'' Duchy z przeszłości ''.rtf

(243 KB) Pobierz

'' DUCHY Z PRZESZŁOŚCI ''

 

 

Isabella Swan jest od roku zakochana w szefie, który jej nie zauważa. Postanawia więc odejść z pracy. Kiedy zbliża się moment rozstania, Edward Cullen niespodziewanie ją uwodzi. Zmiana dotychczasowego układu przynosi nieoczekiwane konsekwencje...

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1 :

 

To proste powiedziała do siebie Isabella Swan, spoglądając na swoje odbicie w samochodowym lusterku. Kiedy otworzy drzwi, powiesz: odchodzę.

              Jasne.

              Ale gdyby to było takie łatwe, zrobiłaby to już sześć miesięcy temu albo przed rokiem, kiedy zdała sobie sprawę, że zakochała się w swoim pracodawcy.

              Problem w tym, że przy Edwardzie Cullenie przestawała myśleć, a władzę przejmowały emocje. Wystarczało jedno spojrzenie zielonych oczu, a miękły pod nią kolana.

              Nadal nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło. Absolutnie tego nie planowała. Była jego asystentką od pięciu lat. Przez pierwsze cztery nic się nie wydarzyło, wszystko doskonale się układało. Łączyła ich przyjaźń i dobre stosunki służbowe. Aż tu niespodziewanie rok temu uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana. Od tej chwili czuła się podle i była nieszczęśliwa.

              Nie mogła być zła na Cullena, że nie zauważył zmiany w jej uczuciach. Zresztą dlaczego miałby zauważyć? Dla niego była jedynie wygodnym i oczywistym elementem otoczenia jak stojąca w salonie czarna skórzana sofa.

              Sama była sobie winna. Bez jego wiedzy zmieniła zasady. Kochała go, a on ją tylko lubił.

              Sytuacja była beznadziejna.

– Dlatego musisz odejść – powiedziała stanowczo, patrząc w swoje duże brązowe oczy w lusterku wypożyczonego auta. – Zmierz się z problemem, stań przed Edwardem i po prostu mu to powiedz.

              Wciągnęła ciężko powietrze i westchnęła. Potrafię to zrobić i zrobię!

              Mamrocząc pod nosem, wysiadała z samochodu, zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w kierunku dużego domu w stylu wiktoriańskim, który Cullen wynajął na lato.

Budynek wydał jej się przytulny i gościnny, jakby na nią czekał. Niespodziewanie zrobiło jej się przykro, że za dwa tygodnie będzie musiała wrócić do Nowego Jorku. Tu, w tym miejscu, było coś fascynującego.

              Dom usytuowany był w znacznej odległości od ulicy, pośrodku rozległego, wypielęgnowanego trawnika. Otaczały go stare, cieniste drzewa. W szybach odbijały się promienie porannego słońca. Wzdłuż werandy stały gliniane donice pełne kwiatów, mieniących się w ciepłym świetle feerią barw. W powietrzu unosił się zapach świeżo

skoszonej trawy i delikatna woń oddalonego o kilka kilometrów oceanu. Bella zawsze uważała się za mieszczucha. Była szczęśliwa na Manhattanie. Uwielbiała tamtejszy pośpiech i uliczny dok, symfonię klaksonów stojących w korkach aut, obelżywe okrzyki taksówkarzy, którzy każdy przejechany kilometr traktowali jak osobiste zwycięstwo.

              Musiała jednak przyznać, że to miejsce było urokliwe. Cisza, spokój, przepych soczystych kolorów.

              Nie ma sensu się przyzwyczajać, pomyślała.

              Zachwiała się na wysokich szpilkach, które zapadały się w żwirową nawierzchnię podjazdu. I to miało być odpowiednie obuwie... Od roku przebywanie w towarzystwie Edwarda kompletnie ją rozstrajało. Gdyby miała odrobinę rozsądku, włożyłaby na podróż dżinsy i tenisówki. Ale nie, ona wolała pięknie wyglądać, gdy się spotkają. Żeby przynajmniej choć raz dostrzegł jej starania...

              Zgrzytając zębami, przyznała, że pisarz nie zauważyłby, nawet gdyby stanęła przed nim naga. Właśnie dlatego powinna natychmiast rzucić tę pracę. Co nie było jednak takie proste.

Okropnie jest być zakochanym w mężczyźnie, który widzi w tobie tylko kompetentną asystentkę.

– Sama się tak urządziłam – westchnęła, obchodząc samochód. Nacisnęła autopilota i bagażnik otworzył się wolno jak wieko trumny w starych filmach o Drakuli.

              Dobrze im się razem pracowało. Często się śmiali. Isabella odczuwała ogromną satysfakcję.

Była tak dobra w tym, co robiła, że Cullen nie potrafił się już bez niej obejść. Niestety wszystko popsuła, nie trzymając się zasad.

              Sama nie wiedziała, kiedy przestała patrzeć na Edwarda jak na pracodawcę i zaczęła mieć na jego temat fantazje dozwolone od osiemnastego roku życia. Pisarz mylił się co do niej i jej profesjonalizmu. Bez trudu pokonał jej mur obronny i nieświadomie rozkochał ją w sobie, nawet tego nie zauważając.

              Tym bardziej powinna odejść. Uciec od niego, zanim będzie za późno. Jak to ujęła zeszłego wieczoru jej przyjaciółka Rosalie Hale: „Zwiewaj od niego, gdzie pieprz rośnie, póki jeszcze masz siłę”.

              Rose zabrała Bellę na drinka, żeby udzielić przyjaciółce wsparcia i dodać odwagi.

– Doskonale wiesz, że ten facet nigdy się nie zmieni – przekonywała.

– Masz rację – przyznała Bella, wkłuwając wykałaczkę w pływającą w kieliszku martini oliwkę, jakby była kosmitą dążącym do przejęcia władzy nad ziemianami. – Dla niego wszystko jest w najlepszym porządku. Wspaniale!

– Do tego zmierzam. – Rosalie zamrugała powiekami i gestem dłoni przywołała barmana. – Od kiedy jest w Kalifornii? Od trzech dni?

– Tak.

– I już dzwonił do ciebie ze sto razy.

              To prawda. Zawsze miała włączony telefon komórkowy, żeby Cullen w każdej chwili mógł się z nią skontaktować. Co też wykorzystywał, wydzwaniając z zadziwiającą regularnością. Ostatni telefon odebrała dwadzieścia minut temu.

– Pracuję dla niego.

– Jasne, tylko że on przekracza wszelkie granice – stwierdziła Rosalie, nachylając się nad barem. Jej jasne włosy opadły na blat. – Ostatnio dzwonił zapytać, jak zrobić kawę. Ma ponad trzydzieści lat i nie potrafi zaparzyć sobie filiżanki kawy bez twojej pomocy?

– Dokładnie trzydzieści jeden i oczywiście potrafi – zaśmiała się Bella. – Jest po prostu nieznośny.

              Rosalie wcale nie czuła się rozbawiona. Kręcąc głową z dezaprobatą, wyprostowała się.

– Możesz mieć pretensje tylko do siebie. Doprowadziłaś do tego, że jesteś mu niezbędna.

– Uważasz, że to źle? – Isabella sięgnęła po drinka, szukając w kieliszku nowej oliwki.

– Cullen postrzega cię jako doskonale zaprogramowanego robota. – Rosalie przełknęła łyk appletini i zakręciła kieliszkiem w powietrzu. – On nie widzi w tobie kobiety i nigdy nie zauważy.

– To przykre, co mówisz.

– Ale prawdziwe.

– Być może.

– I co z tym zamierzasz zrobić? Trzymać się go, aż się zestarzejesz i zadasz sobie pytanie, co się stało z twoim życiem? Dlaczego nie odejdziesz teraz, póki jeszcze możesz?

              To pytanie za tysiąc punktów, pomyślała Bella, wyciągając z bagażnika rzeczy. Rose miała rację. Do licha! Od roku znała tę gorzką prawdę, ale łudziła się. Nie było dla niej przyszłości z Edwardem. Bynajmniej nie czekało jej nic więcej poza tym, co miała teraz. A to jej nie wystarczało.

              Rześki powiew chłodnego wiatru znad oceanu wprawił w taniec leżące na trawniku liście i potargał brązowe włosy Isabelli, które zasłoniły jej oczy. Odgarnęła je do tyłu, westchnęła głęboko, wzięła dwie walizki, siatkę ze świeżymi bajglami, słoiczkiem wyśmienitej kawy, bez której Edward nie potrafił pisać oraz pięć opakowań ciasteczek z pianką. Miał upodobania nastolatka. Uśmiechnęła się pod nosem. To było urocze. Zawsze musiał mieć pod ręką ulubione łakocie. Nie, przeciwnie, to jest irytujące, poprawiła się natychmiast w myślach.

              Obiecała sobie, że z marszu wręczy Edwardowi wymówienie z dwutygodniowym terminem wypowiedzenia. Oczywiście znajdzie mu tymczasowe zastępstwo na okres wakacji, które pisarz spędza tu w Kalifornii. Potem, kiedy wróci na Manhattan, sam poszuka sobie kogoś na stałe.

              A ona im szybciej wyjedzie do Nowego Jorku i zacznie odzyskiwać swoje życie, tym lepiej.

              Zdeterminowana ruszyła podjazdem do frontowego wejścia wielkiego domu. Chwiejąc się na szpilkach, powtarzała sobie w myślach: To tylko praca. Znajdziesz lepszą. Nie potrzebujesz Cullena. Gdy była już prawie przekonana co do słuszności swojej decyzji, niespodziewanie otworzyły się drzwi i na ganek wyszedł Edward. Wysoki i szczupły, ubrany w swój charakterystyczny nowojorski strój, czyli czarną koszulę i czarne spodnie.

Miał ostre rysy i nieco kanciastą twarz. Brązowe włosy żyjące własnym życiem sprawiały, że był jeszcze bardziej przystojnym mężczyzną. W jego hipnotyzująco zielonych oczach odbijały się promienie słońca.

Kiedy się uśmiechnął, Isabella poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jego widok wywarł na niej większe wrażenie, niż się spodziewała. Wszystko przez ten cudowny uśmiech, który nieczęsto gościł na jego ustach. Jednak kiedy się pojawiał... przyprawiał ją o zawrót głowy. Do licha!

– Bella! – zawołał entuzjastycznie, schodząc ze schodów długimi krokami. Zatrzymała się, spiorunowana siłą obezwładniających ją uczuć. Edward przycisnął ją na powitanie mocno do siebie, rozpalając jak stuwatową żarówkę, po czym nagle wypuścił z ramion. O mało nie straciła równowagi.

– Dobrze, że już jesteś.

              W sercu zaświtała jej nikła nadzieja.

– Tęskniłeś za mną?

– Nawet nie wiesz jak! Zrobiłem sobie rano kawę z cynamonem i smakowała jak bagnista breja.

              No tak. Złudzenia prysły. Witaj, prozo życia, pomyślała. Oczywiście, że za nią nie tęsknił. Brakowało mu komfortu, który mu zapewniała. Dlaczego tym razem miałoby być

inaczej?

– Powiedz, że przywiozłaś prawdziwą kawę i moje ulubione ciasteczka.

              Westchnęła głęboko, akceptując prawdę.

– Tak, mój wyrośnięty nad wiek czterolatku. Mam jedno i drugie.

– Wspaniale – wykrzyknął, ignorując zarówno jej drwiny, jak i ją samą. Wziął od niej walizkę i ruszył do domu. – A odebrałaś rzeczy z pralni?

– Są w bagażniku.

– A bajgle? Pamiętałaś?

              Pokiwała głową i przyspieszyła kroku, doganiając go. Wystarczyło kilka sekund, a już wpadła w stary schemat. Co się stało z deklaracjami? Tak szybko straciła siłę woli? Dlaczego nie spojrzała w te jego zielone oczy i nie oświadczyła, że odchodzi? Wciągnęła głęboko powietrze i o mało nie jęknęła.

              Tak wspaniale pachniał.

– Oczywiście – mruknęła zdegustowana jego i własnym zachowaniem. – Czy przez ostatnie pięć lat kiedykolwiek o czymkolwiek zapomniałam?

– Nigdy – potwierdził, mrugając do niej okiem. Pod Isabellą zmiękły kolana, mimo że coraz bardziej umacniała się w swoim postanowieniu. – To dlatego nie potrafię bez ciebie żyć.

              Słowa wypowiedziane tak łatwo i lekko. Nic dla niego nie znaczyły. Dla niej, gdyby były szczere, byłyby spełnieniem pragnień.

              Edward otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. Weszła, stukając głośno obcasami o wiekową drewnianą posadzkę. Odrzuciła długie brązowe włosy na ramiona i rozejrzała się ciekawie po domu.

              Biegnąc za jej wzrokiem, po raz pierwszy od przyjazdu zauważył szczegóły wystroju wnętrza. Był tu od trzech dni, ale większość czasu spędził w sypialni, pracując.

              Lub raczej starając się pracować. W rzeczywistości rozegrał tysiąc partii Solitera, co oczywiście nie pomoże mu w dotrzymaniu zbliżającego się nieuchronnie terminu oddania

książki.

– Piękny dom – zauważyła Bella, przyglądając się wspaniałemu mosiężnemu żyrandolowi wiszącemu w salonie.

              Edward rozejrzał się wokół. Nic szczególnego. Tapicerowane fotele w wyblakłym różanym kolorze, pleciony dywan zakrywający większość drewnianej zniszczonej podłogi,

jasnożółte ściany rozświetlające i rozweselające pomieszczenie. Widać było, że agencja nieruchomości, od której wynajął ten dom, dbała o utrzymanie budynku w dobrym stanie.

– Ludzie mówią, że to miejsce jest nawiedzone.

              Isabella odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z zaciekawieniem, otwierając szeroko czekoladowe oczy.

– Tak?

– Kiedy byłem dzieckiem, spędzałem w Coleville z dziadkiem i kuzynami każde wakacje.

              Niespodziewanie naszły go wspomnienia i poczuł dławienie w gardle od kłębiących się emocji. Odepchnął je od siebie, celowo zamykając się przed miotającymi się w sercu

uczuciami.

– Przyjeżdżaliśmy tu w nocy na rowerach, obserwowaliśmy dom i opowiadaliśmy sobie straszne historie, czekając na pojawienie się ducha. Oczywiście niczego nie zobaczyliśmy –

uśmiechnął się, wzruszając ramionami.

– Może teraz przez te kilka dni coś zauważyłeś?

– Nic a nic.

– Szkoda – oświadczyła zawiedziona.

              Cullena rozbawiło wyczuwalne w jej głosie rozczarowanie. Niezależnie od wszystkiego zawsze mógł liczyć na to, że Bella zainteresuje się dokładnie tym samym co on. Jako autorowi powieści grozy, spodobał mu się bardzo pomysł wynajęcia na lato nawiedzonego domu, który tak bardzo go fascynował i niepokoił, gdy był dzieckiem. Powinien jednak wiedzieć, że jedyne duchy, których mógł się tu spodziewać, były zjawami z jego przeszłości. Instynktownie odrzucił tę myśl. Nie zamierzał wracać do tamtych wydarzeń.

– Tylko kilka kilometrów dzieli to miejsce od posiadłości dziadka, dlatego uznałem, że będzie mi tu wygodnie.

– No właśnie. A jak on się czuje?

– O dziwo, doskonale, ale to dłuższa historia.

– Ale lekarz twierdził, że jest umierający?

– Mówiłem ci, to zawiła sprawa – mruknął, nie chcąc wdawać się teraz w szczegóły. – Najpierw wytłumacz się, dlaczego przyjechałaś dopiero dzisiaj. Miałaś być wczoraj.

– Przecież już mówiłam. Trzy dni zabrało mi pozamykanie wszystkich spraw i załatwienie opieki do twojego mieszkania.

– Dobrze, że się wszystkim zajęłaś, ale to były dla mnie bardzo długie trzy dni. Jesteś najlepszą asystentką pod słońcem. Dostałaś ostatnio podwyżkę?

– Nie – burknęła z wyrzutem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin