Roberts Nora - Minikolekcja Nory Roberts - Dziewczyna z okładki.rtf

(261 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

Dziewczyna z okładki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czarne włosy dziewczyny zafalowały w ruchu, zalśniły w blasku flesza. Modelka, co chwilę zmieniając pozycję, wystawiała śliczną buzię do obiektywu.

- Super, Hillary. Jeszcze jedno ujęcie. Teraz lekko wy­dmij usta. Reklamujemy szminki - przypomniał Larry Newman. Cykał zdjęcie za zdjęciem. - Fantastycznie - oświadczył z satysfakcją, podnosząc się i prostując. - Na dziś wystarczy.

Hillary Baxter z westchnieniem ulgi wyciągnęła ręce nad siebie.

- Bogu dzięki. Jestem całkiem padnięta. Marzę tylko, by dotrzeć do domu i wyciągnąć się w wannie z gorącą wodą.

- Kotku, pomyśl o tych milionach dolarów, jakie dzię­ki twoim zdjęciom zarobią na szminkach. - Larry zgasił światła. On też powoli się odprężał.

- Nieźle mieszają ludziom w głowach.

- Cóż, tak to jest - rzucił z roztargnieniem. - Jutro robimy zdjęcia do reklamy szamponu, więc zadbaj o wło­sy. M a j ą być piękne i lśniące. Och, prawie zapomniałem! - Odwrócił się i popatrzył na nią. - Rano mam ważne spotkanie, więc przyślę kogoś na zastępstwo.

Hillary uśmiechnęła się pobłażliwie. Od trzech lat działała w branży, a Larry był jej ulubionym fotografem. Znał się na swoim fachu, potrafił doskonale operować światłem, uchwy­cić nastrój. Fotografowanie pochłaniało go bez reszty, w in­nych dziedzinach życia był bezradny jak dziecko.

- Co to za spotkanie? - zapytała.

- Nie mówiłem ci? - zdziwił się, widząc jej minę. - O dziesiątej rano jestem umówiony z Bretem Bardoffem.

- Z tym Bretem Bardoffem? - zapytała, nie kryjąc zdumienia. - Nie wiedziałam, że właściciel „Mode” spo­tyka się ze zwykłymi śmiertelnikami.

- Widać uczynił wyjątek - zareplikował Larry. - Jego sekretarka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jej szef ma pewien pomysł, który chciałby ze mną omówić.

- Życzę szczęścia. Z tego, co o nim słyszałam, to facet, który dobrze wie, czego chce. I potrafi postawić na swoim.

- Inaczej nigdy by nie doszedł do tego, kim jest dzisiaj. - Larry wzruszył ramionami. - Jego ojciec założył „Mo­de” i zbił na tym fortunę, ale Bret Bradoff powiększył ją w dwójnasób. Jest świetnym biznesmenem i doskonale zna się na fotografii.

- Tobie wystarczy, by ktoś miał mgliste pojęcie o apa­ratach, a już jesteś kupiony - roześmiała się Hillary. - Ale ja trzymam się z daleka od takich typów. - Wzdrygnęła się lekko. - Tacy ludzie mnie przerażają.

- Hillary, ciebie nic nie jest w stanie przerazić. - Z do­brotliwą miną popatrzył na wysoką, wiotką dziewczynę.

- Przyślę kogoś na poranną sesję - dorzucił.

Wyszła na ulicę, złapała taksówkę. Trzy lata w Nowym Jorku zrobiły swoje. Oswoiła się z wielkomiejskim ży­ciem. Nie była już tą dziewczyną z niewielkiej kansaskiej farmy onieśmieloną zetknięciem z metropolią.

Miała dwadzieścia jeden lat, gdy postanowiła spróbo­wać szczęścia jako modelka. Na początku szło jak po grudzie, ale nie poddawała się. Krążyła od agencji do agencji, łapiąc każdą pracę, jaka się nadarzyła.

Pierwszy rok był trudny, ale powoli wyrabiała sobie markę. Po jakimś czasie rozpoczęła współpracę z Larrym i od tego momentu jej kariera nabrała rozpędu. Za tym poszły pieniądze. Mogła wynieść się z ciasnego mieszkan­ka na drugim piętrze i zamieszkać w wygodnym aparta­mencie w wieżowcu obok Central Parku.

Stała się sławną, wręcz rozchwytywaną modelką, od­niosła sukces, jednak nie przewróciło jej się w głowie. Nie marzyła o sławie i życiu w blasku fleszy. Praca modelki była dla niej sposobem uzyskania środków do życia. Miała kruczoczarne włosy, regularne rysy, duże szafirowe oczy w ciemnej oprawie przyjemnie kontrastujące ze złocistą karnacją. Do tego pełne, ładnie zarysowane usta i piękny uśmiech. W zależności od potrzeb potrafiła upozować się na kobietę elegancką i wyrafinowaną mocno stojącą na ziemi, zmysłową i uwodzicielską. To przeobrażanie się przychodziło jej bez trudu.

Ledwie weszła do domu, zrzuciła buty. Miło poczuć pod bosymi stopami mięciutką, puszystą wykładzinę. Dziś już nic nie miała w planie. Mogła spokojnie się odprężyć, zjeść lekki posiłek i przez kilka godzin nic nie robić.

Wzięła prysznic, otuliła się niebieskim szlafrokiem i poszła do kuchni przyrządzić sobie kolację. Zupa i kra­kersy. Nic więcej. Zadzwonił dzwonek u drzwi.

- Cześć, Lisa - uśmiechnęła się do sąsiadki. - Masz ochotę na kolację?

Lisa MacDonald z niesmakiem skrzywiła nos.

- Wolałabym przytyć parę kilo, niż głodzić się jak ty.

- Gdybym nie uważała, to szybko musiałabyś mnie zatrudnić w swojej firmie. A właśnie, co tam słychać u te­go młodego prawnika?

- Mark nawet nie ma pojęcia o moim istnieniu. - Lisa z westchnieniem opadła na kanapę. - Zaczynam tracić nadzieję. Skończy się tym, że przestanę nad sobą panować i rzucę się na niego.

- Nie, to by było w złym stylu - uznała Hillary. - A gdyby tak się potknął, przechodząc obok twojego biurka - podsunęła. - Mogłabyś to zaaranżować.

- Chyba tak właśnie zrobię.

Hillary uśmiechnęła się, usiadła, wyciągnęła bose stopy na niskim stoliku. - Słyszałaś kiedyś o Brecie Bardoffie?

- Też pytanie! Każdy o nim słyszał. Milioner, niesa­mowicie atrakcyjny, tajemniczy, błyskotliwy biznesmen, który nadal kieruje się zasadami. Dlaczego pytasz?

- Sama nie wiem. - Hillary wzruszyła ramionami. - Larry ma z nim spotkanie jutro rano.

- Oko w oko?

- Uhm. - Przestała się uśmiechać, popatrzyła na Lisę. - Wprawdzie nie raz i nie dwa pracowaliśmy dla jego magazynów, jednak nie mieści mi się w głowie, że pan Bardoff chce się osobiście spotkać ze zwykłym fotogra­fem, choćby najlepszym. Podobno jest doskonałą partią, tak przynajmniej oceniają plotkarskie gazety. - Zmarsz­czyła brwi. - To dziwne, ale nie znam nikogo, kto zetknął się z nim bezpośrednio. Jest jak mityczny bóg siedzący na Olimpie i stamtąd zarządzający swoim imperium.

- Może Larry coś o nim opowie - zastanowiła się Lisa.

- Larry? Co ty! On widzi tylko to, co fotografuje.

Dochodziło wpół do dziesiątej, gdy Hillary dotarła do studia Larry'ego. Otworzyła drzwi swoim kluczem. Była gotowa do zdjęć. Świeżo umyte włosy lśniły i układały się w miękkie fale. Umalowała się w pokoiku na zapleczu i za piętnaście dziesiąta włączyła światła do zdjęć studyjnych. Minuty mijały, lecz nikt nie przychodził. Zaczęło kiełko­wać w niej nieprzyjemne podejrzenie, że Larry zapomniał załatwić zastępstwo. Była prawie dziesiąta, gdy drzwi się otworzyły. Krążąca po studio Hillary odwróciła się. Na progu stał nieznajomy mężczyzna.

- W samą porę - zaczęła bez wstępu, pokrywając uśmiechem złość. - Spóźnił się pan.

- Spóźniłem się? - zdziwił się.

Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Wyjątkowo przy­stojny. Gęste jasne włosy sięgające kołnierzyka szarego polo, duże szare oczy, usta wygięte w lekkim uśmiechu. Twarz ozłocona opalenizną. Było w niej coś zagadkowo znajomego.

- Chyba jeszcze nie pracowaliśmy razem? - zapytała, podnosząc wzrok, by popatrzeć mu prosto w oczy.

- Czy to ważne?

Odwróciła się, poprawiła podwinięty rękaw bluzki.

- No to bierzmy się do roboty - rzuciła. - Gdzie pana sprzęt? - zapytała. - Będzie pan używać aparatu Larry'ego?

- Tak myślę. - Nadal stał, wpatrując się w nią zuchwale.

Jego zachowanie zaczynało ją irytować.

- Zaczynajmy, szkoda dnia. Straciłam już dobre pół godziny, czekając na pana.

- Przepraszam. - Uśmiechnął się i ten jego uśmiech natychmiast go odmienił. - Do czego mają być te zdjęcia? - zapytał, oglądając sprzęt Laryy'ego.

- Boże, Larry tego też nie powiedział? - Potrząsnęła gło­wą, po raz pierwszy się uśmiechnęła. - Larry jest wspania­łym fotografem, ale nie stąpa po ziemi. - Teatralnym gestem podciągnęła w górę pasmo lśniących włosów, potrząsnęła głową. - Doskonale czyste, pełne blasku, uwodzicielskie - powiedziała przesłodzonym tonem charakterystycznym dla reklamówek. - Dziś sprzedajemy szampon.

- W porządku - odparł krótko i zaczął wprawnie roz­stawiać sprzęt. Zawodowiec, skonstatowała i odetchnęła lżej. Przy tym nieznajomym czuła się dziwnie spięta. - A tak przy okazji, to gdzie jest Larry? - nieoczekiwane pytanie wybiło ją z rozmyślań.

- Jak to? Nic nie powiedział? To cały on. - Stanęła przed obiektywem i zaczęła pozować do zdjęć. Kruczoczarne włosy falowały, opadały gęstą jedwabistą kaskadą. Fotograf pstrykał bez końca, błyskawicznie zmieniając ujęcia. - Był umówiony na spotkanie z Bretem Bardoffem. Jeśli o tym zapomniał, to niech Bóg ma go w swojej opiece. Larry przepadł z kretesem.

- Bardoff jest taki straszny? - z rozbawieniem zapytał fotograf.

- Tak przypuszczam. - Uniosła włosy nad głowę, od­czekała chwilę i puściła je swobodnie. Ciemne loki opadły na ramiona. - Podejrzewam, że tacy bezkompromisowi biznesmeni jak pan Bardoff nie stosują taryfy ulgowej dla roztargnionych fotografów czy innych dziwaków.

- Zna go pani?

- Ależ skąd! - roześmiała się w głos. - I raczej mi to nie grozi. Za wysokie progi. Pan się z nim zetknął?

- Nie całkiem.

- Nie znamy go, ale wszyscy od czasu do czasu dla niego pracujemy. Zastanawiam się, ile razy moje zdjęcia były w jego pismach. - Napotkała utkwione w nią spojrzenie szarych oczu i skinęła głową. - Mnó­stwo - oświadczyła. - Ale nigdy nie poznałam naszego cezara.

- Cezara?

- A jak inaczej określić kogoś, kto jest na szczytach władzy? - zrobiła dramatyczny gest dłonią. - Podobno swoje pisma traktuje jak imperium.

- To coś złego?

- Nie. - Z uśmiechem wzruszyła ramionami. - Po pro­stu takie grube ryby mnie onieśmielają.

- Czy to nie nadmierna skromność? Zdjęcia mówią zupełnie coś innego. - Tym razem to ona się zdziwiła. - Dzięki tym fotkom sprzedadzą się całe beczki szampo­nu. - Odłożył aparat, popatrzył jej prosto w oczy. - Myślę, że wystarczy. Mamy, co trzeba, Hillary.

Odetchnęła, opuściła ręce i z zainteresowaniem popa­trzyła na fotografa.

- Poznaliśmy się wcześniej? Przepraszam, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Pracowaliśmy kiedyś razem?

- Zdjęcia Hillary Baxter są wszędzie, a wyszukiwanie pięknych twarzy to mój zawód. - Mówił spokojnie, oczy mu się śmiały.

- Cóż, ma pan nade mną przewagę, panie... ?

- Bardoff. Bret Bardoflf. - Sfotografował jej zaskoczoną minę. - Wystarczy, można zamknąć buzię. - Uśmiech­nął się szerzej, widząc, jak posłusznie wykonała polecenie.

Teraz go poznała. Tyle razy widziała jego zdjęcie w ga­zetach i wydawanych przez niego pismach. Jak mogła go nie rozpoznać? Zrobiła z siebie kretynkę. Złość, jaka w niej wezbrała, przeniosła się i na niego.

- Dlaczego pozwolił mi pan tak paplać? - wybuchła, pio­runując go wzrokiem. - Nie powinien pan robić tych zdjęć.

- Ja jedynie wykonywałem polecenia. - Jego poważny ton i chmurna mina tylko spotęgowały jej gniew.

- Niepotrzebnie! Powinien pan powiedzieć, kim pan jest! - Ledwie panowała nad sobą.

Nieznajomy tylko się uśmiechnął.

- Nie byłem pytany.

Nie zdążyła zareplikować, bo drzwi otworzyły się i na progu pojawił się wyraźnie zdenerwowany Larry.

- Panie Bardoff - zaczął, idąc w ich stronę. - Bardzo pana przepraszam, że tak wyszło. Wydawało mi się, że mam się stawić w pana biurze. - Przesunął palcami po włosach. - Sam nie wiem, jak to się stało... Przepraszam, że musiał pan czekać.

- Nie ma o czym mówić. Ta godzinka upłynęła bardzo przyjemnie.

- Och, Hillary! - Larry dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności dziewczyny. - Boże, chyba znowu o czymś zapomniałem. Słuchaj, te zdjęcia przełożymy na później.

- Nie będzie takiej potrzeby. - Bardoff podał mu apa­rat. - Już są gotowe.

- Pan zrobił zdjęcia? - Larry przeniósł wzrok z apara­tu na rozmówcę.

- Hillary nie chciała tracić czasu. - Uśmiechnął się i do­dał: - Mam nadzieję, że okażą się wystarczająco dobre.

- Ależ panie Bardoff! - z szacunkiem zaoponował Larry. - Co do tego nie ma dwóch zdań. Pan jest mistrzem obiektywu.

Marzyła tylko o tym, by natychmiast zapaść się pod ziemię. Ale się popisała! Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak fatalnie. Jak mógł podszywać się pod fotografa! Na samo wspomnienie tego, co i w jaki sposób mu powie­działa, robiło się jej słabo. Boże, wyjść stąd i już nigdy nie spotkać tego człowieka.

Pośpiesznie pozbierała swoje rzeczy.

- To ja już nie będę przeszkadzać - powiedziała, za­rzucając torbę na ramię. - Zaraz mam na mieście kolejną sesję. - Nabrała powietrza. - Do widzenia, Larry. Miło mi było pana poznać, panie Bardoff. - Ruszyła do wyjścia. Nieoczekiwanie Bardoff przytrzymał ją za rękę.

- Do zobaczenia, Hillary. - Zmusiła się, by spojrzeć mu w twarz. - To był bardzo przyjemny poranek. Musimy to wkrótce powtórzyć.

Prędzej mnie piekło pochłonie, pomyślała w duchu. Wymamrotała coś zdawkowego i szybko ruszyła do wyj­ścia. W uszach ciągle rozbrzmiewał jej jego śmiech.

Szykując się wieczorem na spotkanie, daremnie próbo­wała odepchnąć od siebie wspomnienia porannego zda­rzenia. Mało prawdopodobne, by jeszcze raz zetknęła się z Bretem Bardoffem. Coś takiego raczej się nie powtórzy.

Dźwięk telefonu wyrwał ją z tych rozmyślań.

- Cześć, Hillary - usłyszała głos Larry'ego. - Dobrze, że cię złapałem.

- Właśnie wychodzę, już byłam w drzwiach. Co się stało?

- Nie będę się teraz wdawać w szczegóły. Bret chce zacząć już jutro rano.

Bret? Jeszcze całkiem niedawno Larry zwracał się do niego z większą atencją.

- Larry, o czym ty mówisz?

- Rano Bret sam ci wszystko wyjaśni. Masz być u nie­go w biurze o dziewiątej.

- Co takiego? - mimowolnie podniosła głos. Przełknę­ła ślinę. - Larry, o co chodzi?

- Otwiera się przed nami wspaniała perspektywa. Bret ci wszystko opowie. Wiesz, gdzie jest jego biuro?

- Nie chcę się z nim spotykać - zaprotestowała Na samo wspomnienie tych przenikliwych szarych oczu ogarniała ją panika. - Nie wiem, co on ci powiedział, ale rano zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. Wzięłam go za fotografa, napra­wdę. To w pewnym sensie twoja wina, bo gdyby...

- Hillary, przestań się tym przejmować - przerwał jej spokojnie. - To już nie ma znaczenia. O dziewiątej zamel­duj się u niego. Do zobaczenia.

- Ale Larry... - urwała, bo odłożył słuchawkę.

Usiadła na łóżku. Bardoff pewnie chce zabawić się jej kosztem, wyśmiać jej głupotę. Niedoczekanie! Pokaże mu, że lepiej z nią nie zadzierać.

 

Nazajutrz rano starannie wybrała strój. Sukienka z cien­kiej białej wełny prostotą kroju podkreślała figurę. Włosy upięła w luźny węzeł, by wyglądać bardziej profesjonalnie. Dziś będzie chłodna i pewna siebie. Żadnych rumieńców czy skrępowania. Buty na obcasie przydadzą wzrostu.

Podjechała taksówką, wsiadła do windy. Tuż przed dziewiątą przedstawiła się ładnej ciemnowłosej recepcjo­nistce siedzącej za ogromnym biurkiem. Poprowadzono ją długim korytarzem, minęła solidne dębowe drzwi.

W przestronnym, elegancko umeblowanym pomiesz­czeniu powitała ją atrakcyjna sekretarka Bardoffa. Przed­stawiła się jako June Miles.

- Proszę wejść, pani Baxter. Pan Bardoff czeka na panią - rzekła z uśmiechem.

Bardoff siedział za masywnym dębowym biurkiem, za jego plecami rozciągał się panoramiczny widok na Nowy Jork.

- Witam, Hillary. - Podniósł się na jej widok. - Wej­dzie pani dalej czy chce pani tak stać na progu?

Wyprostowała się sztywno.

- Dzień dobry, panie Bardoff - odezwała się chłodnym tonem. - Miło znów pana widzieć.

- Bez hipokryzji, Hillary - skomentował, prowadząc ją do krzesła obok biurka. - Dobrze wiem, co pani napra­wdę myśli.

Nie odpowiedziała. Z uśmiechem skierowanym w dal usiadła na wskazanym miejscu.

- Jednak mimo to - ciągnął - pragnę z panią porozma­wiać. Pozwoli pani?

- W jakim celu? - rzuciła ostro, bo jego arogancja coraz bardziej ją irytowała.

Bardoff usiadł za biurkiem, przesunął po dziewczynie taksującym spojrzeniem. Nawet nie mrugnęła okiem. Przywykła do takich ocen, były nieodłącznie związane z jej zawodem.

- Mój cel, Hillary - przytrzymał jej wzrok - jest cał­kowicie biznesowy, choć to może się zmienić w każdej chwili.

Zarumieniła się lekko, słysząc tę uwagę. Zmusiła się, by wytrzymać jego wzrok.

- Na Boga - uśmiechnął się ze zdumieniem. - Pra­wdziwy rumieniec. Myślałem, że w dzisiejszych czasach to już się nie zdarza. - Uśmiechnął się o wiele szerzej, bo Hillary jeszcze mocniej poczerwieniała. - Hillary, jest pa­ni ostatnim egzemplarzem zanikającego gatunku.

- Czy moglibyśmy wrócić do sprawy, w jakiej mnie pan poprosił? - przywołała go do porządku. - Domyślam się, że jest pan bardzo zajętym człowiekiem. Może pan w to nie uwierzy, ale ja również.

- Oczywiście - potwierdził. Uśmiechnął się lekko. - Pamiętam. Mam pomysł na specjalne wydanie „Mode”. - Sięgnął po papierosa. Hillary odmówiła. - Ten pomysł chodzi mi po głowie już od jakiegoś czasu, ale nie natra­fiłem na właściwą modelkę i fotografa. - Zmrużył oczy, popatrzył na nią w zamyśleniu. Czuła się jak obiekt ob­serwowany pod mikroskopem. - Wreszcie znalazłem.

- Mógłby pan przejść do szczegółów, panie Bardoff? Przypuszczam, że zwykle nie rozmawia pan osobiście z modelkami. To chyba wyjątkowa sprawa?

- Tak myślę - przystał. - To byłby numer specjalny, historia opowiedziana zdjęciami. „Różne twarze kobiety”, coś w tym stylu. - Podniósł się. - Chciałbym pokazać kobietę w różnych sytuacjach, w różnych sceneriach. Ko­bietę pracującą, matkę, sportsmenkę, elegantkę, kobietę niewinną i zmysłową, słowem, wielostronny portret Ewy.

- To wspaniały pomysł - powiedziała szczerze, zara­żona jego entuzjazmem. - Sądzi pan, że byłabym odpo­wiednia do niektórych zdję...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin