O świadkach Jehowy (kilka art).doc

(147 KB) Pobierz
Sensacje świadków Jehowy

Sensacje świadków Jehowy

     Wywody jehowitów wydają się logiczne, proste i oparte na Biblii; w dodatku słyszymy wiele nieznanych nam greckich i hebrajskich wyrazów i przyjmujemy ich argumentację z powodu braku wiedzy. Zaczynamy wątpić: a może faktycznie Kościół nas oszukuje?

     Kiedy rozmawiamy ze świadkami Jehowy lub czytamy Strażnicę, dowiadujemy się o wielu sensacjach, które zawiera Pismo św. i które podobno ukrywa przed nami Kościół. Dla ludzi nie znających Pisma Św. i prawd wiary, które objawił nam Jezus Chrystus, objaśnienia jehowitów wydająsię logiczne, proste i oparte na Biblii; w dodatku słyszymy wiele nieznanych nam greckich i hebrajskich wyrazów i przyjmujemy ich argumentację z powodu braku wiedzy. Zaczynamy wątpić: a może faktycznie Kościół nas oszukuje?

     Tymczasem świadkowie Jehowy pouczają nas o sprawach, jakie bez trudu możemy sprawdzić, sięgając do rzetelnych, naukowych opracowań. Najprościej jest przekonać się o braku spójności i logiki "świadków", jeżeli zweryfikujemy "rewelacje" dotyczące Imienia Boga, końca świata i ukrzyżowania.

Jak brzmi Imię Boga?

     Pierwszą sensacją, która pozwoliła jehowitom zgromadzić nowych wyznawców, było "ujawnienie" Imienia Bożego. Według "świadków" Kościół ukrywa przed ludźmi prawdziwe Imię Boga, objawione Mojżeszowi. Według nich imię to brzmi, Jehowa", bo tak jest napisane w Biblii hebrajskiej.

     Okazuje się jednak, że to nie taka prosta sprawa. Owszem, to prawda, że w Biblii jest napisane "Jehowa", ale prawdą ogólnie znaną jest również to, iż to Imię brzmi zupełnie inaczej. Każdy, kto poznał podstawy hebrajszczyzny, wie, że język ten posługuje się pismem spółgłoskowym. Znaczy to, że pierwotnie alfabet hebrajski w ogóle nie zawierał samogłosek, a struktura tego języka umożliwia pisanie i czytanie bez ich zastosowania. Dla przykładu: wyraz gewer (mężczyzna) zapisuje się tylko literami gimel-bet-resz (GWR), wyraz kadosz (święty) - literami kof-dalet-szin (KDSZ) itd. Z reguły z kontekstu wynika, jak należy czytać dany wyraz i co on oznacza w konkretnym przypadku, jednak czasami znaczenie słowa zależy od samogłosek. Na przykład aby zapisać hebrajskie słowo gibor (potężny, wielki), użylibyśmy tych samych liter GWR, a wyraz kodesz (to, co święte) zapisalibyśmy identycznie jak kadosz: KDSZ.

     Oczywiście taki sposób zapisu nieuchronnie prowadzi do nieporozumień i żydowscy mędrcy zauważyli to już w starożytności. Dlatego w czasach talmudycznych został stworzony system znaków (kombinacje kropek i kresek), za pomocą którego każde słowo w Biblii hebrajskiej otrzymało symbole oznaczające samogłoski; dzięki temu każde z tych słów można już było przeczytać i zrozumieć niezależnie od kontekstu. Jedynym wyjątkiem było właśnie Imię Boże. Dlaczego?

     Otóż jak wiadomo z historii, Izrael bardzo przestrzegał przykazania,,Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy", a zwłaszcza przejmował się groźbą, że "Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy" (Wj 20, 7). Wypowiadanie Imienia Bożego w życiu codziennym uważano za niedopuszczalne bezczeszczenie świętości Bożej, w związku z czym już w czasach Jezusa Imię Boga wymawiał tylko arcykapłan, składając raz w roku ofiarę w Miejscu Najświętszym. W każdej innej sytuacji Żydzi zastępowali je słowem Adonai (Pan) albo Haszem (imię).

     Z tego właśnie powodu powstało coś, co wprowadziło w błąd jehowitów. Mianowicie w starożytnym tekście Biblii Imię Boga pojawia się wielokrotnie i jest zapisane za pomocą czterech liter oznaczających spółgłoski: jud-he-waw-he. Uczeni żydowscy, którzy dokładnie wiedzieli, jak należy wymawiać Imię Pańskie, nie wpisali pomiędzy J, H, W i H odpowiednich znaków symbolizujących samogłoski, tylko umieścili przy nich litery: 'a, o oraz a, sugerujące wymawianie zamiast Imienia słowa Adonai. Nikomu to nie przeszkadzało, dopóki "świadkowie" nie ogłosili swojej "rewelacji". Otóż przeczytali oni to, co zobaczyli, jako: JeHoWaH, nie mając zielonego pojęcia o tym, że owe samogłoski pochodzą od zupełnie innego wyrazu! To "sensacyjne odkrycie" Imienia Bożego w tekście oryginalnym spowodowało zamieszanie w umysłach wielu ludzi, którzy uciekli z "heretyckich" Kościołów i przyłączyli się do świadków Jehowy.

     Jeżeli jednak o mnie chodzi,to ja w żaden sposób nie mogę zaufać w sprawach wiary ludziom, którzy z powodu braku elementarnej wiedzy tworzą "sensacyjne" odkrycia. To przecież tak, jak gdyby nagle jakiś historyk w Polsce odkrył "prawdziwe" imię Piasta Kołodzieja, ukrywane przed ludzkością, które brzmi "Posotiej" - bo połączył spółgłoski "Piasta" z samogłoskami "Kołodzieja"...

     Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że choć - poznawszy przytłaczające dowody uczonych (między innymi katolickich) na kompletną fałszywość swej interpretacji przytoczonego wyżej zapisu "Świadkowie" już się nie upierająprzy tym dziwacznym brzmieniu Imienia Bożego, to jednak nadal uważają siebie za "Świadków JeHoWy", mimo że przecież wiedzą, jakim nonsensem jest odkryty przez nich "sensacyjny" zlepek liter dwóch całkowicie różnych słów.

Ile może być końców świata?

     Sprawy "końców świata" w ogóle bym nie poruszał, gdyby nie fakt, że dzisiaj jehowici nader skrzętnie pomijają ten niesławny epizod w swojej historii. W ciągu zaledwie stu lat wyznaczali oni kilkanaście "końców śwjata" - i wszystko to jedynie po to, by się przekonać, że "nikt nie zna dnia ani godziny" (zob. Mt 25, 13). Czy warto więc zrywać z Kościołem, przechodzić do świadków Jehowy i przez sto lat wierzyć w kolejne "daty końca świata" - tylko po to, by ostatecznie dojść do wniosku, że nauczanie Kościoła w tej kwestii jest biblijne i nieomylne? I z drugiej strony: jeżeli po tylu wpadkach z "końcem świata" ktoś zaczyna mnie pouczać o życiu wiecznym, zmartwychwstaniu, duszy i innych sprawach ostatecznych, to czy mogę mu zaufać?

     Dla mnie sprawa jest jednoznaczna: koniec świata albo był, albo go nie było. Jeżeli święty Piotr pisze, że "niebiosa z wielkim trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone ogniem stopnieją, a ziemia i rzeczy, które są na niej, spalone będą" (2 P 3, 10) - to moim zdaniem koniec świata jeszcze nie nastąpił. Ostatecznie jestem jednak na tyle otwarty, że mógłbym przyjąć, iż jakiś tam niewidzialny koniec świata nastąpił, że Jezus objął władzę gdzieś tam w niebie - chciałbym jednak wiedzieć, jak to się ma do kilkunastu "końców świata" wyznaczonych przez świadków Jehowy. Bo przecież jeżeli nastąpiło to w 1914 roku, to dlaczego wyznaczano przez tyle lat po tym kolejne "końce świata"? A jeżeli świat się skończył w 1975 roku, to po co te sensacje z rokiem 1914 i 1989?

     Zastanawiające jest, jak zacięcie cały świat przeciwstawia się nieomylności papieża. Jednakże ludzie ci zapominają przy tym, iż papieska nieomylność jest związana wyłącznie z definiowaniem prawd wiary, które zostały objawione nam przez Boga. Kiedy natomiast świadkowie Jehowy ogłaszają "co trzy lata koniec świata" - i to za każdym razem już ten "prawdziwy", "ostateczny" - nadal znajdują się ludzie gotowi wierzyć w ich nieomylność...

Rzymski krzyż czy "żydowski" pal?

     Równie łatwo jest zweryfikować naukę jehowitów o palu. Mianowicie według wyznawców tej sekty Pana Jezusa nie ukrzyżowano, tylko wbito Go na pal. Dowodem tego ma rzekomo być wzmianka o wężu na pustyni, którą posłużył się sam Pan Jezus (zob. J 3,14). "Wąż był wbity na pal - twierdzą "świadkowie" - więc i Jezus musiał być wbity na pal, a nie na krzyż". Z tym palem są jednak związane dwa problemy historyczne: pierwszy z nich dotyczy Rzymian, a drugi - chrześcijan pierwszych stuleci.

     Jeżeli chodzi o Rzymian, to trzeba w tym miejscu przypomnieć, że oni nie znali takiej egzekucji jak wbijanie na pal. Wprowadzili ukrzyżowanie jako haniebną kaźń na długo przed ukrzyżowaniem Chrystusa i praktykowali je jeszcze długo po Jego śmierci. Źródła historyczne zawsze opisują rzymski krzyż jako cna składający się z ramienia pionowego (łac. stipes lub staticulum) oraz poziomego (łac. patibulum). Z reguły belka pionowa była na stałe utwierdzona w miejscu, gdzie dokonywano egzekucji - po to, by przypominać ludności o tym, kto tu rządzi. Belkę poziomą natomiast skazany musiał nieść sam. Nad głową ukrzyżowanego (a nie nad złożonymi rękami skazańca, jak to się rysuje w Strażnicy) umieszczano titulus, czyli tabliczkę informującą o jego przewinieniu.

     Gdybyśmy chcieli przyjąć wersję ukrzyżowania proponowaną przez świadków Jehowy, musielibyśmy uwierzyć, że dla nieznanych przyczyn Piłat postąpił absolutnie wbrew rzymskim regulaminom, rezygnując z poprzecznej belki rzymskiego krzyża. Musielibyśmy uwierzyć również w to, że apostołowie, którzy - jak pamiętamy - pochodzili z niższych warstw społecznych, wysłali do Piłata poselstwo z prośbą o uwzględnienie Jezusowej aluzji do miedzianego węża i wbicie Zbawiciela na pal zamiast przybicia Go do krzyża - i że Piłat tę ich prośbę wykonał. Albo że sam Jezus wybłagał u Piłata łaskę bycia żywcem wbitym na pal zamiast ukrzyżowania, bo tak napisał przed tysiącem lat Mojżesz w żydowskich księgach (choć Mojżesz akceptował jedynie wbicie na pal zwłok przestępców - zob. Pwt 21, 22-23). Musielibyśmy uwierzyć także i w to, że dla Jezusa specjalnie wyrwali z Golgoty staticulum i przynieśli je do pretorium, by On miał co nieść na Golgotę (a właściwie nie On, tylko Szymon z Cyreny). I w końcu musielibyśmy uznać za prawdę to, że te wszystkie udziwnienia zostały pominięte przez ewangelistów lub usunięte z Biblii przez zakłamanych księży katolickich - jedynie w tym celu, by świadkowie Jehowy mogli po dwóch tysiącach lat odkryć prawdę...

     Warto jednak w tym miejscu przypomnieć, że w początkach istnienia nieomylnej sekty braci z Brooklynu ich symbolem był ów "pogański" krzyż skrzyżowany z koroną. Można go sobie obejrzeć na każdej nieomylnej publikacji wydawanej przez Stowarzyszenie Strażnicy aż do roku 1931. Dopiero potem się okazało, że Kościół oszukuje wiernych, każąc im wierzyć w śmierć Jezusa na krzyżu, a nieomylni "świadkowie" od zawsze są strażnikami Prawdy...

     Musimy jednak pamiętać, że według brooklińskiej wersji historii prawdziwy pal został zastąpiony fałszywym pogańskim krzyżem w IV stuleciu. Pomija się przy tym całkowicie fakt istnienia Kościołów chrześcijańskich daleko poza granicami Imperium Rzymskiego i poza zasięgiem chrześcijaństwa rzymskiego, które niosąc Ewangelię aż do Indii i Chin, głosiły "moc krzyża Chrystusowego" i nie wiedziały nic o żadnym palu. Świadectwo Tertuliana z roku 195 głosi, że chrześcijanie w czasie modlitwy wznoszą ręce z otwartymi dłońmi na wysokość barków, przybierając pozę Jezusa na krzyżu, a lecące ptaki rozpościerają skrzydła, przypominając kształt narzędzia męki Chrystusa. Jeżeli więc w II wieku chrześcijanie znali "prawdę o palu", to dlaczego nie składali rąk nad głową, jak to widzimy na obrazkach w Strażnicy? Co więcej, Justyn Męczennik ok. roku 135, opisując krzyż Chrystusa, porównuje go z różnymi znanymi czytelnikowi przedmiotami, z których żaden nie jest tylko pionowym palem. Również świadectwa archeologiczne potwierdzają używanie znaku krzyża przez gminy chrześcijańskie już w pierwszym wieku, zarówno w Pompejach, jak i na terenie Izraela (w Aradzie i Jerozolimie). Jeżeli więc "świadkowie" całkowicie kompromitują się w dziedzinie tak podstawowej wiedzy, bez większego trudu dostępnej dzisiejszemu człowiekowi, to jak mogą być autorytetem w zakresie wiedzy duchowej, ukrytej, niezrozumiałej?

     Jezus powiedział: "Jeżeli wam mówię o tym, co jest ziemskie, a nie wierzycie, to j akżeż uwierzycie temu, co wam powiem o sprawach niebieskich?" (J 3, 12). Jak zatem mogą "świadkowie" zrozumieć duchowe przesłanie Biblii, kiedy negują niezaprzeczalne fakty historyczne, tradycję i wiedzę Kościoła?

     W moim przekonaniu to wygląda przecież tak, jakbym przyszedł na operację do lekarza, od którego usłyszę piękne teorie o zdrowiu człowieka, o medycynie i chirurgii, a czasami cytaty z łacińskich i greckich tekstów naukowych. Oczywiście, tym wszystkim mi on zaimponuje, ale kiedy poproszę go o zwykłe wypisanie recepty, okaże się, że ów medyk nie umie pisać nawet po polsku! A w trakcie dalszej rozmowy, kiedy spróbuję ustalić, co i jak on chce operować, odkryję, że człowiek ten nie odróżnia serca od wątroby... Powinienem chyba zadać sobie pytanie: czy jest w stanie mi w ogóle pomóc? Jak jego piękne teorie przełożą się na moje zdrowie, jeżeli on nie posiada podstawowego wykształcenia i elementarnej wiedzy o anatomii?

     Dokładnie to samo pytanie powinniśmy sobie zadać, zanim choć odrobinę przejmiemy się straszeniem, że Jehowa zniszczy wszystkich chrześcijan i ich Kościół. Zastanówmy się bowiem nad tym, jaką to wiedzę językową posiadają ludzie, którzy nie dość, że nawet nie umieją poprawnie odczytać Imienia Boga, to na dodatek, jeśli się im o tym powie, nadal uparcie obstają przy swojej wersji przez ponad sto lat. Czego mogą oni nas nauczyć o historii zbawienia, jeżeli zaprzeczają najbardziej oczywistym i ogólnie znanym faktom z historii powszechnej? Co oni mogą wiedzieć o przyszłym świecie, rzeczywistości duchowej i życiu wiecznym, jeśli już kilkanaście razy precyzyjnie wyznaczyli "ostateczną datę końca świata" - i dalej nie są pewni, czy on nastąpił, czy nie? Jak można zaufać im w sprawach ostatecznych, kiedy w sprawach doczesnych wykazują się najzupełniej elementarną ignorancją?
 

Mirosław Rucki


Publikacja za zgodą redakcji

nr 1-2007

 

 

Cud nawrócenia świadka Jehowy

     Mam 22 lata. Od małego dziecka wychowałem się w rodzinie świadków Jehowy. Przez 11 lat byłem "ochrzczonym głosicielem zborowym". Jednak w moim życiu dokonał się cud nawrócenia. To sam Bóg w Trójcy Jedyny - Jahwe, a nie Jehowa - udzielił mi siły, by porzucić, po 18 latach, szeregi świadków Jehowy.

     W sierpniu 1996 r. miałem zaszczyt uczestniczyć w pielgrzymce do Matki Bożej na Jasną Górę. W Sanktuarium długo dziękowałem Kochanej Matce Maryi za cudowny dar nawrócenia i tam przysiągłem Jej, że resztę mojego życia poświęcę na aktywną działalność w obronie wiary Chrystusowej przed sektą świadków Jehowy. Mam pod tym względem możliwości bardzo duże, ponieważ w ciągu 18 lat zdążyłem ich bardzo dokładnie poznać. Byłem bowiem zawsze bardzo dociekliwy, i jako świadek Jehowy "przodowałem" w gorliwości. Czasami byłem nawet pionierem pomocniczym.

     Moje życie było bardzo burzliwe i mimo młodego wieku wiele już przeżyłem, a jeszcze więcej widziałem. Bez względu jednak na to, jak bolesne były te przeżycia, uważam się obecnie za jednego z najszczęśliwszych ludzi, ponieważ doznałem na sobie cudu, którym było moje nawrócenie. Dlaczego uważam je za cud? I co spowodowało, że ja, człowiek od małego wychowany w sekcie świadków Jehowy, nagle w wieku 21 lat decyduję się na opuszczenie szeregów "głosicieli".

     Przez lata obserwacji zauważyłem, że świadkowie są całkowicie uzależnieni od "Organizacji", której wszelkie wytyczne podawane są za pośrednictwem "Strażnicy" - ich głównego czasopisma. Co więcej, przekonałem się, że choć teoretycznie mówi się, że najważniejsze jest Pismo święte, to w rzeczywistości "...zamiast Biblii "Strażnica" został... i same okładki Biblii" (fragment wiersza pani Marii Kosowskiej, która przez 13 lat była świadkiem Jehowy). Towarzystwo "Strażnica" jest uważane za jedyny "kanał łączności" z Chrystusem. Hegemonia "Strażnicy" bardzo mnie raziła, tym bardziej, że w ciągu zaledwie 120 lat historii zboru, "Towarzystwo" wielokrotnie zmieniało swoje nauki, a nierzadko nawet sobie zaprzeczało. Tajemnicą poliszynela jest fakt kilkakrotnego wyznaczania przez nich daty końca świata. Najczęściej przypomina się lata 1914 i 1975, chociaż było ich znacznie więcej. Kiedy jednak w 1914 roku nie nastąpił koniec świata, przemianowano go na rok, w którym rozpoczęła się paruzja, czyli powtórna obecność Pana Jezusa. A przecież nie ma na to żadnych biblijnych dowodów. Jeśli natomiast wspomnieć rok 1975, to i tu srodze się zawiedli, bowiem Pismo wyraźnie oświadcza, że nikt nie może znać dnia ani godziny (Mt 24, 36). Wszystko to budziło moje wątpliwości, więc zacząłem dokładniej przyglądać się działalności, a szczególnie historii "Organizacji". Zacząłem patrzeć krytyczniej na nauki "Strażnicy" i dokładnie "badać pisma, czy tak się rzeczy mają". Oczywiście wnioski pozostawiałem dla siebie, ponieważ za krytykowanie "Niewolnika" grozi wykluczenie, czego wówczas się obawiałem.

     "Strażnica" wychowuje swoich czytelników na bezwolne, zawsze posłuszne narzędzia do spełniania określonych zadań. Przekonałem się o tym osobiście. Ponadto każdy głosiciel musi być zajęty, by nie przyszło mu do głowy zastanawiać się nad niejasnościami, więc wyznacza się każdemu coraz to inne zadania. Jeśli mimo wszystko ktoś zacznie zadawać pytania, nieodmiennie pada odpowiedź: "bracie, poczekaj aż "Niewolnik Wierny i Rozumny" w słusznym czasie da właściwe wyjaśnienie". Kiedy już przyjdzie czas i dany problem zostaje omówiony w "Strażnicy", nierzadko okazuje się, że dotychczasowe wyjaśnienia były błędne. Wtedy mówi się, że jest to "Nowe światło" od Boga. Dziwne jest jednak to, że "Nowe światło" zaprzecza informacjom, które pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej były także "Nowym światłem". Mimo swojego młodego wieku, sam pamiętam co najmniej dwie poważne zmiany. Na przykład do roku 1989/90, świadkowie Jehowy oficjalnie twierdzili, że przynajmniej niektórzy mieszkańcy Sodomy i Gomory otrzymają zmartwychwstanie do życia na ziemi (wiecznego - oczywiście; patrz książka p.t. "Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi", str. 179 ¤ 9, 1984 [Wachtower Biblie and Tract Socjety]). Natomiast w roku 1990 wyszło "Nowe światło", bowiem okazało się, że "tak okropnie niegodziwi ludzie" nie będą z martwych wzbudzeni, bo "Pismo święte wyraźnie wskazuje, że tak nie będzie" (patrz j. w., wyd. 1990). No cóż, widocznie zaledwie 6 lat wcześniej Pismo mówiło coś innego, a Duch święty, którym podobno są namaszczeni wydawcy i autorzy spośród "Niewolnika Wiernego i Rozumnego", najwyraźniej się pomylił. Ale to jest niemożliwe! Bóg się nigdy nie myli! To świadkowie są zmuszeni od czasu do czasu dokonywać rewolucji w swych wierzeniach, bo niestety okazuje się, że często są one nielogiczne. I czy ja mogłem dalej w to wierzyć? Dziękuję Panu Bogu, że mnie uwolnił z tej niewoli kłamstwa! Przekonałem się o prawdziwości słów Pańskich: "i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" (J 8, 32).

     Ale nie jest to jedyny powód dla którego już nie jestem świadkiem Jehowy. Od dawna raziła mnie w ich doktrynie niesamowita pewność siebie. Należą do tego typu ludzi, którzy mówią: "Tak jest, i na tym koniec". Ludzie tacy nie chcą znać prawdy, która nie mieści się w systemie ich przeświadczeń, i wszystko, co się z nimi nie zgadza odczuwają jako groźbę. Płyną przez życie rzucając na lewo i na prawo swe slogany: "wszystko co nowe, nieznane, poszerzające horyzonty, to coś złego (...); a wszystko co stare, tradycyjne i krępujące, to coś dobrego" (dr Robert Anthony, "Pełna wiara w siebie" , wyd. studio EMKA Warszawa 1996, str. 26). W związku z tym nieraz zadawałem sobie pytanie: jak to możliwe, żeby jedynym miarodajnym źródłem właściwej interpretacji Biblii był "Niewolnik", skoro tak często zmienia swe stanowisko, nierzadko w zasadniczych sprawach. Bardzo nie podobało mi się też osądzanie ludzi - bardzo tam powszechne - i określanie już teraz, kto z nich należy do "owiec", które będą zbawione, a kto do potępionych "kozłów", zupełnie tak, jakby to nie Bóg, a świadkowie mieli przeprowadzać Sąd Ostateczny. W całym ich nauczaniu nie trudno jest zauważyć dziwne dostosowywanie interpretacji do wygodnych wierzeń. I tak na przykład: doktrynę o Trójcy świętej odrzucają, stosując takie oto "logiczne" wytłumaczenie: 1 Bóg + 1 Bóg + 1 Bóg to nie może być 1 Bóg, bo 1 + 1 + 1 = 3, a nie 1. W ten sposób fundamentalną prawdę o istocie Boga sprowadzają do poziomu równania matematycznego na poziomie przedszkola, pomijając wyraźne dowody na prawdziwość Boga Trójjedynego. Natomiast proste sprawy komplikują do tego stopnia, że nawet wprawiony świadek Jehowy ma kłopoty ze zrozumieniem tego. Na przykład biblijną gwarancję zbawienia "całej pełni" czyli wszystkich, wyobrażoną w Apokalipsie św. Jana przez 144 000 (12 x 12 x 1000; 12 - pełnia), tłumaczą jako OGRANICZENIE liczby zbawionych (!!!). Twierdzą bowiem, że 144 000 to literalna liczba ograniczająca ilość osób, które pójdą do nieba. Pozostali "wierni świadkowie" otrzymają warunkowe zbawienie - warunkowe i czasowe - na 1000 lat, aby dojść do stanu bezgrzesznego. "Potem ci, którzy nie przejdą próby z pozytywnym wynikiem, "zginą razem z szatanem" w czymś, co ja nazywam Armagedonem - bis, czyli drugim końcem świata (pierwszy nastąpi za naszego życia, i zginą w nim wszyscy poza świadkami). Czyż takiej nauki - nawet na zdrowy rozsądek - nie można nazwać niedorzecznością? Nie tylko można, ale trzeba!

     Historia organizacji zrzeszającej obecnych świadków Jehowy także obfituje w wiele ciemnych spraw. Do tego stopnia, że można mieć poważne wątpliwości co do "Ciała Kierowniczego". Na przykład bardzo niejasne są kulisy objęcia rządu przez drugiego prezesa Towarzystwa Strażnica, po nagłej i dość tajemniczej śmierci w pociągu założyciela Ch. T. Russela. O fotel prezesa walczyło wówczas kilku członków zarządu, ale promowany był jeden z najbliższych współpracowników Russela. Tymczasem "wojnę" - bo tak to można nazwać - wygrywa nikomu nie znany prawnik Towarzystwa J. F. Rutherford. Ci, którzy nie uznali nowego prezesa zostali wykluczeni, a następnie wydaleni z ośrodka głównego. Co ciekawe, na zdjęciu zrobionym na 4 lata przed śmiercią Russela, a przedstawiającym najbliższych jego współpracowników, nie ma Rutherforda (zob. książkę p. t. "świadkowie Jehowy - głosiciele Królestwa Bożego", wyd. Wathtower - Strażnica).

     Ale przełomowym momentem w moim życiu było wydanie przez świadków Nowego Testamentu w języku polskim, który szumnie nazwali "Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego świata". Już pobieżne przewertowanie tej publikacji sprawiło, że przeszył mnie dreszcz przerażenia. Zrozumiałem, że mam w ręku książkę, która ma być Słowem Bożym, a jest w rzeczywistości publikacją, dostosowaną do wierzeń i odpowiednio ukierunkowaną. Wiele tekstów jest po prostu zmienionych i to w tak subtelny sposób, że dopiero dokładne porównanie Biblii z tą publikacją daje pełny obraz zafałszowań w niej poczynionych. Podam tu na przykład werset, który ma zupełnie inne znaczenie w Biblii i w "Chrześcijańskich Pismach..." świadków.

     Biblia Tysiąclecia:
     "Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju»" (słowa Pana do złoczyńcy wiszącego obok Niego na krzyżu - Łk 23, 43).

     Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego świata:
     "A on rzekł do niego: «Zaprawdę mówię ci dzisiaj: będziesz ze mną w raju»".

     Czy zwróciliście uwagę jak niewinna zmiana tu nastąpiła? Dwukropek przesunięto z przed, za słowo "dziś". Musieli w tym wypadku dokonać takiej zmiany, bo przecież nie wierzą w życie pozagrobowe, a tymi słowy Chrystus zaprzeczał nauce świadków Jehowy. Nie jest to jedyne miejsce, gdzie świadkowie zmienili treść Słowa Bożego. Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Fakt pozostanie faktem: świadkowie Jehowy sfałszowali Biblię!

     Kiedy byłem świadkiem Jehowy, wielokrotnie powtarzano mi, że są oni wzorem miłości, jedności i wyrozumiałości. Obowiązywało mnie przekonanie, że tylko oni postępują zgodnie z wolą Bożą. Kiedy nauczałem, musiałem podkreślać, że inne kościoły nie okazują takiej miłości. Na "dowód" przytaczałem fakt, że świadkowie odmawiają udziału w służbie wojskowej, by nie mieć jakiegokolwiek udziału w sztuce zabijania - jak nazywają obronę. Ponadto stawiałem na wzór wspólnotę świadków, która rzeczywiście przy pobieżnej obserwacji sprawia bardzo dobre wrażenie. Jednocześnie jednak miałem wątpliwości co do tej "bezinteresownej miłości". Byłem w środku i widziałem wiele różnych rzeczy. Rzeczy, pod którymi Chrystus na pewno by się nie podpisał. To prawda, że w pewnych okolicznościach potrafią się pokazać. świadkowie okazują miłość tylko w bardzo ograniczonym zakresie - za to bardzo spektakularną. Natomiast jeśli chodzi o miłość bliźniego - to z czystym sumieniem mogę powiedzieć: Wśród świadków Jehowy nie ma miłości bliźniego. Czy można nazwać miłością potępianie błądzących, poprzez wyrzekanie się znajomości z nimi - tak, że nawet zwykłego "dzień dobry" nie wolno powiedzieć? To nie miłość kieruje ich postępowaniem, tylko nienawiść. Nienawidzą wszystkich i wszystkiego, co nie jest związane z tą wiarą. Każdy świadek oczywiście temu zaprzeczy, ale czyny mówią głośniej niż słowa. Znane są przecież wszystkie słynne nagonki świadków na Kościół z epitetami typu: świnie wracające do błota, ("Strażnica", 13.04.1989, nr 8), nierządnica, Babilon, słudzy diabła, sataniści w chrześcijańskich skórach itp. Twierdzą, że okazują miłość wszystkim ludziom, chodząc po domach i namawiając ich do porzucenia religii, a nierzadko do wyrzeczenia się rodziny. Niedawno rozmawiałem z pewną panią, której mąż przeszedł do świadków Jehowy. Powiedziała mi, że odkąd porzucił Kościół, przestał interesować się rodziną, przestał nawet łożyć na utrzymanie dzieci, a cały czas i wszystkie fundusze, jakimi dysponuje, poświęca na chodzenie po domach. Dzieci mają co jeść i w co się ubrać tylko dlatego, że mama pracuje na pełnym etacie. Czy to jest miłość?

     Biorąc to wszystko pod uwagę, zrozumiałem, że nie mogę dłużej utożsamiać się z sektą świadków Jehowy. W związku z tym wystosowałem do starszych zboru list, w którym poinformowałem ich, że odtąd już nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Uzasadniłem to w odpowiedni sposób. Jednak w moim rodzinnym mieście był to dla nich straszny cios, więc chcąc to jakoś usprawiedliwić w opinii publicznej, zaczęli rozpowiadać, że ja nie odszedłem sam, tylko zostałem wykluczony za niemoralność. Ale to jest kłamstwo i przyznam, że byłem zaskoczony tym, że posunęli się nawet do tak jawnego złamania własnych zasad.

     Do przyjęcia I Komunii świętej przygotowywał mnie ks. Krzysztof Gadowski - wikariusz parafii Włoszczowa, a udzielili mi Jej w postaci Ciała i Krwi Chrystusa w dniu 30 października 1996 r. ks. proboszcz Edward Terlecki i ks. Krzysztof Gadowski. Jeszcze przed I Komunią - za ustną zgodą ks. bpa Mieczysława Jaworskiego - miałem zaszczyt dawać świadectwo mojego nawrócenia w niektórych parafiach diecezji kieleckiej, w formie 20-25 minutowego odczytu, w miejsce kazania podczas Mszy świętej. Oprócz tego miałem już kilka spotkań z młodzieżą i jest to dla mnie źródłem wielkiej radości - większej, niż kiedykolwiek zaznałem w szeregach świadków Jehowy. Mimo tego jednak ciągle czuję, że jeszcze robię zbyt mało, że powinienem jeszcze więcej dążyć do walki z tą sektą. Sam przecież widziałem, jak zabijają wiarę setek chrześcijan, uzależniając ich od "Strażnicy" oraz "Niewolnika Wiernego i Rozumnego" - jak nazywają "namaszczonych" czyli wybranych.

     Z wdzięczności do Pana Boga i Jego Matki postanowiłem moje dalsze życie poświęcić na służbę Bogu, więc odtąd staram się robić to, co najlepiej umiem: demaskować obłudę i kłamstwo w naukach świadków Jehowy. I tak na przykład w niektórych parafiach podczas niedzielnych Mszy świętych mam możliwość - zamiast kazania - dawać świadectwo mojego nawrócenia.
 

Adam Bielas


Publikacja za zgodą redakcji
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin