Abbott Jeff - Strach.pdf

(2387 KB) Pobierz
Strach
JEFF ABBOTT
Z angielskiego przełożył PIOTR MAKSYMOWICZ
Pamięci mojego brata Danny’ego
Nie jesteśli zdolnym
Poradzić chorym na duszy? Głęboko
Zakorzeniony smutek wyrwać z myśli?
Wegnać zaległe w mózgu niepokoje?
I antydotem zapomnienia wyprzeć
Z uciśnionego łona ten tłok, który
Przygniata serce?
William Szekspir, Makbet
(tłum. Józef Paszkowski)
Powiedz mi, jeśli potrafisz, czymże jest odwaga.
Platon
1
Zabiłem mojego najlepszego przyjaciela.
Miles spoglądał na te słowa, tworzące czarne kreski na białym papierze. Po raz
pierwszy napisał prawdę. Znowu wziął do ręki długopis.
Nie chciałem go zabić, naprawdę nie chciałem. Ale zrobiłem to.
- Obnażanie swojej duszy nic ci nie pomoże - powiedział Andy, który opierał się o
krawędź kuchennego stołu i patrzył, jak Miles pisze. - Ona cię znienawidzi.
- Nieprawda - odparł Miles.
Andy zapalił papierosa i wypuścił błękitną chmurę dymu nad pisanym przez Milesa
wyznaniem.
741277704.002.png
- Okłamujesz Allison od wielu tygodni...
- Kłamstwo to chyba za mocne słowo.
- Nie tak mocne jak morderstwo. Nie poczujesz się lepiej, kiedy powiesz jej, co
zrobiłeś - oświadczył Andy, patrząc na tańczący w powietrzu dym, który unosił się z czubka
papierosa.
- Zamknij się - warknął Miles i skończył pisać swoje wyznanie.
Andy przeszedł do kuchni, przetrząsnął lodówkę i wyciągnął z niej piwo.
- Księża mówią, że spowiedź uzdrawia duszę, ale tym razem to wyjątkowo zły
pomysł. Zawarliśmy umowę - powiedział.
- To ciebie nie dotyczy - odparł Miles i podpisał się na dole strony nazwiskiem, swoim
prawdziwym nazwiskiem: Miles Kendrick.
- Jeśli powiesz jej, co się stało, wtedy zacznie mnie dotyczyć. - Andy uderzył dłonią w
stół. - Daj mi przeczytać, co napisałeś. - Miles podsunął mu kartkę, po czym nalał sobie
czarnej kawy do kubka. Zwykle z samego rana najpierw pił kawę, ale dzisiaj chciał napisać
swoje wyznanie, zanim minie mu odwaga.
Poszedł do łazienki i spryskał sobie twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro.
Kiedyś byłem kimś, pomyślał. Byłem sobą, zwykłym facetem, przeciętnym
Amerykaninem z własnym domem, pracą i życiem, a teraz już nie wiem, kim jestem. Dawny
ja nie żyje. A nowy nie chce się narodzić.
- To stek kłamstw! - zawołał Andy. Miles wytarł twarz i wrócił do kuchni.
- Napisałem prawdę. Andy uderzył w kartkę.
- Prawdę, którą pamiętasz, a nie to, co się naprawdę stało.
- Tylko tyle pamiętam.
- Nie ocaliłeś tych gliniarzy.
- Przecież wiesz, że ocaliłem.
- Ale przyszło ci za to zapłacić wysoką cenę, Miles. Miles obszedł go, wziął kartkę,
złożył ją i wsunął do koperty.
- Muszę być wobec niej szczery.
- Łamiesz naszą umowę.
- Nasza umowa istnieje tylko w twojej wyobraźni. Muszę iść. Zmyj się stąd, zanim
wrócę.
- Jeśli dasz jej to wyznanie, zabiję cię.
Miles zatrzymał się przy drzwiach mieszkania, włożył kurtkę i wsadził kopertę do
kieszeni.
741277704.003.png
- Naprawdę to zrobię - powiedział Andy niskim głosem i Miles poczuł na skórze
zimny dreszcz, jakby ktoś przesunął mu po żebrach kostkę lodu. - Wsunę ci lufę pistoletu w
gardło. Pociągnę za spust. Wyrównam rachunki.
Przeszedł przez kuchnię, krzyżując ramiona na piersi. - Tylko spróbuj - odparł Miles.
Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie. Po chwili zbiegł szybko po schodach, minął
strefę cynamonowego zapachu z piekarni, znajdującej się na parterze bloku, w którym
mieszkał. Przed głównym wejściem zatrzymał się i popatrzył na wąskie uliczki, przyglądając
się uważnie każdemu samochodowi i przechodniowi.
Nikt nie czaił się, żeby go zlikwidować. Żadnych samochodów pełnych czyhających
na niego zabójców, gotowych skosić go, zanim zdąży zrobić kilka kroków. Ruszył w
kierunku biura Allison. Nie korzystał z auta. Bał się, że jeśli Barradowie go znajdą, podłączą
bombę do stacyjki. Zabili już w ten sposób dwie osoby, które zeznawały przeciwko nim.
Centrum Santa Fe, gdzie teraz mieszkał, mógł obejść piechotą. To miasto było o wiele
mniejsze i cichsze od pełnego nieustannego jazgotu Miami. Przeciął plac w samym sercu
śródmieścia, minął Murzynów sprzedających na ulicy tandetną biżuterię, rozłożoną na
czarnych filcowych matach. Potem poszedł wzdłuż Palace Street, minął młodą matkę
popychającą spacerówkę, w której siedziały owinięte różowym kocykiem bliźniaki, jakichś
turystów zwiedzających najciekawsze zakątki miasta i miłośników joggingu przemykających
uliczkami w świeżym powietrzu górskiego poranka. Pomyślał, że może też powinien zacząć
biegać. Ćwiczenia fizyczne mogłyby usunąć trawiącą go zgniliznę.
Zerknął przez ramię, czy Andy go nie śledzi. Nie zobaczył go, lecz wiedział, że gdyby
Andy naprawdę chciał postawić na swoim, dogoniłby go bez wysiłku.
Wyznanie w zaklejonej kopercie szeleściło cicho przy każdym kroku, włożył więc
rękę do kieszeni i wyprostował papier.
Ta kartka zmieni całe jego życie. Znowu.
Minął okazały kościół episkopalny Świętej Wiary, a potem elegancki hotel Posada i
salon odnowy biologicznej. Większość domów na tym odcinku Palace Street została
przekształcona w lokale biurowe. Allison Vance udzielała porad swoim pacjentom w starym
wiktoriańskim domu z czerwonej cegły, wyróżniającym się spośród innych, zwykle
zbudowanych z cegieł suszonych na słońcu. W ogródku rosły pojedyncze świerki i topole. Z
otwartego okna na piętrze dobiegał jazgot elektrycznej piły. Właściciel odnawiał dwa górne
piętra, a Allison odnawiała ludzkie umysły.
741277704.004.png
Miles podszedł do budynku, oglądając się przez ramię. Zobaczył stojącego na
chodniku Andy’ego, skulonego z zimna, ubranego w koszulę z tropikalnym nadrukiem i
spodenki khaki, zupełnie niepasujące do chłodnego wiosennego poranka w Santa Fe.
- Idź stąd - syknął.
- Jeśli dasz jej swoje wyznanie, niczego to nie zmieni - powiedział Andy. - Bo to
ciebie boli, a nie mnie, rozumiesz?
Miles nakazał mu gestem, żeby odszedł.
- To jeszcze nie koniec - oświadczył Andy, po czym rzucił papierosa na ulicę i
pomaszerował z powrotem w kierunku Plaża.
Miles uspokoił oddech i wszedł do środka budynku. Na drzwiach z prawej strony
widniała tabliczka: ALLISON VANCE, LEKARZ PSYCHIATRA. Otworzył je, wszedł i
zamknąwszy za sobą drzwi, oparł o nie głowę.
- Dzień dobry, Michael - powiedziała Allison, spoglądając na jego plecy. - Cieszę się,
że dzisiejszego ranka udało ci się wpaść.
- Umówiliśmy się na bardzo wczesną godzinę. - Bywały dni, gdy w ogóle nie mógł się
zmobilizować i przyjść na wizytę, przerażony wizją grzebania w najczarniejszych
zakamarkach swojej pamięci i tym, co mógłby w nich odnaleźć. - Co się stało? - spytał.
- Nic, Michael. Naprawdę nic - odparła. Napięcie widoczne na jej twarzy szybko
znikło. - Chcesz filiżankę zielonej herbaty?
Nienawidził zielonej herbaty.
- Super, poproszę - odrzekł.
Zdjął kurtkę, w której kieszeni wciąż tkwiła koperta z wyznaniem, powiesił ją na
haczyku, a potem usiadł w wielkim, obitym skórą fotelu. Nalała filiżankę parującego napoju i
podała mu.
- Dziękuję.
- Wyglądasz na zmęczonego, Michael. - Było to jego nowe imię, wymyślone przez
anonimowego pracownika Programu Ochrony Świadków w Waszyngtonie. Czy ten
gryzipiórek uważał go za głupca, który nie zapamiętałby żadnego imienia niepodobnego do
„Miles”?
- Nie jestem rannym ptaszkiem - mruknął i pociągnął łyk herbaty.
- Jako detektyw pewnie często zarywałeś noce. Pierwsza próba zachęcenia go do
mówienia. To, że kiedyś pracował jako prywatny detektyw, było jedną z trzech prawdziwych
rzeczy, jakie Allison wiedziała na temat dawnego życia Milesa.
741277704.005.png
- Noc to najlepszy czas - powiedział. - Skłonni do zdrady małżonkowie są aktywni
głównie nocą.
- Czy to właśnie kogoś takiego zastrzeliłeś? Zdradzającego żonę męża?
Druga próba, oparta na drugiej informacji. Ale wciąż ta sama melodia. Będzie
usiłowała zmusić go do mówienia o tej strasznej chwili, w której umarło jego dawne życie, do
skoncentrowania się i przypomnienia sobie szczegółów, których nie pamiętał. A on będzie
wykonywał uniki i uciekał, szukał schronienia za żartami i zwykłą paplaniną.
- Nie. Nigdy nie nosiłem broni. - Te słowa wypłynęły z jego ust jak melasa. Wstań,
daj jej swoje wyznanie, powiedział sobie.
Za Allison pojawił się Andy.
- Co się dzieje, Miles? Straciłeś pewność siebie? No, dalej. Powiedz pięknej pani, co
mi zrobiłeś.
Miles poczuł na całym ciele lodowaty dreszcz, bo Andy nigdy dotąd nie postawił nogi
w gabinecie Allison. Zerknął na swoją kurtkę, w której spoczywała kartka z wyznaniem, po
czym przeniósł wzrok na uśmiechniętego Andy’ego.
- Michael? Coś nie tak? - Allison pochyliła się ku niemu, marszcząc czoło.
Ukrył się za długim łykiem herbaty, uspokoił oddech nad brzegiem filiżanki. Gdy w
końcu podniósł głowę, Andy złożył palce, jakby trzymał w nich pistolet, i wycelował w
Milesa.
- Michael, kiedy wspominam o strzelaniu, zawsze zamykasz się w sobie.
- Wiem. - Odstawił filiżankę. - Nie chcę... nie potrafię przypomnieć sobie, co się
wtedy wydarzyło. Potrzebuję do tego twojej pomocy.
Usiadła naprzeciwko niego.
- Oczywiście, Michael. To duży krok naprzód. Chęć wyleczenia swoich ran to
najważniejszy element, którego dotąd brakowało w naszej wspólnej pracy.
- Nie chciałbym, żebyś mnie znienawidziła.
- Nie mogłabym. Nigdy w życiu. - Uśmiechnęła się lekko. - Chyba rozumiem cię
lepiej, niż myślisz.
- Zaczekaj, aż się dowiesz, co zrobiłem. Nawet nie pamiętam wszystkich szczegółów.
Nie mogę ich sobie przypomnieć.
- Najważniejsze, że w ogóle chcesz o tym rozmawiać.
- Wiem, że z tobą nie współpracowałem, ale chcę mieć pewność, że... nadal zostanę
twoim pacjentem. Tylko ty możesz mi pomóc.
- To bardzo miłe z twojej strony, dziękuję, ale... Uniósł dłoń.
741277704.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin