Cruz_Melissa_de_la_-_Krwawe_Walentynki_02_-_Odległe_wspomnienie.pdf

(386 KB) Pobierz
438973051 UNPDF
C RUZ M ELISSA DE LA
K RWAWE W ALENTYNKI 02
O DLEGŁE WSPOMNIENIE
Akademia Endicott Endicott, Massachusetts, 1985
J ED EN
Pierwszy kontakt
Allegra Van Alen obudziła się z bolącą głową i przez chwilę nie
była pewna, gdzie się znajduje. Miała na
sobie szpitalną koszulę, ale wiedziała, że jest nadal w Endicott,
ponieważ przez okno widziała w oddali oszalowaną białymi de-
skami kaplicę. Domyśliła się, że jest w klinice dla uczniów, a jej
przypuszczenia potwierdziła szkolna pielęgniarka, która przy-
niosła talerz ciasteczek.
Pani Anderson była uwielbianą przez wszystkich opiekunką,
Obserwowała uczniów macierzyńskim okiem i zawsze pilnowała,
żeby w jadalni nie brakło świeżych owoców. Weszła, uśmiechając
się z troską.
-Jak się czujesz, kochanie?
- Chyba jakoś przeżyję - powiedziała żałośnie Allegra. -Co się
stało?
- Wypadek na boisku. Podobno uderzyła cię piłka.
- Auć - skrzywiła się, pocierając bandaże na czole.
3
- Masz szczęście, lekarz powiedział, że podobne uderzenie
czerwonokrwistego by zabiło.
- Ile czasu byłam nieprzytomna?
- Tylko kilka godzin.
- Czy mogłabym zostać dzisiaj wypisana? Mam jutro klasówkę z
łaciny i muszę się uczyć - jęknęła Allegra. Podobnie jak reszta
szkoły, klinika była komfortowym miejscem. Mieścił się w
przytulnym domu w stylu New England, wyposażony w białe
wiklinowe meble i barwne, kwieciste zasłony. Ale w ty momencie
Allegra pragnęła nade wszystko znaleźć się w zacisz własnego
pokoju, z czarno-białym plakatem Cure, staroświec kim
zamykanym sekretarzykiem i świeżo nabytym walkmanem,
zostać sama i słuchać muzyki Depeche Mode. Nawet w klinice
słyszała dźwięki piosenek Boba Dylana, sączące się z otwartych
okien. Wszyscy pozostali w szkole słuchali tej samej muzyki
sprzed dwudziestu lat, zupełnie jakby życie w prywatnym liceum
ugrzęzło w pętli czasowej lat sześćdziesiątych. Allegra nie miała
nic przeciwko Bobowi Dylanowi, ale nie potrzebowała do szczę-
ścia jego smęcenia.
Pani Anderson potrząsnęła głową, poprawiając poduszkę Allegry
i pomagając pacjentce oprzeć się na pierzastej wypukłości.
- Jeszcze nie. Doktor Perry przyjeżdża z Nowego Jorku, żeb cię
obejrzeć. Twoja matka nalegała.
Allegra westchnęła. To jasne, że Cordelia nalegała na takiego.
Matka pilnowała jej jak jastrząb, z uwagą wykraczającą poza
zwykłą troskę macierzyńską. Dla Cordelii macierzyń-
314
stwo było czynnością przypominającą strzeżenie bezcennej wazy
z okresu dynastii Ming. Traktowała córkę jak zrobioną ze szkła i
zawsze zachowywała się, jakby Allegrę jedno załamanie nerwowe
dzieliło od odesłania do czubków, nawet jeśli wszyscy widzieli, że
Allegra jest okazem zdrowia. Była lubiana, pogodna,
wysportowana i pełna energii.
Mówiąc najłagodniej, Allegra dusiła się pod opieką Cordelii.
Dlatego właśnie nie była w stanie doczekać do osiemnastki, żeby
wyprowadzić się z domu na dobre. Wszechobecna troska matki o
jej egzystencję sprawiła, że Allegra uparła się na przeniesienie z
Duchesne do Endicott. W Nowym Jorku nie było ucieczki przed
wpływami Cordelii. A ponad wszystko inne Allegra pragnęła
wolności.
Pani Anderson zmierzyła jej temperaturę i zabrała termometr.
- Na zewnątrz czekają goście. Mam ich wpuścić?
- Jasne - zgodziła się Allegra. Głowa przestała ją aż tak boleć - nie
była pewna, czy to zasługa czekolady w słynnych ciasteczkach
pani Anderson, czy też potężnej dawki środków przeciw-
bólowych.
- No dobrze, drużyno, wchodźcie. Ale macie nie męczyć chorej.
Nie chcę, żeby się jej pogorszyło. Ma być cicho. - Życzliwa
pielęgniarka uśmiechnęła się jeszcze raz i wyszła z pokoju. Chwilę
później szpitalne łóżko Allegry zostało otoczone przez całą żeńską
drużynę hokeja na trawie. Tłoczyły się wokół niej, zadyszane i
rozczochrane, nadal w strojach drużynowych: zielonych
spódniczkach w szkocką kratę, białych bluzeczkach polo i
zielonych podkolanówkach.
315
Zgłoś jeśli naruszono regulamin