WzM 11 - Last Breath - pierwsze próbne rozdziały PL.doc

(124 KB) Pobierz

PRÓBNE ROZDZIAŁY

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

 

Usta Shane’a wydawały się jak aksamit na jej karku, a Claire zadrżała w rozkoszy, kiedy jego oddech ogrzewał tam skórę. Przechyliła się do tyłu na niego z westchnieniem. Ciało jej chłopaka wydawało się silne i bezpieczne, a jego ręce objęły ją, owijając ją komfortowo. Był wyższy niż ona, więc musiał się zgiąć aby oprzeć swój podbródek na jej ramieniu i szepnął, - Jesteś tego pewna?

Claire skinęła głową. – Dostałeś zaległą wiadomość, prawda? To jest to, albo oni przyjdą i zbiorą. Nie chcesz tego.

- Cóż, nie musisz być tutaj, - zwrócił uwagę – nie po raz pierwszy dzisiaj. – Nie masz zajęć?

- Nie dzisiaj, - powiedziała, - Miałam o mój Boże poranne laboratorium, ale teraz wszystko skończyłam.

- Okej, więc nie musisz tego robić, bo jesteś zwolniona z podatków.

Przez zwolniona z podatków miał na myśli, że nie musiała płacić… krwią. Podatki w Morganville były zbierane na trzy sposoby: miły sposób, przez centrum pobierania w śródmieściu, albo nie tak miły sposób kiedy pojawiał się Krwiobus jak gładki, czarny rekin przed twoimi drzwiami z Mężczyznami „technikami” w Czarnym-stylu aby zapewnić, że zrobiłeś swój obywatelski obowiązek.

Trzeci sposób był siłą w ciemności, kiedy wychodziłeś bez Ochrony i zostawałeś zjadany.

Wampiry. Całkowity ból w szyi… dosłownie.

Shane miał całkowitą rację: Claire miała pisemny, legalny dokument, który mówił że była zwolniona z odpowiedzialności darowizn. Popularna filozofia – i to nie było złe – była, że oddała już wystarczająco dużo krwi Morganville.

Oczywiście, tak jak Shane… ale on wówczas nie zawsze był po wampirzej stronie.

- Wiem, że nie muszę, - powiedziała. – Chcę. Pójdę.

- Na wypadek, gdybyś się martwiła, nie boję się jak dziewczyny albo coś.

- Hej! – trzepnęła go w rękę. – Jestem dziewczyną. Co dokładnie mówisz, że nie jestem odważna albo coś?

- Eeek, - powiedział Shane. – Nic. Dobra, amazońska księżniczko, załapałem.

Obróciła się w jego ramionach i pocałowała go, słodki wybuch ciepła, kiedy ich usta się spotkały. Piękna radość tego uwolnionego wybuchu pęcherzyków wewnątrz niej, pęcherzyków pełnych szczęścia. Boże, kochała to. Kochała go. To był burzliwy rok, a on… popełnił błąd, to był najlepszy sposób w jaki mogła o tym myśleć. Shane miał ciemne okresy i walczył z nimi. Nadal walczył.

Ale pracował tak ciężko aby to nadrobić, nie tylko dla niej, ale dla każdego, którego czuł, że zawiódł. Michaela, jego (wampirzego) najlepszego przyjaciela. Eve, jego inną (niewampirzą) najlepszą przyjaciółkę i ją też. Nawet rodzice Claire otrzymali prawdziwą uwagę; pojechał z nią aby zobaczyć ich dwa razy z pozwoleniem na wyjazd od wampirów i był poważny i pewny nawet pod rufą przesłuchania jej ojca. Chciał być inny. Wiedziała to.

Kiedy pocałunek w końcu się skończył, Shane miał odurzony, mętny wyraz jego oczu i wydawał się mieć problem z puszczeniem jej. – Wiesz, - powiedział, odgarniając jej włosy z policzka dużą, ciepłą dłonią, - możemy po prostu to zdmuchnąć i iść do domu zamiast pozwolić im wyssać naszą krew. Spróbujmy jutro.

- Krwiobus, - przypomniała mu. – Ludzie przytrzymujący cię. Naprawdę tego chcesz?

Zadrżał. – Ni cholery. Okej, dobra, po tobie. – Stali na chodniku banku krwi Morganville z jego wielkim, radosnym charakterystycznym znakiem upuszczania krwi i skrupulatnie czystym publicznym wejściem. Claire musnęła go lekko wargami w policzek, uciekła zanim mógł ją znowu przyciągnąć blisko i pchnęła drzwi do wejścia.

Wewnątrz miejsce wyglądało jakby dali mu makijaż – więcej radosnego oświetlenia niż ostatnim razem, kiedy była i nowe meble wyglądające wygodnie i domowo. Nawet zainstalowali akwarium pełne jaskrawo kolorowych tropikalnych śmigających dookoła żywego koralowca. Ładne. Wyraźnie wampiry dla odmiany próbowały włożyć swoje najlepsze wysiłki aby uspokoić ludzką społeczność.

Pani siedząca za kontuarem spojrzała w górę i uśmiechnęła się. Była człowiekiem i raczej macierzyńska i wyciągnęła zapisy Claire i podniosła swoje cienkie, siwiejące brwi. – Oh, - powiedziała. – Wiesz, że całkowicie zapłaciłaś za rok. Nie ma potrzeby…

- To dobrowolne, - powiedziała Claire. – Czy to okej?

- Dobrowolne? – powtórzyła słowo kobieta, jakby to było coś z obcego języka. – Cóż, przypuszczam… - Potrząsnęła głową wyraźnie myśląc, że Claire była psychiczna i obróciła swój uśmiech na Shane’a. – A ty, kochanie?

- Collins, - powiedział. – Shane Collins.

Wyciągnęła jego kartę i znowu uniosła brwi. – Zdecydowanie nie zapłaciłeś, Panie Collins. W zasadzie jesteś sześćdziesiąt dni do tyłu. Znowu.

- Byłem zajęty. – nie złamał uśmiechu. Tak jak ona. Przypieczętowała jego kartę, napisała coś na niej i z powrotem wsadziła do pliku, potem wręczyła im dwa druki papieru. – Przez drzwi, - powiedziała. – Chcecie być w pokoju razem, czy osobno?

- Razem, - powiedzieli chórem i spojrzeli na siebie. Claire nie mogła zapobiec małemu uśmiechowi, a Shane przewrócił oczami. – Jest w pewnym rodzaju tchórzem, - powiedział. – Mdleje na widok krwi.

- Oh, proszę, - westchnęła Claire. – To jednak opisuje jedno z nas.

Recepcjonistka z całego jej macierzyńskiego wyglądu, wyraźnie nie była sympatyczna. – Dobrze, - powiedziała raźnie. – Drugie drzwi po prawej, są tam dwa krzesła. Sprowadzę dla was opiekuna.

- Ta, odnośnie tego… mogłabyś nam sprowadzić człowieka? – zapytał Shane. – Przeraża mnie kiedy facet osusza mi krew, a ja słyszę jak jego żołądek burczy.

Claire tym razem walnęła go w rękę, niewątpliwe zamknął się i obdarował recepcjonistkę promiennym uśmiechem, kiedy pociągnęła go w kierunku drzwi, które wskazała. – Naprawdę, - powiedziała do niego, - czy byłoby to aż takie trudne nie mówić niczego?

- Coś w tym rodzaju, - wzruszył ramionami i przytrzymał otwarte drzwi dla niej. – Panie przodem.

- Naprawdę zaczynam myśleć, że jesteś przestraszonym kotem.

- Nie, jestem tylko bezbłędnie uprzejmy. – Rzucił na nią kątem oka i powiedział z ciekawą powagą, - Poszedłbym za ciebie pierwszy w każdej walce.

Shane zawsze był kimś, kto najlepiej okazywał miłość przez bycie opiekuńczym, ale teraz to było celowe, sposób dla niego aby nadrobić to, jak daleko pozwolił swojemu gniewu i agresji wydobyć najlepsze z niego. Nawet przy jego najgorszym, nie skrzywdził jej, ale zbliżył się przerażająco blisko i to pokutowało pomiędzy nimi jak cień.

- Shane, - powiedziała i zatrzymała się aby spojrzeć na niego całkowicie twarzą w twarz. – Jeśli dojdzie do tego, walczyłabym obok ciebie. Nie za tobą.

Trochę się uśmiechnął i skinął, kiedy zaczęli znowu się poruszać. – Nadal skoczyłbym na pierwszą kulę. Mam nadzieję, że to dla ciebie okej.

Nie powinna, naprawdę, ale jednak wzruszenie za tym obdarowało ją kolejnym przypływem ciepła, kiedy schodziła w dół wyłożonym wykładziną korytarzem i do drugiego pomieszczenia po prawej. Jak reszta ludzkiej strony centrum pobierania, przestrzeń wydawała się ciepła i przyjemna; rozkładane krzesła były skórzane, albo niektóre winylowym przybliżeniem. Głośniki nad głowami grały coś akustycznego i delikatnego, a Claire zrelaksowała się na swoim krześle, kiedy Shane kręcił się na swoim.

Stał się bardzo spokojny kiedy drzwi się otworzyły, a ich opiekun wkroczył do środka.

- Nie ma mowy, - powiedziała Claire. Po pierwsze ich opiekun był wampirem. Po drugie to był Oliver. Oh, miał na sobie biały laboratoryjny płaszcz i trzymał schowek i wyglądał niejasno oficjalnie, ale to był Oliver. – Czym dokładnie jest drugi w rozkazach w wampirzych sprawach pobierający krew?

- Tak i czy nie musiałeś trzymać espresso w kawiarni? – dodał Shane z całkowicie niepotrzebnym skrajnym sarkazmem. Oliver często był znajdywany za kontuarem w kawiarni, ale nie był tam potrzebny. Po prostu lubił to robić, a Shane to wiedział. Kiedy byłeś tak (prawdopodobnie) bogatym i (absolutnie) potężnym wampirem jak Oliver, mogłeś robić cokolwiek, co cholernie bardzo chciałeś.

- Była panująca dookoła grypa, - powiedział Oliver ignorując ton Shane’a, kiedy wyjął zaopatrzenie do pobierania krwi i położył je na tace. – Rozumiem, że krótko dzisiaj pracują. Sporadycznie wciskam się.

W jakiś sposób to niezbyt wydawało się całą historią, nawet jeśli to była prawda. Claire zmierzyła go nieufnie wzrokiem, kiedy przywiał stołek na kółkach obok niej i zawiązał opaskę zaciskającą w miejscu na jej ramieniu, potem podał jej czerwoną, gumową piłkę do ściskania kiedy przygotował igłę. – Przypuszczałem, że pójdziesz pierwsza, - powiedział, - dając Shane’owi zwyczajny stosunek. – To było przekazane z każdym kawałkiem tak skrajnie oschłym jak sarkazm Shane’a, a Shane otworzył usta, potem ucichł, z ustami rzednącymi do uporczywej linii. Dobrze, pomyślała. Przynajmniej próbował.

- Jasne, - powiedziała. Dała radę nie skrzywić się kiedy jego zimne palce dotknęły jej ramienia szukając żył i skupiła się na jego twarzy. Oliver zawsze wydawał się być starszy niż wiele innych wampirów, jednak nie mogła dokładnie określić dlaczego: jego włosy, może, które były powlekane siwymi smugami i związane z tyłu w kucyk w hipisowskim stylu tak jak teraz. Nie było wielu zmarszczek na jego twarzy, naprawdę, ale zawsze po prostu strzelała w niego jako w średnim wieku, a kiedy naprawdę się przyjrzała, nie mogła powiedzieć dlaczego wywierał na niej takie wrażenie.

Głownie po prostu wydawał się bardziej cyniczny od innych.

Miał na sobie dzisiaj czarną koszulkę pod szarym nałożonym swetrem i niebieskie jeansy, bardzo luźno; właściwie nie różniło się to zbytnio od tego, co miał na sobie Shane, z wyjątkiem, że Shane kierował tak aby zrobić swój wygląd ostrym i modnym.

Igła wślizgnęła się z krótkim, gorącym wybuchem, a potem ból przygasł do cienkiego ukłucia, kiedy Oliver przywiązał ją i przyczepił rury. Uwolnił opaskę zaciskającą i zaciski, a Claire obserwowała ciemną, czerwoną linię krwi lecącą w dół plastiku i poza jej wzrok, do pobierającej torby poniżej. – Dobrze, - powiedział. – Masz doskonały przepływ.

- Właściwie nie jestem… pewna jak się z tym czuję.

Wzruszył ramionami. – Ma dobry kolor i ciśnienie, a zapach jest dosyć ostry. Bardzo dobrze.

Claire poczuła się nawet jeszcze gorzej, kiedy to powiedział; opisał to jak entuzjasta wina opowiadający o swoim ulubionym roczniku. W zasadzie po prostu czuła że jej słabo i oparła swoją głowę o miękkie poduszki kiedy wpatrywała się w radosny plakat przyczepiony z tyłu drzwi.

Oliver przesunął się od niej do Shane’a, a kiedy wzięła kilka głębokich, uspokajających oddechów przestała przypatrywać się obrazkowi kociaka i spojrzała na swojego chłopaka. Był spięty, ale próbował tego nie pokazywać; mogła wyczytać to z nieco bladej, nieruchomej twarzy i sposobu w jaki jego ramiona się zacieśniły, podkreślając mięśnie pod swetrem. Zakasał swój rękaw bez słowa, a Oliver – również cichy – włożył opaskę zaciskową w miejscu i podał mu kolejną piłkę do ściskania. W przeciwieństwie do Claire, która była ledwo w stanie zgiąć rzecz, Shane prawie ją spłaszczył, kiedy ścisnął. Jego żyły były dla niej widoczne nawet po drugiej stronie pokoju, a Oliver ledwo musnął palcami po nich, w ogóle nie napotykając oczu Shane’a, potem wsunął igłę tak szybko i płynnie, że Claire prawie to przegapiła. – Kwarta, (1 kwarta = 946,352946 mililitra – przypuszczenie tłumacza) – powiedział Shane’owi. – Nadal będziesz z tyłu swojego harmonogramu, ale przypuszczam że nie powinniśmy od razu osuszać cię tak bardzo.

- Brzmisz na zawiedzionego. – głos Shane’a wydobył się słabo i włóknisto, a on położył swoją głowę do tyłu o poduszki kiedy zatrzasnął swoje oczy. – Cholera, nienawidzę tego. Naprawdę nienawidzę.

- Wiem, - powiedział Oliver. – Twoja krew tym cuchnie.

- Jeśli będziesz tak trzymał, uderzę cię. – powiedział to łagodnie Shane, ale miał to na myśli. Był mięsień napięty jak stalowy kabel w jego szczęce, a jego ręka pompowała gumową piłkę konwulsyjnymi ściśnięciami. Oliver puścił opaskę zaciskającą i zaciski, a krew Shane’a poruszała się w dół rurki.

- Czy mogę określić użytkownika mojej darowizny? – zapytała Claire. To przykuło uwagę Olivera i nawet Shane trzasnął powieką aby rzucić na nią okiem. – W każdym razie odtąd moja jest dobrowolna.

- Tak, przypuszczam, - powiedział Oliver i wyciągnął czarny pisak. – Imię?

- Szpital, - powiedziała. – Na nagłe wypadki.

Obdarował ją długim, mierzącym spojrzeniem, a potem wzruszył ramionami i położył prosty symbol krzyża na torebce – już w ćwierci pełnej – przed odłożeniem jej na stojak obok jej krzesła.

Shane otworzył usta, ale Oliver powiedział, - Nawet nie rozważaj powiedzenia tego. Twoja jest już jest umówiona.

Shane odpowiedział na to dźwiękiem zakneblowania.

- Właśnie dlatego nie jest przeznaczona na moje konto, - powiedział Oliver. – Mam standardy. Teraz, jeśli którekolwiek z was poczuje jakieś nudności albo osłabienie, naciśnijcie guzik. W przeciwnym razie, będę z powrotem za kilka minut.

Wstał i poszedł w kierunku drzwi, ale zawahał się ze swoją ręką na gałce. Obrócił się do nich i powiedział, - Otrzymałem zaproszenie.

Przez chwilę Claire nie wiedziała o czym on mówił, ale potem powiedziała, - Oh. Przyjęcie.

- Przyjęcie zaręczynowe, - powiedział. – Powinnaś pomówić ze swoimi przyjaciółmi o… sytuacji politycznej.

- Ja – co? O czym ty mówisz?

Oczy Olivera podchwyciły jej, a ona uważała na jakiś rodzaj wampirzej konieczności, ale on w ogóle nie zdawał się próbować. – Już spróbowałem ostrzec Michaela, - powiedział. – To niemądre. Bardzo niemądre. Wampirze społeczeństwo w Morganville jest już… niespokojne; wydaje im się, że ludziom dano już za dużo swobody, za dużo licencji na ich działalności pod koniec. Zawsze była czysto nierozstrzygnięta relacja pomiędzy…

- Seryjnymi zabójcami a ofiarami? – wtrącił Shane.

- Opiekunem i tymi pod Opieką, - powiedział Oliver błyszcząc groźnym spojrzeniem na jej chłopaka. – Ta, która jest koniecznie wolna od zbyt wielu emocjonalnych komplikacji. To zobowiązanie, które wampiry mogą zrozumieć. To – połączenie pomiędzy Michaelem a twoją ludzką przyjaciółką Eve jest… nieporządne i zabałaganione. Teraz kiedy grożą zatwierdzeniem tego legalnym statusem… jest sprzeciw. Po obu stronach, zarówno wampirów i ludzi.

- Zaczekaj, - powiedział Shane. – Naprawdę mówisz nam, że ludzie nie chcą żeby oni się pobrali?

- Jest pewne poczucie, że to nie jest właściwe, ani mądre aby pozwolić na wampirze/ludzkie małżeństwo.

- To rasistowskie!

- To nie ma nic z rasą, - powiedział Oliver. – To ma wszystko z gatunkami. Wampiry i ludzie mają nieruchomą relację a z Wampirzego punktu widzenia, to jeden z drapieżników.

- Nadal myślę, że masz na myśli pasożyta.

Gniew Olivera błysnął, co było niebezpieczne; jego twarz się zmieniła, dosłownie zmieniła, jakby potwór pod spodem próbował się wydostać. Potem to zbladło, ale pozostawiło uczucie w pokoju, mrowiący szok, który sprawił, że nawet Shane się zamknął, przynajmniej na teraz. – Niektórzy nie chcą, żeby Michael i Eve się pobrali, - powiedział. – Możecie to wziąć ode mnie, że nawet ci, którzy są obojętni wierzą, że to skończy się źle dla wszystkich zaangażowanych. To niemądre. Powiedziałem mu to i próbowałem powiedzieć jej. Teraz mówię wam, żebyście ich powstrzymali.

- Nie możemy! – powiedziała przerażona Claire. – Kochają się!

- To nie ma całkowicie nic wspólnego z tym, co mówię, - powiedział jej wampir i otworzył drzwi pokoju. – Nie dbam o ich uczucia. Mówię o rzeczywistości sytuacji. Małżeństwo jest polityczną katastrofą i zapali problemy, które są lepiej zostawione zbutwiałe. Powiedzcie im to. Powiedzcie im, że to zostanie zatrzymane, jednym sposobem albo drugim. Lepiej jeśli zatrzymają to sami.

- Ale…

Drzwi trzasnęły na cokolwiek zamierzała powiedzieć i zresztą Claire nie była pewna czy naprawdę miała jakiś pomysł. Spojrzała na Shane’a, który wydawał się po prostu tak oniemiały jak ona.

Ale oczywiście był pierwszy do odzyskania swojego głosu. – Cóż, - powiedział, - Powiedziałem im tak.

- Shane!

- Spójrz, wampiry i ludzie razem nigdy nie byli dobrym pomysłem. To jest jak koty i myszy łączące się. Zawsze kończy się źle dla myszy.

- To nie jest wampiry i ludzie. To Eve i Michael.

- Co jest jak inne, dokładnie?

- To… po prostu jest!

Shane westchnął i położył swoją głowę na poduszki. – Dobrze, - powiedział. – Ale w żaden sposób nie łamię serca Eve. Ty musisz powiedzieć jej, że ślubu nie będzie dzięki uprzejmości wampirzego prawie-szefa. Po prostu uprzedź mnie, tak żebym mógł włożyć moje słuchawki na ustawienie będę-głuchy najpierw aby zagłuszyć krzyczenie i zawodzenie.

- Jesteś takim tchórzem.

- Wykrwawiam się do torebki, - zwrócił uwagę. – Myślę, że osiągnąłem pewien rodzaj anty-tchórza zasługując na odznakę.

Rzuciła w niego swoją czerwoną, gumową piłką.

Nie żeby Claire potajemnie nie widziała tego wszystkiego dziejącego się.

Nie chciała w to wierzyć. Była zaangażowana we wszystkie przygotowania do przyjęcia – Eve nalegała. Pomiędzy ich dwójką zaplanowały absolutnie wszystko, od serwetek (czarnych) na obrusach (srebrnych) do koloru papieru na zaproszeniach (czarne, znowu ze srebrnym atramentem). To oczywiście było zabawne, siedząc tam mając babski czas, wybierając kwiaty i jedzenie i korzyści z przyjęcia, tworząc listy odtwarzania muzyki i najlepsze ze wszystkiego wybierając ubrania.

To był tylko ten tydzień, kiedy wszystko stało się… cóż, realne… że Claire zaczęła czuć, że może to wszystko nie było tylko bajkami i lodami. Chodzenie z Eve śródmieściem zmieniło się w całkiem nowe doświadczenie, szokujące; Claire była przyzwyczajona do bycia ignorowaną, albo (bardziej niedawno) bycia obdarzaną spojrzeniem z jakąś dziwną ostrożnością; nosząc broszkę Założycielki Morganville na kołnierzu zyskało jej całkowicie niechcianą (być może niezasłużoną) reputację pieprzonej idiotki.

Ale w tym tygodniu, chodzenie z Eve, widziała nienawiść, zgrupowania.

Oh, to nie było oczywiste albo coś… To dochodziło z ukośnych zerknięć okiem, z zaciskania ludzkich warg i oszukanego sposobu w jaki ludzie mówili do Eve, jeśli w ogóle mówili. Morganville nieco się zmieniło, przez te minionych kilka lat, a jedną z najważniejszych zmian było to, że ludzie już więcej nie bali się pokazywać co czuli. Claire myślała, że to była pozytywna zmiana.

Na początku, Claire rozgryzła, że obgadywanie było tylko sporadycznymi incydentami, a potem pomyślała, że może to była po prostu normalna polityka w pracy w małym miasteczku. Eve była Gotką, była łatwo rozpoznawalna i mimo że była miażdżąco zabawna, mogła także wkurzyć ludzi, którzy nie rozumieli jej.

Jednak to było inne. Wzrok, jaki mieli w swoich oczach na Eve… to była pogarda. Albo gniew. Albo obrzydzenie.

Eve nie wydawała się na początku zauważać, ale Claire dostrzegła osłabienie w jej zwyczajnej błyszczącej zbroi humoru jakoś w połowie drogi w czasie ich ostatniej zakupowej wycieczki – jakoś w czasie, kiedy niemiła pani jak z kościoła odeszła od kontuaru kiedy Eve zamawiała z torbą pełną rzeczy na przyjęcie. Kiedy odeszła, Pani z Kościoła dotarła do bałaganu z ułożoną manifestacją okularów przeciwsłonecznych, a Claire złapała widok czegoś dziwnego.

Kobieta była zbyt stara na tatuaż – przynajmniej za stara na świeży – ale był zarys wytatuowany na jej ręce, nadal czerwony naokoło krańców. Claire tylko przelotnie na niego spojrzała, ale wyglądał jak w jakimś rodzaju znajomy kształt.

Kołek. To był symbol kołka.

Inna, młodsza kobieta nadeszła krzątając się z tyłu sklepu aby zaczekać na Eve, zaczerwieniona i sfrustrowana. Uniknęła spotkania ich oczu i powiedziała jedynie minimum aby odgonić je od kontuaru. Pani z Kościoła nawet nie kłopotała się aby w ogóle na nie spojrzeć.

Claire poczekała zanim nie były bezpiecznie poza zasięgiem słuchu jakichkolwiek przechodniów zanim nie powiedziała, - Więc, widziałaś tatuaż? Dziwaczny.

- Kołek? – pomalowane na czarno usta Eve były ściśnięte i nawet w świetle słonecznym jej oczy otoczone cieniem do powiek wyglądały na ocienione. Jej makijaż Urban Decay (Urban Decay – firma kosmetyczna specjalizująca się w kosmetykach kolorowych, stawiająca na nietypowe odcienie makijażu, zaskakujące pomysły i zastosowania; kreuje trendy tak skutecznie, że uchodzi za wyprzedzającą modę; swoją ofertę kieruje do młodych, odważnych, nieco kapryśnych kobiet, pragnących żyć pełnią życia – przypuszczenie tłumacza) normalnie wyglądał naprawdę fajnie, ale w świetle słonecznym ostrej zimy Claire pomyślała, że wyglądał trochę… zdesperowanie. Nie tylko domagając się uwagi, ale krzycząc za nią. – Tak, to nowa wielka rzecz. Tatuaże kołków. Nawet starowina ustawia się po nie w kolejce. Ludzka duma i całe to gówno.

- Czy to jest dlatego…

- Czemu suka odmówiła czekania na mnie? – Eve odrzuciła swoją pofarbowaną na czarno czuprynę ze swojej bladej twarzy wyzywającym potrząśnięciem. – Tak, problemy. Bo jestem zdrajcą.

- Nie bardziej niż ja jestem!

- Nie, ty zarejestrowałaś się jako Ochrona i zrobiłaś na tym też bardzo dobry interes – oni to szanują. To czego nie szanują to sypianie z wrogiem. – Eve wyglądała na upartą, ale była w tym też rozpacz. – Bycia posuwającą-kły.

- Michael nie jest wrogiem, a ty nie jesteś – jak ktokolwiek może tak myśleć?

- W Morganville zawsze było to podłoże. Wiesz, my i oni. „My” nie mają kłów.

- Ale – kochacie się. – Claire nie wiedziała co ją bardziej zdziwiło… że ludzie z Morganville odwracali się od Eve, od wszystkich ludzi, czy że ona nie była tym bardziej zdziwiona niż ona sama. Ludzie byli czasami drobni i głupi i nawet tak fantastyczny jak Michael był, niektórzy ludzie po prostu nigdy nie widzieliby go jak cokolwiek innego z wyjątkiem chodzącej pary kłów.

Prawda, nie był puszystym szczeniakiem; Michael był zdolny do prawdziwego sprowadzania przemocy, ale tylko kiedy całkowicie musiał to zrobić. Lubił unikanie walk, nie powodowanie ich i w jego sercu był lojalny i miły i nieśmiały.

Ciężko podczepić to wszystko pod wampira, a więc etykietkę zła.

Stary kowboj wraz z kapeluszem, butami i wysadzaną kożuchem jeansową kurtką minął je dwie na chodniku. Obdarował Eve gorzkim, zwężonym piorunującym spojrzeniem i splunął czymś paskudnym prosto przed jej błyszczącymi, oryginalnymi, skórzanymi butami na wysokim obcasie.

Eve wyciągnęła swój podbródek i dalej szła.

- Hej! – powiedziała Claire obracając się w kierunku kowboja z oburzoną furią, ale Eve chwyciła jej rękę i pociągnęła ją naprzód. – Zaczekaj – on –

- Lekcja numer jeden w Morganville, - powiedziała Eve. – Idź dalej. Po prosty idź dalej.

I tak zrobiły. Eve nie powiedziała nic więcej odnośnie tego; wdziała jasne, kruche uśmiechy, a kiedy Michael wrócił do domu z uczenia w sklepie muzycznym, usiedli razem na kanapie i przytulali się i szeptali, ale Claire nie myślała, że Eve powiedziała mu o nastawieniach.

Teraz ta rzecz z Oliverem, powiedzenie jej wprost, że ślub był odwołany, albo cokolwiek.

Bardzo, bardzo źle.

- Więc, - powiedziała do Shane’a, kiedy szli do domu, ze złączonymi rękami, z dłońmi w ich kieszeniach aby ukryć się przed lodowanym, biczującym chłodem wiatru. – Co mam powiedzieć Eve? Albo, Boże, Michaelowi?

- Nic, - powiedział Shane.

- Ale powiedziałeś, że powinnam –

- Rozpatrzyłem na nowo. Nie jestem posłańcem małpką Olivera, ani nie ty. Jeśli chce grać Pana Dworu z tymi dwoma, może przyjść zrobić to sam. – Shane ostro się wyszczerzył. – Zapłaciłbym żeby to zobaczyć. Michael nie lubi, gdy mu się mówi, że nie może czegoś zrobić. Zwłaszcza zrobić czegoś z Eve.

- Myślisz że… - Oh, to było niebezpieczne terytorium, a Claire zawahała się przed zrobieniem na nie kroku. To było wypełnione minami. – Boże, nie mogę uwierzyć że o to pytam, ale… myślisz, że Michael jest odnośnie niej naprawdę poważny? Mam na myśli, znasz go lepiej niż ja. W każdym razie dłużej. Czasami odnoszę wrażenie, że on ma… wątpliwości.

Shane przez długą chwilę był cicho – zbyt długą, pomyślała – a potem powiedział, - Pytasz, czy on jest poważny odnośnie kochania jej?

- Nie, wiem że ją kocha. Ale poślubienie jej…

- Małżeństwo jest wielkim słowem dla wszystkich facetów, - powiedział Shane. – Wiesz to. To rodzaj alergii. Zaczyna nas swędzieć i pocimy się tylko próbując to przeliterować, tym bardziej to zrobić.

- Więc myślisz, że jest zdenerwowany?

- Myślę – myślę że to duża sprawa. Większa dla niego i Eve niż dla większości ludzi. – Shane trzymał swoje oczy w dole skupiony na chodniku i krokach, które robili. – Spójrz, zapytaj go, okej? To babska rozmowa. Nie prowadzę babskich rozmów.

Uderzyła go w ramię. – Osioł.

- Tak lepiej. Zaczynałem czuć się że powinniśmy iść na jakieś zakupy butów albo coś.

- Bycie dziewczyną nie jest złą rzeczą!

- Nie. – Wyjął swoją dłoń z kieszeni i położył swoją rękę dookoła jej ramion, przytulając ją blisko. – Gdybym mógł być w połowie dziewczyną, którą jesteś, byłbym – Wow, nie mam pojęcia, gdzie z tym zmierzałem i to po prostu nagle wydało się niekomfortowe.

- Osioł.

- Lubisz bycie dziewczyną – to dobrze. Ja lubię bycie facetem – to także dobrze.

- Następnie będziesz cały Mną, Tarzanie, ty, Jane!

- Widziałem cię wpychającą groty w wampiry. Niezbyt cholernie prawdopodobne, że uderzałbym swoją klatkę piersiową i próbował powiedzieć ci, że noszę przepaski tutaj dookoła.

- A ty zmieniłeś temat. Michael. Eve.

Podniósł swoją lewą dłoń. – Przysięgam, nie mam pojęcia, co myśli Michael. Faceci nie spędzają całego ich czasu próbując czytać w myślach sobie nawzajem.

- Ale…

- Jak powiedziałem. Jeśli chcesz wiedzieć, spytaj go. Michael zresztą nie kłamie o cholernie ważnych rzeczach. Nie ludziom, na których mu zależy.

To było prawdziwe, albo przynajmniej wcześniej zawsze było. Szczególnie chłodne przecięcie wiatru uderzyło narażoną skórę gardła i twarzy Claire, a ona zadrżała i zaryła bliżej ciepłej strony Shane’a.

- Zanim zapytasz, - powiedział Shane zginając swoją głowę nisko do jej, - Kocham cię.

- Nie zamierzałam zapytać.

- Oh, zmierzałaś tam w swojej głowie. I kocham cię. Teraz twoja kolej.

Nie mogła powstrzymać swojego szerokiego uśmiechu, który rozprzestrzenił się na jej twarzy, albo ciepła, które wybuchło wewnątrz niej, letnie przeciwieństwo zimowych dni. – Cóż, wiesz, nadal analizuję jak się czuję w mój całkowicie dziewczęcy sposób.

- Oh, teraz to po prostu podłe.

Obróciła się, stanęła na palcach i pocałowała go. Usta Shane’a były schłodzone i trochę suche, ale ociepliły się, a liźnięcie jej języka złagodziło pocałunek do jedwabistego i aksamitnego. Smakował jak kawa i karmel i ciemny, przyprawiony wydźwięk, który był całkowicie jego. Smak, którego pragnęła każdego dnia, o każdej godzinie, każdej minucie.

Shane wydał zadowolony dźwięk w tyle swojego gardła, chwycił ją dookoła talii i przesunął ją do tyłu póki nie poczuła zimnej, ceglanej ściany obok jej ramion. Potem zabrał się do prawdziwego całowania jej – głębokiego, słodkiego, gorącego, zdeterminowanego. Zgubiła w tym siebie, dryfującą i bredzącą, póki w końcu sięgnął po powietrze. Spojrzenie w jego brązowych oczach było skupione i rozmarzone w tym samym czasie, a jego uśmiech był… niebezpieczny. – Nadal analizujesz? – zapytał.

- Hmmm, - powiedziała Claire i przyległa do niego. – Myślę, że doszłam do wniosku.

- Cholera, mam nadzieję że nie. Nadal mam wiele sposobów zostawionych aby spróbować przedstawić moje argumenty.

Ktoś oczyścił gardło obok nich i to było wystarczająco nieoczekiwane aby sprawić, że Shane zrobił gigantyczny krok do tyłu i obrócił się umieszczając siebie pomiędzy źródłem tego dźwięku a Claire. Chroniąc ją jak zawsze. Claire potrząsnęła swoją głową w rozdrażnieniu i przesunęła się na jej prawo stojąc obok niego.

Oczyszczanie gardła dobiegło od Ojca Joe. Ksiądz Katolickiego kościoła Morganville był mężczyzną z wczesnych lat trzydziestych z rudymi włosami, piegami i miłymi oczami, a uśmiech, którym ich obdarował był tylko dotknięciem osądów. – Nie miałem na myśli wam przeszkadzać, - powiedział, co było kłamstwem, ale może tylko małym. – Claire, chciałem podziękować ci za przyjście na ostatnie niedzielne ćwiczenie chóru. Masz bardzo ładny głos.

Zaczerwieniła się – częściowo dlatego że ksiądz po prostu dokładnie obserwował ją myślącą o bardzo nieczystych rzeczach o jej chłopaku, a częściowo ponieważ nie była przyzwyczajona do takiego rodzaju komplementów. – Nie jest bardzo silny, - powiedziała. – Ale czasami lubię śpiewać.

- Po prosty potrzebujesz ćwiczeń, - powiedział. – Mam nadzieję, że zobaczymy cię znowu na mszy. – Podniósł na nią te brwi, potem skinął na Shane’a. – Też jesteś zawsze zaproszony.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin