Norton Andre - Zew księżyca.rtf

(433 KB) Pobierz
Zew księżyca

Andre Norton

 

 

 

Zew księżyca

 

Tytuł oryginału: Moon Called

Tłumaczyła Dorota Dziewońska


Ta książka jest fikcją literacką. Wszystkie postaci i wydarzenia są wytworem fantazji i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób i wydarzeń jest całkowicie przypadkowe.


1

 

Thora przywarła brzuchem do pokrytej rosą trawy w gęstych zaroślach. Całą uwagę skupiła na łące przed sobą, a konkretnie na pojedynczych zabudowaniach pośrodku tej rozległej przestrzeni. Bijący z ziemi chłód przeniknął jej chude, choć muskularne ciało, gdy tylko zmordowana wędrówką zanurzyła się w brązowo–szarej mieszance trawy i liści z minionego sezonu. Zdążyła już nauczyć się cierpliwości od ostatniej jesieni, kiedy to Craigowie zostali zaatakowani przez najeźdźców przybywających wzdłuż rzeki znad wybrzeża. Ci z jej wioski, którzy przeżyli, porozdzielali się w poszukiwaniu jak najlepszych warunków na przetrwanie. Przekonała się już jakiej niezłomności i hartu ducha potrzeba, by wytrzymać uczucie kłującego głodu, a to właśnie głód przywiódł ją w to miejsce.

Był ranek i w oddali, na świeżej trawie obszernych pól, zaczęło się paść dzikie bydło, za którym przybyła Thora. Wypluła ochłap, który przeżuwała od świtu — była to sprawdzona metoda myśliwych: żucie pokarmu, który najlepiej przyciąga zwierzynę. Potem, jakby mimowolnie, wydłubała małą dziurę w ziemi, by zakopać tę kulkę. W tej chwili znacznie bardziej interesował ją obserwowany budynek niż zwierzęta.

Budowla była bardzo stara, może nawet z okresu Przed Czasem. Wyglądało jednak, że przetrzymała upływ lat w lepszym stanie niż większość ruin. które Thora miała okazję oglądać. Ta długa i niska konstrukcja miała bardzo wąskie okna, do których nie sposób było zajrzeć z dużej odległości. Obok zauważyła nowsze wytwory ludzkich rąk — zagrody z równo ustawionych palików. W ich obrębie ziemia była tak stratowana, jakby całkiem niedawno przetrzymywano tu zwierzęta. Jednak z komina nie wydobywał się dym.

Thora posunęła się kawałek naprzód. Obok niej pojawił się ciemniejszy kształt i zwrócił w jej stronę głowę ze sterczącymi uszami. Ciemnoniebieskie oczy dziewczyny napotkały żółtozłote. Thora uniosła górną wargę jak warczący drapieżnik. Zwierzę ostrożnie przemaszerowało przez zasłonę z krzaków i pognało w dół zbocza w stronę budynku. Dziewczyna, mimo wytężonego wzroku i słuchu, zatęskniła za ostrością zmysłów Korta.

Przy każdej tego typu siedzibie było niebezpiecznie. Chociaż już niemal dziesięć pokoleń minęło od Przewrotu, ludzie wciąż wykazywali nieodpartą chęć korzystania z takich schronień bądź grabienia ich przy każdej nadarzającej się okazji. W pochwie przy pasku Thory spoczywał nóż znaleziony w podobnym” miejscu. Ostrze było poważnie nadwerężone częstym ostrzeniem, lecz mimo to jakość stali przewyższała wszystko, co potrafiłby wykonać którykolwiek kowal Craigów ze sprowadzanych przez kupców metali. Ten nóż należał do Matki… a jeszcze wcześniej do Pramatek, przesłoniętych obecnie mgłą czasu.

Nic nie wskazywało, by używano tu pługa. Jedyną skazą, jaką Thora zauważyła na nietkniętej powierzchni trawy, była szeroka ścieżka wydeptana do gołej ziemi. Thora pomyślała, że może to być jakiś szlak handlowy. Nie znaczyło to wcale, że owo schronienie jest z tego powodu choć trochę bezpieczniejsze. O niektórych kupcach mówiono, że nie są lepsi od najeźdźców w traktowaniu samotnych podróżnych, którym nie da się ukraść nic cennego. Przesunęła dłonią w dół ciała, by się upewnić, że to, co ukrywa pod bryczesami, wciąż jest bezpieczne.

Obserwowała, jak Kort, jej pies, przecina otwartą przestrzeń w dole, jak porusza się z nadzwyczajną prędkością i dociera do szerszej szczeliny oznaczającej wejście do budynku.

Thora omal nie zerwała się na równe nogi. Jej dłoń powędrowała ku rękojeści noża. W budynku jest życie! Mimo to Kort nie zdradzał oznak zaniepokojenia. Zamknęła oczy i spróbowała przywołać ten delikatny, szczególny zmysł. Życie… Człowiek? Nie. To, co wyczuwa, nie jest emanacją przedstawiciela jej gatunku. To coś zupełnie innego. Jakiś kłopot… wielki głód… ból… Kort uniósł głowę w dobrze jej znanym geście. Thora ruszyła naprzód, lekko rozgarniając trawę swoimi skórzanymi butami. Tam jest życie… i jakieś nieszczęście.

Ostrożność nakazywała się wycofać, lecz coś nie pozwalało jej na ucieczkę. Zabezpieczyła włócznię i pobiegła w stronę zagrody, a następnie wzdłuż ściany do wejścia, przy którym czekał na nią Kort.

Drzwi były zamknięte na całkiem niedawno zatknięty rygiel. Jednak z otworu zasuwki zwisał spleciony pas skóry — znak, że drzwi te stoją otworem dla podróżnych. Thora skinęła na Korta. Olbrzymi pies zacisnął szczęki na pasie i pociągnął. Za drugim podejściem drzwi ustąpiły. Thora podeszła, by zajrzeć do środka.

Uderzył ją silny, bardzo dziwny zapach. Zmarszczyła nos, gdy zdała sobie sprawę, że ów odór jest częścią bólu i choroby. To, co jest wewnątrz, musi być w beznadziejnym stanie, gdyż nie wykonało nawet najdrobniejszego ruchu. Thora weszła więc do pogrążonego w ciemnościach, długiego pomieszczenia. Chwilę trwało nim oczy przywykły do panującego tu półmroku, gdyż okna były zasłonięte i jedynie wąskie szczeliny pod stropem przepuszczały nieco światła.

Pośrodku znajdował się stół i kilka stołków. Po obu stronach izby paleniska były przykryte, a wzdłuż ścian ciągnęły się wbudowane półki. Pod jedną z nich coś się poruszyło, na co dziewczyna wyprężyła się, wyciągając włócznię.

To coś leżało czy też zwijało się w najdalszym i najciemniejszym kącie pomieszczenia. Thora widziała tylko podnoszący się z wysiłkiem kłębek, z którego dochodził syczący jęk…

Ostrożnie, krok po kroku, Thora posuwała się naprzód. Za nią stał Kort. czujny i gotowy. Dziewczyna wiedziała, że przy nim jest bezpieczna. Dotarła do końca półki.

W tym miejscu smród był bardzo intensywny. To coś czy też ktoś, kto lam leżał, był zupełnie pozbawiony opieki i wybrudzony wydzielinami własnego ciała. Syczenie ucichło. Thora uniosła włócznię i dźgnęła nią w okiennicę nad samą półką. Do wnętrza wdarło się światło dnia.

Westchnęła. To, co tam leżało, ostatkiem sił uniosło łapę… rękę?… do światła, jakby błagając o pomoc. Ale co to jest? Thora nigdy czegoś takiego nie widziała ani o niczym podobnym nie słyszała. Żadna z kupieckich opowieści nic wspominała o istnieniu takich istot.

Szkielet tak cienki… czyżby to było dziecko? Nie, ciało o ludzkim kształcie, ale żaden mężczyzna ani kobieta nie ma takich włosów. Splątane i śmierdzące pokrywały kościste kończyny i całe zagłodzone ciało. Głowa, która usiłowała się podnieść, była okrągła jak wielki kłębek nie wyprawionego futra. Twarz pokryta była cienką warstwą puchu, szczęśliwie nie oblepiona zaschniętą krwią.

Nieproporcjonalnie duże oczy zdawały się nie mieć źrenic. Przypominały błyszczące kamienie barwy głębokiej czerwieni, niczym jądro gasnącego ogniska. Górne kończyny stworzenia były podobne do rąk i zakończone czymś, co bardziej przypominało długie, cienkie pazury niż palce. Stopy były płaskie i szerokie, bez palców i z wyrostkami jak ostrogi przy piętach.

Jedna ze stóp była wykręcona, a skóra w tym miejscu rozerwana. Uchylone wargi odsłaniały groźnie zakończone, niezwykle długie zęby. Wyżej zauważyła płaski kawałek ciała, w którym widniały nozdrza.

Thora oblizała wargi. Ta istota jest tak dziwaczna, tak bardzo niepodobna do zwierzęcia. Dziewczyna poczuła lekkie obrzydzenie, lecz kiedy te czerwone oczy spojrzały na nią, zadrżała. Może nawet krzyknęła, bo usłyszała ostrzegawcze warknięcie Korta. Ból… strach… ból… tylko takie emocje wyczuwała. Nóż i włócznia wypadły jej z rąk, zasłoniła dłońmi uszy. Chociaż nic nie słyszała, czuła to… jakby jakaś siła przeszywała jej szczupłe, muskularne ciało.

Stworzenie zamknęło rozpłomienione oczy i zapadło w bezruch. Musiało włożyć w ten komunikat resztkę gwałtownie traconych sił. Thora wiedziała, że nie może zostawić tej biednej istoty na pewną śmierć… czymkolwiek jest. Jest żyjącym stworzeniem i powinność Thory wobec Pani nie pozwala jej odwrócić się do niego plecami.

To coś posiada inteligencję, tego była pewna. Czuła też, że nie jest dla niej zagrożeniem. Czy została tu sprowadzona? Wszystko jest możliwe, gdy jest się Wybraną i przez to tak bliską Pani.

Szybko zabrała się do pracy. Wkrótce, w małym lasku z dala od budynku powstał mały obóz. Budowla nie wzbudzała jej zaufania. Przeniosła stworzenie w pobliże źródła, które wywęszył Kort. Tam garściami wilgotnej trawy obmyła przeraźliwie chude ciało z brudu. Pod drzewem roznieciła małe ognisko z suchych patyków, które dawało niewiele dymu, a tę smużkę, która się unosiła, zasłaniały gałęzie. Pozostawiła nieprzytomną istotę bez opieki na czas polowania na zwierzynę, która ściągnęła ją na te tereny. Jednym wprawnym ciosem włóczni zwaliła jednoroczną jałówkę. Krótko potem, nad ogniskiem, w nadtłuczonym garnku wyniesionym z budynku bulgotała woda. Thora wrzuciła do niej skrawki mięsa i dodała trochę suszonych ziół ze swoich zapasów.

Stopa stworzenia była poważnie skaleczona w kostce. Thora opatrzyła ją. wykorzystując do tego całą swoją wiedzę. Już wcześniej wlała w groźnie uzębione szczęki tyle wody, ile zranione stworzenie zdołało przełknąć. Był to osobnik rodzaju żeńskiego, co Thora poznała mimo wyniszczenia całego ciała.

A było ono tak drobne, jak u dziecka. Thora pomyślała, że gdyby stanęły obok siebie, kudłata głowa jej podopiecznej ledwie sięgałaby jej ramion. Skóra pod skudlonymi włosami na ciele była ciemna, a same włosy tak zaschnięte, że przybrały barwę srebrzystoszarą. Tylko jej głowę pokrywały czarne włosy. Usta miała sine, a spomiędzy zębów widoczny był bardzo długi, ciemny język tego samego koloru, który ukazał się, gdy chora usiłowała zaczerpnąć wody. Palce, a właściwie pazury, a także ostrogi u pięt, lśniły czernią.

Gdy rosół był już gotowy, Thora podniosła głowę chorej, oparła na swoich kolanach i rozpoczęła karmienie. Jednak stworzenie cały czas odwracało się na bok, a pazury słabo odpychały to. co Thora miała do zaoferowania. Wtedy zjawił się Kort, niosąc w szczękach kawałek ociekającego krwią surowego mięsa. Była to jego część upolowanej wspólnie zwierzyny. Jedna z wyposażonych w pazury dłoni wysunęła się i jakby przypadkiem pochwyciła mięso. Istota otworzyła oczy, wydała słaby okrzyk i przyciągnęła do siebie ochłap. Chociaż Thora próbowała temu zapobiec, ostre pazury w jednej chwili przysunęły kawałek mięsa do spragnionych ust.

Dziewczyna zwalczyła obrzydzenie. Domyśliła się, że potrzebne jest surowe mięso i. jeśli to miało by przywrócić siły biednemu stworzeniu, Thora gotowa była je zdobyć. Odkroiła kilka plastrów od kawałka przeznaczonego na pieczeń i natychmiast zauważyła, po westchnieniach i ruchach owej istoty, że najbardziej pożądane były części, z których wciąż płynęła krew. W końcu futrzaste stworzenie ucichło i Thora położyła je na trawie. Sama posiliła się przyprawionym ziołami rosołem, gdy już przestygł. Nadziała kawałki mięsa na patyki, by upiec je nad ogniem, a resztę miała zamiar uwędzić. Kort z wyraźnie powiększonym brzuchem — jak wszyscy z jego gatunku najadał się do woli, gdy była ku temu okazja — leżał z drugiej strony ogniska z głową na przednich łapach i odpoczywał.

Na pewno dla Korta spotkane stworzenie było tak samo zagadkowe jak dla Thory. jednak jak do tej pory nie okazywał niepokoju, Thora nauczyła się już obserwować jego reakcje w różnych sytuacjach, począwszy od tego poranka, gdy nie pozwolił jej wrócić do domu Craigów, ratując ją w ten sposób przez najeźdźcami. Bardzo ceniła sobie jego towarzystwo, świadoma tego. że nie mogłaby znaleźć lepszego towarzysza podróży.

Ponieważ Thora należała do Wybranych, nie była połączona więzami rodzinnymi z nikim z jej ludu. Urodziła się ze znakiem Matki tak wyraźnie umieszczonym między piersiami, że otrzymała wykształcenie, które z czasem miało jej pomóc w zostaniu jedną z Trójności. Posiadała broń i umiejętność tropienia, wiedzę dotyczącą zwierząt i ziół oraz Rytuału. Nie zdobyła jeszcze Różdżki i Pucharu, i nie zdobędzie póki Matra Stara nie umrze lub nie wycofa się na Wzniesienia Górnego. Wtedy nadejdzie jej kolej, by być Służką. Nie jest jej przeznaczone ognisko rodzinne ani wychowywanie dzieci.

Myśl o tym wcale jej nie martwiła. Thora lubiła się uczyć i z wielką radością przestrzegała zasad. Tej nocy, kiedy zaatakowali najeźdźcy, ogarnięta była senną wizją. Dlatego znalazła się z dala od domu Craigów.

Być może byli też inni. którzy się wydostali. Jednak to ona pierwsza dotarła do Wysokiej Świątyni, wiedząc, że jeśli tylko zdąży, musi ukryć uświęcone rzeczy. Pozostawiwszy Korta na czatach, pracowała bez wytchnienia, by wreszcie umieścić szczelnie zawinięte skarby w krypcie pod środkowym kamieniem. Zabrała ze sobą jedynie pas z łańcucha, do którego zaczepiony był chłodny i gładki talizman — krążek srebrnego księżyca w pełni z mlecznym kamieniem, na który często tęsknie spoglądała, marząc o posiadaniu mocy jasnowidzenia. Jednak jej dotychczasowe nauki nie były jeszcze tak dalece zaawansowane.

Wisior błyszczał wyraźnie na tle jej ciała, gdy zdjęła ubranie, by się wykąpać w strumyku wypływającym ze źródła. Następnie wytarła się trawą, w którą zawinęła trochę ziół, aby ciało nabrało świeżego, przyjemnego zapachu. Ubranie wyprała najlepiej jak potrafiła i zawiesiła je na krzakach do wyschnięcia. Potem zajęła się przygotowywaniem mięsa do suszenia.

Kort podniósł głowę i skierował pysk w stronę łąki, gdzie pozostawili resztki upolowanej zwierzyny. Dobiegało stamtąd warczenie i wycie, oznaka, że padlinożercy już zebrali się wokół niespodziewanej zdobyczy.

Thora bardzo ostrożnie przykładała swój stary nóż do świeżego mięsa, kiedy zorientowała się, że jest obserwowana. Spojrzała przez ramię. Stworzenie… ono… a raczej ona… nie próbowała się poruszyć, ale te dzikie oczy przesuwały się z Thory na mięso, przy którym dziewczyna pracowała. Pożądliwość tego spojrzenia sprawiła, że dziewczyna uniosła na ostrzu płat mięsa i rzuciła go swojej podopiecznej.

Pazury zacisnęły się na pożywieniu szybciej niż wydawałoby się to możliwe. W mgnieniu oka kęs został przeżuty, połknięty i dłoń wyciągnęła się ponownie. Thora jeszcze raz rzuciła kawałek. Tym razem istota delektowała się powolną ucztą.

Stworzenie wyraźnie zaspokoiło największy głód. Dziewczyna podsunęła jej jeszcze miskę z wodą. Palce owinęły się wokół niej, a język mlaskał energicznie, aż puste naczynie zostało podniesione w proszącym geście.

Thora ubrała się i usiadła ze skrzyżowanymi nogami przy ognisku. Musi znaleźć jakiś sposób porozumiewania się z tym stworzeniem. Dla Korta wiele znaczą ruchy ciała… może to jest podpowiedź? A może to dziwactwo mówi jakimś ludzkim językiem? Z pewnością to osobnik obcego gatunku, ale najwyraźniej porusza się w pozycji pionowej, ma dużą, zgrabnie ukształtowaną głowę, a sposób patrzenia i wyrażania pragnień wskazują na ślady inteligencji.

Chrząknęła. Ostatnio bardzo rzadko wykorzystywała struny głosowe. Zwykle wypowiadała tylko rytualne zwroty i modlitwy o odpowiednich porach, aby ich nie zapomnieć. W Ceremoniach Wywyższenia liczy się bowiem zarówno brzmienie jak i znaczenie wypowiadanych słów. Teraz wydała się sobie trochę śmieszna, gdy wymawiała swoje imię. dotykając dłonią klatki piersiowej: — Thora.

Chociaż ta dziwna istota płakała w bólu i chorobie, odkąd odzyskała przytomność nie wydobyła z siebie głosu, i dziewczyna nie miała pewności, czy w naturalnych warunkach owo stworzenie w ogóle wydaje jakieś dźwięki. Ciemne usta ani drgnęły…

Dość długo czerwone oczy przyglądały się dziewczynie. Wreszcie jedna dłoń uniosła się. Zamiast wskazać siebie, stworzenie wykonało gest w kierunku znaku Wybranej, który nadal był widoczny, gdyż Thora jeszcze się nie pozapinała, a owo znamię w kształcie księżyca wyraźnie odbijało się od jasnej skóry. Zobaczyła, jak szczęki jej towarzyszki rozwierają się i jak niezwykle długi język, który normalnie musiał być zwinięty za zębami, wysuwa się na zewnątrz. Ten pasek ciemnego ciała zakończony był jak strzała i unosił się w górę i w dół niczym język węża.

Nic jednak w tej obcej istocie nie przypominało gada. Jej język wysuwał się i cofał, jakby z wielkim wysiłkiem czemuś się opierała. Potem nastąpił syk z tak gardłowym zniekształceniem, że dziewczyna ledwo zrozumiała to, co mogło być słowem… lub imieniem mocy!

 Hhhkkatta…

Dłoń Thory dotknęła znamienia. Ze też ona zna to Imię! Naprawdę każdy, kto się rusza, oddycha i żyje, jest dzieckiem Matki. Lecz usłyszeć to imię tak… Odpowiedziała innym imieniem kręgu wewnętrznego, drogi dnia, a nie nocy:

 Ardana.

Znowu język zawirował, jakby musiał zapanować nad słowem i wyciągnąć je z walczącego gardła, które nie potrafiło artykułować ludzkiej mowy:

 Siosstrrro… — mówiła niewyraźne, zniekształcała słowa, ale można ją było zrozumieć.

Thora wskazała na widoczne między gałęziami drzew niebo, które właśnie rozjaśniała poświata brzasku.

 Księżyc… — jego blask słabł, lecz wciąż jeszcze miał moc. Istota lekko uniosła głowę i skinęła. Wydawało się, że ją to wyczerpało, gdyż opadła na plecy z wyciągniętymi wzdłuż ciała rękami. Po chwili dotknęła swoich pokrytych futrem zapadniętych piersi. Potem jeszcze raz język zaczął pracować i jedna dłoń podniosła się, by dotknąć pazurem piersi.

 Mallkin.

Czy to jej własne imię, czy też nazwa jej gatunku? Thora nie miała pojęcia. Pokiwała jednak z zapałem głową i raz jeszcze wskazała na siebie i powtórzyła swoje imię. Potem pokazała towarzyszkę i powiedziała:

 Malkin.

Coś. czego nie potrafiła wyjaśnić, kazało jej wstać i poluzować pasek, odgiąć górną część bryczesów, by odsłonić księżycowy klejnot.

Czerwone oczy, ujrzawszy to. zapłonęły — jak wydało się Thorze — prawdziwym ogniem. Potem obie dłonie z pazurami podniosły się i poruszały powoli, ale ze swobodą zdradzającą dokładną znajomość pewnych gestów, z których dwa sprawiły, że Thorze zabrakło tchu. Były to tajemne znaki, sygnalizowane tylko przez Wysoką Kapłankę (tę. która w wielkiej potrzebie staje się przekaźnikiem Pani). Pozostałe symbole były obce, ale między tą istotą nie zrodzoną z mężczyzny i kobiety, a Thorą istniało jakieś pokrewieństwo, wspólne dziedzictwo, nierozerwalna więź.

Ich obóz w lasku w pobliżu starej budowli mógł być tylko tymczasowy. Thora nie miała pojęcia, kiedy przybędą następne grupy kupców, by odpocząć w tym miejscu. Przeszła się kawałek drogą i znalazła zaschnięte końskie odchody oraz ślady butów. Dość długo nie było deszczu, a te ślady pozostały w miejscach, gdzie grunt był błotnisty. Wysłała Korta na zwiady trochę dalej, ale doniósł o braku jakichkolwiek oznak czyjejś obecności w ostatnich dniach. Gdy Malkin leżała odzyskując siły, Thora zabrała się za suszenie pasków mięsa. Zeszła również na dół, aby dokładniej przeszukać budynek. Legowiska nie były niczym przykryte, nie licząc śmierdzącego zwoju w miejscu, gdzie znalazła Malkin. Thora ostrożnie rozłożyła materiał na podłodze i odkryła, że jest to niezwykle finezyjnie utkana, pikowana z trzech warstw peleryna. Przyniosła ją nad strumień, gdzie posługując się kępkami trawy i wody spróbowała ją wyczyścić. Gdy zanurzała ją w wodzie do opłukania, zauważyła, że wewnętrzna warstwa ocieplająca przeszyta jest grubą, kolorową nicią tworzącą wzory, które wprawiły ją w osłupienie. Przysunęła je bliżej, a wzdłuż niektórych nawet przesunęła palcami.

Były tam znane jej znaki księżycowe, ale wraz z nimi spiralny krąg, nad którym zmarszczyła czoło — jego obecność musi być oznaką mocy, ale nie takiej, jaką posiadali jej nauczyciele. Były tam też inne symbole, między innymi skrzyżowane włócznie z rogiem należącym do Łowcy — Zimowego Króla.

Peleryna najwyraźniej nie była zrobiona dla Malkin. Nawet, gdy Thora zarzuciła ją sobie na ramiona, jej krawędź wlokła się po ziemi. Był to strój galowy, lecz ten, kto go nosił, musiał być wysoki i szeroki w ramionach. Gdy dziewczyna potrząsała odzieniem, oczy Malkin ponownie zalśniły tą dziką furią, która z pewnością wyrażała emocje nie dające się wyrazić w inny sposób. Chociaż Thora otworzyła dwoje pozostałych drzwi w dużej komnacie kupieckiego schronienia, nie znalazła tam nic prócz pustych pomieszczeń. Być może służyły za magazyny. Czasem opowiadano, że kupcy przechowują część swojego towaru w dobrze strzeżonych miejscach, a zabierają ze sobą tylko niewielkie ilości przeznaczone na sprzedaż.

Jak Malkin się tu znalazła? Kupcy nie handlują żywymi stworzeniami, zazdrośnie strzegąc nawet swoich zwierząt pociągowych. Niekiedy mają psy takie jak Kort, ale nigdy nimi nie handlują, gdyż zwierzęta te są zbyt szanowane. Ludzie (Thora zdecydowała, że Malkin należy do tego gatunku) nie są przeznaczeni na sprzedaż. Dlaczego więc ta kudłata, milcząca istota została tu porzucona?

Trzeciego dnia Malkin poruszyła się niespokojnie, naruszając tym opatrunek na kostce. Thora próbowała ją powstrzymywać, lecz w końcu zrezygnowała i przyglądała się, jak starannie zawinięty opatrunek zostaje zerwany. Potem Malkin zaczęła łagodzić swój ból — ujęła stopę bez palców w dłonie i rozpoczęła jej masowanie i zginanie.

Thora wyczuwała ból, jaki powodowały powolne ruchy. Malkin jednak z determinacją wykonywała te czynności, a Thora nie próbowała jej przeszkadzać. Świeże mięso przynoszone przez Korta, polującego na drobną zwierzynę, zdawało się zadziwiająco służyć futrzastemu stworzeniu. Thora nie czuła już obrzydzenia na widok sposobu jedzenia Malkin. Przecież tak samo postępował Kort. Wyłącznie z powodu zbliżonego do ludzkiego wyglądu tej istoty, taki widok z. początku budził w niej niepokój.

W leśnym obozie spędzili pięć dni. Piątej nocy księżyc był tylko cieniutkim sierpem na niebie. Thora wiedziała, że teraz zniknie, a wraz z nim siła, którą mogłaby przywołać. O wschodzie ubywającego księżyca zrzuciła z siebie ubranie i wyszła na otwartą przestrzeń. Większość rytuałów znała tylko z obserwacji, zaledwie w kilku z nich uczestniczyła. Jednak odkąd zaczęła podróżować na zachód nie zaniedbała żadnego z tych, które znała lub potrafiła zaimprowizować. Nie była to pełnia księżyca, ale Ostatni Blask przed ponownym narodzeniem Panny.

Świeża trawa delikatnie muskała jej stopy, gdy Thora podążała Ścieżką, widząc w myślach znajdujące się daleko od tego miejsca Wysokie Kamienie. Wszystkim należy po kolei złożyć pokłon. Stała twarzą do Bezimiennych Panów, Czterech Strażników. Nie miała jednak odwagi ich przywoływać. Zanuciła Pieśń Przywołania, inwokację do Tej. Która Jest Ponad Wszystkim. Stary ból, tęsknota, zakłębiły się w niej. Gdyby stała się Błogosławiona nim los sprawił, że została sama… Nagle…

Nie był to ani gwizd ani syk — tylko dźwięk tak delikatny jak najlżejszy powiew wiatru. Jego tony wznosiły się i opadały w rytmie, jakiego Thora nigdy dotąd nie słyszała. Jej ciało odpowiedziało zanim jeszcze jej umysł uświadomił sobie, co się dzieje. Pochylała się i kiwała, obracała, wirowała… stopa w przód, stopa w tył… schwytana w sieć tego dźwięku pewnie, tak jak łosoś może zostać pochwycony w sieć w rzece. Dźwięk był niski, tak że chwilami miała wrażenie, że brzmiał tylko w jej myślach a nie w uszach…

Poruszała się coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie zwróciła twarz w górę, ku niebu, i wydało jej się, że lśniące tam gwiazdy również wirują w takt tego śpiewu. Bo był to śpiew, nawet jeśli nie pochodził z ludzkiego gardła.

Wykonała taniec śladem słońca, zatrzymując się w każdym skrajnym punkcie: na północy, wschodzie, południu, zachodzie. W talii drgał łańcuch, na którym księżycowy klejnot z każdym ruchem połyskiwał coraz intensywniej. Thora nie czuła już nawet trawy pod stopami. Była wolna, jakby ciało i kości, wszystko, co tworzyło Thorę, stało się lekkie niczym niesione przez wiatr nasionko oderwane od ziemi po to, by dotrzeć do samego niebiańskiego tronu Matki.


2

 

W chwili gdy Thora poczuła, jak ten rytm ją wciąga, pieśń, która nią tak zawładnęła, zaczęła zamierać. Pomimo chłodnego nocnego wiatru dziewczyna była cała zlana potem. Gdy się zatrzymała, z jej podbródka kapały kropelki i rozpryskiwały się na piersiach. Ciało ciążyło tak, jakby użyła go do wykonania jakiegoś zadania na granicy ludzkiej wytrzymałości. Bardzo wolno podniosła jedną rękę, by przeciągnąć wierzchem dłoni po twarzy i odgarnąć włosy oblepiające czoło i policzki.

Czuła się jak ktoś wyrwany z głębokiego snu — snu, w którym budziły się stare, zapomniane już marzenia. Jak przez mgłę widziała Malkin siedzącą na pelerynie rozciągniętej wewnętrzną, wzorzystą stroną do góry. Futrzasta istota ściskała w dłoni pęk pałek wodnych, jakie można zerwać nad każdym strumieniem. Gdy Thora na nią spojrzała, Malkin wypuściła pałkę z szerokich ust. Zapanowała taka cisza, że — pomimo wiatru — Thora słyszała trzask miażdżonej ostrymi zębami trzciny. Nie przeżute kawałki Malkin wypluła do rosnącej obok dziwnej rośliny, która natychmiast ciasno się wokół nich owinęła.

Czerwone oczy płonęły; Thora nigdy by nie przypuszczała, iż jakakolwiek żywa istota może tak patrzeć. Dziewczyna była pewna, że każde z tych oczu emanuje prawdziwe promienie. Po chwili powieki na wpół się przymknęły, a ramiona Malkin zgarbiły się, jakby wiatr stał się zbyt silny dla jej kościstego ciała.

Thora wyczuwała ból w całym ciele. Czuła się podobnie już wcześniej, gdy zdarzało jej się wędrować cały dzień jakimś trudnym szlakiem. Stawy biodrowe zabolały, gdy wykonała w stronę Malkin jeden krok. a po nim następny. Dla zachowania równowagi szła z rozłożonymi ramionami. Choć nigdy dotąd nie była tak wyczerpana, to jednak nie czuła kontaktu ze złem, którego się obawiała.

Tak więc niepewnie, krok po kroku, podeszła do Malkin. która obdarzona mocą Starszej siedziała ze skrzyżowanymi nogami na pelerynie. Malkin wyciągnęła dłoń i chwyciła kołyszący się księżycowy klejnot. Kamień lśnił, tętnił życiem i promieniował światłem. Futrzasta istota nie próbowała odebrać go dziewczynie, a tylko ujęła go w swoje dłonie. W tym momencie Thora zdała sobie sprawę, że utraciła tak wiele sił, iż nie potrafiłaby bronić tej cennej własności nawet, gdyby Malkin chciała jej ją zabrać.

Stała spokojnie, podczas gdy jej futrzasta podopieczna trzymała wisior. Wtedy Thora zrozumiała — temu kamieniowi, będącemu darem Matki, przekazała podczas tańca całą moc, jaką potrafił zgromadzić jej duch. Teraz z kolei tę energię czerpie z niego Malkin. To inna forma karmienia… czy też regeneracji.

Thora nie mogła odmówić stworzeniu takiego pożywienia. Nigdy nie spotkała się z podobną ceremonią, a przecież nie była już nowicjuszką. To. co zostało dokonane pewnego dnia pomiędzy Wysokimi Kamieniami, mógłby nazwać tylko ktoś wtajemniczony. Malkin wykorzystała ją do wytworzenia mocy w sposób, jakby jej się to należało.

Pokryte futrem stworzenie wypuściło wisior, który przestał już błyszczeć. Thora opadła na kolana. Wyciągnęła dłoń przed siebie, by się podeprzeć, i dotknęła nią peleryny. Krzyknęła. To, czego dotknęła, nie było materiałem, tylko źródłem ciepła, jakby położyła dłoń na żywej istocie.

Klęcząc. Thora miała twarz mniej więcej na jednej wysokości z Malkin. Wtedy tamta wyciągnęła chude ręce i końcówkami pazurów delikatnie dotknęła, zaledwie musnęła czoło dziewczyny, następnie policzki i usta. Był to pieszczotliwy gest wyrażający powitanie czy też podziękowanie…

Malkin przesunęła się w bok i przyciągnęła Thorę tak, że ona również usiadła na pelerynie. Dziewczyna poczuła unoszące się i okalające je ciepło. Właściwie nawet nie zauważyła, kiedy przewróciła się i zwinęła w kłębek. Siedząca obok Malkin, powoli i delikatnie głaskała ją po głowie, odgarniając włosy z jej czoła. Długi język pojawiał się i znikał między zębami, czerwone oczy były półprzymknięte. Thora zasnęła.

Obudziła się nagle przed nastaniem świtu. Peleryna była owinięta wokół jej ciała i przez, chwilę dziewczyna poczuła się zupełnie rozkojarzona pozostawionym za sobą labiryntem szybko odpływających snów… dziwnych snów o śpiewaniu i o kimś, kto skakał wysoko ponad ogniem z połyskującą stalą w dłoni, wywijając nią. przeszywając powietrze, jakby dziko walczył z czymś niewidzialnym. Teraz, gdy leżała, spoglądając w błyszczące niebo, chciała zatrzymać ten obraz. On jednak odpływał, jak zdarzało się to w przypadku innych snów.

Kort stanął nad nią i dotknął nosem jej policzka. Z głębin jego gardła wydobywał się warkot. Thora natychmiast odsunęła od siebie sen, a wraz z nim pelerynę. Obudziła się w niej ostrożność. Wykorzystując wyostrzone zmysły do badania otoczenia, rzuciła się na stertę ubrań, które zdjęła poprzedniego wieczora. Malkin stała plecami do Thory. zwrócona twarzą w stronę budynku, choć zasłaniał go pas drzew i zarośli.

Trzymała w dłoniach zapasowy grot Thory, nie przymocowany do włóczni, służący raczej jako broń krótkiego zasięgu. Gdy dziewczyna podeszła bliżej, Malkin spojrzała w górę i w sposób, którego Thora nie potrafiła zrozumieć, tylko zaakceptować, przekazała nic tylko silne poczucie zagrożenia, lecz również nienawiść wymieszaną ze strachem.

Thora usłyszała jakieś dźwięki: tętent końskich kopyt i szmer ludzkich głosów. Jacyś ludzie byli na drodze; zapewne kierowali się w stronę schronienia kupców. Dziewczyna poruszała się bardzo szybko. Większość mięsa, spreparowanego zaledwie w połowie, trzeba będzie zostawić. To. co mogła zabrać, zawinęła w skórę upolowanej zwierzyny. Worek na ramieniu był już gotów — Thora nigdy o nim nie zapominała.

Spojrzała na Malkin z powątpiewaniem. Futrzaste stworzenie zwinęło pelerynę i właśnie związywało jej końce, by przerzucić tobołek przez ramię. Czy jej kostka wytrzyma marsz? A gdyby musiały przystąpić do prawdziwej walki…

Kort zaskoczył ją. Przysunął się do Malkin i jego głowa znalazła się prawie na tej samej wysokości, co głowa futrzastej istoty. Zarzuciła mu ramię na grzbiet, a pies dostosował swój krok do jej kroku, podtrzymując ją, gdy kuśtykała oparta o niego.

Po załadowaniu obu plecaków Thora ruszyła za nimi. Nie było już czasu na zamaskowanie ich obozu. Mogła jednak polegać na sprycie Korta i wierzyć, że znajdzie dla nich najlepszą kryjówkę. Kort powoli szedł przed nią, by ułatwić wędrówkę Malkin. Kierowali się do niewielkiego lasku. Zalesiony teren zaczął się podnosić. Thora osłaniała tyły, wykorzystując całą swoją wiedzę maskowania śladów. Wiedziała jednak, że gdyby ci nieznajomi mieli kogoś takiego jak Kort, jej starania zupełnie nie miałyby znaczenia.

Do ich uszu dotarło głośne rżenie. Oznaczało to. że wędrowcy mają małe osiołki lub kucyki do dźwigania ciężkich ładunków. A więc to kupcy, gdyż najeźdźcy nie używają takich zwierząt. Światło dnia stawało się coraz silniejsze i dziewczyna z niepokojem obserwowała Malkin. zastanawiając się. jakim cudem, nawet z pomocą Korta, daje radę maszerować. Kulała na jedną nogę, a długie drzewce Thory wykorzystywała jako laski do podpierania się.

Przez jakiś czas posuwali się naprzód, aż Thora zauważyła, że grunt pod leżącymi na ziemi liśćmi jest mocno ubity. Oznaczało to. że są na jednej z dróg, jakie niegdyś wytyczyli mieszkańcy Sprzed Czasu. Wyższe drzewa tworzyły szpaler, a między nimi rosły krzewy i młodziaki.

Kort podczas swoich wypraw zwiadowczych musiał już wcześniej tu trafić, lecz dlaczego teraz wybrał tę trasę. Thora nie potrafiła zgadnąć. Tak czy inaczej, polegała na nim. Teren przed nimi otoczony był po obu stronach jeszcze wyższymi drzewami. Warstwa naniesionej ziemi i liści nie była tu tak głęboka i dało się przez nią zauważyć ciemniejszy odcień drogi.

Wkrótce dotarli do doliny, gdzie znajdowały się pozostałości po kolejnym budynku. Jednak z tą siedzibą czas nie obszedł się tak łaskawie. Pozostały tylko gruzy i dziwne doły w ziemi. Thora ominęłaby to miejsce, widząc w nim bardziej pułapkę niż schronienie, jednakże Kort prowadził je prosto do jednej z piwnic.

Zatrzymawszy się na krawędzi, obejrzał się w tył na dziewczynę i powoli skinął głową, gdy spojrzał w dół w ciemną czeluść i z powrotem na swoją panią. Prosty, zrozumiały gest — Kort nalegał na zejście w głąb ziemi.

Odrzuciwszy plecak i nieporęczny tobołek z mięsa i skóry, Thora schyliła się do poziomu psa i futrzastej towarzyszki podróży, by spojrzeć w dół. Ciemność była przygnębiająca i Thora zawahała się. Szczęki Korla drżały, pies stawał się coraz bardziej niespokojny. Tylko z powodu wielkiego zaufania do swego przewodnika Thora ustąpiła.

Ponad krawędzią zwisały krzewy i młode drzewka, zasłaniając większość tego, co znajdowało się w dole. Jednak powalone wiele lat temu drzewo przetarło szlak. Thora uklękła przy nim, odgarnęła kępkę głęboko zakorzenionych chwastów i zobaczyła schody pokryte mchem i zielonkawą, oślizłą roślinnością.

Dała znak Kortowi i Malkin, by pozostali na miejscu, a sama, ściskając w dłoni włócznię, zeszła w szary półmrok. Schody nie prowadziły zbyt głęboko. Już po mniej więcej dziesięciu stopniach znalazła się na twardym chodniku. Gdy jej oczy przywykły do ciemności, ujrzała masę gruzów sięgających niemal do miejsca, w którym stała. Dalej spostrzegła czarną dziurę, z pewnością odsłoniętą podczas upadku budynku — właściwie nie dziurę, a drzwi, gdyż jej krawędzie były równo wycięte.

Thora nie miała zamiaru pchać się na oślep w tę ciemność, nawet z Kortem u boku. Jednak było tam dużo drewna, starego, ale wciąż dostatecznie twardego i suchego, by móc zeń zrobić pochodnię, a w worku przy pasie miała przybory do rozniecania ognia. Stanęła u podnóża schodów i skinęła głową na dwójkę towarzyszy.

Malkin puściła psa i czekała, chwiejąc się z jedną ręką na murze, a drugą na drzewcu, aż Kort stoczy obie paczki na dół do Thory. Następnie pies spokojnie poczekał, aż dziewczyna przywiąże skórzany tobołek z mięsem do jego grzbietu, po czym, machając ogonem, przeszedł pewnie przez otwór drzwiowy.

Thora zbierała właśnie drewno na planowaną pochodnię, gdy zakończona pazurami dłoń chwyciła ją za nadgarstek. Dziewczyna zobaczyła Malkin gwałtownie potrząsającą głową. Futrzasta istota szeroko otworzyła oczy i mrugnęła kilka razy, jakby chciała zwrócić na nie uwagę Thory i dać do zrozumienia, że nie potrzebuje takiego światła.

Thora zawahała się. Im mniej śladów swojej obecności pozostawią po sobie, tym lepiej. Ale te śliskie stopnie i trudności, z jakimi Malkin po nich zeszła, nie wróżyły nic dobrego. Thora włożyła jedną włócznię do pokrowca i rozłożyła ramiona. Podniosła swoją towarzyszkę, obejmując jej ciepłe ciało pokryte futrem i niosła ją jak dziecko na rękach.

Za stertą gruzów Malkin zaczęła się wyrywać i dawać znaki, by ją opuścić na ziemię. Sprawiała wrażenie pewnej, że tera...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin