J. Chmielewska - Dwie trzecie sukcesu.pdf

(778 KB) Pobierz
62170848 UNPDF
J OANNA C HMIELEWSKA
2/3 S UKCESU
62170848.001.png
Poczta była zatłoczona. Do kupowania znaczków, wysyłania listów poleconych i
zagranicznych oraz odbierania wszelkich przesyłek na awiza przeznaczono tylko jedno
okienko i ogon do niego wyglądał przerażająco. Stwierdziwszy, iż nigdzie więcej nie uda się
nadać listu poleconego, ponadto inne stanowiska są jeszcze bardziej oblężone, Pawełek
westchnął ciężko i stanął na końcu odrażającej kolejki.
Mógł wprawdzie pojechać na inną pocztę, gdzie, być może, organizacja pracy miałaby
więcej sensu i wysyłanie listów byłoby łatwiejsze, ale stąd właśnie miał doskonały autobus do
domu, co stanowiło okoliczność nie do pogardzenia. Wracał od kumpla, który wymyślił
wspaniały rodzaj ćwiczeń z hantlami, wypróbowywali go obydwaj i Pawełek nie czuł się już
zdolny do walki z komunikacją miejską. Z dwojga złego wolał posterczeć w ogonku.
Musiał koniecznie wysłać dwa listy, obiecał to solennie i uroczyście ciotce Monice i
dziadkowi. List ciotki Moniki był zagraniczny, a dziadka polecony i oba wymagały
okienkowych manipulacji. Możliwe, iż należało najpierw iść na pocztę, a potem do kumpla,
ale postąpił odwrotnie i teraz już przepadło.
Pierwsze dziesięć minut Pawełek poświęcił wyłącznie relaksowi po hantlach, nie
zajmując się otoczeniem. W jedenastej minucie został gwałtownie popchnięty, ocknął się
zatem z otępienia, rozejrzał wokół i dostrzegł przyczynę. Jakiś osobnik siłą przedzierał się
przez tłum, utorował sobie drogę w poprzek ogonka i runął na zwolnione właśnie krzesło przy
pocztowym stoliku. Zwalił na blat grubą księgę, po czym z namaszczeniem rozłożył dookoła
jakieś papiery.
Pawełek popatrzył na niego w pierwszej chwili bezmyślnie, w następnej z lekkim
zainteresowaniem. Skądś go znał. Nie mógł sobie przypomnieć skąd i zaczął się nad tym
zastanawiać. Osobnik nie był stary, wyglądał na jakieś osiemnaście lat, wiekiem pasował do
Rafała, ciotecznego brata Pawełka, ale z Rafałem wcale się nie kojarzył. Marszczył nos i
zaciskał usta w sposób charakterystyczny i Pawełek był pewien, że gdzieś go już widział.
Widział, niewątpliwie widział, tylko gdzie…?
Przesunął się do przodu o trzy osoby, kiedy sobie wreszcie przypomniał. Widział go
rzeczywiście i to nawet dwa razy. Raz w klubie filatelistycznym, a drugi raz w centrali, był
tam razem z dziadkiem, któremu pomagał nosić potwornie ciężkie klasery i katalogi, w klubie
plątał się dłużej, w ogóle w centrali zauważył go tylko dlatego, że przedtem widział go w
klubie. Chyba nawet słyszał, jak mu na imię, ktoś się do niego zwrócił… Czesio! Tak jest,
ktoś zawołał „Czesiu!” i on się obejrzał…
Kwestia została rozstrzygnięta i Pawełek mógł ją porzucić, ale oczekiwanie w ogonku
było czymś nie do zniesienia nudnym. Nie miał nic do roboty. Kolejna osoba utkwiła w
okienku na mur, wyglądało na to, że zostanie tak już do skończenia świata, jej przesyłka
chyba gdzieś zaginęła, a marszczący nos i zaciskający usta Czesio stanowił, bądź co bądź,
jakąś rozrywkę. Coś robił przy tym stoliku i było to coś bez wątpienia atrakcyjnego, bo
zajmowało go bez reszty. Nie zwracał żadnej uwagi na ścisk dookoła i ustawiczne potrącanie
stolika, nie przeszkadzało mu nawet popychanie w łokieć. Zajęty był i cześć.
Pawełek zaciekawił się nim wyłącznie z nudów. Długą chwilę próbował odgadnąć, na
czym jego zajęcie polega, ludzie zasłaniali stolik, manipulacje Czesia z grubą księgą i
licznymi papierami niknęły mu z oczu, zdecydował się zatem popatrzeć z bliska. Zaklepał
miejsce w kolejce, przecisnął się przez podwójny ogonek, przemknął przez procesję
wchodzących i wychodzących i dotarł do pleców Czesia, nie mając pojęcia, iż tym samym
rozpoczyna cały ciąg wstrząsających i emocjonujących wydarzeń.
Gruba księga na stoliku okazała się książką telefoniczną. Obok niej leżała gazeta, na
gazecie zeszyt. Czesio w skupieniu czytał kawałek gazety, potem szukał czegoś w książce
telefonicznej, następnie zaś treść książki telefonicznej przepisywał do zeszytu. Stojąc tuż nad
jego głową, Pawełek w dalszym ciągu nie mógł zrozumieć, o co tu chodzi, gazeta otwarta
była bowiem na stronie z nekrologami. Gdyby nie przymus trzymający go w tym
beznadziejnym ogonku, wzruszyłby zapewne ramionami i poniechał zainteresowania
tematem, w tej sytuacji jednakże, w braku lepszego zajęcia, zaciekawił się i postanowił
odgadnąć sedno rzeczy.
Wrócił na swoje miejsce, kiedy od okienka dzieliły go już tylko dwie osoby. Czas
spędzony na poczcie przestał uważać za bezproduktywnie zmarnowany. Nie zdołał
wprawdzie zrozumieć przyczyn i celów dziwnych poczynań Czesia, ale poznał przynajmniej
szczegóły jego działania i mógł się poświęcić rozwiązywaniu zagadki, która zaintrygowała go
w najwyższym stopniu.
Czesio mianowicie z wielką uwagą czytał nekrologi, omijał te, które zawiadamiały o
jakiejś rocznicy i wyławiał wyłącznie świeże, informujące o pogrzebach przewidywanych w
najbliższym czasie. Szukał w książce telefonicznej nazwiska nieboszczyka, po czym
zapisywał sobie z zeszycie jego adres i numer telefonu. Do czego mógł być mu potrzebny
adres człowieka, który bezpowrotnie opuścił nie tylko swoje mieszkanie, ale w ogóle ziemski
padół, tego Pawełek nie był w stanie pojąć. Na wszelki wypadek zapamiętał nazwisko Czesia.
Usłyszał je, kiedy Czesio w sąsiednim pomieszczeniu oddawał książkę telefoniczną, przy
czym zwrócono mu legitymację stanowiącą zastaw. Tam też był tłok i Czesio wywrzeszczał
swoje nazwisko poprzez głowy ludzi. Nazywał się Wilczak. Czesio Wilczak…
Całą drogę do domu Pawełek przebył w głębokiej zadumie. Pchnął furtkę, wbiegł do
holu, z roztargnieniem pogłaskał psa, oddał dziadkowi pokwitowanie na list polecony i
wtargnął do pokoju Janeczki. Janeczka, jego siostra, była wprawdzie o rok młodsza, ale
umiała myśleć i w odgadywaniu tajemnic wykazywała talent szczególny.
Na jedno z licznych pytań Pawełka odpowiedziała od razu.
— A gdzie miał iść, jak nie na pocztę? — rzekła zimno, odrywając się od układanego
właśnie, bardzo skomplikowanego puzzla. — Nowej książki telefonicznej nie ma na pewno,
bo w ogóle jej nie można dostać. Musiał szukać na poczcie, nawet gdyby ktoś mu tam siedział
na głowie. Jaka to była gazeta?
— Życie Warszawy.
— Stare?
— Nie, dzisiejsze.
— No więc właśnie…
Pawełek sapnął z irytacją, podniósł z podłogi kawałek puzzla, przez chwilę sprawdzał,
gdzie pasuje, nie znalazł tego miejsca, zrezygnował i odłożył go na biurko. Usadowił się na
foteliku obok.
— Co właśnie? Dzisiejsze, śpieszyło mu się, no dobrze, ale po co? Do czego mu te
adresy? Chce iść na stypę, czy jak?
— Mieszkania — wyjaśniła lakonicznie Janeczka, wracając do puzzli.
— Co?
— Mieszkania. Ktoś umarł i zostało po nim mieszkanie, nie? Może puste…
— I co? Chce się tam wedrzeć i zagnieździć?
— Zgłupiałeś. Ale może chcą odkupić od spadkobierców, albo co. Kazali mu znaleźć
adresy. Może mu każą tak szukać codziennie.
Przez chwilę Pawełek rozważał sprawę. Wyjaśnienie miało swój sens, ale nie
zadowalało go w pełni.
— No, może… — powiedział z powątpiewaniem. — Ale czy ja wiem…
Janeczka uniosła głowę znad puzzla i uważniej popatrzyła na brata. Powątpiewanie w
głosie Pawełka było tak głębokie, że nie pozwalało się zlekceważyć.
— No? Bo co?
— Bo on tego szukał jakoś tak… Nie jakby mu kazali, tylko sam z siebie. Jakby mu
okropnie zależało.
— Może się chce ożenić? Pawełek pokręcił głową.
— Chcieć, to może i chce, ale jakby się Rafał chciał ożenić, to co by było?
— Głupie pytanie. Piekło na ziemi, wybiliby mu z głowy. W dodatku nie jest
pełnoletni, będzie dopiero za trzy miesiące.
— No więc, na moje oko, ten Czesio ma tyle samo lat co Rafał. Ożenienie odpada.
Chyba że szuka na zapas, ale mówię ci, że to wyglądało jakoś tak…
Im dłużej Pawełek myślał o niepojętych staraniach Czesia na poczcie, tym głębiej
zakorzeniało się w nim przekonanie o tajemnicy. Co prawda Czesio zachowywał się
zwyczajnie, nie przepisywał tych adresów ukradkiem i w sekrecie. W skupieniu i z
przejęciem, tak, ale nie skrycie, nie usiłował na przykład zasłaniać ani Życia Warszawy, ani
zeszytu. A jednak, mimo to… Coś w tym tkwiło…
Wysilił siei spróbował przekazać swoje wrażenia Janeczce. Janeczka pieczołowicie
ulokowała kawałek puzzla na właściwym miejscu.
— Idź po Życie Warszawy — rozkazała. Pawełek zerwał się z fotelika i zatrzymał,
uczyniwszy jeden krok ku drzwiom.
— Bo co?
— Bo co nam szkodzi sprawdzić. Ja też jestem ciekawa, o co mu chodziło…
Razem z gazetą Pawełek przyniósł książkę telefoniczną. Była wprawdzie o parę lat
starsza, ale zmiany w łączności telefonicznej nie następowały w tak szalonym tempie, żeby
się miała do niczego nie przydać. Biurko Janeczki zajęte było puzzlem, ulokowali się zatem
na tapczanie.
— No dobra, i co teraz? — spytał Pawełek, kiedy już wykonali dokładnie to samo co
Czesio na poczcie, tyle że znacznie sprawniej, ponieważ pracowali we dwoje. — Mamy
wszystkich. I co?
— Nie wiem — odparła Janeczka, wracając do biurka z puzzlem. — Gdzie ten Czesio
mieszka?
— A skąd ja mam to wiedzieć? Do czego nam… ?
— Bo przyszło mi do głowy wszystko razem. Po pierwsze, czy on tak codziennie
szuka tych nieboszczyków i grzebie w książce telefonicznej. Gdyby mieszkał blisko tamtej
poczty, byłoby łatwo sprawdzić, poczatować trochę i już. Ale możliwe, że mieszka gdzie
indziej i był tam przypadkiem tylko jeden raz. Po drugie, powinno się zobaczyć, jakie ma
mieszkanie, czy im tam ciasno, czy luźno, czy ktoś się ożenił, albo umarł, albo cokolwiek. Po
trzecie, uważam, że warto popatrzeć, co się tam dzieje pod tymi adresami i czy on się tam
plącze…
— Może sobie dorabiać — przerwał słuchający z uwagą Pawełek. — Jakieś
sprzątania, remonty, noszenie ciężkich rzeczy, wyrzucanie śmieci i tak dalej. Sprzedawanie
książek, na przykład. Po nieboszczyku. Ciężkie jak tysiąc piorunów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin