Boruń Krzysztof - Trylogia kosmiczna 02 - Proxima.pdf

(2697 KB) Pobierz
PROXIMA
PROXIMA
Krzysztof Boruń i Andrzej Trepka
ISKRY WARSZAWA 1987
Utrzymywanie, że tylko Ziemia jest piastunką życia, jest równie
bezsensowne jak twierdzenie, że na dużym obsianym polu mógł wyróść
tylko jeden jedyny kłos pszenicy.
Metrodor z Chios
PROLOG
Pierwszy włączył się, jak zwykle, geofizyk z Mombasy, zajmując sektor naprzeciw
przewodniczącego. Po nim przybywali inni członkowie kolegium.
Przewodniczący raz po raz podnosił wzrok znad notesu, kiwnięciem głowy witając kolegów
zjawiających się na falach eteru z różnych punktów Układu Ziemia—Księżyc. Ściany gabinetu
zdawały się rozstępować, w miarę jak przestrzeń sali wypełniały coraz to nowe plastyczne obrazy
ludzi, oddalonych od siebie w rzeczywistości nierzadko o dziesiątki, a nawet setki tysięcy ki-
lometrów.
Przewodniczący spojrzał na umieszczony w pulpicie zegarek.
— Już sześć minut po trzynastej. Rem spóźnia się, lecz otrzymałem wiadomość, iż przed godziną
odebrano drugi przekaz i z pewnością chce nas zapoznać z jego treścią — rzekł, spoglądając ku
ciemnej plamie, która niczym prostokątny otwór przecinała jasny pierścień obrazów telewizyjnych
wypełniających jego gabinet.
— Czy rzeczywiście na jednej z planet Proximy odkryto ślady życia? — spytał. z niedowierzaniem
sędziwy biolog z Limy. — To wydaje się nieprawdopodobne...
— A jednak... I to bynajmniej nie ślady, lecz życie w rozwiniętej postaci.
— Trudno uwierzyć...
— No, już jest Rem!
Luka w przestrzennej wizji zmętniała. Uczestnicy narady ujrzeli, jak w nie zajętym dotąd wycinku
barwnego pierścienia obrazów telewizyjnych wyrósł nieduży stolik fotolektora z pochyloną nad nim
miedzianowłosą czupryną młodej uczonej.
— Przepraszam was, że się spóźniłam... I że będę referować trochę chaotycznie — podjęła unosząc
głowę znad notatek. — Ale jestem pod wrażeniem ostatnich wiadomości. Są równie rewelacyjne co
niepokojące...
— Cóż się stało? Zapanowała pełna oczekiwania cisza.
— Pozwólcie — podjęła Rem — że najpierw przypomnę treść poprzednich meldunków. Trudno bez
tego rozpatrywać istotę problemu. A jest on, moim zdaniem, najwyższej wagi... Najpierw jednak
kilka uwag ogólnych. Jak z pewnością wszyscy z was wiedzą, przed trzema tygodniami odebraliśmy
pierwsze sygnały z okolic Proximy. Wyprawa Astrobolidu po 131 latach podróży osiągnęła pierwszy
cel: układ planetarny gwiazdy Proxima Centauri. Biorąc pod uwagę, że fale elektromagnetyczne
biegną do nas z Proximy 4,3 roku, do obecnej chwili'ekspedycja powinna opuścić już układ tej
gwiazdy i przystąpić do badania Alfa Centauri A i B. Odpowiada to planowi prac przewidującemu na
Proximę dwa do czterech lat. Planowany pobyt w Układzie Alfa Centauri A i B ma trwać 4 do 8 lat.
Nasze komunikaty, nadawane obecnie, będą więc odebrane przez załogę Astrobolidu, w najlepszym
razie, pod sam koniec prac badawczych, a najprawdopodobniej — w czasie drogi powrotnej.
Wspominam o tym, abyśmy zdawali sobie sprawę, że możemy być tylko biernymi obserwatorami
losów ekspedycji. Nie mamy możliwości wpłynąć na bieg wydarzeń, a więc udzielić pomocy, gdyby
taka pomoc była wskazana. Są zdani wyłącznie na własne siły.
— To zrozumiałe — wtrącił ktoś z odcieniem zniecierpliwienia. — Przejdźmy do rzeczy! Co było w
drugim sprawozdaniu?
— Pozwolicie, że najpierw zreferuję treść pierwszego przekazu, który, jak wiadomo, odebraliśmy
przed trzema tygodniami. Ze sprawozdania wynika, iż pierwsze zadanie: przebycie przestrzeni
międzygwiezdnej na szlaku Słońce—Proxima Centauri, wykonane zostało zgodnie z programem.
Niemal wszyscy uczestnicy ekspedycji pozostawali w stanie anabiozy hipotermicznej przez ponad sto
lat i wszyscy wrócili do życia bez większych trudności. Nie stwierdzono żadnych zmian
patologicznych czy degeneratywnych w organizmach na skutek długotrwałej hipotermii.
W chwili startu Astrobolidu — ciągnęła dalej uczona — sto trzydzieści siedem lat temu, załogę
statku tworzyło siedemnastu naukowców i technologów, z których każdy miał co najmniej dwie
specjalności: naukowo-badawczą i kosmonautyczną. Zabrano również ze sobą czworo dzieci,
dalszych dwoje urodziło się już po starcie. Ponadto w skład załogi weszło dwoje młodych ludzi ze
sztucznej wyspy kosmicznej Celestia. Tak więc do Układu Proximy przybyło dwudziestu pięciu ludzi,
z których dwudziestu urodziło się na .Ziemi, pięcioro zaś w przestrzeni kosmicznej.
— Komu potrzebna ta cała statystyka? — przerwał niezbyt uprzejmie geofizyk z Mombasy.
Rem spojrzała na niego przeciągle.
— A jednak proszę o cierpliwość... — podjęła wsuwając plik kartek do radiopowielacza. — Dla
pełnej orientacji przesyłam tabele z danymi personalnymi poszczególnych członków załogi. Proszę
zwrócić szczególną uwagę na karty oznaczone czerwonymi punktami: Daisy Brown, Dean Roche, Zoe
Karlson, Allan Feldman i Zina Makarowa. To właśnie ci urodzeni w kosmosie! Proszę nie wrzucać
tych kart do utylizatora. Będą nam jeszcze potrzebne przy rozpatrywaniu treści drugiego przekazu.
Pierwszy, jak wiadomo, zawiera sprawozdanie z prac prowadzonych do chwili -rozpoczęcia emisji
przez nadajnik maserowy wielkiej mocy, zainstalowany na księżycu planety II, nazwanej Urpą, gdzie
założono bazę wyprawy. W sprawozdaniu tym znajduje się właśnie wiadomość, którą już z
pewnością słyszeliście, o odkryciu życia w Układzie Proximy. Rozwinęło się ono na planecie I,
krążącej najbliżej tej gwiazdy, w warunkach, jak się wydaje, zupełnie nie sprzyjających. Co
dziwniejsze, orbita tej planety, nazwanej Temą, jest bardzo wydłużona i wątpliwe, aby była stabilna.
Stwierdzono również występowanie na Urpie, w warunkach termicznych naszego Neptuna czy
Plutona, znaczną zawartość wolnego tlenu w oceanach skroplonej atmosfery. Poza sprawozdaniami
naukowymi przekaz ten zawiera także fragmenty wspomnień kilku członków załogi Astrobolidu.
— Mówiłaś o jakichś niepokojących wiadomościach... — wtrącił przewodniczący.
— Właśnie o tym chcę powiedzieć. Chodzi o drugi przekaz. Jest on niejednolity. Składa się z dwóch
części o zupełnie odmiennej formie. Pierwsza część zawiera opis przygotowań do badań Temy,
którymi ma kierować biolog Renę Petiot, a także wyniki wstępnych badań przeprowadzonych na
planecie VII, zwanej Noktą, przez sześcioosobową ekipę pod kierownictwem ge--ologa-planetologa
Mary Sheeldhorn. Druga część nie jest w istocie sprawozdaniem, lecz chaotyczną, utrzymaną w
deklaratywnym tonie relacją z jakiejś polemiki czy sporu, toczącego się wśród członków ekspedycji.
W tekście tym są wzmianki o nieszczęśliwym wypadku, którego ofiarą stała się Zoe Karlson, i jakimś
rewelacyjnym odkryciu. Jak można się domyślać, chodzi tu chyba o ślad pobytu istot inteligentnych
na Nokcie. Niestety, brak zupełnie bliższych danych czy wyjaśnień, co właściwie odkryto.
— Może w sprawozdaniu istnieje luka?
— I ja tak początkowo myślałam. Ale druga część sprawozdania nadana została natychmiast po
pierwszej. Prawdopodobniejsze wydaje się, iż owa druga część została przekazana albo przez
pomyłkę, zamiast właściwego sprawozdania, albo ktoś umyślnie zamienił inforgramy.
— Jeśli zaszła pomyłka, to chyba się zorientują i właściwe sprawozdanie otrzymamy lada godzina
— zauważył biolog z Limy.
— Być może... Nie zmienia to jednak faktu, że w łonie ekspedycji doszło do niepokojącego kryzysu.
Zresztą osądźcie sami... Oto jak brzmi ten dziwny tekst:
„Dziś, na godzinę przed naradą kierunkową, Andrzej zwołał "kolegium szefów". Rezygnacja Mary
została przyjęta. Program nie będzie zmieniony. Sondaże i destrukcje nadal mają być
przeprowadzane, a jak wynika z planu — będą dokonywane na wszystkich planetach kolejno, i to na
coraz większą skalę.
A więc postawili na swoim. Nie dostrzegają, czy nie chcą dostrzec, zmiany sytuacji. Apel Kory, żeby
każdy starał się działać tak, jak byśmy sobie życzyli,
aby w stosunku do nas postępowano, nie ma żadnego znaczenia. W istocie wszystko pozostaje po
staremu, a obecna struktura organizacyjna sprzyja pogoni za sukcesami bez względu na cenę. Zoe
jest tego ofiarą, ale poza Mary nikt z »szefów« nie zamierza z tego wyciągnąć właściwych wniosków.
Doszukiwanie się irracjonalnych źródeł tego, co zrobiła Zoe, jest bardzo wygodne, lecz niczego nie
wyjaśnia. Decyzja jej może wydawać się szaleństwem, ale przecież gdyby nie owo szaleństwo — czy
odnaleźlibyśmy ten niezbity dowód, może jedyny, że nie jesteśmy samotną cywilizacją w tej części
kosmosu? I czy uświadomilibyśmy sobie tak jasno granicę, której przekroczyć nam nie wolno?...
Jeśli nawet tliło się gdzieś w nas pięciorgu — może sześciorgu, jeśli liczyć Mary — przekonanie, że to
wszystko nie tak, że trzeba inaczej, dopiero dziś, po tym, co się na Nokcie wydarzyło: szaleńczego,
tragicznego i wspaniałego zarazem, wiemy na pewno, że nie oni, lecz my mamy rację!
Nie jesteśmy chorzy psychicznie. To co twierdzi moja matka — to absurd. Dobrze chociaż, że nie
wszyscy zgadzają się z jej diagnozą. Ale też nie jesteśmy naiwnymi dziećmi, jak wyśmiewa nas Wład
— sam zresztą niewiele starszy ode mnie, jeśli liczyć lata fizjologiczne. A już aluzje Nyma na temat
pochodzenia Daisy i Deana są wręcz nieuczciwe. Jak można się dziwić Alowi, że nie wytrzymał i
powiedział, co o tym myśli. Może zbyt ostro, ale czasem tak trzeba. A jeśli chodzi o „pierścień
Nibelungów 1 , to cała ta starogermańska mitologia pachnie z daleka próbą zamknięcia nam ust".
Rem skończyła czytać i przebiegła wzrokiem po zebranych.
— To wszystko? — zapytał przewodniczący.
— Wszystko. I co o tym sądzicie?
— Czy można zidentyfikować autora?
— Chyba tak. Z treści zdaje się wynikać, że ową matką jest lekarka, a jest ich w ekspedycji tylko
dwie: Kora Heto i Zoja Makarowa. Heto nie ma dzieci. Makarowa ma córkę Zinę. I to chyba właśnie
ona nadała ten dziwny tekst. Można więc zidentyfikować całą pięcioosobową grupę. Są to: Zoe
Karlson, Zina Makarowa, Allan Feldman, Daisy Brown i Dean Roche. To właśnie te karty, które
oznaczałam czerwonymi punktami...
— Daj kartę Mary Sheeldhorn — przerwała chwilową ciszę historyczka z Krakowa,
Rem pochyliła się nad pulpitem.
— Niestety, dane o Mary Sheeldhorn nie odpowiadają tej regule — powiedziała jakby z żalem,
wsuwając do radiopowielacza żądaną kartę. — Mary jest jednak matką Allana, może więc uległa
wpływom syna.
— Czy wszyscy sześcioro pracowali razem na Nokcie?
— Otóż nie. W skład zespołu kierowanego przez Mary Sheeldhorn wchodził jej mąż i ojciec Allana,
geofizyk-planetolog Hans Feldman, fizyk Wład Kalina, wszyscy troje urodzeni na Ziemi, oraz troje z
owej grupy „kosmitów":
Zoe Karlson, Dean Roche i Daisy Brown. Dean i Daisy to jeszcze jeden problem. Byli wychowani w
bardzo specyficznych warunkach izolacji, na wyspie kosmicznej Celestia, będącej przez długi czas
reliktem innej epok i 2 . Jak wynika z relacji tych, którzy ich znali przed 130 laty, trudno sobie
wyobrazić, aby Daisy i Dean mogli przejawiać jakieś buntownicze tendencje. Przeciwnie —
środowisko uczonych, w którym się znaleźli, bardzo im imponowało, byli więc pod urokiem takich
ludzi, jak Kora Heto czy Andrzej Krawczyk. Dziwne, iż znaleźli się bądź co bądź w „młodzieżowej"
grupie Zoe. Mówię o „grupie Zoe", z uwagi na rolę, jaką ta dziewczyna odegrała w wydarzeniach na
Nokcie. Kto jest przywódcą, trudno stwierdzić na podstawie tak skąpych informacji. Jeśli słuszne są
podejrzenia, iż chodzi tu o jakieś zaburzenia psychiczne — może w ogóle grupa nie ma formy
zorganizowanej.
Historyczka z Krakowa, zajęta jakimiś manipulacjami przy swym pulpicie, uniosła głowę.
1 Nibelungi — wg XIII-wiec zn ego eposu germańskiego — ród kar ł ów strzegący skarbu, na którym ciąży ł o przekleństwo.
Ryszard Wagner napisa ł operę (tetralogię) Pier ś cie ń Nibelunga (1876), osnutą na tle tego podania.
2 D z iejom Celestii poświęcona jest powieść K. Borunia i A. Trepki Za g ubiona pr z ysz ł o ś ć
— Gdzie przebywali w czasie badań planety Nokty pozostali członkowie grupy?
— Prawdopodobnie w bazie na Sel. Allan, jako biolog, miał wejść w skład zespołu Renćgo Petiot na
Temie. Funkcja Ziny jest niejasna. Jako łącznościowiec — być może — ona właśnie obsługiwała
nadajnik do porozumiewania się z Ziemią.
— Czy w pierwszej części drugiego sprawozdania nie ma niczego, co by mogło zapowiadać
zbliżający się konflikt? Choćby wzmianki o jakichś sporach czy dyskusjach?
— Jest informacja o pewnych kwestiach spornych. Ale chodzi tli o problemy czysto naukowe, o
interpretację wyników badań i obliczeń.
— Czego dotyczyły te dyskusje?
— Przedmiotem sporów jest hipoteza, iż Układ Proximy przeżył jakiś zagadkowy kataklizm. Jak
wspomniałam, na Urpie występuje wolny tlen. Istnieją uzasadnione podejrzenia, iż powstał on w
procesach przemiany materii żywych ustrojów typu naszej rodzimej przyrody. Organizmy oparte na
białku zanurzonym w wodzie mogą się wprawdzie rozwijać w temperaturze, powiedzmy, minus 20°C
— ale dopiero na szczeblu zwierząt stałocieplnych. Powstanie takiego życia i jego wczesne stadia są
niemożliwe w warunkach permanentnego mrozu i zlodowaceń. A jeśli przyjąć, iż Urpa miała kiedyś
klimat dostatecznie łagodny, aby mogło tam narodzić się i rozwinąć życie, Proxima musiała świecić
wówczas co najmniej 400 razy jaśniej niż obecnie. Proporcjonalnie — temperatura na Temie byłaby
tak wysoka, że w tych warunkach nie ma mowy nie tylko o powstaniu życia, ale nawet o utrzymaniu
atmosfery przez siły grawitacyjne tej planety.
— Czy znaczy to — podjął przewodniczący — że Tema musiała kiedyś krążyć w odległości większej
niż dziś?
— Nie tylko. Przygaśnięcie gwiazdy takiego typu jak Proxima następuje dość raptownie, zapewne w
ciągu niewielu tysięcy lat. Rzadkość i kształt śladów uszkodzenia powierzchni Urpy przez meteoryty
świadczy, że zlodowacenie nastąpiło tam niedawno, może zaledwie parę tysięcy lat temu. Jest więc
całkowicie wykluczone, aby dopiero po przygaśnięciu Proximy powstała atmosfera na Temie i
zrodziło się tam życie. Ze wstępnych obserwacji wynika, że liczy ono co najmniej dwa miliardy lat,
nie licząc wcześniejszego okresu ewolucji prebiologicznej.
— A więc coś tu nie pasuje...
— Właśnie! Czy można przyjąć, że Tema zbliżyła się do Proximy właśnie wtedy, gdy ta przygasła?
— Może jednak tlen na Urpie nie ma pochodzenia organicznego? Rem wzruszyła ramionami.
— Może... Ale to nie zmienia faktu, że zlodowacenie jest stosunkowo świeże.
— A czy na Nokcie'stwierdzono ró" nież jakieś anomalie?
— Chyba nie. Są tylko wzmianki o śladach działania wysokiej temperatury. Ale może chodzi o
działalność wulkaniczną?
Zapanowało milczenie. Dopiero po dłuższej chwili przerwał je geofizyk z Mombasy.
— Pozwólcie, że wrócę do sprawy tej tzw. grupy Zoe. Jeśli część jej członków przebywała na Nokcie,
inni zaś na Sel, a jednak zajmowali podobne stanowiska, musieli być chyba w radiowym kontakcie?
— Niekoniecznie. Cała sprawa wybuchła dopiero po owym tajemniczym odkryciu, o którym zresztą
nic konkretnego nie wiemy, podobnie jak o wypadku Zoe. Wzmianka o „kolegium szefów" i
rezygnacji Sheeldhorn pozwala przypuszczać, że ekipa z Nokty wróciła do bazy i tam dopiero doszło
do otwartego konfliktu. Dlaczego jednak Mary zrezygnowała ze stanowiska, nie wiadomo. Może jako
odpowiedzialna za wypadek Zoe?
— A więc twoim zdaniem... — rozpoczęła krakowska historyczka i urwała. Znów pochyliła się nad
swym pulpitem, potem nagle wstała z fotela i patrząc jakoś dziwnie na Rem powiedziała: — Mówisz,
że Mary Sheeldhorn nie pasuje do grupy Zoe. Otóż mylisz się! W czasie, gdyśmy słuchali twego spra-
wozdania, na moje polecenie ABI dostarczył mi danych dotyczących rodziców Mary. Rzeczywiście
Zgłoś jeśli naruszono regulamin