Moon Elizabeth - Ostatnia sprawiedliwa.pdf

(1275 KB) Pobierz
155208674 UNPDF
Elizabeth Moon
Ostatnia sprawiedliwa
(Remnant Population)
Przełożyła Anna Ścibior-Gajewska
Dla Betsy, która mnie zainspirowała; dla Mary, Ellen i Carrie, które odpowiedziały ciepłem
i światłem.
Ta książka ma wiele matek chrzestnych, dawnych i obecnych. Jej literackie wzorce to m.in.
esej LeGuin, „The Wall” Marleny Haushofer i książka, o której tylko słyszałam, lecz której nie
znałam, gdy zaczynałam pisać: „Two Old Women „Veimy Wallis; to również te baśnie, w których
stare, mądre kobiety posiadają wiedzę wartą poznania. Ale nie napisałabym też tej książki bez
prawdziwego doświadczenia życiowego kobiet bardzo podobnych do Ofelii, od których powinnam
była nauczyć się dużo więcej, niż zdołałam. Zbyt wiele ich jest, by je tu wszystkie wymienić
z imienia, lecz nie powinny zostać pominięte. W poprawkach pomocna mi była Lois Parker,
dzięki temu zwłaszcza, że chętnie dzieliła się ze mną doświadczeniami długiego życia
ROZDZIAŁ 1
Kolonia Sims Bancorp, nr akt #3245.12
Między palcami stóp czuła chłód wilgotnej ziemi, ale na głowie, tuż przy skórze, pojawił się
pot. Będzie jeszcze cieplej niż wczoraj: do południa cudowne, czerwone kwiaty jednodniowego
powoju o korzennym zapachu zwiną delikatne kielichy i zwieszą swe główki nad łodygami
pnącza. Ofelia stopą wepchnęła mierzwę głębiej między łodygi pomidorów. Lubiła upał. Gdyby
w zasięgu wzroku nie było jej synowej, Rosary, zdjęłaby kapelusz i pozwoliła, by pot
wyparował. Ale Rosara martwiła się, że słońce powoduje raka; Rosara była przekonana, że to nie
uchodzi, by starsza kobieta wychodziła z domu, nie mając na głowie nic prócz przerzedzonych
siwych włosów.
A nie były przecież takie rzadkie. Ofelia dotknęła skroni, jak gdyby chciała wepchnąć
zbłąkany kosmyk na swoje miejsce; tak naprawdę upewniała się, że sploty warkocza, który
nosiła, są grube – wciąż grube, jej nogi – wciąż mocne, a ręce, choć żylaste ze starości
i spracowane, wciąż sprawne. Ofelia przyglądała się swojej synowej w odległym kącie ogrodu:
chuda, włosy w kolorze przypalonego papieru, oczy barwy błota. Ona sama uważała, że jest
piękna z tą wąską talią i białymi dłońmi, ale Ofelia wiedziała swoje. Zawsze wiedziała, lecz
Barto nie chciał słuchać mądrości matki, więc miał teraz Rosarę o smukłych kształtach... i nie
miał dzieci. Ofelii przeszkadzało to mniej, niżby się zdawało innym. Potrafiła zaakceptować
synową na tyle niezależną, by odmówić rodzenia dzieci. Nie; chodziło raczej o tę determinację
Rosary, żeby wymusić na teściowej posłuszeństwo wobec wszystkich drobnych ograniczeń,
wymyślonych, by strzec cnoty dziewic... Tego Ofelia nie potrafiła znieść.
– Powinnyśmy były zasadzić więcej fasoli! – zawołała Rosara. Wspominała o tym przy
sadzeniu, wiedząc, że Ofelia nie zużyje całej fasoli, jaką normalnie zbierała. Chciała, by Ofelia
uprawiała zarówno fasolę na sprzedaż, jak i fasolę do jedzenia.
– Mamy dosyć – odparła Ofelia.
– Jeśli zbiory się udadzą – powiedziała Rosara.
– Jeśli zbiory się nie udadzą, to większa uprawa byłaby większą klęską.
Zapadła w drzemkę tam, pośród krzewów pomidorów, obudziła się, dopiero gdy ukośne
promienie popołudniowego światła zaczęły się zapuszczać między grządki. Światło prosto
w oczy zawsze ją budziło; wciąż była przekonana, że w ogóle nie spała w komorze kriogenicznej,
ponieważ przez cały czas światła były włączone. Humberto mówił, że to absurd, że nie można
nie spać, gdy się jest zamrożonym, o to przecież chodzi. Ofelia nie kłóciła się, ale była pewna, że
pamięta światło, cały czas przebijające przez zamknięte powieki.
Teraz senna leżała na kruchej podściółce pomiędzy rzędami pomidorów i myślała, jak
spokojnie wygląda ta mała, zielona dżungla. Spokojnie i cicho, chociaż przez chwilę; zapewne
Rosara wróciła do domu, nie zauważywszy, że Ofelia zasnęła. A może tej suki to nie obchodziło.
Ofelia obracała obraźliwe słowo na języku, bezgłośnie, smakując je. Suka. Zdzira. Nie znała zbyt
wielu takich wyrazów, co do dawało tym nielicznym w jej słowniku specjalnej mocy, całego tego
gniewu, jaki niektórzy ludzie rozdzielają pomiędzy wiele słów, przy wielu okazjach. Głos
Bartolomea dobiegający z ulicy przerwał jej zadumę; usiadła najszybciej jak mogła, sycząc
z bólu, który odezwał się w biodrze i kolanach.
– Rosaro! Rosaro, wyjdź!
Był albo podekscytowany, albo rozzłoszczony, lub może jedno i drugie. Często tak bywało.
Najczęściej nie chodziło o nic wielkiego, ale on nigdy nie przyznawał się do takich uczuć, nawet
już po fakcie. Ze wszystkich swoich dzieci Ofelia jego właśnie lubiła najmniej, nawet
w niemowlęctwie; był zachłannym oseskiem: ciągnął gwałtownie jej sutki, jak gdyby nigdy nie
miał dosyć. Z zachłannego niemowlaka wyrósł na wymagające dziecko, był synem, którego nic
nie mogło zadowolić. Nieustannie kłócił się z innymi dziećmi, żądając sprawiedliwości, co
zawsze oznaczało rozstrzygnięcie na jego korzyść. Jako mężczyzna był taki sam, te cechy
Humberta, których Ofelia najbardziej nie lubiła, uwydatniły się dziesięciokrotnie w jego synu.
Lecz był jej jedynym żyjącym dzieckiem i rozumiała go.
– Co? – warknęła Rosara; albo ucięła sobie drzemkę (czego nie pochwaliłby ani Barto, ani
Ofelia), albo pracowała przy komputerze.
– Chodzi o Kompanię. – Odebrano im koncesję.
Wrzask Rosary. Mógł oznaczać, że chociaż raz Barto przejmuje się czymś istotnym, albo że
właśnie odkryła pryszcz na brodzie. U Rosary to mogły być te dwa powody, albo cokolwiek
innego.
– Mamo! – Barto wypadł przez kuchenne drzwi do ogrodu.
– Tak? – Wyśledziła tłustą gąsienicę i gdy syn się pojawił, szybko ją złapała. – Widzisz?
– Tak, mamo. To dobrze. Posłuchaj, to ważne...
– W tym roku będą dobre zbiory – powiedziała Ofelia.
– Mamo! – Pochylił się, zbliżając twarz do twarzy matki.
Był bardzo podobny do Humberta, tyle że Humberto miał łagodniejsze oczy.
– Słucham cię – odpowiedziała, ponownie wyciągając rękę w stronę krzaka pomidorów.
– Kompania utraciła koncesję – powiedział, jakby miało to jakieś znaczenie.
– Kompania utraciła koncesję. – Ofelia powtórzyła informację, by pokazać, że go słucha.
Często zarzucał jej, że nie słucha.
– Wiesz, co to oznacza – ciągnął zniecierpliwiony. – Że musimy stąd odejść. Likwidują
kolonię.
Za jego plecami przed domem pojawiła się Rosara; Ofelia dostrzegła czerwone plamy na jej
policzkach.
– Nie mogą tego zrobić! To nasz dom!...
– Rosaro, nie bądź głupia! – Barto splunął na pomidory, jakby to było jej ciało; Ofelia
szarpnęła się do tyłu, więc spojrzał na nią. – Ty też, mamo. To jasne, że mogą zmusić nas do
odjazdu. Jesteśmy ich pracownikami.
„Którzy nigdy nie otrzymywali zapłaty, powiedziała Ofelia do siebie. Pracownikami bez
emerytur, bez świadczeń lekarskich nieposiadających nic, oprócz tego, co sami wyprodukowali
dla siebie nawzajem. Pracownikami, którzy mieli się utrzymać i wyprodukować nadwyżkę. I tak
nie wysyłali regularnie takich ładunków drzew tropikalnych, jakie im zlecono... Od lat już nie
było dość dorosłych, żeby kontynuować wyrąb lasu.
– Ale ja tak ciężko pracowałam!– zawodziła Rosara.
Przynajmniej raz Ofelia przyznawała jej rację; czuła to samo. Patrzyła bokiem na krzewy
pomidorowe, unikając spojrzenia błyszczących oczu Barta, skupiając wzrok na postrzępionych
brzegach liści, na łodygach najeżonych maleńkimi włoskami. Pierwsze pąki zwieszały się jak
małe kandelabry, ich płatki były jeszcze stulone, lecz już gotowe, by otworzyć się w świetle,
nabrać ognia i...
– Posłuchaj mnie – nalegał Barto. Wsunął dłoń pomiędzy Ofelię a krzewy pomidorów, ujął ją
za podbródek i siłą odwrócił jej twarz. – Wciąż masz prawo głosu w radzie, mamo. Musisz iść na
zebranie. Musisz głosować z nami. Mamy szansę wybrać sobie nowe miejsce.
Zebranie. Nienawidziła zebrań. Zauważyła, że nie zwrócił się do Rosary, ale przecież
wiedział, że Rosara i tak pójdzie i będzie głosować tak, jak on jej każe.
– Głos to głos – mówił teraz do niej głośniej, jakby była głucha. – Nawet twój. – Puścił jej
podbródek. – Idź teraz do środka; przygotuj się.
Ofelia przemknęła koło niego, stawiając bose stopy w bezpiecznej odległości od jego
ciężkich butów.
– I włóż buty! – krzyknął za nią. Za jej plecami głosy jego i Rosary przycichły, lecz nie
złagodniały – szorstkie mamrotanie, którego nie słyszała wyraźnie.
***
Wykąpała się, umyła głowę i włożyła najlepsze ubranie, jakie jej zostało. Sukienka zwisała
teraz luźno, z przodu, gdzie nic już nie wypełniało stanika, talia opadała, z tyłu brzeg unosił się,
tam gdzie suknia okrywała zgarbione plecy. Buty, nienoszone od miesięcy, uciskały jej palce
i obcierały pięty. Od tego zebrania zrobią się jej pęcherze i co dobrego z tego wyniknie? Oparła
głowę o kuchenne drzwi i słuchała, jak Barto mówił do Rosary, że na innej planecie matka
z pewnością będzie zmuszona ubierać się przyzwoicie. To znaczy zawsze nosić buty i ciemne
Zgłoś jeśli naruszono regulamin