Peter Weir Fascynuje mnie polski los.doc

(79 KB) Pobierz

Peter Weir: Fascynuje mnie polski los

Rozmawiał Wojciech Orliński

2011-01-10, ostatnia aktualizacja 2011-01-10 02:10


http://bi.gazeta.pl/im/3/5457/m5457453.gif 

Peter Weir

Peter Weir

http://wyborcza.pl/i/37/lup2.gifFot. AP

Nawet to, że narzekacie, jest w was piękne, bo tylko ludzie ze złamanym duchem nie narzekają - mówi reżyser "Niepokonanych"

ZOBACZ TAKŻE

·         Poza granicami wyobraźni (10-01-11, 15:00)

·         Polska historia w wersji Hollywood (10-01-11, 16:00)

Wojciech Orliński: Po siedmiu latach milczenia Peter Weir nakręcił film o polskiej historii. Aż tak nas pan lubi?

Peter Weir: Nie chcę niszczyć dobrego wrażenia, ale te siedem lat milczenia to zbieg pechowych okoliczności. Nie planowałem siedmioletniego urlopu, po prostu rozkręcałem przez ten czas trzy różne projekty i żaden nie wypalił. Choć rzeczywiście bardzo lubię Polskę, polską kulturę i historię.

Dlaczego?

- Nie wiem, nie mam żadnych polskich korzeni. Byłem jednak w Polsce na festiwalu Camerimage, w Toruniu i w Łodzi. Współpracuję z polskimi filmowcami, lubię polską muzykę współczesną, wykorzystałem utwór Wojciecha Kilara w jednym ze swoich filmów. Ale przede wszystkim interesuję się historią XX wieku i polski los wydaje mi się jednym z najciekawszych tematów. Na początku stulecia nikt by wam nie dał szansy. Na końcu - jesteście nowoczesnym, rozkwitającym krajem. Jak to zrobiliście?

Przeżyliście zabory w XIX wieku, potem utratę niezależności w XX wieku. Dlaczego nadal jesteście narodem?

Skąd bierze się wasza odwaga i optymizm? Przecież nazistowski horror w najbardziej potworny i przerażający sposób działał właśnie na waszym terytorium. Nie mieliście swojego Quislinga. Niemcy traktowali was jak zwierzynę łowną, urządzali uliczne polowania na ludzi. A jednocześnie na waszych terenach dokonywał się Holocaust.

Zawsze mnie drażni, gdy ktoś mówi, że Polacy robili za mało, żeby pomagać Żydom. Przecież tylko wam za to groziła kara śmierci. W tej sytuacji należy chwalić was za to, co mimo wszystko zrobiliście! Wiem, że byli też polscy antysemici, ale to margines, w dodatku zwalczany przez Polskie Państwo Podziemne.

A razem z Hitlerem od razu mordować was zaczął jego ówczesny sojusznik Stalin! Można oczekiwać, że po takich doświadczeniach będziecie mieć złamanego ducha. Oczekiwałbym po was wyuczonej bezradności: historia pokazała wam, że nie ma się co starać, bo co odbudujecie, to zaraz wam ktoś zburzy. A jednak jesteście narodem ludzi optymistycznych, odważnych, pracowitych.

My?

- Nawet to, że narzekacie, jest w was piękne, bo ludzie ze złamanym duchem nie narzekają. Są pogodzeni z losem i nie oczekują poprawy. Wam jest w Polsce coraz lepiej, ale ciągle jesteście niezadowoleni. To dobrze, to was zmusza, by iść naprzód.

W obozie na Syberii, do którego trafia bohater mojego filmu, mamy takich właśnie złamanych więźniów. Nie buntują się, bezwolnie czekają na śmierć. Mój bohater tak nie umie, aranżuje ucieczkę, nie poddaje się przeciwnościom, ciągle idzie naprzód. Inni już padają ze zmęczenia, ale jego entuzjazm wciąż dodaje im sił.

Z tego, co mówią pańscy aktorzy, wynika, że to film o panu - oni też na planie padali ze zmęczenia, ale pan ich motywował do dalszej walki.

- Był taki bardzo trudny okres w Maroku, gdzie kręciliśmy sceny pustynne. Wszyscy ulegliśmy zatruciu pokarmowemu. Dręczyła nas gorączka, biegunka, odwodnienie, dreszcze, bezsenność. Jest taka scena, w której bohaterowie próbują wspiąć się na piaszczystą wydmę i padają ze zmęczenia. To nie jest tylko aktorstwo. Ed Harris mówił mi potem, że on naprawdę upadł i usiłował zawołać "cięcie", ale nie miał siły.

Dla nas wszystkich kręcenie tego filmu było doznaniem ekstremalnym. Tu nie ma efektów specjalnych. Gdzie bohaterowie są po kolana w śniegu, tam wszyscy byliśmy po kolana w śniegu. Sceny w górach kręciliśmy w górach, sceny na pustyni kręciliśmy na pustyni. Doszliśmy na kraniec własnej wytrzymałości i przekroczyliśmy go.

Chciałem w tym filmie opowiedzieć pewną uniwersalną ludzką historię. Wyjść poza historię gułagu i zastanowić się nad człowieczeństwem: co sprawia, że potrafimy iść naprzód wbrew przeciwnościom, nawet gdy nie ma szansy na zwycięstwo.

Na każdy film o gułagu przypada dziesięć filmów o Holocauście - skąd to się bierze?

- Dziesięć? To chyba i tak przesadny optymizm. Kiedy zacząłem przygotowania do tego filmu, uświadomiłem sobie, że w ogóle nie kojarzę innych filmów na ten temat. Udało mi się znaleźć kilka, ale tylko dlatego, że specjalnie ich szukałem. Dla przeciętnego kinomana ten temat nie istnieje. Znalazłem "Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza", z czego się cieszę, bo to dobry film, kiedyś czytałem książkę i też zrobiła na mnie wrażenie. Poza tym coś niemieckiego o niemieckich jeńcach po drugiej wojnie światowej - ale to już było wszystko, co znalazłem.

Skąd to się bierze? Myślę, że ze złudzeń, jakie artyści i intelektualiści na Zachodzie wiązali z rewolucją. Nawet jeśli nie byli entuzjastami systemu sowieckiego, bardzo chcieli wierzyć, że nie jest aż tak straszny, jak go malują jego przeciwnicy.

To można zrozumieć w historycznym kontekście. Najpierw był horror pierwszej wojny światowej, który wytworzył powszechne uczucie, że świat musi się zmienić, by to się więcej nie powtórzyło. Potem - Wielki Kryzys. I kiedy potem nadeszła druga wojna światowa, ludzie bardzo chcieli wierzyć, że ona ma jakiś sens, że jest wojną dobra ze złem.

Dlatego nie chcieli nawet słyszeć o tym, że na początku Hitler i Stalin mieli tajny pakt w sprawie podzielenia się Polską. Na początku przecież Stalin był sojusznikiem Hitlera, dopiero potem dołączył do nas. Jego układ z Churchillem i Rooseveltem miał jednak cenę. Polscy sojusznicy nie mogli uczestniczyć w paradzie zwycięstwa w Londynie. Potworność!

 

Moje pokolenie dorastało już w zimnej wojnie. Mieliśmy tendencję do powątpiewania w to, co mówiła nam oficjalna propaganda - no bo skoro Stalin do niedawna był naszym sprzymierzeńcem, trudno teraz uwierzyć, że był potworem. Tylko najodważniejsi i najmądrzejsi znali prawdę i nie bali się o niej mówić.

Może stąd zresztą moje zainteresowanie Polską. Odkryłem, że to jedyny element układanki, który nie pasuje do oficjalnej wersji historii.

Kiedy obcokrajowiec robi film o naszej historii, przeważnie jesteśmy rozczarowani uproszczeniami. Pan tymczasem zadbał o najdrobniejsze detale. To pewnie kosztowało dodatkowe parę milionów.

- Pewnie tak, ale warto było. Wierzę w siłę przedmiotu. We wszystkich moich filmach są rekwizyty z mojej prywatnej kolekcji. Na użytek tego filmu zrobiłem sporo zakupów na rosyjskich targach - szukałem autentycznych detali pochodzących z tego okresu takich jak guziki, kubki, sprzączki, gwoździe, czapki, nawet portrety Lenina. Poszukiwanie zaprowadziło mnie do składnicy złomu, w której zwróciłem uwagę na znak sierpa i młota wiszący nad drzwiami prowadzącymi do piwnicy. Zdziwił mnie ten znak w tym miejscu, powiedzieli mi, że to kiedyś była katownia NKWD i tymi drzwiami ludzi prowadzono na egzekucję, żeby inni nie słyszeli strzałów, a potem trupy ciężarówkami wywożono do lasu i potajemnie zakopywano.

Uświadomiłem sobie, że ten znak sierpa i młota był ostatnią rzeczą, jaką w swoim życiu widzieli ludzie prowadzeni na śmierć. Uznałem, że muszę go mieć. Spytałem o cenę i zapłaciłbym dowolną, jaką by mi podali - ale machnęli ręką, żebym sobie wziął za darmo.

I gdzieś go widzimy w filmie?

- Jest obecny w pewnej scenie, ale akurat kamera poprowadzona jest tak, że go nie widać. Jednak ja wiem, że on tam jest, i aktorzy o tym wiedzą. Tak się objawia potęga przedmiotu. Wnętrza obozowych baraków odtworzyliśmy z maksymalną dokładnością, dbając nawet o to, żeby gwoździe, z których zbito prycze, były dokładnie takie jak na starych zdjęciach. Widz w kinie tych gwoździ nie zauważy, ale dla nas to było ważne. Dzięki temu aktorzy grają prawdziwiej. Nie widzimy w Colinie Farrellu przystojnego Irlandczyka, widzimy zdegenerowanego rosyjskiego urkę.

A dlaczego właściwie Polaków nie grają u pana Polacy?

- Niezręcznie mi o tym mówić, bo powód jest przyziemny. Korzystamy z dofinansowania, więc obowiązywały nas ścisłe procedury dotyczące castingu. Mieliśmy Polaków w ekipie, ale akurat nie wśród odtwórców głównych ról. Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że przynajmniej widać wysiłek włożony w naukę języka polskiego. W zgodnej opinii całej ekipy to najtrudniejszy język świata.

Przeczytaj też: Za co Tadeusz Sobolewski lubi Weira


 

 


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75475,8923749,Peter_Weir__Fascynuje_mnie_polski_los.html?as=1&startsz=x#ixzz1JQGlWhpi

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin