Antologia_A.D._XIII_Tom_1.rtf

(1432 KB) Pobierz
Trident eBooks

 

A.D. XIII

Tom 1



2007

 


Wydanie polskie

Data wydania:

2007

 

Grafika na okładce:

Grzegorz Krysiński

 

Projekt okładki:

Piotr Cieśliński

 

Ilustracje:

Dominik Broniek

 

Wydawca:

Fabryka Słów sp. z o.o.

www.fabryka.pl

e-mail: biuro@fabryka.pl

 

ISBN: 978-83-60505-62-5

 

Wydanie elektroniczne:

Trident eBooks


Prywatne życie skrzydlatych

Ostatnio anioły są wszędzie. Otaczają nas, osaczają, machają skrzydełkami ze sklepowych witryn i dekoracji architektonicznych, panoszą się w galeriach sztuki i w telewizji. Opanowały rynek biżuterii i wzornictwa przemysłowego. Siłą wdarły się do świata mody i filmu, zagarnęły reklamy. Ba, zalęgły się nawet w grach komputerowych i na kartach książek. Występują też, o zgrozo, na listach tematów maturalnych. Powstają stowarzyszenia miłośników aniołów czy fora, na których można się podzielić doświadczeniami ze spotkań i rozmów prowadzonych z tymi duchowymi istotami. Gdziekolwiek spojrzeć, tam sypią się pióra, a uśmiechnięte, pulchne putta maszerują pod rękę ze skrzydlatymi dziewojami o rumianych policzkach i oczach jelonka Bambi.

Jak to osiągnęły? Chyba dzięki pomocy kuzynów reprezentujących siły nieczyste.

Ten dziwny desant z Nieba na Ziemię zapewne wkrótce się skończy, a kultura masowa znajdzie nowych idoli, jednak skrzydlatym warto się przyjrzeć bliżej, bo historia ich gatunku skrywa wiele nieznanych, intrygujących, a czasem zabawnych faktów.

Dobra, zgoda. Tematyka anielsko-diabelska na pierwszy rzut oka wydaje się banalna. No bo czym tu się ekscytować? Z jednej strony mamy świętoszkowatego ciamajdę, w przydługiej nocnej koszuli, zasypującego człowieka poradami i napomnieniami godnymi wiekowej cioci, a z drugiej kolesia w kusym fraczku, z wypomadowanym przedziałkiem i czaszką zwieńczoną rogami, jakich nie powstydziłaby się krowa, który z uporem przywodzącym na myśl doradcę bankowego, wciskającego nam na siłę kredyt, wymachuje przed nosem cyrografem i obiecuje złote góry w zamian za sprzedaż duszy. Tak czy inaczej, raczej nuda z serii: „Znacie? To posłuchajcie”.

Ale jeśli tylko spojrzeć trochę bardziej wnikliwie, zaraz okazuje się, że ten prosty obrazek został stworzony przez obie strony pospołu, jako wygodna propagandówka.

 

* * *

 

Opiekuńcze bóstwa, najczęściej obdarzone skrzydłami, opisywane były już przez najwcześniejsze mitologie świata starożytnego. Ci swoiści stróże występują w tekstach sumeryjskich, babilońskich, chaldejskich czy perskich. Grecy i Rzymianie znali je pod postacią daimonów i geniuszy. Największy jednak wpływ na rozwój angelologii miały wierzenia judeochrześcijańskie i islamskie, zwłaszcza przekonanie, że między Bogiem a ludźmi istnieje taka przepaść, że muszą ją wypełnić gatunki pośrednie.

Słowo „anioł” pochodzi od greckiego „angelos” i łacińskiego „angelus”, a znaczy to samo co starohebrajskie „malakh” czyli „posłaniec”. Święty Augustyn uważał nawet, że anioł to nie jakaś konkretna istota, lecz nazwa zawodu, który uprawiają niebiańskie duchy powołane przez Boga do przekazywania konkretnej wiedzy czy informacji. A wcale nie było miło znaleźć się w skórze człowieka, który miał się czegoś dowiedzieć od takiego boskiego kuriera. Nie bez powodu najczęściej pierwsze słowa padające z ust anioła, zwracającego się do śmiertelnika, brzmią: „Nie lękaj się!”. Bo starożytny wizerunek anioła mało ma wspólnego z miłym młodzieńcem w pastelowej szatce. Biblia pełna jest opisów dziwacznych potworów o wielu twarzach, mnóstwie oczu, kół, skrzydeł, nóg, błyskawic i płomieni, a wszystkie one okazują się przecież aniołami. Co nie znaczy, że na kartach Starego Testamentu nie pojawiają się mniej okropni boscy posłańcy. Owszem, goszczą u patriarchy Abrahama, przepychają się z Jakubem w Penuel, czy zawracają ze złej drogi proroka Baalama, ale trudno ich rozpoznać, ponieważ wyglądają i zachowują się jak zwykli ludzie. Jedzą, piją, rozmawiają, a nawet wdają się w bójki.

O tym, że różnica między niektórymi aniołami i człowiekiem nie jest taka znów ogromna, świadczy hebrajska legenda opisująca miłosne podboje pewnej grupy skrzydlatych, która zamiast przykładnie pomagać przy kształtowaniu nowej jeszcze wówczas Ziemi, zabrała się za uwodzenie pięknych ziemskich kobiet. Bardzo skutecznie zresztą. Pokolenie gigantów obdarzonych nadprzyrodzoną mocą, które zrodziło się z tych romansów, udało się wytłuc dopiero za pomocą potopu.

Od tej pory aniołowie żyją w rzeczywistości, która rozciąga się obok naszej. Wbrew pozorom życie przeciętnego skrzydlatego dalekie jest od sielanki. Społeczeństwo anielskie cechuje bardzo hierarchiczny, niemal kastowy system. Wszyscy mieszkańcy Niebios są sklasyfikowani w tak zwanych chórach. Najniżej stoją zwykli aniołowie opiekujący się Ziemią, naturalnymi procesami zachodzącymi w przyrodzie, fauną oraz florą, określani dość pogardliwym mianem „ptactwa niebieskiego”. Nieco wyżej w obrębie tej samej grupy wylądowali aniołowie stróże czuwający nad duszami poszczególnych ludzi. Potem pojawiają się archaniołowie. Za nimi kolejny chór tworzą Cnoty, czyli coś w rodzaju niebiańskiej policji czuwającej nad właściwym wypełnianiem poleceń i rozkazów. Potęgi to raczej drogówka, bo mają za zadanie pilnować porządku na niebieskich szlakach. Dalej mamy Księstwa zajmujące się kwestiami religijnymi i polityką. Panowania, które przewodzą innym aniołom i piastują wysokie urzędy. A dalej sama śmietanka. Trony, Cherubiny i Serafiny, straszliwe bestie o czterech twarzach, czterech skrzydłach i mnóstwie oczu, zajmujące się tajemnicami, wiedzą oraz kosmosem.

Tę najbardziej znaną hierarchię przedstawił światu św. Grzegorz Wielki, ale jest oczywiście więcej opcji, przy których upierali się przez całe wieki różni mistycy i teologowie.

Aniołowie niebiescy to nie tylko dworacy i urzędnicy, ale przede wszystkim żołnierze. Wszyscy skrzydlaci, zwani zastępami, wchodzą w skład jednej wielkiej armii. Dobrze wiadomo, że to właśnie oni miotali gradem, ogniem i siarką oraz szyli z łuków do wojsk faraona podczas ucieczki Hebrajczyków z Egiptu. Nawet pojedynczy anioł reprezentował potężną siłę bojową. Według legendy, jakiś bezimienny skrzydlatybardzo rozsierdzony, że król asyryjski Sancherib ośmielił się podawać w wątpliwość moc i przymioty Jedynego Bogaosobiście zabił ponad 185 tysięcy żołnierzy wroga.

W niebiańskiej armii można znaleźć takie osobliwe postaci, jak aniołowie Chaosu, Kaźni, Lęku, Plag, Nieurodzaju, Szału, Gniewu, Zagłady czy Zniszczenia. Trafił się także władca wojny, imieniem Faleg i nieznany z imienia anioł Rozkoszy i Obłędu, z lubością wiodący ludzi do zguby. I żaden z wymienionych dżentelmenów nie jest w żadnym wypadku demonem.

Według myślicieli i doktorów Kościoła aniołowie nie są doskonali. Owszem, potrafią rozróżniać dobro i zło, lecz czasem błądzą. W Księdze Hioba można przeczytać, że Pan „w aniołach swoich znalazł niedostatek”. Jan z Damaszku w VII w. twierdził, że typowy skrzydlaty ma raczej niestałą naturę. Może się zwrócić ku złu, ale może też potem zrozumieć swój błąd i poprawić się. I czasem Bóg mu wybacza, bo jak pisał św. Piotr „Rzeczą Boga jest darować aniołom, gdy grzeszą”. Choć czasem nawet wybrańcy podlegają karze. Na przykład sam Gabriel wyleciał z Nieba na dwadzieścia jeden dni, ponieważ dopuścił się niedopatrzenia.

Spory o to, czy aniołowie są bytami cielesnymi czy jedynie duchowymi, zapełniłyby całą bibliotekę. Św. Augustyn uważał je za duchy czyste. Ale na przykład Szkot Jan Duns wprost przeciwnie. Jego zdanie podtrzymywał także szwedzki mistyk z XVIII w. Emanuel Swedenborg. Utrzymywał, że jest w stałym kontakcie z aniołami, które wielokrotnie zapraszały go do siebie, do Nieba, gdzie wiodły całkiem doczesne życie. Ubierały się kolorowo, zawierały legalne związki małżeńskie, mieszkały w domach z ogródkami, a pielęgnowanie roślin było wśród nich powszechnym hobby.

Zresztą nie tylko Swedenborg przyjaźnił się z aniołami. Św. Magdalena od Krzyża twierdziła, że boscy posłańcy mają bardzo różne temperamenty i charaktery. „Jedni są bardziej aktywni, a inni bardziej ostrożni”.

Także ojciec Pio, mistyk znany z krewkiego usposobienia, opowiadał, jak wykłóca się ze swoim aniołem stróżem o różne rzeczy i utrzymywał, że ten ma, na szczęście, poczucie humoru.

Przynajmniej kilka razy w tygodniu z aniołami rozprawiała Joanna D’Arc, a archanioł Michał osobiście dawał jej wskazówki co do taktyki i strategii. Również św. Patryk miał przyjaciela w aniele imieniem Victorius i przyznawał, że bardzo lubi ucinać sobie z nim pogawędki.

Jak się okazało, mogły to być rozmowy całkiem prywatne, bo w 1950 roku papież Pius XII w encyklice „Humani Generis” potwierdził, że aniołowie mają wolną wolę i rozum.

Trójka najbardziej znanych skrzydlatych to oczywiście archaniołowe Gabriel, Michał i Rafał, choć chór ten liczy więcej członków.

Gabriel, którego imię znaczy „Mąż Boży”, w tradycji judeochrześcijańskiej i muzułmańskiej jest jednym z najwyższych rangą skrzydlatych. Patronuje Zwiastowaniu, Zmartwychwstaniu, miłosierdziu, objawieniom, a także zemście, śmierci i wojnom. Sprawuje pieczę nad Rajem. To on miał zniszczyć Sodomę i Gomorę.

Z kolei Michał, „Któż jak Bóg”, pełni funkcję anioła skruchy, sprawiedliwości i uświęcenia. Jest wodzem wszystkich zastępów, pogromcą Wielkiego Smoka.

Rafał, który nosi imię znaczące „Bóg uzdrawia”, zajmuje się chorobami, leczy i pomaga. Ten archanioł znany jest z łagodnego charakteru, chętnie słucha ludzkich próśb i udziela dobrych rad. Podobno pomagał zasadzić rajski ogród.

 

* * *

 

Nie mniej ciekawie niż w Niebie jest na dole, u przeklętych kuzynów skrzydlatych. Jak utrzymywali Ojcowie Kościoła: Hieronim, Chryzostom i Kasjan, Piekło, podobnie jak Niebo, zostało podzielone na siedem, dziewięć lub nawet siedemnaście kręgów. Najwyższy to Limbo Patrum, Otchłań Ojców, która dziś świeci pustkami. Niegdyś była to siedziba dusz ludzi zmarłych jeszcze przed przybyciem Zbawiciela. Potem rozciąga się upiorne przedszkole, zwane Limbo Parvulorum, gdzie przebywają dusze nieochrzczonych dzieci. Następnie zaczyna się Czyściec, a potem już właściwe Piekło.

Do podziemnej krainy wiodą trzy bramy. Jednej należy szukać w głębi morza, drugiej na Saharze, a trzecia leży gdzieś na niezamieszkanym lądzie.

Śmiałek, który wybierze się na wycieczkę do Piekła, zobaczy niezwykłe krajobrazy, na przykład: ogniste morza i jeziora, albo lodowe równiny. Jeśli mieszkańcy Podziemi postanawiają odwiedzić Ziemię, wybierają na kwatery dość odludne miejsca. Uwielbiają pustkowia, groty, wysokie góry, a także, tradycyjnie, cmentarze.

Anglosasi, którzy uważają diabły za bliskich krewnych Irlandczyków, utrzymują, że ziemską stolicą władcy Piekieł jest Dublin, a szatani na letnie wakacje wybierają się do Skandynawii.

Za inne ulubione miasto diabła uchodzi Paryż.

W tradycji ludowej i literackiej, czy to żydowskiej czy chrześciańskiej, struktura Piekieł jest odwzorowaniem hierarchii niebiańskiej. Istnieją na ten temat rozmaite poglądy, jednak najczęściej na czele Podziemi jako władca absolutny stoi Lucyfer. Bywa nazywany cesarzem Piekieł. Już Euzebiusz, myśliciel z III wieku, a później także Grzegorz z Nazjanzu, uważali, że Lucyfer został zrzucony z Nieba, bo uniósłszy się pychą, nie chciał pokłonić się przed Wielkim Białym Tronem, ani słuchać poleceń Boga. Nie zaakceptował też wyjątkowej pozycji Adama, pierwszego człowieka, i miał nawet rzec, że „syn ognia nie ugnie karku przed synem błota”. Może kuleć, bo wpadłszy do Otchłani, złamał nogę. Nie przepada za rocznicą tego wydarzenia, która ma miejsce każdego pierwszego sierpnia. Podobno kocha muzykę i jest doskonałym skrzypkiem. Próżna natura chyba mu została, bo jak podaje średniowieczna legenda, bardzo się złości, że jest przedstawiany w tak szkaradnej postaci. Każdy, kto chce go ujrzeć, powinien w wigilię św. Jana przywołać go, wabiąc ziarnkiem gorczycy.

Co prawda od dawna już słychać było wątpliwości, czy przy opisie słynnego upadku nie nastąpiła fatalna pomyłka i „gwiazda najjaśniej świecąca” to rzeczywiście ten były cherubin, czy raczej król Babilonu, ale aktualny szef podziemnego państwa stara się sprostać ponurej reputacji, która go otacza.

Zwłaszcza, że na jego stołek czatuje Belzebub, szara eminencja Piekieł, który faktycznie dzierży ster rządów, jak utrzymywał na przykład lekarz i demonolog Johannes Wierus.

Tymczasem według tradycji żydowskiej wszystkiemu winny jest wredny, rudy i sprytny Samael, także były archanioł. To on ma faktycznie odpowiadać za wojnę z Niebem.

Piekło, bardziej niż armię, przypomina dwór. Roi się tu od książąt, markizów, baronów, hrabiów, kawalerów i rycerzy. Cywilni i wojskowi dostojnicy rządzą pomniejszymi demonami, a zwykle są to rządy twardej ręki.

Diabły uchodzą za pracowite stworzenia. Znają swoje zadania i sumiennie je wypełniają. Ponoć mają też parlament, gdzie panuje demokratyczna swoboda wypowiedzi. Widać Ziemia jest pod tym względem daleko za Piekłem.

Różne demony piastują ważne urzędy. Wierus wymienia, że Baal na przykład jest ministrem spraw zagranicznych. Melsom odpowiada za finanse publiczne, Tergal jest szefem policji, a Marbuel głównym inżynierem i inspektorem budowlanym.

W Piekle nie brak też rozrywek. Demon Kobal jest dyrektorem teatru piekielnego, a Asmodeusz zarządza kasynami.

W ogóle ten syn Samaela i Lilith zna się na sztuce i literaturze. Jest zwany księciem przyjemności i zmysłowości. Dla chrześcijan ma zdecydowanie zły i demoniczny charakter, cieszy się jednak pewną sympatią wśród mistyków żydowskich. Z licznych legend, których jest bohaterem, dowiadujemy się, że ma wszechstronne wykształcenie. Został mianowany profesorem Wszechnicy Astrologicznej, piekielnej uczelni założonej przez Azę i Azazela. Jest okultystą, filozofem i magiem. Ponoć napisał, a przynajmniej zredagował „Dekameron” Boccaccia. Ma żyłkę do hazardu.

Mówi się, że jest także bardzo wiernym przyjacielem. Szekspir podobno bardzo go cenił i nazywał żartobliwie Modo.

Na koniec warto spojrzeć, jakim wynalazkom tradycja ludowa przypisuje udział diabelskiego pazura. Otóż demony miały wymyślić pieniądze, szczególnie papierowe, proch armatni, działa jako takie, wszelką broń palną, sztukę kowalską, maszynę parową, sanitariaty i toalety, lokomotywę, samochód i radio. Za diabelską naukę uchodziła chemia oraz architektura. Diabły pomagały nawet budować gotyckie katedry. Wynalazły też druk.

I za ten pomysł winniśmy im choć trochę wdzięczności.

Bo gdyby nie upowszechnienie słowa pisanego, nie byłoby książek, nawet tych fantastycznych. A Was, drodzy Czytelnicy, nie czekałaby teraz przyjemność zapoznania się z różnymi opowieściami, w których aniołowie i demony pojawią się w całkiem nowych, zaskakujących i niezwykłych kontekstach.

 

Maja Lidia Kossakowska


Jacek Komuda

pisarz, historyk i pijanica, debiutował w 1990 roku. Autor thrillerów historycznych i awanturniczych opowieści osadzonych w realiach Rzeczypospolitej szlacheckiej XVII wieku, a także mrocznych gotyckich utworów opowiadających o Francji u schyłku wojny stuletniej. Dotychczas wydał powieści: Wilcze gniazdo (wyd. pierwsze 2002, wyd. drugie 2004) oraz Bohuna (2006), a także Imię Bestii (2005). Opowiadanie Herezjarcha nawiązuje do cyklu rozpoczętego przez ostatnią z wymienionych powieści, gdyż jego bohaterem jest François Villon, francuski poeta, autor Wielkiego Testamentu, a przy okazji złodziej, szelma i banita, skazany na szubienicę przez sąd kryminalny Paryża w 1462 roku.

Jacek Komuda wydał także dwa zbiory opowiadań: Opowieści z Dzikich Pól (wyd. pierwsze 1999, wyd. drugie 2004) oraz Czarną szablę (2007). Jest także autorem książki popularnonaukowej Warchoły i pijanice (2004) opowiadającej o największych moczygębach i hultajach pierwszej Rzeczypospolitej. Jego książkowym debiutem była jednak gra fabularna Dzikie Pola (1997) napisana wspólnie z Maciejem Jurewiczem i Marcinem Baryłką. Jacek Komuda przez wiele lat prowadził w Radiostacji radiową grę fabularną, pisze doktorat o sztuce wojennej Kozaków zaporoskich, a obecnie utrzymuje się tylko i wyłącznie z pisania powieści.


Jacek
Komuda

Herezjarcha


1. Weselne gody szubienicy

Colin narobił w nogawice, jeszcze zanim siwy, trzęsący się kat wytrącił mu drabinę spod stóp. Przedostatni członek przesławnej bandy Muszelników, zwany przez kompanów Johannesem, opadł w dół, zakołysał się na stryczku, a potem przez chwilę rzucał się i szarpał. Wszystko na nic. Konopny stryk drewnianej kochanki syndyka Cahors trzymał go równie mocno, co stara murwa pijanego żaka.

Villon spojrzał w górę i wzdrygnął się. Kat przystawiał właśnie drabinę do pohybla dokładnie w miejscu, w którym z drewnianego bala zwisał kolejny stryczek. Oprawca wszedł na trzeci szczebel i sprawdził, czy konopny sznur wytrzyma ciężar opadającego ciała.

I właśnie ta smutna czynność uświadomiła Villonowi, że jako były kompan Johannesa jest następny w kolejce. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wkrótce zamajta nogami w powietrzu ku uciesze gawiedzi.

François Villon, bakałarz uniwersytetu paryskiegoodczytał beznamiętnym głosem Molle, trębacz Jego Królewskiej Mościza zuchwałe kradzieże i naruszanie prawa miejskiego, za rzezanie mieszków na rynku i włamanie do domu wielebnego diakona Jakuba Duchie z katedry Saint Etienne. Za złośliwe utrudnianie wypełniania obowiązków staroście, radzie miejskiej i prokuratorowi królewskiemu, wywiedziony będzie na rozstajne drogi i zawieszony pomiędzy niebem a ziemią!

Villon pokiwał głową. Zgadzał się ze wszystkimi zarzutami. Regestr jego win, zbrodni i pospolitych przestępstw był zresztą znacznie większy, gdyż trębacz nie wliczył doń spraw takich, jak ograbienie domu kupca bławatnego i urzezanie mieszków dwóm pijanym czeladnikom, w czasie gdy Johannes zabawiał ich grą w marelles w karczmie Pod Wieżą. Na szczęście syndyk o tym nie wiedział. I właśnie dzięki tej słodkiej niewiedzy Villon skazany został tylko na szubienicę, a nie na łamanie kołem.

Doprawdy, poeta nie wiedział, co za diabeł podszepnął im myśl, aby po pogromie Muszelników w Dijon udać się na południe, na gościnne występy do Cahors, paskudnego kamiennego bastide. Niegdyś było to miasto kupców, bankierów i lichwiarzy, w którym pieniądze leżały na bruku. Jednak po wojnach z Anglikami miasto śmierdziało winnym moszczem, czosnkiem i łajnem, a nawet w szkatule proboszcza nie uświadczyło się zwykłego miedziaka, nie mówiąc już o złotych skudach. Villon nie miał pojęcia, kogo łajać za to bardziejwłasną głupotę, nieodrodną córę młodości poczętą w grzechu pijaństwa, czy Johannesa, który właśnie zakończył swój taniec na stryczku. Gdyby wiedzieli wcześniej, że w Cahors roiło się od szpicli i zauszników starosty! Gdyby zdawali sobie sprawę, że co drugi karczmarz był na usługach straży miejskiej, mijaliby to parszywe miasto o dziesięć, albo dwadzieścia mil. Niestety, ta właśnie niewiedza zawiodła ich w objęcia szubienicy.

Tłum zgromadzony przy drewnianym pohyblu wzniesionym u wjazdu na most Valentre wył i krzyczał z radości. Ostatniego skazańca w Cahors powieszono bodaj na Podniesienie Krzyża, a może dopiero w Zielone Świątki. Dlatego głupawe, ospowate, czerwone z przepicia i szare od brudu gęby pospólstwa wyszczerzały się do Villona niczym kamienne gargulce i maszkarony w katedrze Marii Panny w Paryżu.

Dalejże, mistrzu Pietrze!rzucił niecierpliwie do kata Reginald de Auburg, pomocnik syndyka miejskiego, który reprezentował miasto w czasie egzekucji.Robi się zimno!

Kat zgięty wpół przy szubienicy zacharczał i splunął krwią. Był stary, nieporadny, a jego długie, wysuszone dłonie dygotały, gdy ujął Villona za ramię, aby podprowadzić ku miejscu stracenia. Poeta dziwił się, dlaczego rajcy utrzymywali takiego zdechlaka. Ale cóż, każde miasto miało takiego oprawcę, na jakiego było go stać. Widać Cahors po ostatnich wojnach i okupacji Anglików było w stanie wysupłać jedynie nędzne grosze i zatrudniać chorego na suchoty starca.

Łaski, panie wielmożnywycharczał mistrz.Ino siły zbiorę.

Chcesz coś rzec, obwiesiu?!spytał de Auburg, spoglądając z pogardą na Villona.Mamy przekazać komuś słowo od ciebie, szelmo?!

Jako żywo, jako żywo!Poeta zgiął się w dworskim ukłonie przed urzędnikiem.Za pozwoleniem waszej dostojności chciałbym coś rzec ku przestrodze tu obecnych.

A cóż mądrego masz nam do powiedzenia?zapytał de Auburg zły podwójnie. Raz, że właśnie zaczynał padać śnieg, a dważe w karczmie Pod Gęsią czekała na niego zacna kompanija przy szklenicach vin noir utoczonego świeżo z omszałych beczek karczmarza.Streszczaj się, włóczęgo! Nie będziemy tu sterczeć do wieczora.

Zacni mieszczanie pięknego Cahors!zaczął Villon.I wy, sławetny panie pomocniku syndyka. I wy, panie trębaczu królewski. I wy, panie mistrzu Pietrze.Poeta pokłonił się urzędnikom, trębaczowi, katowi, pachołkom miejskim i pospólstwu.Chciałbym wam wielce podziękować za naukę i przestrogę! I nawrócenie mnie na drogę cnoty, wiary... Na świetlisty trakt chrześcijańskiego miłosierdzia. Jam grzesznik struty jadem zła, mieszczaniezaszlochał.Szelma, złodziej, drzemcarz i wyraźnik. Lecz oto stojąc tutaj, na szubienicy... to jest na progu Królestwa Niebieskiego, zrozumiałem, że zbłądziłem, zbaczając na drogę zbrodni i występku.

Tłum ucichł. Villon nie bardzo wierzył, iż tak zadziałały jego słowa. Jednak ciągnął dalej.

Pan Bóg, Ojciec Niebieski, nie chce mej katuszyzałkał poetalecz nawrócenia i pokuty! Pan naszwbił oczy w sine, jesienne niebo (wszak pomału i nieubłaganie nadciągał święty Marcin)widzi, że oto tutaj spłynęła na mnie łaska. Bóg mi świadkiem, że ze szczerej duszy, a nie z nagabywań dążę ku niemu. Toć, jeśli wejrzy w me sumienie, snadnie rozwiąże mnie z występku i ześle przebaczenie.

Pomocnik syndyka wybałuszył oczy. Molle przeżegnał się, a mistrz Piotr przez długą chwilę charczał i spluwał krwią.

Bracia i siostry!wykrzyknął Villon ze łzami w oczach.Jestem nędznym grzesznikiem. A na przykładzie mej doli widać, że los przewrotny jest niby ladacznica w zamtuzie! Och, gdybym był mądry, gdybym młodzieńcem będąc, pił do dna z pucharu mądrości i nauki, byłbym dziś na probostwie, na tłustej prebendzie. Miałbym gromadę wiernych parafian, chadzałbym w safianach i aksamitach. Ale sam siebie zgubiłem, bracia! Sam z własnej woli wkroczyłem na ciernistą drogę grzechu! Patrzajcie i zapamiętajcie mą mizerną postać nie inaczej niż ku nauce i przestrodze. Gdybym nie rzezał mieszków, albo gardeł, szacowni mieszczanie! Gdybym nie był czeladnikiem gildii szelmów i dziadów, mistrzem cechu wyraźników i drzemcarzy, poddanym królestwa występku, stałbym się jak wyzacnym i szanowanym światłym obywatelem tego pięknego miasteczkamówił Villon, wpatrując się głupawe gęby, wydęte brzuchy, śliniące się oblicza i brudne opończe gawiedzi.A jeśli bym urodził się księciem, zdobywał miasta, wioski i zamki, czyż stałbym tutaj przed wami? Nie, zacni mieszczanierządziłbym ze złotego pałacu i łatwiej byłoby mi posłać na pohybel równie biednego robaczka, jak ja, niż rozstać się z rozdeptanym chodakiem!

Tłum, zaszumiał, zaszemrał, zupełnie jakby się wzruszył. To było wprost niebywałe, ale ucichły nawet gwizdy i krzyki.

Oto widzicie, na co mi przyszło, mieszczanieciągnął poeta z płaczem.Gdybym był studiował w płochej młodości lata prędkie. Gdybym się chował w zacnym obyczaju, miałbym dom i posłanie miękkie. Cóż z tego jednak, gnałem precz od szkoły, pędziłem czas na lichej zabawie. Zbłądziłem, bracia, tak, iż dziś, gdy to mówię, omal nie skrwawię mego serca. I słuszną zapłatę otrzymałem za me staraniaoto zadyndam dziś na waszej prześwietnej szubienicy!

 

* * *

 

Łaski!krzyknął ktoś w tłumie.Łaski, prześwietni sędziowie! Sławetny panie Reginald! Odpuść nam jedną duszę!

De Auburg wstrząsnął się i machnął pulchną, ozdobioną pierścieniami dłonią, jakby odganiał natrętną muchę.

Dość już!rzekł, ucinając dalsze wywody Villona.Miejskie gawrony chętnie wysłuchają reszty twej mowy, poeto. Mistrzu Pietrze, do roboty. Tempus fugit!

Ano chodź, chłopczewychrypiał stary kat i popchnął Villona w stronę wiei.Komu w drogę, temu czas. A ciebie dziś krótki wojaż czeka. Na trzeci stopień drabiny, prosto do Królestwa Niebieskiego.

Urwał i skulił się, kładąc dłoń za piersi. Villon słyszał, że w płucach rzęziło mu tak głośno, jak gdyby to sama pani Śmierć wygrywała pożegnalnego marsza na dudach z wnętrzności oprawcy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin