Leśmian Bolesław-Ballada o pięknej Parysadzie i o Ptaku Bulbulezarze.pdf

(91 KB) Pobierz
12300690 UNPDF
Bolesław Leśmian
Baśń o pięknej Parysadzie i o Ptaku
Bulbulezarze
Daleko, daleko, za górą, za rzeką, za zielonym borem, za modrym jeziorem, w pobliżu
rozstaju, w sąsiedztwie ruczaju, stał niegdyś pałac, a obok pałacu - ogród, a obok ogrodu
- droga, która prowadziła nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd.
W tym pałacu mieszkało dwóch braci: Bachman i Perwic, wraz z siostrą Parysadą.
Parysada była tak piękna, że sama zawsze dziwiła się swojej urodzie. Oczy miała pełne
zdziwienia, a usta pełne śmiechu. Śmiała się nieustannie. Nigdy łza nie zabłysła w jej
oczach. Nie umiała płakać.
Obydwaj bracia bardzo ją kochali i spełniali każde jej życzenie.
Pewnego razu Bachman i Perwic wyjechali na Polowanie. Parysada sama w domu
została. Podbiegła do okna i przez okno wyjrzała do ogrodu. W ogrodzie słońce świeciło,
w słońcu błyskały kwiaty w kwiatach złociły się pszczoły, które miód zbierały.
Parysada zaśmiała się i rzekła sama do siebie:
Pszczoła po kryjomu
W kwiatach szuka miodu,
Nudzi mi się w domu,
Pójdę do ogrodu.
Wdzieję strój pstrokaty
Dziwacznego kroju
I pomiędzy kwiaty
Pobiegnę w tym stroju!
Przywdziała natychmiast strój pstrokaty i pobiegła do ogrodu.
Biegła od altany do altany, od klombu do klombu, z alei w aleję, ze ścieżki na ścieżkę, od
słońca, od wiosny - w cień dębu i sosny, a z owego cienia - ponad brzeg strumienia, a z
brzegu do jaru, a z jaru - na wzgórze, a ze wzgórza - w gąszcze, między bzy i róże!
Biegła tak wciąż, aż wreszcie zabiegła na sam koniec ogrodu. Na samym zaś końcu płot
się jarzy w słońcu, a pod płotem - mech zielony, a w mchu rośnie grzyb czerwony.
- Co za dziwny grzybek! - zawołała Parysada. Jedną ma tylko nóżkę, na tej nóżce
czerwoną czapkę! Gdy go obcasem w te czapkę uderzę, natychmiast z niej kłąb kurzu
wyleci, jak dym z komina.
I Parysada uderzyła grzybek obcasem. Ze spróchniałego grzybka wystrzelił kłąb kurzu.
Kłąb się zakłębił, kurz się zakurzył. Grzybek zniknął nagle z oczu Parysady, a na miejscu
grzybka zjawił się karzełek w czerwonej czapce. Karzełek spojrzał na Parysadę i zaczął
płakać.
1
W pobliżu płotu leżała rzepa, którą ktoś przez płot wrzucił do ogrodu. Karzełek, płacząc,
podbiegł do rzepy. Usiadłszy na rzepie, zalewał się łzami, zapłakane ślepia ocierał
kwiatami. Ocierał i płakał, płakał i ocierał, i na Parysadę poprzez łzy spozierał.
- Karzełku! - zawołała Parysada. - Czemu tak rozpaczasz? Czemu się łzami zalewasz?
Może za mocno uderzyłam ciebie obcasem w czapkę czerwoną? Lub może cię boli to,
żeś przestał być grzybkiem pod płotem, a zamieniłeś się w karzełka?
- Płacz razem ze mną! - odpowiedział karzełek, płacząc coraz głośniej i załamując
drobne, mchem porosłe dłonie.
- Płakałabym chętnie, ale nie möge! - odrzekła Parysada. - Nie umiem płakać. Nie wiem
nawet, jak trzeba oczami mrugać, żeby z nich łzy wytrysły. Nie mam wreszcie powodu do
płaczu. Jestem szczęśliwa i wesoła. Mam wszystko, co mieć pragnę. Mam piękne oczy,
piękne usta i piękne włosy. Mam dwóch braci, którzy spełniają każde moje życzenie.
Mam pałac i ogród, i mnóstwo sukien złotych, srebrnych, błękitnych, zielonych,
purpurowych i pstrokatych. Trudno mi płakać bez powodu. Powiedz mi lepiej, dlaczego
płaczesz i dlaczego załamujesz dłonie?
Karzełek wsparł się łokciem o brzeg rzepy i zawołał:
- Płaczę nad tobą i nad tobą załamuję dłonie! Masz bowiem urodę, masz dwóch braci i
pałac, i ogród, i mnóstwo sukien bogatych, ale nie masz trzech dziwów, które mieć
powinnaś! Gdybyś miała te trzy dziwy, byłabyś najszczęśliwszą istotą na świecie!
- Cóż to za trzy dziwy? - spytała zaciekawiona Parysada.
Karzełek przestał płakać i rzekł:
- Trzy dziwy, bez których trudno istnieć na świecie! Po pierwsze: Dąb Samograj, po
wtóre: Struga Złotosmuga, po trzecie: Ptak Bulbulezar. Dąb Samograj ma liście, które
zamiast szumieć grają niby harfy, a gałęzie, które zamiast skrzypieć wtórują niby basetle.
Struga Zotosmuga posiada tę czarodziejską właściwość, że dość z niej kroplę jedną
zaczerpnąć i do basenu przelać, a kropla ta zwiększa się, olbrzymieje, wzbiera, napełnia
po brzegi basen cały i wytryska z basenu w błękit strugą złocistą, która opada i znów się
wznosi nieustannie, trafiając zawsze w obręb basenu i nigdy nie przelewając się przez
brzegi. Najciekawszym jednak dziwem jest Ptak Bulbulezar. Skrzydła ma pawie, szyję
łabędzią, dziób bociani, pazury sępie, a oczy jaskółcze. Głosem ludzkim gada, bajki
opowiada. Co opowie bajkę, to zapali fajkę. Tylko ów jest szczęśliwy, kto posiada te
dziwy. Płacz więc, Parysado, bo nie masz ani Dębu Samograja, ani Strugi Złotosmugi,
ani Ptaka Bulbulezara!
- Płakać nie mogę, płakać nie umiem! - odrzekła Parysada. - Powiedz mi lepiej, gdzie się
znajdują te trzy dziwy, abym je mogła posiąść.
- O biedna, nieszczęśliwa Parysado! - zawołał karzełek. - Dziwy te znajdują się w oddali,
ale droga ku nim leży w pobliżu. Jest to ta sama droga, która wijąc się pod płotem twego
ogrodu, prowadzi nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd. Nieraz zapewne obojętnym
okiem spoglądałaś na tę drogę, nie wiedząc o tym, że jest to droga zaklęta, sennym
zielem porośnięta, pełna ciszy i milczenia, i dziwnego przeznaczenia. Tą drogą iść trzeba
przez dni dwadzieścia wprost przed siebie, ani kroku nie zwalniając, ani z drogi nie
zbaczając. Po dniach dwudziestu zobaczysz skałę, a pod skałą źródło. Zatrzymasz się u
źródła pod skałą i pierwszego przechodnia zapytasz, gdzie się znajduje Dąb Samograj,
2
Struga Złotosmuga i Ptak Bulbulezar. Pierwszy ów przechodzień wskaże ci dalszą drogę
do tych dziwów.
Parysada chciała jeszcze spytać karzełka o dokładniejsze wskazówki i szczegóły
podróży, ale karzełek zniknął nagle z jej oczu. Nie było śladu karzełka ani grzybka pod
płotem. Została tylko rzepa, którą ktoś rzucił przez płot do ogrodu.
Parysada wróciła do pałacu. Żądza posiadania trzech dziwów tak ją opętała i tak
niecierpliwiła, że nie mogła sobie dać rady. Biegała po pokoju z kąta w kąt, tam i z
powrotem. Zmęczona bieganiem, siadła na krześle. Znużona siedzeniem na krześle,
podbiegła do okna i siadła na oknie. Zniecierpliwiona siedzeniem na oknie, podbiegła do
stołu i siadła na stole.
Właśnie w tej chwili dwaj bracia Parysady wrócili z polowania. Obydwaj zdziwieni
spojrzeli na Parysadę.
- Siostro moja kochana! - zawołał Bachman. - Co ci się stało, że siedzisz na stole? O ile
pamiętam, nigdy dotąd na stole nie siadywałaś.
- Siedzę na stole, żeby nie siedzieć na oknie - odparła Parysada
- A któż ci kazał siedzieć na oknie? - spytał Perwic.
- Siedziałam na oknie, żeby nie siedzieć na krześle - odrzekła Parysada.
- Czemuż nie chciałaś siedzieć na krześle? - rzekł zdziwiony Bachman.
- Nie tylko na krześle, ale na żadnym miejscu usiedzieć nie mogę! Nudzę się i nudzę!
Niecierpliwię się i niecierpliwię! Smucę się i smucę! Gdybym umiała płakać, tak bym się
głośno rozpłakała, że musielibyście uszy zatykać i z pałacu co tchu zmykać! Jestem
nieszczęśliwa, nieszczęśliwa, nieszczęśliwa!
- Czegóż ci brak, siostro nasza? - zawołali chórem Bachman i Perwic. - Powiedz jedno
tylko słowo, a życzenie twoje natychmiast będzie spełnione!
- Wielka jest moja niedola! - wołała Parysada, zeskakując ze stołu. - Smutek mój nie ma
granic! Bracia moi, ratujcie mię, ratujcie! Brak mi do szczęścia trzech rzeczy, trzech
cudów, trzech dziwów: brak mi Dębu Samograja, brak mi Strugi Złotosmugi, a najbardziej
mi brak Ptaka Bulbulezara!
- Parysado! - zawołał Bachman. - Nie pozwolę na to, abyś z powodu braku tych trzech
dziwów znosiła takie męki. Dostarczę ci Dębu Samograja i Strugi Złotosmugi, i Ptaka
Bulbulezara. Muszę wpierw jednak wiedzieć, gdzie się znajdują te dziwy.
- Bachmanie! - rzekła Parysada. - Dziwy te znajdują się w oddali, lecz droga do nich
zaczyna się w pobliżu, tuż pod płotem naszego ogrodu. Droga to zaklęta, sennym zielem
porośnięta, pełna ciszy i milczenia, i dziwnego przeznaczenia. Przez dni dwadzieścia
trzeba iść tą drogą wprost przed siebie, ani kroku nie zwalniając, ani z drogi nie
zbaczając. Po dniach dwudziestu zobaczysz skałę, a pod skałą źródło. Staniesz koło
źródła pod skałą i zaczekasz, aż się zjawi pierwszy przechodzień. Kto pierwszy się zjawi,
ten ci dalszą drogę wskaże.
- Kto ci o tym mówił? Kto o tym powiadał? - spytał Bachman zdziwiony.
- Mówił mi o tym, powiadał o tym mały karzełek, co się pod płotem z grzybka narodził w
naszym ogrodzie i znikł mi z oczu, jak kamień w wodzie!
3
- Parysado! - rzekł Bachman. - Spełnię twe życzenie w jedno okamgnienie! Mój konik
butany posłuszny ostrodze. Popędzę, polecę po zaklętej drodze. Po zaklętej drodze, po
ziemskim obszarze; trzy dziwy, trzy cuda przywiozę ci w darze!
Bachman natychmiast osiodłał konia bułanego i stanął konno przed pałacem, aby się z
siostrą i z bratem pożegnać.
Parysada spojrzała na Bachmana i wzruszona jego odjazdem zawołała:
- Bracie mój najstarszy, drogi mój Bachmanie! Trwogą mię przejmuje nasze pożegnanie!
Podróż twa zaklęta, straszna i daleka. Nie wiadomo, co cię w tej podróży czeka. Może
zginiesz w kraju obcym i nieznanym i już nie powrócisz na koniu bułanym! Chętnie bym
cię łzami żegnała na drogę, lecz nie umiem płakać i płakać nie mogę!
- Nie płacz, siostro moja, i nie ucz się płakać! odrzekł Bachman wesoło. - Nie boję się
strachów, nie lękam się złych czarów. Lubię drogi błędne, lubię podróże zaklęte, lubię
przygody niespodziane. Raduję się na myśl, że spełnię życzenie twoje, dostarczając
dziwów troje! Powrócę do domu na koniu bułanym, ale powrócę z Dębem Samograjem,
ze Strugą Złotosmugą i z Ptakiem Bulbulezarem. Na pożegnanie dam ci sztylet złoty w
pochwie srebrnej. Obnażaj go co dzień wieczorem, gdy słońce zajdzie za borem, i
przyglądaj się uważnie jego ostrzu. Jeśli ostrze będzie czyste, połyskliwe i złociste, to
znaczy, żem zdrów i żyw i nic mi się złego nie stało. Lecz jeśli na ostrzu kropla krwi się
zjawi i sztylet zardzawi, to znaczy, żem zginął gdzieś w kraju nieznanym i że już nie
wrócę na koniu bułanym!
Bachman wyjął z zanadrza sztylet złoty w pochwie srebrnej i podał go Parysadzie.
Parysada, ukrywszy sztylet na piersi, wspięła się na palcach, ażeby ucałować na
pożegnanie brata, który się z konia ku niej przechylił. Zbliżył się i Perwic, aby się z
Bachmanem pożegnać.
Pożegnali się, pocałowali się, dali sobie uścisk bratni, spojrzeli po raz ostatni - i Bachman
spiął konia ostrogami.
Biegnie konik bułany przez łąki i przez łany, przez kurze i przez kwiaty - w nieznane
biegnie światy. Nad nim słoneczna spieka, przed nim droga daleka, droga dziwna i kręta,
coraz bardziej zaklęta!
Perwic i Parysada długo patrzyli w ślad za odjeżdżającym Bachmanem, aż wreszcie
zniknął im z oczu.
Smutni wrócili do pałacu, narzekając na los, który ich brata zmusił do tak niebezpiecznej
podróży. Przebiegli samotne i puste pokoje, przy otwartym oknie stanęli oboje; stanęli
przy oknie, by na los narzekać, i na powrót brata jęli razem czekać.
* * *
Jedzie Bachman, jedzie, tam, gdzie droga wiedzie. Jedzie, kroku nie zwalniając ani z
drogi nie zbaczając. Mija puste błonia i mówi do konia:
- Biegnij, koniu bułany, przez łąki i przez łany, przez jary i przez kwiaty w nieznane biegnij
światy. Biegnij drogą zaklętą, sennym zielem porośniętą, pełną ciszy i milczenia, i
dziwnego przeznaczenia.
Koń słyszy słowa Bachmana i rozumie jego mowę. Biegnie po drodze zaklętej bez
znużenia, bez zmęczenia, bez przestanku, bez wytchnienia.
4
Droga przed nim pusta i bezludna, jeno coraz bardziej zaklęta. Taka zaklęta, że aż strach
bierze, a w oczach ciemno się robi, choć słońce świeci na niebie. Lecz Bachman jest
odważny i strachu nie czuje. Przyjemnie mu i wesoło biec po drodze zaklętej!
Przez dni dwadzieścia pędził wprost przed siebie, aż wreszcie po dniach dwudziestu
ujrzał skałę, a pod skałą źródło. Zeskoczył z konia i stanął przy źródle, pod skałą.
Ledwo stanął - a już na spotkanie mu wyszedł z gęstwiny drzewnej derwisz stary.
Pierwszy to przechodzień, który mi się na drodze zjawił, jego więc o drogę dalszą
zapytam - pomyślał Bachman, pilnie przyglądając się derwiszowi.
Nigdy jeszcze Bachman nie widział tak starego derwisza. Wzrostu był olbrzymiego, a
karku pochyłego. Broda mu od starości tak się rozrosła, że sięgała ziemi i wtoczyła się
po drodze. Wąsy tak się gęsto rozkrzewiły pod nosem, że przesłaniały szczelnie usta,
niby wiecha słomiana. Brwi i rzęsy tak się gęstwiły nad oczami jak sitowie. Nie widać było
oczu ani ust, ani nosa, jeno samą włochatość, wąsatość i brodatość. Zdawało się, że to
nie człowiek idzie, lecz żywy snop siana.
Derwisz podszedł do Bachmana i stanął w milczeniu.
- Derwiszu! - rzekł Bachman. - Jadę z siostry polecenia, nie mam czasu do stracenia.
Wskaż mi drogę, wskaż mi miejsce, gdzie się znajduje Dąb Samograj, Struga
Złotosmuga i Ptak Bulbulezar.
Począł derwisz coś mruczeć i bełkotać, i gadać, i mamrotać, ale gęstwa wąsów usta mu
przysłaniała i mówić przeszkadzała. Mówił żwawo i raźnie, lecz mówił niewyraźnie. Mówił
grzecznie, przyjemnie, lecz zgoła nadaremnie! Nie mógł bowiem Bachman nawet słowa
jednego zrozumieć.
- Derwiszu! - zawołał. - Gadasz na próżno! Słowa ci grzęzną w wąsach i nie dolatują
moich uszu. Słyszę tylko mruczenie i bełkotanie. Muszę ci pierwej ostrzyc brodę i wąsy, i
rzęsy, i brwi, a potem dopiero będę mógł się z tobą porozumieć. Mam przy sobienożyce-
wyrwiwłosy. Pozwól więc, że cię ostrzygę.
Derwisz skinął głową na znak, że pozwala.
Bachman wyciągnął z kieszeni nożyce-wyrwiwłosy i zabrał się natychmiast do strzyżenia.
Nożycami-wyrwiwłosami obciął brodę derwiszowi. Spadła broda popod skałę, przysłoniła
źródło całe. Dzwoniąc wciąż nożycami, zabrał się do brwi i do rzęs, ażeby odsłonić
źrenice dziwnego starca. Zadzwoniły wnet nożyce - odsłoniły się źrenice. Bachman
tymczasem obciął derwiszowi wąsy. Spadły wąsy w pobok skały, a usta się ukazały.
Derwisz mrugał oczami i poruszał ustami.
- Chwała Bogu, chwała Bogu! - wołał radośnie. Mogę teraz patrzeć w dale, mogę mówić
zrozumiale! Zdaje mi się, żem odmłodniał, choć mam już trzysta trzydzieści trzy lata.
Dwieście lat temu straciłem ojca i matkę, a sto lat temu straciłem pamięć wszystkiego, co
się na świecie dzieje. Jestem zmęczony, jestem znużony, jestem strudzony! Chciałbym
już zasnąć snem wiekuistym i odpocząć w ciszy mogilnej. Ale nie wolno mi umrzeć
dopóty, dopóki jakikolwiek rycerz śmiały nie zdobędzie Dębu Samogra ja. Strugi
Złotosmugi i Ptaka Bulbulezara. Już tysiące rycerzy chciało zdobyć te dziwy, lecz
wszyscy zginęli, nic nie zdobywszy.
- Właśnie chcę cię spytać o drogę do tych dziwów! - zawołał Bachman.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin