Scott_Walter_-_Waverley_tom_1.doc

(1049 KB) Pobierz

 

Walter Scott

 

Waverley

 

czyli sześćdziesiąt lat temu

 

Przekład Teresa Świderska

 

 

Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1984

 

Niniejsza książka została wydana na podstawie wydania czwartego

I.W. Nasza Księgarnia


ROZDZIAŁ I

Przedwstępny

 

Nagłówek tego dzieła nie został wybrany bez poważnego i gruntownego namysłu, jaki przezorność zaleca w sprawach doniosłych.

Już sam główny tytuł wymagał niemałych trudów badawczych i krytycznych; mogłem wprawdzie za przykładem moich poprzedników upatrzyć któreś z najdźwięczniejszych i najpiękniej brzmiących imion zaczerpniętych z historii łub topografii[1] Anglii i uczynić zeń bez długich wahań tytuł mego dzieła i nazwisko jego bohatera.

Ale niestety, czegóż czytelnicy moi mogliby się spodziewać po rycerskich imionach, jak Howard, Mordaunt, Mortimer albo Stanley[2], czy też łagodniej i sentymentalniej brzmiących, jak Belmour, Belville, Belfield lub Belgrave[3] jeśli nie stronic równie jałowych, jak treść utworów, które w ten sam sposób nazywano od pół wieku? Muszę skromnie wyznać, że nie dość ufam własnym zdolnościom, bym miał niepotrzebnie przeciwstawiać je dawniej ustalonym skojarzeniom; przeto, niby pierwszy raz w szranki wstępujący rycerz o białej tarczy[4], obrałem dla bohatera mojego obojętnie brzmiące nazwisko Waverley, nie nasuwające żadnych dodatnich ni ujemnych cech prócz tych, w które je później wyposaży sam czytelnik.

Jednakże wybór drugiego dodatkowego tytułu sprawił mi znacznie więcej kłopotu, gdyż jakkolwiek krótki, zdaje się on zobowiązywać autora do pewnego określonego układu tła oraz szczególnego sposobu kreślenia postaci i przygód. Gdybym na przykład zapowiedział w tytule: Waverley, opowiadanie z dawnych czasów - czyżby każdy czytelnik powieści nie oczekiwał z góry czegoś w rodzaju zamku Udolpho[5] o wschodnim skrzydle od dawna nie zamieszkanym, którego klucze bądź to zaginęły, bądź też powierzone zostały pieczy starego lokaja lub gospodyni, których chwiejne kroki gdzieś około połowy drugiego tomu miałyby prowadzić bohatera czy bohaterkę w głąb rozsypującego się w gruzy wnętrza? Czyżby sowa nie hukała, a świerszcz nie ćwierkał już w samej mojej tytułowej karcie? I czyżbym mógł wtedy zachowując poczucie umiaru, wprowadzić jakikolwiek żywszy wątek niż rubaszność głupawego, choć wiernego sługi lub gadatliwość pokojówki, powtarzającej bohaterce historie pełne krwi i grozy, zasłyszane w izbie czeladnej?

Gdybym zaś raczej zechciał nazwać swoje dzieło powieścią sentymentalną, czyżby to nie zapowiadało bohaterki o bujnych, kasztanowatych włosach, z harfą, słodką pocieszycielką jej samotnych godzin, którą umie ona zawsze przenieść szczęśliwie z zamku do chaty, chociaż narażają to niejednokrotnie na skoki z okna drugiego piętra lub samotne piesze wędrówki po bezdrożach - bez innego przewodnika niż ogorzała, wiejska dziewoja posługująca się mało zrozumiałą gwarą?

Gdybym znów nazwał mojego Waverleya opowiadaniem współczesnym, czyżbyś ty, miły czytelniku, nie zażądał ode mnie świetnego wizerunku modnego świata i kilku poufnych a gorszących anegdot z lekka przesłoniętych, lecz tym chętniej witanych, jeśli odmalowano je ponętnie? Czybyś nie spodziewał się bohaterki z Grosvenor Square[6], a bohatera z klubu Barouche albo Czwórki[7] z dodatkiem drugorzędnych postaci, dobranych spomiędzy elegantek z ulicy Królowej Anny[8] we wschodniej dzielnicy i dziarskich zuchów z urzędu na ulicy Łukowej[9]?

Mógłbym w dalszym ciągu udowadniać wielkie znaczenie karty tytułowej, a zarazem roztaczać mą głęboką znajomość składników potrzebnych do tworzenia najrozmaitszego rodzaju romansów i powieści, lecz dość tego! Nie chcę dłużej dręczyć niecierpliwego czytelnika, który niewątpliwie rad by już poznać wybór autora, tak wszechstronnie wtajemniczonego w różnorakie arkana swej sztuki.

Oznaczając tedy datę mojego opowiadania na sześćdziesiąt lat wstecz, licząc od obecnego listopada 1805 roku, chciałbym uprzedzić mych czytelników, że w dziele tym nie znajdą ani romansu rycerskiego, ani też współczesnej powieści obyczajowej, że bohater mój nie będzie dźwigał żelaza ani na ramionach, jak niegdyś bywało, ani na obcasach u butów, jak to nakazuje dzisiejsza moda na Bond Street[10]; oraz że damy moje ani nie będą się stroić wpurpurę i płaszcz gronostajowy, niby lady Alice ze starej ballady, ani też nie przerzucą się do pierwotnej nagości, jak to czynią dzisiejsze modnisie na raucie.

Z tego, iż tę epokę właśnie obrałem, wnikliwy krytyk może dalej wnosić, że za zadanie wziąłem sobie raczej opisywanie ludzi niźli obyczajów. Powieść obyczajowa, aby być zajmującą, musi albo odnosić się do starożytności tak odległej, że aż tchnącej czcigodnością, albo też powinna być żywym odbiciem tych scen, które codziennie przesuwają nam się przed oczami, zaciekawiając swoją nowością. I tak zarówno kolczuga naszych przodków, jak i potrójny futrzany płaszcz naszych dzisiejszych elegantów mogą, chociaż z odmiennych zgoła powodów, nadawać się do przystrojenia fikcyjnej postaci; ale któż, chcąc korzystnie odziać swego bohatera, przybierze go z własnej woli w dworski strój z czasów Jerzego II[11], w strój bez kołnierza, o szerokich rękawach i nisko umieszczonych kieszeniach?

To samo da się zastosować do gotyckiej świetlicy, która w powieściowym opisie znakomite sprawia wrażenie swymi przyćmionymi barwionymi oknami, wysokim, mrocznym pułapem, oraz masywnym stołem dębowym, zastawionym łbami dzików z rozmarynem lub rzadkim ptactwem, jak bażanty, pawie, żurawie i łabędzie. Niemniej wspaniale wypaść może żywy opis jednej z tych nowoczesnych uroczystości, o których donosi nam codziennie szpalta dziennika, zwana: Zwierciadłem Mody - jeśli zestawimy wspomniane widowiska, lub którekolwiek z nich oddzielnie, ze sztywnym przepychem przyjęcia wyprawionego sześćdziesiąt lat temu; widać stąd jasno, jak wielką ma przewagę malarz staroświeckich lub modnych obyczajów nad tym, kto opisać usiłuje życie ostatniego z pokoleń poprzedzających nasze czasy.

Rozważenie słabych stron, nierozłącznie związanych z omówioną dziedziną mojego tematu, wyjaśnia dostatecznie, dlaczego postanowiłem unikać ich w miarę możności, przerzucając główny nacisk w moim opowiadaniu na charaktery i namiętności osób działających, na te namiętności, wspólne ludziom na wszelkich szczeblach społecznych, które nieodmiennie poruszają serce ludzkie, bez względu na to, czy okrywa je stalowy pancerz piętnastego wieku, strój z brokatu osiemnastego stulecia, czy też granatowy frak i biała pikowa kamizelka dzisiejszych czasów. Jest rzeczą niewątpliwą, że namiętnościom tym właściwy dla danej epoki stan obyczajów i praw nadaje odpowiednie zabarwienie; jednakże godło - by użyć gwary heraldycznej - pozostaje to samo, chociaż barwa może być nie tylko różna, ale wprost biegunowo przeciwna.

Gniew przodków naszych, na przykład, miał zabarwienie czerwone; wybuchał on czynami otwartego krwawego gwałtu wobec przedmiotów swej wściekłości. Nasze złośliwe uczucia, zmuszone szukać zadowolenia na mniej bezpośredniej drodze i podkopywać przeszkody, których otwarcie znieść nie mogą, można by raczej określić jako zabarwione czarno. Jednakże w obu przypadkach rządzi nurt ten sam; dumny magnat, mogący dziś zniszczyć swego sąsiada jedynie na drodze prawnej przez nieskończone procesy, jest nieodrodnym potomkiem barona, który zamek współzawodnika oddawał na łup płomieni, a jego samego zarąbywał, gdy tamten ratował się z pożaru.

Podjąłem tedy próbę odczytania ogółowi jednego rozdziału z tej wielkiej księgi Natury, która trwa zawsze ta sama poprzez tysiące wydań, od czasu ręcznych starodruków aż po epokę prasy mechanicznej tłoczącej pod parą. Pewnych korzystnych sposobności kontrastu dostarczył mi stan społeczeństwa w północnej części naszej wyspy w okresie objętym moim opowiadaniem, co może posłużyć do urozmaicenia i zarazem zilustrowania nauk moralnych, które rad bym uważać za najważniejszą część mojego zamierzenia; rozumiem wszelako, że chybią one celu, jeżeli nie potrafię zaprawić ich elementem rozrywki, a wobec krytycznych skłonności obecnego pokolenia, zadanie to nie jest już dziś bynajmniej tak łatwe, jakim było sześćdziesiąt lat temu.


ROZDZIAŁ II

Waverley-Honour. Rzut oka wstecz

 

Tak tedy sześćdziesiąt lat temu, Edward Waverley, bohater tego opowiadania, żegnał rodzinę swoją udając się do pułku dragonów, w którym ostatnio otrzymał szarżę. Smutny to był dzień w Waverley-Honour, gdy młody oficer żegnał się z sir Everardem, kochającym go starym stryjem, po którym tytuł i dobra miał prawdopodobnie dziedziczyć.

Różnica opinii politycznych wcześnie odsunęła baroneta[12] od młodszego jego brata Ryszarda, ojca naszego bohatera. Sir Everard odziedziczył po przodkach cały zasób torysowskich i kościelno-episkopalnych sympatii[13] i uprzedzeń, które cechowały dom Waverleyów od czasów Wielkiej Wojny Domowej[14]. Ryszard natomiast, którego dzieliła od Everarda różnica dziesięciu lat wieku, rozumiał, że przypadł mu los młodszego brata, i nie przewidywał ani godności, ani materialnych korzyści z podtrzymywania tradycji Willa Wimblea[15]. Zdał on sobie wcześnie sprawę z tego, i że chcąc mieć powodzenie w wyścigu życiowym należy dźwigać jak najmniej ciężaru.

Jednakże rozum nie byłby prawdopodobnie zdołał zwyciężyć i usunąć dziedzicznych uprzedzeń, gdyby Ryszard mógł przewidzieć, że starszy brat jego, sir Everard, wziąwszy do serca zawód doznany w młodości, dotrwa w stanie kawalerskim do wieku lat siedemdziesięciu dwóch. Widoki spadku, chociaż dalekie, może byłyby w tym wypadku skłoniły go do znoszenia przez większą część życia rolipanicza Ryszarda z Dworu, brata baroneta w nadziei, że u schyłku życia doczeka się dostojeństw jako sir Ryszard Waverley-Honour, dziedzic książęcych włości i szerokich politycznych wpływów, należnych najwybitniejszej osobistości w całym hrabstwie.

Takiego jednakże obrotu rzeczy nie można się było spodziewać wtedy, gdy Ryszard wstępował w życie, a sir Everard znajdował się w kwiecie wieku i był pożądanym konkurentem nieledwie w każdej rodzinie, bez względu na to, czy szukałby bogactwa, czy też piękności - i gdy plotki o bliskim już jego małżeństwie wzbudzały co rok zainteresowanie w całej okolicy. Młodszy jego brat nie widział innego sposobu zdobycia niezależności niż przez poleganie na własnych wysiłkach i przyjęcie politycznych przekonań zgodniejszych z rozumem i z własnym interesem niż dziedziczna wiara sir Everarda w Kościół episkopalny i w dom Stuartów. Toteż wyrzekł się rodzinnej tradycji u progu swej kariery i wszedł w życie jako zdecydowany wig i stronnik hanowerskiej dynastii[16].

Rząd za czasów Jerzego I przezornie dbał o zmniejszenie rzeszy opozycjonistów. Torysowska szlachta, czerpiąca blask swój z promieniującego słońca dworu, od pewnego czasu zaczynała stopniowo godzić się z nową dynastią. Jednakże bogate ziemiaństwo Anglii, przechowujące obok zamiłowania starego obyczaju i pierwotnego nieposzlakowania również i wiele upartych i nieustępliwych uprzedzeń, trzymało się z dala w dumnej i posępnej opozycji, śląc pełne żalu i nadziei spojrzenie w stronę Bois-le-Duc, Awinionu i Włoch[17]. Pozyskanie sobie bliskiego krewniaka jednego z tych stałych i niezłomnych oponentów uważano za środek przyciągnięcia większej liczby nawróconych i dlatego też Ryszardowi Waverleyowi przypadło w udziale więcej rządowej łaski, niżby wynikało z jego zdolności i znaczenia politycznego.

Odkryto wszelako, że wykazuje on dużą zręczność w załatwianiu spraw publicznych, i po pierwszym przyjęciu u ministra powodzenie jego poczęło szybko wzrastać. Sir Everard dowiedział się z gazety najpierw, że Ryszard Waverley, esquire[18], został obrany posłem z królewskiego grodu Barterfaith[19], następnie, że urodzony Ryszard Waverley wziął wybitny udział po stronie rządu w rozprawie nad ustawą o akcyzie, a wreszcie, że urodzony Ryszard Waverley został zaszczycony stanowiskiem w jednej z tych komisji, gdzie przyjemność służenia krajowi idzie w parze z innymi ważnymi korzyściami, które tym milej są widziane, iż powtarzają się stale co kwartał.

Chociaż wszystkie te wydarzenia następowały po sobie tak szybko, że bystrość redaktora nowoczesnej gazety byłaby przepowiedziała dwa ostatnie już w chwili ogłoszenia pierwszego, do sir Everarda dochodziły one stopniowo, przecedzane jakby kropla po kropli przez chłodny i powolny alembik[20] Tygodnika Dyera[21]. Poczta raz na tydzień w owych czasach przywoziła do Waverley-Honour tygodnik z wiadomościami, który, zaspokoiwszy ciekawość sir Everarda, jego siostry i wiekowego kamerdynera, szedł regularnie z dworu na plebanię, z plebanii do imć pana...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin