WzM 10 - Bite Club - 16 rozdział PL.pdf

(128 KB) Pobierz
689436074 UNPDF
Rozdział 16
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń
itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
W końcu wynikiem było siedemnaście owładniętych wampirów; Vassily był jednym z nich,
co zdziwiło Claire, póki nie usłyszała, że Frank zablokował jego fundusze z przelewów, a Vassily
spędził zbyt dużo czasu próbując odzyskać swoje pieniądze. Zawsze chodziło mu o zyski. Do czasu
kiedy w końcu się poddał, było dla niego za późno aby uniknąć przeszkód ustawionych na
wyjściach Morganville. Skończył na kolanach przed Amelie, kiedy Oliver stał tam z mieczem w
swoich dłoniach. Vassily błagał i ogólnie usprawiedliwiał się, ale Amelie nie była rozbawiona. W
ogóle.
Claire wyszła, zanim zaczęło się rzeczywiste ścinanie głów. Później słyszała, że z ich
siedemnastki, czterech było skazanych głównie winni włączając Vassily’ego. Nikt nie powiedział,
co zostało im zrobione, ale naprawdę, nikt nie musiał. Po prostu przypuszczała.
Shane dostał specjalne przesłuchanie przed Amelie i Oliverem na ścisłym posiedzeniu z
Burmistrzem Richardem Morrellem jako oficjalnym członkiem rady. Claire nie pozwolono. Ani
Myrninowi, nie żeby zresztą Myrnin przejmował się pokazaniem się. Claire siedziała w poczekalni
z Eve i Michaelem i asystentką Amelie, Bizzie O’ Meara’ą, czekając na jakąś wiadomość.
Drzwi w końcu się otwarły, a Amelie i Oliver wyszli i podeszli prosto za nie ignorując
czekające trio. Richard podążał wyglądając jakby miał ból głowy, a w mieście skończyłaby się
aspiryna, ale nie wyglądał wściekle albo niespokojnie. To było dobre.
Shane podążał za nim. Przynajmniej nie był w kajdankach, a kiedy dostrzegł Claire,
powiedział, - Nie wyglądaj na tak zaniepokojoną. Jestem na okresie próbnym.
- Jakim rodzaju okresu próbnego? – wyciągnęła swoją dłoń, a on wziął ją swoją lewą; jego
prawa była nadal mocno zabandażowana i to musiało boleć, bo nie poruszał nią zbyt wiele.
- Ten rodzaj, gdzie nie robisz niczego głupiego albo nie dzieją się złe rzeczy, - powiedział
Shane. – Każdy zgadza się, że Glory grzebała w mojej głowie. Nie każdy zgadza się, że teraz
wszystko jest lepiej. Więc muszę udowodnić, że nie zamierzam już iść kłócić się z wampirami.
- Jezu, Shane. Robiłeś to odkąd miałeś dwanaście lat, - powiedziała Eve. – To będzie ciężki
nawyk do złamania.
- Wiesz, co mam na myśli. – ciemne oczy Shane’a napotkały przez chwilę Claire. – Mają co
do tego rację. Nadal czuję się… wiesz, wściekle. Niekomfortowo. Przypuszczam, że to zabierze
trochę czasu.
Michael wstał. – Jesteś co do mnie okej?
- Tak okej jak zawsze byłem. Chciałbym żebyś nie był… tym, czym jesteś. Ale zawsze byłeś
moim bratem. – Wziął głęboki, niepewny wdech, - Wiesz, Gloriana nie mogła sprawić, żebym
zrobił to, co zrobiłem. Nie bez bycia tego częścią mnie, wszystko obróciło się do góry nogami z
tym, kim byłem, jak byłem wzniesiony, jaki był mój tata. Zawsze nienawidziłem wampirów.
Obwiniałem je. To jest dla mnie trudne aby patrzeć na ciebie i nie myśleć o tym wszystkim.
Próbuję. To wszystko, co mogę zrobić.
Michael wyciągnął swoją rękę, jego lewą, a Shane potrząsnął ją, potem przytulił go.
- To wszystko, co możesz zrobić, - zgodził się Michael. – Jesteś moim bratem.
- Jakimś bratem.
- Bracia walczą. – Michael wzruszył ramionami i puścił go. – Tylko pamiętaj, mógłbym
stawić ci czoło, jeśli chciałbyś.
- Śnij o tym, kłujący chłopcze. Śnij o tym.
Kiedy rozmawiali – jeśli wyśmiewanie się było rozmową – Claire dostrzegła Amelie
wałęsającą się w korytarzu, rozmawiającą z Oliverem niskimi tonami. Kierowała się tą drogą. –
Pani? – powiedziała. – Mogę cię o coś zapytać?
- Ufam, że to przysługa. Nie czuję się teraz bardzo hojna. – Amelie wyglądała na zmęczoną i
zirytowaną i – jak Richard – z bardzo dużą potrzebą aspiryny. – Więc? Oświadcz to.
- Ja… dostałam telefon od rekrutującego. Z MIT.
- MIT, - powtórzyła Amelie. – Co to jest ten MIT?
- Instytut Technologii Massachusetts. To jest… fantastyczna szkoła, do której chciałam
uczęszczać. Przyjęli mnie, To bardzo ważne, a oni… mówią, że wzięliby mnie.
Brwi Amelie nigdy nie wzrosły tak lekko. – Kiedy?
- Na początku przyszłego roku.
Cisza. Claire trzymała swój język czekając; Amelie myślała, ale także ją sprawdzała. Czekając
aż nerwowo będzie bełkotać. Cóż, nie zamierzała. Nie zamierzała pokazać żadnej słabości. Zamiast
tego naśladowała spokój Amelie, jej bezpośredni wzrok.
Amelie uśmiechnęła się. To zdarzyło się powoli, prawie niepostrzeżenie, ale zdecydowanie
zdarzyło się. Lekko skinęła głową i powiedziała, - A pytanie jest czy ty chcesz iść na ten MIT?
- To jest to, czego chciałam przez całe moje życie, - powiedziała Claire. – To zawsze było
moim marzeniem.
Amelie nie zdawała się zauważyć przeszłego czasu w jej czasownikach. – Chciała, -
powtórzyła. – Było.
- Powinnam iść. To jedyna w życiu możliwość. A jeśli nie pójdę teraz, nie przyjmą mnie; mają
już zbyt wielu ludzi, dobrych ludzi próbujących się dostać.
- Więc, - powiedziała Amelie. – Jak myślisz co powinnaś zrobić?
- Poprosić o pozwolenie na opuszczenie Morganville, - powiedziała Claire. – Może na stałe.
Amelie rozważała to przez kilka sekund. – I wierzysz, że ty, ze wszystkich ludzi, potrzebujesz
mojego pozwolenia aby wyjechać? Znasz sekrety Morganville. Możesz wyjechać łatwiej niż
ktokolwiek, ewentualnie z wyjątkiem Myrnina. Jestem prawie pewna, że zidentyfikowałaś wiele
sposobów aby wymknąć się niezauważona.
Oczywiście, że tak, a Amelie wiedziała to; Claire nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła
czemukolwiek z tego. Tylko czekała. Zabawne , pomyślała. Rok temu trzęsłabym się . Teraz w ogóle
się nie bała. Amelie mogła zabić ją, jeśli chciała. Zawsze miała siłę. Nie było sensu w obawianiu się
tego.
Claire nagle przypomniała sobie Mirandę stawiającą czoło Ginie wiedząc, że zamierzała
zostać uderzoną, ale także wiedząc, że czasami trochę bólu i krwi było lepsze niż alternatywa.
- Nie nakażę ci zrobienia czegokolwiek, Claire, - powiedziała następnie Amelie. – To byłoby
bezużyteczne ćwiczenie. Zrobisz, jak zechcesz, a ja zrobię to, co muszę. Miejmy nadzieję, że nasze
chęci nie będą kolidować za bardzo. Powinniśmy?
Odeszła. Nawet nie zadała pytania.
Co zamierzasz zrobić?
Ale Claire już wiedziała. Odwróciła się do swoich przyjaciół, a Shane przyciągnął ją bez
nawet świadomego kierowania się w jej kierunku.
- Możemy iść do domu? – zapytała.
- Wydaje się to przyzwoitym planem, - powiedział Shane. – Jestem na usługach społecznych
cztery noce w tygodniu. Ale nie dzisiejszej nocy. Przypuszczam, że chciała dać mi przerwę. –
Podniósł swoją prawą rękę. – Mimo że już miałem jedną.
Eve jęknęła i kopnęła go. – Masz takie szczęście, że jestem zbyt zmęczona aby zamordować
cię dokładnie teraz. Nie godzę się z twoim humorem.
- Ja tak, - powiedziała Claire. Uśmiechnęła się. To wydawało się jakby coś rzeczywiście
odrywało się od jej ramion. Miała iść do domu i wykonać telefon, który miał zmienić jej życie,
może na zawsze. Ale nie na gorsze.
- Z czego się tak uśmiechasz? – zapytał ją.
- Idę na MIT, - powiedziała i pocałowała go. Był zdziwiony, ale pocałował ją w odpowiedzi
słodko i ciepło.
- Oczywiście, że idziesz, - powiedział jej. – Tak szybko, jak Amelie ci pozwoli idziesz.
Obiecałaś mi, że pójdziesz.
Spojrzała na niego w górę, a jej euforia trochę zbladła. Obiecała mu to. Ale teraz moment był
tutaj, a ona nie chciała tego.
Jej komórka zadzwoniła roztrzaskując chwilę, a Claire zacisnęła zęby i spojrzała na ID
rozmówcy. Oczywiście to był Myrnin w dokładnie złym czasie.
Nacisnęła przycisk i powiedziała, - Cześć, Myrnin. – Shane zrobił krok do tyłu i odwrócił
wzrok. To też nie odeszło, to uczucie zazdrości. Zdrady, mimo że nawet w ogóle go nie zdradziła.
To zajmie trochę czasu. Czy mogła wybrać gorszy moment aby uciec na MIT? Nie. Nie, nie mogła
zrobić tego – to było ostateczne.
Myrnin brzmiał na poruszonego. Niezbyt wielka niespodzianka. – Znowu zapomnieli mojej
dostawy, - powiedział. – Całkowicie skończyła mi się grupa zero. Zatrzymaj się proszę i weź moją
chłodziarkę.
- Teraz? Jestem w mojej drodze…
- Teraz albo nie odpowiem za moje nieprzyjemne zachowanie później. – Myrnin odłożył
słuchawkę bez czekania na odpowiedź. Nie żeby było cokolwiek, co mogła powiedzieć zamiast
Tak, oczywiście przyniosę ci twoją krew zanim pójdziesz kogoś zjeść .
- Poboczna wycieczka? – zapytał Shane.
- Mogę iść sama. Wy idźcie do domu.
- Nie, Idę z tobą, - powiedział Shane i zawahał się. – Powinienem go też przeprosić. Mam na
myśli, za to co powiedziałem…
- Nie powiedziałeś tego do niego.
- Coś w rodzaju nadal muszę mu powiedzieć, że przepraszam. Ocalił nasze życia.
Nie była z tego szczęśliwa; Myrnin nie lubił jak Shane wpadał i potem był problem z
Frankiem. Ale Frank byłby szalony manifestując siebie tam z Shane’m. Prawda?
Więc Shane poszedł z nią do banku krwi, wziął chłodziarkę i niósł ją całą drogę z powrotem
do alei i w dół schodów do laboratorium Myrnina.
To samo stare, szalone miejsce. Myrnin stał twardo w jednym miejscu z rękoma za nim po
prostu za jednym z laboratoryjnych stołów. Miał na sonie biały płaszcz na swojej Hawajskiej
koszuli wyglądając jak najmniej godny zaufania naukowiec na świcie kiedykolwiek.
- Hej, - powiedziała Claire. – Przynieśliśmy ja. – Myrnin nie poruszył się i nie mówił.
Zmarszczyła brwi. – Dobrze się czujesz?
Lekko drgnął, zamrugał i powiedział bezbarwnym głosem, - Głodny. Po prostu zostaw ją tam.
- Tutaj? – zapytał Shane, a kiedy Myrnin nie odpowiedział, wzruszył ramionami i położył ja. –
Okej. To twoje dostawa fast-food. Teraz idziemy.
- Myślałam, że chciałeś przeprosić, - wyszeptała Claire. Szczęka Shane’a wyglądała na
naciągniętą i zdecydowaną a on posłał jej szybkie, nieczytelne spojrzenie.
- Chciałem, - powiedział. – Ale teraz nie chcę. To po prostu chodzi o maksimum mnie, nie
uderzenie go pięścią. Więc chodźmy, okej? Nie chcę się tak czuć. Już nie.
- Zaczekaj, - powiedział nowy głos. Damski. Myrnin zerwał swoją głowę dookoła w jej
kierunku, a Claire zamrugała jakby zobaczyła Kim – Kim? – wyszła z cieni i szła w ich kierunku. –
Wiedziałam, że przyszedłbyś z nią. Cześć, Shane.
Shane zamrugał wyraźnie tak zmieszany, jak Claire się czuła. – Uh, cześć? – Spojrzał na
Claire. – Skąd ona się wzięła?
Oh. Nie miała okazji wyjaśnić – Kim, ucieczka, to wszystko. Przypuszczała, że Kim
uciekłaby do granic miasta, nie przyszłaby tutaj . Czemu miałaby?
- Myrnin, co ona tutaj robi? – zapytała Claire. Wiedziała, że brzmiała trochę na krawędzi, ale
to było dla niego bardzo dziwne aby mieć gości. Zwłaszcza gości, których Amelie chciała
aresztować.
- Robi dokładnie to, co jej się podoba, - powiedział Myrnin i obrócił się lekko tak że mogli
zobaczyć srebrne łańcuchy owinięte wokół jego rąk, od łokci w dół do nadgarstków. Niektóre z
nich były pokryte tkaniną, ale nie wszystkie. Gdzie dotykały jego ciała, spalało go to. – Bardzo
wolałbym żebyś je zdjęła.
- Jak ona…?
- Podawała się za moją osobę z dostawy, - powiedział. – Skupiłem się na podpisywaniu krwi.
Naprawdę nie moja wina, Claire.
Kim nadal szła w ich kierunku – nie, w kierunku Shane’a. Jej oczy były skupione na nim z jej
dziwną fascynacją. – Nie wyglądasz tak dobrze, - powiedziała. – Słyszałam, że Bishop cię prawie
zabił.
- Jedno z nas nadal stoi, - powiedział Shane i wyciągnął rękę aby ją odparować, kiedy zbliżyła
się za bardzo. – Wstrzymaj się. Nie przytulamy się.
- Oh, przytulimy, - powiedziała Kim. – Ty i ja, Shane. To zawsze była nasza dwójka.
Wszystko co musimy zrobić to pozbyć się ingerencji.
Oczy Shane’a rozszerzyły się, a on spojrzał z Kim na Claire. – Nie…
Strzała zasyczała wzdłuż pokoju, plama drewna i metalu, a Shane zepchnął Claire z drogi.
Strzała zanurzyła się w jego ramieniu, a ona poczuła ciepły szum krwi Shane’a na jej twarzy.
Zawirował od niej i upadł.
Kto strzelał ? Claire próbowała dostać się do schronienia, ale kolejny strzał szedł w jej stronę,
odbijając się od ściany i przyprawił ją o szybkie poślizgujące się utykanie.
Kim się uśmiechała, a teraz zmieniło się to w gorzkie i okrutne. – Nie przyszłam bez
przyjaciół, - powiedziała. – Chłopcy?
Claire zadała sobie sprawę, że było dwóch mężczyzn w jeepie, którzy ocalili ją na pustyni, a
teraz widziała ich, ubranych w kamuflaż zlewając się z cieniami. Oboje mieli kusze.
- Przyjaciół, - powiedziała Claire. – Ty nie masz przyjaciół, Kim. Ty zasztyletowałaś swoich
przyjaciół w plecy…
- Po prostu zastrzelcie ją , - powiedziała Kim. Jeden z mężczyzn wycelował i znowu
wystrzelił, ale Claire zdołała dać nura. Strzała szarpnęła jej włosy. Schowała się za jednym z
laboratoryjnych stołów.
Kim przewróciła oczami. – Wow, wy faceci jesteście okropni. Nie możecie jej zastrzelić?
Wszyscy prawie zapomnieli o Myrninie, ale nagle wydobył się dźwięk łamiącego się metalu.
Kim zaskoczona spojrzała na niego. – Słabe połączenie, - powiedział. – Jak stosowne. – Zignorował
Kim i błysnął przez laboratorium zygzakowatym wzorem, potem skręcił w jeden róg.
Zakamuflowany tam mężczyzna krzyknął, potem umilkł. Drugi spróbował strzelić w Myrnina, ale
to też nie poszło tak dobrze.
Myrnin kierował się do Kim, kiedy ona podniosła kuszę leżącą na stole w pobliżu i zastrzeliła
go wprost w klatkę piersiową.
Zatoczył się do tyłu, wymamrotał, - Nie znowu , - i potem poleciał na dół, z drewnem przez
jego serce. Nie wystarczająco aby go zabić. Tylko wystarczająco aby go unieruchomić.
Kim upuściła kuszę.
- Przestań, - powiedział Shane. Jego głos brzmiał na nierówny i udręczony, a kiedy Claire
spojrzała, zobaczyła go stającego na nogi. – Po prostu przestań . Co ty robisz ?
- Przepraszam, że zostałeś ranny. Oni nie celowali w ciebie, - powiedziała Kim. – Nie chcę
ciebie zabić, Shane. Spędziłam dużo czasu myśląc o tym. Jak zrobić to w porządku.
Kim brzmiała poważnie i bardzo szalenie. Claire nie wiedziała, o kogo się bardziej bała –
Shane’a rannego z krwią cieknącą wzdłuż jego palców aby tworzyć kałużę dookoła jego stóp, czy
wampira leżącego całkowicie nieruchomo w pobliżu.
- Jesteś szalona, - powiedział Shane i miał to na myśli. – Jeśli oczekujesz, że będę cię
kochał…
- Kochasz mnie. – Kim brzmiała na całkowicie tego pewną. – To po prostu tak, że ona jest na
drodze.
- Zaufaj mi, że to tak nie jest.
- Więc mówisz, że nie chcesz mnie?
- Dość jasno.
Kim wyciągnęła pistolet z kieszeni jej spodni i wycelowała ją prosto w Shane’a. Nie cofnął
się. Może był zbyt zmęczony.
- A jak teraz? – zapytała. – Chcesz mnie teraz?
Shane westchnął. – Tak bardzo jak raka. Więc już mnie zastrzel.
Zamierzała – Claire mogła to zobaczyć w jej oczach – ale wtedy Frank Collins zamigotał w
obraz tylko stopę (1 stopa = 30,48 cm – przypuszczenie tłumacza) od twarzy Kim.
Wrzasnęła z przerażenia. Nawet szaleni ludzie mogli to zrobić, kiedy duch z okrutną twarzą
ojca Shane’a pojawił się w momencie ich triumfu.
- Nie mojego syna, - powiedział Frank. – Nie skrzywdzisz mojego syna.
Oczy Shane’a ostro się otwarły. – Tato? – Brzmiał na oszołomionego i z niedowierzaniem, ale
też mógł to zobaczyć – płaski, biało-czarny obraz jego ojca, przeświecający i stojący pomiędzy
Shane’m a jego niedoszłym zabójcą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin