ANDRZEJ PILIPIUK Szansa.doc

(118 KB) Pobierz
ANDRZEJ PILIPIUK

ANDRZEJ PILIPIUK

 

szansa

 

Prolog

Powietrze w pokoju jest zatęchłe. Jedwabna tapeta odchodzi płatami od ściany.

Człowiek z walizeczką w ręce przestępuje wypróchniały próg. Z kieszeni wyjmuje

piętkę chleba i cebulę. Rzuca je na stół. Z walizeczki wyciąga detonator i

butelkę wódki. Pomruk trzystutysięcznego tłumu wprawia w drżenie potrójne szyby,

ściśnięte aluminiowymi ramami. W kącie stoi stary zegar. Mężczyzna nakręca go i

ustawia odpowiednią godzinę. Zegar zaczyna tykać. Wkrótce zatrzyma się na

zawsze. Za kilkanaście minut mężczyznę i trzysta tysięcy zebranych na placu

czeka śmierć. Ale ma jeszcze trochę czasu. Z cholewki wyjmuje pogniecioną

gazetę. Prostuje ją poczerniałymi palcami. Wypija łyk wódki. Instynkt życia

należy stłumić. Zdejmuje cisnące buciory i rzuca nimi przez całą długość

pomieszczenia. Umrze na bosaka, a ściślej, w dziurawych przepoconych skarpetkach

zgniłozielonego koloru. W kącie pomieszczenia wśród śmieci leży drewniana figura

szachowa. Goniec. Obłazi z niej czerwony lakier do paznokci.

I Starzec siedział w głębokim fotelu. Na widok gościa wstał i wyciągnął dłoń o

palcach powykręcanych artretyzmem. Uścisk był słaby.

- Omelajn Andrejewicz Mitrofanow - przedstawił się.

Słowa padały z jego ust jak stare pożółkłe gazety. Gość poczuł zmieszanie.

- Paweł Krzeszkowski.

- Robert Koniecpolski - przedstawił się pielęgniarz.

W wyblakłych oczach starca błysnęło zdziwienie. Opadł na fotel i przez chwilę

łapał oddech jak po znacznym wysiłku.

- Sto sześć lat - powiedział jak gdyby się usprawiedliwiał. - Grywasz w szachy?

Wykonał dziwny gest ręką. Gość usiadł.

- Zadanie twoje będzie proste i trudne zarazem - powiedział z wysiłkiem Omelajn.

Z ust wyciekła mu strużka śliny. Starł ją rękawem. Jego oczy zabłysły.

- Laufer jest poza szachownicą. Trzeba wytyczyć mu drogę. Otrzymasz jedenaście

fotografii. Na fotografiach są meble i stojące na nich drobiazgi.

Paweł skinął głową.

- Zrobisz te, jak nazywacie takie komputerowe powiększenia?

- Skan.

- Właśnie. Ma być takiej... mocy?

- Rozdzielczości...

- Ma być takiej rozdzielczości, żeby wszystkie szczegóły były wyraźnie czytelne.

To da się zrobić?

- Tak. Jeśli tylko fotki będą odpowiednio ostre.

Starzec uśmiechnął się do swoich myśli.

- W moich czasach robiono wyłącznie dobre zdjęcia. Zresztą sam je zrobiłem -

popatrzył wyzywająco na stojącego przed nim młodzieńca. - Szklane negatywy... Co

wy możecie wiedzieć o fotografii - prychnął z pogardą. - Naciskacie guzik,

błyska flesz. A ja sam sypałem magnezję do rowka na ramce. Wtedy, gdy o tym

usłyszałem... Zabili go. Laufer przybył w dobrym momencie, ale był źle

przygotowany. Nie zdołał dosięgnąć pionka, jeśli wiedział, że on tu jest,  bo

inny pionek rozbił mu głowę.

Paweł poszukał wzrokiem pielęgniarza. Ten ledwo dostrzegalnie wzruszył

ramionami.

- Macie tę no, pajęczynę komputerową, infor, intor... - starzec stukał się po

głowie, usiłując przypomnieć sobie odpowiednie słowo.

- Internet - podpowiedział pielęgniarz.

- Internet - powtórzył Omelajn. - W tym Internecie puścisz te fotki. Tak, żeby

każdy mógł je zobaczyć.

Mięśnie po lewej stronie jego szyi napięły się nieoczekiwanie. Skurcz

przyciągnął mu głowę do ramienia. Pielęgniarz przyskoczył i wbił w jego bark

strzykawkę z jakimś środkiem. Na ustach chorego pojawiła się piana. Ale skurcz

minął. Oddychał przez chwilę ciężko. Robert przyłożył ciepły kompres w ukłutym

miejscu, Omelajn znowu zaczął wydawać instrukcje.

- Do wszystkich antykwariatów roześlesz fotki. Dasz im swój numer telefonu. A

potem mam nadzieję, że nie będziemy długo czekać. Mam niewiele czasu. Laufer to

po waszemu skoczek?

- Nie, goniec - wyjaśnił pielęgniarz. - Skoczkiem nazywamy konia.

- Koń może bardziej by pasował... Ale Laufer brzmi lepiej. Dumnie...

Otworzył leżący na stoliku album oprawiony w czerwony safian. Z jego wnętrza

wyjął kilka fotografii formatu pocztówkowego,  na grubej tekturze. Paweł

przeglądał je przez chwilę. Były to zdjęcia dokumentacyjne, jakie wykonuje

policja na miejscu przestępstwa. Tyle tylko, że miały pewnie około stu lat. Czas

obszedł się z nimi łaskawie.

- Dasz radę to zrobić? - zapytał starzec.

- Tak. Można skanować.

Niespodziewanie rozpoznał pomieszczenie, w którym je zrobiono. To był ten pokój.

Obiektyw aparatu uchwycił w otwartym oknie zarysy potężnej budowli.

- Sobór na Placu Saskim - wychrypiał Omelajn. - Polacy go zniszczyli, w

dwudziestych latach, a taki był piękny. Perła architektury rosyjskiej i

ogólnoświatowej. Dzwonnica osiemdziesiąt metrów... Na kiedy zdążysz? Z

umieszczeniem ich w tej waszej sieci... Internecie?

- Jest tu telefon?

- Tak - odpowiedział Robert.

- Ogłoszenie mówiło o konieczności skanowania, więc wszystko, co potrzebne, mam

przy sobie - powiedział. - Za dwie godziny, no może trzy. Będę potrzebował tylko

stołu, żeby rozłożyć sprzęt.

- Technika poszła nieco do przodu - uśmiechnął się starzec. - Drugi pokój na

lewo - polecił i zamknął oczy.

Znużony zapadł w sen. Paweł wypakował swoją walizę. Skaner tablicowy wysokiej

rozdzielczości, notebook, modem...

II Kończył już, gdy Robert wtoczył do pokoju wózek inwalidzki. Starzec z

zaciekawieniem wpatrzył się w migające na ekranie dane.

- I to wszystko jest teraz tam w środku - wskazał oskarżycielskim gestem

komputer. - Tylko jak inni to zobaczą, jeśli odłączysz się od telefonu? -

wygięty jak szpon palec opisał małe półkole w powietrzu i celował teraz w

gniazdko telefoniczne, do którego Paweł podczepił kabel od modemu.

- To niezupełnie tak. Na świecie jest kilkaset serwerów. To takie, jakby to

powiedzieć...

- Banki pamięci? - zagadnął starzec.

- Właśnie. Ja łączę się z jednym z nich. W jego pamięci tworzę zbiór fotografii.

Każdy, kto połączy się z zewnątrz z serwerem, może do nich zajrzeć, jeszcze lata

po tym, jak wyjmę wtyczkę z gniazdka.

- Rozumiem. I dużo miejsca zajmą?

Paweł wyjął z pudełka CD-ROM. Poruszył nim, aby promienie światła wydobyły całą

gamę barw.

- Na jednej takiej płytce mieści się około tysiąca fotografii. Albo milion stron

maszynopisu. Serwer ma tysiące razy większą pojemność.

Brwi starca uniosły się do góry. Roześmiał się, ale jego śmiech szybko przeszedł

w kaszel.

- Proponuję ci etat u mnie.

- Nie jestem zbyt dobry w te klocki - zastrzegł Paweł. - Poza tym przed

południem studiuję.

- Wystarczą mi popołudnia. Muszę się jeszcze co nieco nauczyć - zrogowaciałym

paznokciem palca wskazującego puknął w obudowę notebooka.

Ciekawe po co? - zastanowił się Paweł.

III Postawili we dwóch ciężką sofę na właściwym miejscu. Obicie wykonane z

czerwonego aksamitu podszytego płótnem trochę się zeszmaciło.

- Dajcie jeszcze ze dwa centymetry w prawo. Nie widzicie śladu na podłodze? -

gderał starzec.

Przesunęli. Następnie dźwignęli pracodawcę i przenieśli go na kanapę. Usiadł i

dotknął plamy na zagłówku.

- Siedziałem tu i próbowałem poskładać to wszystko do kupy - powiedział. -

Postawiłem tu szklankę z herbatą i wylała mi się. Był 1910 rok - dodał po

chwili. - Przynieś album - polecił pielęgniarzowi.

Po chwili Robert wrócił ze zdjęciami. Omelajn porównywał fotografię z

rzeczywistością.

- Na lewo od kanapy powinien stać stolik.

- Jeszcze nie udało się go odnaleźć - wyjaśnił Paweł.

- Uda się - powiedział starzec.

- Zastanawiałem się, czym właściwie się zajmujemy i doszedłem do pewnych

wniosków... - próbował nawiązać rozmowę Paweł. - Chce pan odtworzyć wystrój tego

pokoju taki, jaki był w chwili, gdy robiono te zdjęcia?

- Tak - starzec przymknął oczy. - Dokładnie o to mi chodzi.

- A w jakim celu? Płaci pan fortunę za każdy kawałek tej łamigłówki, wszyscy

antykwariusze przeklinają mnie, na czym świat stoi. To, co było, już nie

wróci... W tym czasie zdarzyły się dwie wojny światowe.

- Zgromadzimy ich wystarczająco dużo - powiedział Omelajn. - A jeśli nawet kilku

zabraknie, to jakie to ma znaczenie? Zjawiska są zapewne niezależne od wystroju

wnętrza. Po prostu chcę się zabezpieczyć.

- Ale po co to? - zagadnął pielęgniarz.

- Bo to jest moje hobby - oświadczył starzec z godnością.

Z albumu wyjął dwa zdjęcia i podał im. Pierwsze przedstawiało człowieka ubranego

w mundur carskiej ochrany. Na drugim ten sam człowiek leżał pod stołem w znanym

im już pokoju. Z rozbitej głowy ciekła krew. Był martwy.

- Kto to? - zagadnął Paweł, oglądając fotkę agenta ochrany.

- To ja - wyjaśnił z prostotą Omelajn.

- A ten zabity to wasz brat? - zapytał Robert.

- To też ja. W pewnym sensie oczywiście.

Nie zrozumieli, ale on nie chciał im tego wyjaśniać.

- Kim był pański pradziadek? - zapytał Pawła.

- Można powiedzieć, że był zawodowym rewolucjonistą. Używał pseudonimu Antonow.

- Józef Krzeszkowski? - zdziwił się niespodziewanie Omelajn.

- Skąd pan wie?

- Sam go zapudłowałem - przyznał się niechętnie.

Zamilkli. Zgroza wcisnęła ich w fotele. Wreszcie stary przemógł się.

- To był najlepszy spec od materiałów wybuchowych - powiedział z rozmarzeniem.

Echa dawnych sukcesów rozjaśniły jego twarz. - Wsadziłem go do woronu, to taka

buda na aresztantów. Przeszukaliśmy go oczywiście przy aresztowaniu, ale i tak

przemycił laskę dynamitu. Gdy wieźli go ulicami Warszawy, zdetonował ją,

rozwalił woron i uciekł. Więcej go nie spotkałem. Co z nim?

- Uciekł do Galicji. Zresztą cała nasza rodzina to jeden wielki ciąg

buntowników. Dziadek szykował zamach na Hitlera w 1939 podczas parady zwycięstwa

w Warszawie. A tato w 1956 w Poznaniu podpalił wojewódzki komitet partii. W

osiemdziesiątym pierwszym walczył na ulicach z zomowcami.

Omelajn uśmiechnął się.

- A ty?

- Ja urodziłem się za późno, ale też mam swoje osiągnięcia. To ja rzucałem w

Paryżu jajkami w prezydenta.

Starzec śmiał się przez chwilę, ale potem złapał go atak kaszlu.

- Wy Polaki zawsze byliście buntowszczyki. Macie to we krwi - powiedział, gdy

odzyskał oddech. - A może w genach? Podobno geny decydują o naszym zachowaniu w

pięćdziesięciu procentach. To ciekawe przypuszczenie trzeba by jakoś

sprawdzić... A ty? - gestem wskazał pielęgniarza.

- Odwrotnie. Czterech moich pradziadków pracowało w policji, obaj dziadkowie,

ojciec...

- Ty nie?

- Jakże by inaczej. Byłem pielęgniarzem w areszcie śledczym, ale przyszedł

lepiej wykształcony i mnie zwolnili. Robię zaocznie szkołę policyjną w

Szczytnie. Może za rok albo za dwa lata uda mi się zostać prawdziwym gliniarzem.

Starzec uśmiechnął się, a potem głowa opadła mu na piersi i zasnął.

IV Wieczór. Za oknem deszcz. Internet. Serwer w Makau. Plany radzieckiego

myśliwca MIG-21. Cicho zabrzęczała nagrywarka CD-ROMów. Notebook Omelajna był

znacznie nowocześniejszy. Musiał kosztować co najmniej siedem tysięcy złotych.

Nagrywarki też nie rosną na drzewach.

- Możesz sprawdzić, czy się nagrało? - starzec odłożył wieczne pióro, którym

wciskał klawisze.

Paweł przekręcił urządzenie do siebie i wystukał komendę.

- Nagrało się - potwierdził.

Omelajn uśmiechnął się, jak zwykle jednym kącikiem ust. Usiadł wygodnie. Z

buteleczki wytrząsnął dwie tabletki i połknął je.

- Dużo jeszcze trzeba będzie ściągnąć - powiedział,  gładząc opuszką kciuka

plastykowe pudełeczko. Wewnątrz drzemało dwadzieścia krążków CD-ROM. Osiemnaście

było zapełnionych.

- Co wiesz o Piotrze Stołypinie? - zagadnął niespodziewanie.

- On był premierem? Tym od stołypinowskich krawatów i stołypinowskich wagonów? -

zagadnął.

Omelajn uniósł głowę. Na jego twarzy odbiło się rozczarowanie. Wszedł Robert i

usiadł pod oknem.

- Premier Stołypin był największym człowiekiem, jakiego nosiła ziemia -

oświadczył wreszcie starzec. - Stłumił rewolucję 1905 roku. Wyobrażacie sobie,

co by się stało, gdyby rewolucja wtedy wygrała? Światowy komunizm, pierwsza

wojna światowa wygrana przez szkopów. Hitler dochodzi do władzy, gdy Rzesza

panuje nad połową Europy... A główny teatr działań wojennych na waszych

ziemiach. At, nieważne. Premier miał inne zasługi.

- Zamknąć okno? - zapytał Robert. - Boję się, że pański reumatyzm...

- Duszno tu. Niech zostanie otwarte. Premier musiał zginąć. W rękach cara był

jak sterowany komputerem laserowy lancet. Niezależnie od pomyłek lekarza on tnie

prawidłowo. A więc w latach 1905-1911 produkcja przemysłowa Rosji zwiększyła się

czterokrotnie. Program gospodarczy zakładał podwojenie PKB co sześć lat. A ci

wasi chcą, żeby wzrastał u was o dziesięć procent rocznie. Balcerowicz nie ma

wizji. Brakuje mu rozmachu i charyzmy. Podwojenie...

- W Rosji to chyba nie było trudne - zauważył Robert. Wystarczyło zbudować

jeszcze kilka fabryk.

Starzec uśmiechnął się z politowaniem.

- W Rosji przed rewolucją 1905 było ponad pięć milionów robotników. Rosja była

szóstą potęgą przemysłową ówczesnego świata. Pod względem poziomu życia rosyjscy

robotnicy znajdowali się na siódmym miejscu. Obecnie z tego, co wiem,

siedemdziesiąt procent nie otrzymuje wypłat o czasie, a pod względem poziomu

życia znajdują się na miejscu sto siedemnastym. W 1910 roku król belgijski

otrzymał od swoich analityków raport. Wedle ich obliczeń, jeśli reformy

Stołypina nie zostałyby zahamowane, to w 1925 mieszkańcy Rosji mieli osiągnąć

najwyższy średni poziom życia na planecie Ziemia, a do roku 1950 produkcja

przemysłowa Rosji równałaby się produkcji przemysłowej reszty świata. Sądzicie,

że on dopuściłby do mieszania się Rosji w pierwszą wojnę światową? A nawet

jeśli, to Rosja pod jego kierownictwem wygrałaby tę awanturę. I jeszcze jedno.

Rewolucję lutową stłumiłby od ręki. Miał już wprawę...

Podjechał do okna i wpatrzył się w zadumie w ciemne, pokryte chmurami niebo.

- Spiskowa teoria dziejów - parsknął Paweł z pogardą.

- Historia to swojego rodzaju maszyna - powiedział stary agent. - Miliony kółek,

sworzni, przekładni. Czasami wystarczy złamać jedno... A niekiedy nie pomoże

złamanie tysiąca. Większość zjawisk historycznych jest efektem pracy całych

pokoleń. Ale czasami zdarza się jednostka, która zmienia bieg całej cywilizacji.

Wystarczyłoby pięć lat. Zamknij okno. Wyobraź sobie partię szachów. Grasz

białymi. Ustawiasz hetmana w pozycji dogodnej, by dać przeciwnikowi szewskiego

mata. I nagle spostrzegasz, że pionek stojący za nim, choć stoi w szeregu

białych, jest czarny. Nie zauważyłeś tego fenomenu wcześniej. Teraz możesz tylko

patrzyć, jak ginie hetman. Próbujesz grać bez niego. Nie udaje się. Na

szachownicy następuje chaos. Jest tylko jedna możliwość uratowania partii.

Trzeba cofnąć ruch i zbić pionka. Najlepiej gońcem przybywającym spoza

szachownicy.

Z kieszeni wyjął czerwoną figurkę laufra.

- Gońcem, który w ogóle nie należy do zestawu - dodał cicho.

- W szachach nie wolno cofać ruchów... - zauważył pielęgniarz.

Tym razem oba kąciki ust Omelajna wygięły się w uśmiechu.

- Na szczęście, w rzeczywistości nie obowiązują nas tak ścisłe reguły - szepnął,

zaciskając figurę w powykręcanych palcach. - Spróbujemy...

V Siedzieli we trójkę w pokoju. Pili piwo. Lubelską "Perłę". Robert skoczył  na

jeden dzień do Chełma i przywiózł dwadzieścia puszek. Starzec wypił właśnie

trzecią, oni byli dopiero po pierwszej. Rozmowa szeleściła jak wiatr wśród

jesiennych liści. Czterdziestowatowa żarówka nie dawała zbyt dużo światła.

- Prezydent wysiadł - opowiadał Paweł - poczekałem, aż wejdzie na schody.

Limuzyna zasłaniała go, a chciałem mieć go na czysty strzał. Kumpel odpalił

flesz. Odwrócił się, pewnie nie chciał być fotografowany od tyłu. A wtedy ja

cisnąłem jajkiem. Celowałem w czoło, ale dostał w pierś.

Omelajn zachichotał. Niespodziewanie przestał się śmiać.

- Ty durak. Trzeba było to jajeczko potrzymać z dziesięć dni w cieple.

Śmierdzącym by dostał.

Paweł szeroko otworzył oczy.

- Fakt. Nie pomyślałem.

- Wy z tej waszej Ligi w ogóle kiepscy jesteście w myśleniu. Dwa miesiące temu

na pierwszego maja pokpiliście sprawę.

- Dlaczego?

- Jak wyglądała ta wasza zadyma? Poprzebieraliście się za komunistów, mieliście

tablice z portretem Stalina i wywrzaskiwaliście komunistyczne slogany. Zgoda,

trochę się wam udało ich ośmieszyć, ale co z tego? Nawet nie zareagowali.

- Jak, pańskim zdaniem, to powinno wyglądać?

- Macie tam stu aktywistów owładniętych duchem bojowym?

- Znajdzie się, żaden problem.

Starzec przymknął oczy i przez chwilę bujał w powietrzu nogą, zbierając myśli.

Wreszcie jak gdyby przebudzony pociągnął z puszki kilka łyków piwa. Gdy się

odezwał, jego głos brzmiał twardo i wyraźnie jak głos dwudziestoletniego

mężczyzny.

- Wyobraź sobie coś takiego. Maszerują komuniści Krakowskim Przedmieściem. Nikt

ich nie zaczepia, ruch jest wstrzymany. Niosą swoje czerwone sztandary, śpiewają

pieśni... A tu niespodziewanie z bocznej ulicy sotnia kozaków na koniach. W

kaukaskich mundurach, w papachach i szarża na komuchów. Nahajki w dłoń i siec

czerwoną hołotę! Aż przypomną sobie 1905 rok!

Stary agent podniecił się własnym wrzaskiem. Robert nakapał mu do szklanki

waleriany. Paweł patrzył na jego rozjaśnioną twarz.

On tam był. Wtedy, w 1905 - pomyślał.

Pielęgniarz był już nieco wstawiony.

- Stosowaliście tortury? - zapytał bezceremonialnie.

- Czy ja stosowałem tortury? - zdziwił się Omelajn. - Oczywiście. Większość

pękała na sam widok narzędzi. Ale czasami trzeba było trochę pomóc. Mieliśmy

bardzo nowoczesny sprzęt. Tyle tylko, że rzadko mogliśmy go używać.

- To nieludzkie - zaprotestował Paweł.

- Też tak wtedy myślałem. Ale wystarczyło mi popatrzeć,  co robią bolszewicy i

przeszły mi wszystkie wyrzuty sumienia. Poza jednym. Zsyłaliśmy tych zafajdanych

rewolucjonistów na Sybir. A trzeba ich było likwidować, tam na miejscu, w

piwnicy. Likwidować jak plugawe robactwo. Kiedy pomyślę, że mieliśmy w celi

Feliksa Dzierżyńskiego i pozwoliliśmy mu żyć...

Twarz starca zbladła, a na policzkach wystąpiły czerwone plamy. Łyknął

pospiesznie trzy tabletki. Paweł wzdrygnął się, choć nie mógł odmówić racji

staremu agentowi. Już prawie przysypiał na krześle za stołem, gdy pomarszczona

ręka rozgarnęła dzielącą ich pryzmę pustych puszek. Powykręcanymi od artretyzmu

palcami stary agent złapał go za klapy i przyciągnąwszy go, wysyczał mu prosto w

twarz pytanie.

- Uważacie swój kraj za wolny i niepodległy?

- Tak. Tak właśnie uważamy - odpowiedział z dumą.

- Wasz kraj nie będzie wolny, dopóki jego terytorium nie opuści ostatni

socjalista.

VI - A coś takiego niepotrzebne? - zapytał antykwariusz, zdejmując z półki

niedużą rzeźbioną skrzyneczkę. Omelajn aż się poderwał z wózka inwalidzkiego, na

którym siedział.

- Od spodu jest wypalona litera (?

Antykwariusz uniósł brwi ze zdziwienia.

- Skąd pan wiedział?

- Wewnątrz jest obrazek wykonany ołówkiem na tekturce przedstawiający młodą

dziewczynę.

- Tak...

- Ciekawe. Miałem ją w ręce w 1910, dowiedziałem się, jak powstała...

- Do mnie też wróciła. Sprzedałem ją takiemu młodemu chłopakowi, a w jakieś pięć

miesięcy później przyniosła mi ją jakaś babina. Zaklinała się, że jest w jej

rodzinie od czasów wojny...

- Ile?

- A ile jest dla pana warta?

- To było wcześniej. Pierwszy ślad... Nie jest nam potrzebna, ale miło byłoby ją

mieć. Sto złotych - rzucił znienacka, wbijając wzrok w sprzedawcę.

- Sto złotych - powtórzył w zadumie antykwariusz. - Pan jest dobrym klientem.

Niech ją pan weźmie na pamiątkę.

Powykręcane artretyzmem palce zatrzasnęły się na rzeźbionym drewnie jak szpony.

- Błagadariu!

Otworzył wieczko i wpatrzył się w podobiznę dziewczyny.

- Breszko- Breszkowska - powiedział nieoczekiwanie. - Znana rewolucjonistka i

mistyczka. To go przyciągnęło - pokazał umieszczony pod obrazkiem adres. - To

nie jej, tylko tego artysty, co ją naszkicował. Chłopak, który to kupił, był

krótko obcięty, w lewym nozdrzu miał kolczyk i brązowe oczy?

- Skąd pan wie? - zdumiał się antykwariusz.

- Spotkaliśmy się. Niech się pan nie zdziwi, gdy za kilka dni wróci do pana w

rękach jakiegoś starego człowieka, który po...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin