Anderson Poul - Kyrie.rtf

(35 KB) Pobierz

Poul Anderson

 

Kyrie

 

Przełożyła Dorota Lutecka

 

 

Na jednym z wysokich szczytów w Karpatach Księżycowych stoi klasztor pod wezwaniem św. Marty z Betanii. Jego ściany zbudowane są z tutejszego kamienia; ciemne i strzeliste jak zbocze góry wznoszą się ku wiecznie czarnemu niebu. Jeśli podejdziecie tam od strony Bieguna Północnego, przemykając się nisko, by pole ochronne Szlaku Platona osłaniało was od meteorytowego opadu, ujrzycie, jak wieńczący szczyt wieży krzyż sterczy w przeciwną stronę do niebieskiego krążka Ziemi. Nie dobiega stamtąd dźwięk dzwonów – brak tu powietrza.

Możecie usłyszeć je w godzinach kanonicznych wewnątrz klasztoru i w położonych niżej kryptach, gdzie maszyny trudzą się nad utrzymaniem warunków przypominających środowisko ziemskie. Jeśli zabawicie tam chwilę dłużej, usłyszycie, jak dzwony wzywają na mszę żałobną. Stało się już tradycją, że u św. Marty odprawia się modły w intencji tych, którzy zaginęli w Kosmosie. Z każdym mijającym rokiem jest ich coraz więcej.

Nie zajmują się tym siostry. Służą chorym, potrzebującym, kalekim, obłąkanym – tym wszystkim, których Kosmos zmiażdżył i odrzucił. Pełno jest ich na Lunie; jedni z wygnańców nie mogą już znieść ziemskiego ciążenia, co do innych obawiano się, że są nosicielami zarazy z jakiejś nieznanej planety, jeszcze inni znaleźli się tu dlatego, że ludzie zbyt są zajęci przesuwaniem granic własnego panowania, by tracić czas na swe porażki. Siostry noszą skafandry kosmiczne i podręczne apteczki równie często jak habity i różańce.

Dano im jednak trochę czasu na kontemplację. W nocy, gdy słoneczny blask gaśnie na dwa tygodnie, okiennice w kaplicy są rozwarte i gwiazdy przyglądają się przez glasytową kopułę płomieniom świec. Nie mrugają, a ich światło jest lodowato zimne. Zwłaszcza jedna z mniszek przychodzi tu tak często, jak tylko może, modląc się o spokój dusz swych bliskich. Przeorysza dopatrzy zawsze, by mogła być obecna, gdy rokrocznie odprawiana jest msza, którą zamówiła, nim złożyła śluby zakonne.

 

Requiem aeternam dona eis,

Domine, et lux perpetua luceat eis.

Kyrie eleison,

Christe eleison,

Kyrie eleison.

 

W skład ekspedycji do Supernova Sagittarii wchodziło pięćdziesiąt istot ludzkich i płomień. Wyprawa przebyła długą drogę z orbity okołoziemskiej, zatrzymując się na Epsilon Lyrae, by zabrać swego ostatniego członka. Od tego miejsca zbliżała się do swego celu etapami.

Oto paradoks: czas jest aspektem przestrzeni, a przestrzeń – czasu. Wybuch nastąpił kilkaset lat wcześniej, nim ujrzeli go na Lasthope ludzie, którzy brali udział w trwającym całe pokolenia programie badań cywilizacji istot całkowicie różniących się od nas; pewnej nocy unieśli oczy i ujrzeli światło tak jasne, że rzucało cienie.

Po paru stuleciach od tej chwili czoło fali świetlnej osięgnęłoby Ziemię. Byłaby wtedy tak znikoma, że na niebie rozbłysnąłby tylko jeszcze jeden jasny punkt. Jednakże przez ten czas statek przeskakujący ponad przestrzenią, przez którą musiało się wlec światło, mógłby wyśledzić rozciągniętą w czasie śmierć wielkiej gwiazdy.

Przyrządy zapisały ze stosownej odległości to, co wydarzyło się przed wybuchem: kolapsująca ognista masa, gdy wypaliły się już ostatki jądrowego paliwa. Jeden skok i ujrzą to, co wydarzyło się stulecie temu: skurcz, burza kwantów i neutronów, promieniowanie równe temu, jakie wydzieliłaby połączona masa stu miliardów słońc tej galaktyki.

Promieniowanie zanikło zostawiając po sobie pustkę w przestworzach, a Kruk przysunął się bliżej. Pokonawszy pięćdziesiąt lat świetlnych – pięćdziesiąt lat! – badał kurczący się żar w środku mgły, która świeciła jak błyskawica.

Dwadzieścia pięć lat świetlnych później główna kula zmalała jeszcze bardziej, mgławica rozszerzyła się i przygasła. Ale teraz odległość była o wiele mniejsza, więc wszystko wydawało się większe i jaśniejsze. Gwiazdozbiory bladły w porównaniu z oślepiającym żarem, na który nie sposób było patrzeć gołym okiem. Teleskopy ukazywały niebiesko-białą iskrę w sercu delikatnie postrzępionej na brzegach, opalizującej chmury.

Kruk przygotowywał się do ostatniego skoku w bezpośrednie sąsiedztwo Supernovej.

Kapitan Teodor Szili przeprowadzał swój ostatni krótki obchód. Statek pomrukiwał wokół niego, pędząc z przyspieszeniem 1 g, by osiągnąć wymaganą wewnętrzną prędkość. Buczały silniki, poćwierkiwały urządzenia kontrolne, szumiały wentylatory. Kapitan czuł rozpierającą go moc. Otaczał go jednak obojętny i chłodny metal. Przez iluminatory widać było miriady gwiazd, upiorny łuk Drogi Mlecznej; poza tym próżnia, promieniowanie kosmiczne, zimno bliskie zeru absolutnemu, niewyobrażalna odległość od najbliższego ludzkiego ogniska. Miał zabrać swoich ludzi tam, gdzie nikt przedtem nie dotarł, w środowisko, o którym nikt nie mógł nic pewnego powiedzieć, i ciążyło mu to ogromnie.

Zastał Eloise Waggoner na posterunku, w klitce bezpośrednio połączonej interkomem z mostkiem dowódcy. Przyciągnęła go muzyka; kaskada tryumfujących i pogodnych dźwięków, których nie rozpoznał. Stojąc w przejściu ujrzał, jak Eloise siedzi przed małym magnetofonem na biurku.

– Co to jest? – zapytał.

– Och! – kobieta (nie mógł o niej myśleć jako o dziewczynie, choć jeszcze niedawno była nastolatką) wzdrygnęła się. – Ja... czekałam na skok.

– Należy czekać w stanie gotowości.

– Cóż mam robić? – odpowiedziała mniej bojaźliwie niż zazwyczaj. – Nie obsługuję statku i nie jestem naukowcem.

– Jesteś członkiem załogi, jako technik łączności specjalnej.

– Z Lucyferem. A on lubi muzykę. Twierdzi, że dzięki niej bliżsi jesteśmy utożsamienia niż dzięki czemukolwiek, co jest mu o nas wiadome.

Szili uniósł brwi. – Utożsamienia?

Rumieniec napłynął na wąskie policzki Eloise. Utkwiła wzrok w podłodze i mięła dłonie. – Może to nie jest dobre słowo. Pokój, harmonia, jedność... Bóg?... Czuję, o co mu chodzi, ale nie mamy odpowiedniego słowa.

– Hm. Cóż, uszczęśliwianie go należy do twoich obowiązków. – Kapitan przyjrzał się jej, usiłując stłumić powracające uczucie obrzydzenia. Domyślał się, że na swój niezręczny i ograniczony sposób była dobrą dziewczyną, ale jej wygląd! Koścista, wielkie stopy, duży nos, wyłupiaste oczy, grube i tłuste włosy koloru pyłu; no i, szczerze mówiąc, telepaci zawsze wprawiali go w zakłopotanie. Twierdziła, że potrafi czytać tylko w myślach Lucyfera, ale jak było naprawdę?

Nie. Nie myśl tak. Nawet bez podejrzeń wobec własnych ludzi osamotnienie i odmienność może cię tu doprowadzić na skraj załamania nerwowego.

Jeśli Eloise Waggoner jest naprawdę człowiekiem. Musi być co najmniej jakimś mutantem; każdy kto potrafi porozumiewać się w myśli z ożywionym wirem, jest pewnie czymś takim.

– A więc co grałaś?

– Bacha. Trzeci Koncert Brandenburski. Jemu, to znaczy Lucyferowi, nie podobają się te nowoczesne kawałki. Mnie także.

No pewnie, zadecydował Szili. Na głos zaś powiedział: – Słuchaj, startujemy za pół godziny. Nie wiadomo, gdzie trafimy. Po raz pierwszy ktoś znajdzie się tak blisko niedawnej Supernovej. Mamy tylko tę pewność, że nie przeżyjemy dawki twardego promieniowania, jeśli wysiądą nasze pola ochronne. Poza tym jest tylko teoria. A że kolaps jądra gwiezdnego jest we wszechświecie czymś jedynym w swoim rodzaju, więc powątpiewam w trafność teorii. Nie możemy siedzieć i śnić na jawie. Musimy się przygotować.

– Tak, kapitanie. – Gdy szeptała, jej głos tracił zwykłą chropawość.

Wpatrzył się w punkt gdzieś poza nią, poza obsydianowymi oczami liczników i przyrządów kontrolnych, tak jakby mógł przeniknąć przez otaczającą go stal i spojrzeć prosto w Kosmos. Wiedział, że tam szybuje Lucyfer.

Jego obraz narastał mu przed oczyma: ognista kula o średnicy dwudziestu metrów, lśniąca bielą, czerwienią, złotem, błękitem; płomienie tańczące jak sploty włosów Meduzy, z tyłu płonący, kilkusetmetrowy ogon komety, jasność, chwała, cząstka piekła. Myśl o tym, co postępowało w ślad za jego statkiem, nie była najmniejszą z jego trosk.

Uczepił się kurczowo naukowych wyjaśnień, choć nie były o wiele lepsze niż domysły. W wielokrotnym systemie gwiezdnym Epsilon Aurigae, w wypełniającym przestrzeń gazie i energii zachodziły reakcje, których nie sposób odtworzyć w laboratorium. Piorun kulisty na planecie byłby tu odpowiednikiem, tak jak prosty organiczny związek chemiczny jest odpowiednikiem życia, które w końcu się rozwinęło. W systemie Epsilon Aurigae magnetohydrodynamika dokonała tego, co uczyniła na Ziemi chemia. Pojawiły się stabilne wiry plazmy, rosły, osiągały złożoność, aż po milionach lat zyskały postać czegoś, co trzeba określić jako organizm. Była to istota zbudowana z jonów, nukleonów i pól siłowych. Jej metabolizm oparty był na elektronach, nukleonach i promieniowaniu rentgenowskim; zachowywała swój kształt przez długi okres życia, rozmnażała się, myślała.

Ale co myślała? Ci nieliczni telepaci, którzy mogli porozumiewać się z Aurigejczykami i którzy pierwsi uświadomili ludzkości ich obecność, nigdy nie wytłumaczyli tego jasno. Sami byli wystarczająco dziwaczni.

I dlatego kapitan Szili powiedział: – Chcę, żebyś mu to przekazała.

– Tak, kapitanie – Eloise ściszyła magnetofon. Jej oczy rozszerzyły się. Przez uszy przepływały słowa, a mózg (jak skuteczny był to przetwornik?) przekazywał je dalej, do tego, który polatywał obok Kruka dzięki własnemu napędowi odrzutowemu.

– Uważaj Lucyferze. Słyszałeś to wszystko przedtem, ale chcę się upewnić, że wszystko rozumiesz. Twoja psychika jest zupełnie inna niż nasza. Dlaczego zgodziłeś się polecieć z nami? Ja tego nie wiem. Technik Waggoner twierdzi, że jesteś ciekawy i żądny przygód. Czy to cała prawda?

Nieważne. Ruszamy za pół godziny. Przelecimy przez obszar odległy od Supernovej o pięć milionów kilometrów. Tam zaczyna się twoje zadanie. Możesz dotrzeć tam, gdzie my się nie odważymy, zobaczyć to, czego my nie możemy, powiedzieć nam więcej, niż nasze instrumenty kiedykolwiek mogłyby wskazać. Ale najpierw musimy stwierdzić, czy w ogóle możemy stanąć na orbicie wokół gwiazdy. To dotyczy także ciebie: martwi ludzie nie będą mogli zabrać cię z powrotem do domu.

Więc tak. Aby objąć cię hiperpolem i nie zniszczyć przy tym twego ciała, musimy wyłączyć ekrany ochronne. Wyskoczymy w strefie śmiertelnego promieniowania. Musisz natychmiast odsunąć się od statku, ponieważ włączymy generator ekranu sześćdziesiąt sekund po skoku. Zagrożenia, których należy się spodziewać, to... – Szili wyliczył je. – To tylko te, które potrafimy przewidzieć. Może wpadniemy w takie śmiecie, o których nie pomyśleliśmy w ogóle. Jeśli cokolwiek będzie wyglądało na niebezpieczeństwo, wracaj natychmiast, ostrzeż nas i przygotuj się do skoku powrotnego. Zrozumiałeś? Powtórz!

Słowa toczyły się z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin