miłego wieczora — odrzekł chłopak.

 To wszystko?

 Nie, to nie wszystko, lecz czyż nie należy zaczynać rozmowy od grzecznych słów?

 Masz rację! Któż więc cię przysyła?

 Przychodzę od pani brata Joela.

 Od Joela?… A o co chodzi? — zapytała pani Hansen.

Podeszła do drzwi owym powolnym i miarowym krokiem, charakterystycznym dla mieszkańców Norwegii (pełno jest żywego srebra w żyłach ich ziemi, lecz w ich własnych niewiele lub wcale), ale najwyraźniej odpowiedź ta wywołała u niej pewne emocje, gdyż pośpiesznie zapytała:

 Czy coś się stało?

 Owszem!… Przyszedł list, który kurier z Christianii przywiózł z Drammen…

 List z Drammen? — zapytała żywo pani Hansen ściszając głos.

 Nie mam pojęcia — odrzekł chłopak. — Wszystko co wiem, to to, że Joel wróci dopiero jutro i że przysłał mnie tu, bym przyniósł list.

 Więc to coś pilnego?

 Zdaje się.

 Daj — rzekła pani Hansen tonem wskazującym na dość wyraźne zaniepokojenie.

 Oto i on, czysty i nie pomięty. Tylko nie jest do pani.

Pani Hansen zdała się odetchnąć z ulgą.

 A do kogo? — zapytała.

 Do pani córki.

 Do mnie! — zawołała Hulda. — To list od Olego, jestem pewna, list, który przyszedł przez Christianię! Mój brat nie chciał, bym na niego zbyt długo czekała!

Hulda wzięła list i przysunąwszy świecznik spojrzała na adres.

 Tak!… To on!… To on!… Oby tylko pisał, że „Viken” wraca! Tymczasem pani Hansen mówiła do młodzieńca:

 Nie wchodzisz?

 Tylko na minutkę! Muszę jeszcze dziś wrócić do domu, bo jutro rano mam robotę przy karioli.

 W takim razie proszę cię, byś powiedział Joelowi, że mam zamiar jutro do niego dołączyć. Niech więc na mnie czeka.

 Jutro wieczorem?

 Nie, rano. Niech nie wyjeżdża z Moel przed spotkaniem ze mną. Razem wrócimy do Dal.

 Jasne, pani Hansen.

 Może kropelkę brandy?

 Z przyjemnością!

Młodzieniec podszedł do stołu, a pani Hansen nalała mu nieco tej wzmacniającej wódki, najlepszej na wieczorne mgły. Nie zostawił ani kropli w małej filiżance. Później rzekł:

 God aften!

 God aften, mój chłopcze.

Co po norwesku znaczy „dobranoc”. Pożegnanie zostało wymówione bez jednego skinienia głową i chłopak wyruszył, nie przejmując się długim marszem, jaki miał przed sobą. Odgłos jego kroków rozpłynął się wkrótce wśród drzew rosnących wzdłuż ścieżki, która biegła brzegiem rwącej rzeki.

Hulda nadal patrzyła na list od Olego i nie śpieszyła się z otwarciem go. Ta cienka, papierowa koperta musiała przemierzyć cały ocean, by do niej dotrzeć, całe to wielkie morze, w którym nurzają się brzegi zachodniej Norwegii. Przyglądała się znaczkom. List wysłany 15 marca, do Dal dotarł dopiero 15 kwietnia. Upłynął cały miesiąc od czasu, gdy Ole go napisał! Ile rzeczy mogło się wydarzyć w ciągu tego miesiąca w owych odległych zakątkach Nowej Fundlandii, którym to mianem określają Anglicy wyspę Nowej Ziemi! Czyż łowiska te nie są najgorszymi na świecie, smaganymi przez okrutne wichry, napływające z bieguna przez północnoamerykańskie równiny? Zawód rybaka, uprawiany przez Olego, jest trudny i niebezpieczny! A trudzi się nim tylko dla niej, dla swej narzeczonej, którą poślubi po powrocie! Biedny Ole! Cóż pisze w swym liście? Niewątpliwie, że kocha Huldę i że kochać ją będzie zawsze, tak jak ona jego, że ich myśli łączą się ze sobą mimo odległości i że chciałby, żeby to już był dzień jego przyjazdu do Dal!

Tak! Na pewno tak pisał, Hulda była o tym przekonana. Lecz być może dodawał, że rychło powróci, że sezon rybacki, który skłania marynarzy z Bergen, by odpływali tak daleko od swej ziemi rodzinnej, wkrótce się skończy! Być może Ole pisze, że „Viken” kończy sztauowanie, że się szykuje do podniesienia kotwicy i że ostatnie dni kwietnia spędzą razem w tym szczęśliwym domu w Vestfjorddal? Być może, wreszcie, pisał, że można już ustalić dzień przybycia do Moel pastora, który połączy ich w skromnej, drewnianej kapliczce, której dzwonnica wznosi się ponad gęstym zagajnikiem, o kilkaset kroków od oberży pani Hansen?

By się tego dowiedzieć, wystarczyło złamać pieczęć na kopercie, wyjąć z niej list Olego, przeczytać go, choćby przez łzy bólu lub radości, których przyczyną mogła się stać jego treść. I niewątpliwie niejedna niecierpliwa dziewczyna z Południa, z Danii lub Holandii, już dawno by wiedziała to, o czym młoda Norweżka nie miała jeszcze pojęcia! Lecz Hulda marzyła, zaś marzenia kończą się wtedy, gdy życzy sobie tego Bóg. I jakże często ludzie tego żałują, tak rzeczywistość potrafi rozczarować.

 Moja córko — rzekła pani Hansen — ten list przysłany przez twojego brata jest od Olego?

 Tak! Rozpoznałam jego pismo!

 Czyżbyś chciała odłożyć do jutra jego lekturę?

Hulda po raz ostatni spojrzała na kopertę, po czym, otworzywszy ją niespiesznie, wyjęła starannie wykaligrafowany list i przeczytała go.

 

Saint–Pierrre–Miquelon, 17 marca 1882.

Droga Huldo,

Zapewne z przyjemnością przyjmiesz do wiadomości, że połowy były niezwykle obfite i że za kilka dni zostaną zakończone. Tak! To już koniec sezonu! Po rocznej nieobecności jakże będę szczęśliwy wróciwszy do Dal, do mej jedynej rodziny, która jest zarazem Twoją.

Mój udział w zyskach jest dość znaczny. Bracia Help, nasi armatorzy z Bergen, zostali powiadomieni, że ,,Viken powróci prawdopodobnie między 15 a 20 maja. Możesz więc spodziewać się mnie w tym czasie, czyli za kilka tygodni.

Droga Huldo, mam nadzieję zastać Cię jeszcze piękniejszą niż przed wyjazdem, zaś Twą matkę w dobrym zdrowiu, podobnie jak tego dzielnego przyjaciela, mego kuzyna a Twego brata Joela, który również stanie się mym bratem.

Po otrzymaniu niniejszego listu przekaż wyrazy mej przyjaźni pani Hansen, którą stąd widzę, jak siedzi w swym drewnianym fotelu, przy starym piecu w dużej sali. Powtórz jej, iż kocham ją w dwójnasób, przede wszystkim dlatego, że jest Twoją matką, a po wtóre dlatego, iż jest mą ciotką.

Przypadkiem nie wyjeżdżajcie po mnie do Bergen. Być może ,,Viken przypłynie wcześniej niż to napisałem. W każdym razie, w dwadzieścia cztery godziny po zejściu na ląd, droga Huldo, możesz liczyć, że dotrę do Dal. I nie zdziw się zbyt mocno, jeśli zjawię się wcześniej.

Solidnie nas wytrzęsła paskudna pogoda tej zimy, najgorsza, jaką kiedykolwiek przeżyli nasi marynarze. Na szczęście w wielkiej ławicy była znaczna obfitość dorsza. „Viken” wiezie go ponad pięć tysięcy kwintali. Ryby mają być dostarczone do Bergen, gdzie już zostały sprzedane staraniem braci Help. W sumie najważniejszą rzeczą, która powinna zainteresować rodzinę jest to, że nam się udało, a moje zyski będą duże, gdyż jestem teraz pełnoprawnym wspólnikiem.

Poza tym, nawet jeśli to co przywiozę do domu nie jest ogromną fortuną, to i tak mam wrażenie, iż takowa będzie na mnie czekać po powrocie! Tak! Fortuna… nie licząc szczęścia! Jakim sposobem?… To mój sekret, droga Huldo, i wybacz mi, że mam przed Tobą tajemnice.

Zresztą jest tylko jedna! I tak Ci ją wyjawię… Kiedy?… No cóż, jak tylko nadejdzie odpowiednia chwila — przed ślubem, gdybym uległ jakiemuś nieoczekiwanemu opóźnieniu, lub po nim — jeśli zjawię się o wyznaczonej porze i jeśli w tydzień po mym powrocie do Dal zostaniesz moją żoną, czego tak bardzo pragnę!

Całuję Cię, droga Huldo. Proszę, byś uściskała ode mnie panią Hansen i mego kuzyna Joela. Całuję Twe czoło, na którym ślubny wianek jaśnieć będzie niczym aureola. Po raz ostatni, do widzenia, droga Huldo, żegnaj!

Twój narzeczony

Ole Kamp


II

 

Dal to tylko kilka domów stojących wzdłuż drogi, która, prawdę mówiąc, jest zwykłą ścieżką, i rozrzuconych po okolicznych pagórkach. Wszystkie zwrócone są przodem ku wąskiej dolinie Vestfjorddal, a tyłem w stronę łańcucha gór ciągnących się na północy, u stóp których płynie Maan. Zespół tych budynków tworzyłby gaard, jednostkę administracyjną bardzo rozpowszechnioną w tym kraju, gdyby wszystkie znajdowały się pod zarządem jednego właściciela lub dzierżawcy. Jednak Dal ma prawo do miana, jeśli nie miasteczka, to przynajmniej osady. Mała kaplica, wzniesiona w 1855 roku, wyposażona w dwa wąskie okna z witrażami, dźwiga swą czworoboczną wieżę ponad plątaniną drzew. Całość została zbudowana z drewna. Tu i ówdzie nad strumykami wpadającymi do rzeki przerzucono mostki. Nieco dalej słychać zgrzyt pił w dwóch tartakach, napędzanych siłą strumienia. Każda piła wyposażona jest w koło ułatwiające manewrowanie oraz w drugie, umożliwiające przesuwanie belek lub bali. Z bliska kaplica, tartaki, domy i szałasy zdają się tonąć w delikatnej, zielonej mgle, ciemniejszej przy świerkach, jasnej przy brzozach, utworzonej przez drzewa rosnące samotnie lub w grupach, od meandrów Maanu aż po szczyty wysokich gór Telemarku.

Tak wygląda Dal, osada jasna i wesoła, ze swymi malowniczymi domami, pomalowanymi jedne na kolory jasne — seledynowe lub bladoróżowe, inne na kolory ostre — jaskrawożółte lub krwistoczerwone. Ich dachy z brzozowej kory, pokryte zielonymi trawnikami, które kosi się jesienią, są przyozdobione prawdziwymi kwiatami. Wszystko to jest przepyszne i charakterystyczne dla najpiękniejszego kraju świata. Krótko mówiąc, Dal leży w Telemarku, Telemark w Norwegii, zaś Norwegia jest Szwajcarią obdarzoną tysiącami fiordów, które pozwalają morzu szumieć u stóp gór.

Telemark znajduje się w owej wybrzuszonej części olbrzymiej retorty, której kształt przyjmuje Norwegia pomiędzy Bergen a Christianią. Okręg ten, podlegający prefekturze w Batsberg posiada góry i lodowce niczym Szwajcaria, lecz nie jest to Szwajcaria. Są tam wspaniałe wodospady, niczym w Północnej Ameryce, lecz nie jest to Ameryka. Można tam zobaczyć malowane domy i procesje mieszkańców ubranych w stroje z innej epoki, jak w niektórych miasteczkach w Holandii, lecz nie jest to Holandia. Telemark to coś lepszego, to Telemark, to wyjątkowa w świecie kraina, wyróżniająca się swą naturalną urodą. Autor miał przyjemność ją zwiedzić. Przemierzył ją w karioli, zmieniając konie w placówkach pocztowych, jeśli tylko było to możliwe. Uniósł stamtąd wspomnienia pełne poezji i uroku, tak jeszcze żywe, że pragnąłby nasączyć nimi tę zwykłą historię.

W czasach, gdy się ona dzieje — w 1862 roku — przez Norwegię nie przebiegała jeszcze linia kolejowa, dzięki której można obecnie podróżować ze Sztokholmu do Trondheim przez Christianię. Obecnie mocne więzy szyn łączą te dwa skandynawskie kraje, niezbyt chętne do życia we wspólnocie. Lecz zamknięty w wagonie kolejowym podróżnik, choć jedzie szybciej niż kariolą, nie widzi ani odrobiny oryginalności niegdysiejszych dróg. Traci przejazd przez południową Szwecję kanałem Gotha, po którym łodzie płynąc od śluzy do śluzy wznoszą się na wysokość trzystu stóp. Wreszcie nie zatrzymuje się ani przy wodospadach Trolletann, ani w Drammen, ani w Kongsberg, ani przy żadnym z cudów Telemarku.

W owych czasach linia kolejowa była dopiero w planach. Musiało upłynąć jeszcze dwadzieścia lat, nim można było przemierzyć skandynawskie królestwo od jednego wybrzeża do drugiego — w czternaście godzin — i dotrzeć do Przylądka Północnego, z biletem powrotnym na Spitsbergen.

Otóż Dal był wówczas — i oby trwało to jak najdłużej! — punktem centralnym tych okolic, przyciągającym turystów zagranicznych i miejscowych, w głównej mierze studentów z Christianii. Stamtąd mogli robić wypady po całym Telemarku i Hardangerze, przemierzać dolinę Vestfjorddalu między jeziorami Mjos i Tinn, udawać się do cudownych katarakt Rjukanu. Co prawda w osadzie jest tylko jedna oberża, lecz najlepsza i najwygodniejsza, o jakiej można by zamarzyć, a zarazem spora, gdyż podróżni mają do swej dyspozycji cztery pokoje. Słowem, jest to oberża pani Hansen.

Kilka ławek otacza podstawę jej różowych ścian, oddzielonych od ziemi solidnymi, granitowymi fundamentami. Świerkowe belki i deski ścian uzyskały z czasem taką twardość, że mogłaby się o nią stępić stal siekiery. Między belkami, ledwie ociosanymi, ułożonymi poziomo jedne na drugich, widać spoiny z mchów i glinki, tworzące grubą wyściółkę, nie pozwalającą nawet najsroższym zimowym wiatrom przeniknąć do środka. Sufity w pokojach, również ułożone z belek, pomalowane są kolorami czerwonym i czarnym, kontrastującymi z łagodniejszymi i weselszymi barwami wykładzin. W jednym z kątów wielkiej sali stoi okrągły piec, którego rura łączy się z przewodem kominowym piecyka kuchennego. Tu mechanizm zegarowy wprawia w ruch ostre, cyzelowane wskazówki, wędrujące po emaliowanym cyferblacie w sekundowym rytmie dźwięcznego cykania, tam widać krągłe kształty starego sekretarzyka o brązowych profilach tuż koło masywnego trójnoga, pomalowanego na srebrno. Na podstawce stoi gliniany świecznik, który po odwróceniu staje się trójramiennym kandelabrem. Salę tę zdobią najpiękniejsze w tym domu meble: stół o giętych nogach z korzenia brzozy, kufer o historycznych zamkach, w którym ułożono odświętne stroje, wielki fotel, twardy jak kościelna stalla, krzesła z jaskrawo pomalowanego drewna, wiejski kołowrotek, upiększony zielonymi tonami, odcinającymi się ostro od czerwieni sukien prządek. Dalej garnek do przechowywania masła, maselnica do jego ubijania, pudełko na tytoń i tarka z rzeźbionej kości. Wreszcie nad drzwiami prowadzącymi do kuchni szeroka szafka z miedzianą i cynową zastawą, z miskami i talerzami kolorowo emaliowanymi, fajansowymi i drewnianymi, małą osełką, na wpół schowaną w swej ślimakowej pochewce, z antycznym, uroczyście wyglądającym kieliszkiem do jajek, mogącym służyć za kielich mszalny. I jakże zabawne ściany, wyłożone tapetami z materiału, przedstawiającymi sceny biblijne, rozświetlone wszystkimi barwami, z muzeum malarstwa w Epinalu! Natomiast pokoje podróżnych, choć bardzo proste, są jednak niezwykle wygodne, ze swymi nad wyraz schludnymi meblami, z jasnozielonymi zasłonami, zwieszającymi się spod powały, z szerokimi łóżkami o białej pościeli z płótna zwanego tutaj akloede oraz boazeriami, na których widnieją wersety Starego Testamentu, wypisane żółtą farbą na czerwonym tle.

Nie należy zapominać, że podłoga w głównej sali, podobnie jak w pokojach na parterze i piętrze, usiana jest drobnymi gałązkami brzozowymi, świerkowymi i jałowcowymi, które napełniają dom ożywczymi woniami.

Czyż może istnieć w Italii równie czarująca posada lub w Hiszpanii równie ponętna fonda? Nie! Tym bardziej, że tłumy turystów angielskich nie zdążyły jeszcze spowodować wzrostu cen — jak to miało miejsce w Szwajcarii.

Poza tym — o czym nie należy zapominać przy okazji pobytu w tym gościnnym domu — jedzenie mają tu doskonałe, co jest rzeczą dość rzadką w większości okolicznych oberży. Nie na darmo Telemark otrzymał miano Krainy Zsiadłego Mleka”. W takich dziurach jak Tiness, Listhus, Tinoset i w innych, nie spotka się chleba, a jeśli już, to tak niedobry, że lepiej się bez niego obejść. Będzie to zwykły placek owsiany, flatbrod, suchy, ciemny, twardy jak tektura, lub jakieś prymitywne pieczywo, wykonane z substancji pośredniej pomiędzy korą brzozową wymieszaną z mchem a sieczką. Rzadko trafiają się jajka, przy czym najświeższe mogą mieć tydzień. Za to pod dostatkiem kiepskiego piwa, zsiadłego mleka, a czasami nawet kawy, tak mocnej, że wydaje się być raczej podobna do destylowanej sadzy niż do produktów firmy M...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin