4. Przyjęcie Dobrej Nowiny.doc

(41 KB) Pobierz
Przyjęcie Dobrej Nowiny

Przyjęcie Dobrej Nowiny

W życie każdego z nas Jezus Chrystus kieruje swe czyny — Dobrą Nowinę (kerygmat pozytywny)

 

Nie jest dobrze, gdy przeżywamy chrześcijaństwo tylko jako wielki perfekcjonizm albo moralizm. Przez moralizm rozumiem wzajemne nawoływanie do działania: starajmy się, róbmy coś, budujmy mosty pomiędzy sobą. Wówczas Jezus byłby dla nas tylko nowym prawodaw­cą. Kimś, kto przyniósł ludzkości etykę na miarę istoty Boga, którą teraz należy zachować. W ten sposób zrobilibyśmy z Jezusa nowego Mojżesza, a przecież już o tym pierwszym Prawie, które ludzkość znała przed Chrystu­sem Paweł powiedział, że nikt nie był w stanie go wypełnić (por. Rz 5,20). Czyżby więc Jezus przyszedł teraz po to, by prawo to jeszcze powiększyć? Mówiło się dawniej „Nie zabijaj”, co znaczyło „nie pchaj noża w serce brata”, a teraz kto powie bratu: „głupcze” winien jest ognia piekielnego. Grzech cudzołóstwa można popełnić już nie tylko czynem, ale nawet spojrzeniem. Czyżby więc Jezus przyszedł dołożyć nam jeszcze ciężaru, ugiąć nas pod nim? Właśnie coś takiego my robimy z chrześcijaństwa.

Tymczasem pierwsi wyznawcy chrześcijaństwa nie przeżywali go w takich wymiarach. Dla nich Ewangelia była Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną, a Dobra Nowina nie jest moralizowaniem, lecz przepowiada­niem człowiekowi dobrej wieści, na którą czeka. Ona działa sama z siebie, zmieniając życie człowieka. Sytuacja zamkniętego kręgu śmierci została przezwyciężona, jest  z  niej  wyjście  dzięki  śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. On jeden przekroczył ten krąg. Wszedł w „śmierć”, z miłością do złych ludzi aż do śmierci, przed czym każdy z nas ucieka nie wierząc, że gdy wejdzie w ruinę swego szczęścia, swych marzeń, przyzwyczajeń, mimo wszystko znajdzie tam Boga. A jedynie Bóg daje szczęście, nie pieniądze, nie powodzenie, nie zreali­zowanie się własnych planów.

Dobra Nowina, żeby mogła być przyjęta jako dobra, musi padać na teren udręki płynącej z doświadczenia zła. Jedynie Jezus wszedł w zło w duchu pokuty i tam znalazł życie, co pokazał ludzkości swoim zmartwychwstaniem. On nam udowodnił, że śmierć, której się tak boimy, to papierowy tygrys. Pokazał, że również w niej jest Bóg, a spotkanie z Nim to wejście w nowy wymiar życia. Widać to w Misterium Paschal­nym. Słońcem tego Misterium żył Kościół pierwszych wieków, a ono dawało życie.

A jak to wygląda dzisiaj? Misterium Paschalne nadal jest słońcem, ale jakby zaciągniętym chmurami. Światło nadal dochodzi i dzięki temu Kościół żyje. Ale na to światło został nałożony jakby filtr, który osłabia jego moc grzewczą, rozjaśniającą, pobudzającą nas do nowego chrześci­jańskiego życia. Czym są te zwały chmur? To teologiczna interpretacja odkupienia, która się bardzo przyjęła. Przedstawia ona sprawę w nastę­pujący sposób: W zaraniu dziejów człowiek popełnił grzech pierworodny, który obraził Boga tak, że Bóg zamknął bramy nieba. Człowiek znalazł się w pułapce, z której nie mógł wyjść sam. Ponieważ grzech dotyczył nieskończonej obrazy Boga, wszelkie ludzkie wysiłki na nic się nie zdadzą, gdyż mają skończony wymiar, a Bóg jest istotą nie­skończoną. Człowiek sam nie jest zdolny przebłagać Boga, wyrównać zaciągnięty dług. W takiej sytuacji człowiek jest bezpowrotnie skazany na stan, w który wepchnął go grzech pierworodny.

Bóg nie pozostawił człowieka w tej sytuacji, lecz w swej wielkiej mi­łości przysłał nam Swego Syna Jezusa Chrystusa, który stał się prawdziwym człowiekiem. Od tej chwili nasza sytuacja się poprawiła. Jezus jako prawdziwy człowiek mógł Bogu złożyć prawdziwe zadość­uczynienie, a że był Bogiem, Jego zadośćuczynienie miało nieskończoną wartość i wyrównało grzech. Jezus Chrystus swymi czynami, a najwięcej swoją męką, przeprosił Boga i otworzył nam bramy nieba. I tu się koń­czy Dobra Nowina. Jezus swoje zrobił, niebo jest otwarte. Każdy może tam wejść, byleby tylko chciał i się postarał. Od tej chwili nawołuje się ludzi do tego, aby robili wszystko ze swej strony, by niebo osiągnąć.

W taki sposób ten filtr nałożony na Misterium Paschalne przesłania pełnię prawdy. Zaczyna się tylko moralizm zamiast pełnego chrześcijań­stwa. Jest w tym część prawdy, podobnie jakby ktoś patrząc na wodę morską w butelce twierdził, że to jest całe morze. Misterium Paschalne jest czymś o wiele piękniejszym, wspanialszym, szerszym. Czego brak w tej teorii? Otóż, zbawienie w niej rozgrywa się tylko na planie jury­dycznym. Grzech jest sprawą nieskończonej obrazy Boga. Chrystus przychodzi spłacić nie uiszczony dług. Niebo już jest otwarte i sprawa zamknięta. Tak przyjęte dzieło Chrystusa nie zmienia naszego wnętrza, nie uzdalnia nas do nowego życia. Człowiek nadal pozostaje w zamknię­tym kręgu „śmierci” grzechu i do takiego człowieka woła się „wyjdź!”. Jest to przecież niemożliwe. Dopiero śmierć i zmartwychwstanie Chry­stusa, nie zatrzymuje się jedynie na terenie zbawienia obiektywnego, sięga w głąb naszej istoty, naszego dramatu grzechu. Zmartwychwstały Chrystus wchodzi w sytuację zamkniętego kręgu i umożliwia nam wyjście z niego. Jak to się dzieje?

Pierwsza sprawa to uwierzyć w kerygmat, jaki Św. Piotr głosi w dniu Pięćdziesiątnicy: „tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go...” (Dz 2,23-24). To oznacza, że trzeba dać się osądzić przez krzyż. Krzyż ma dokonać sądu nad moim życiem, ukazać mi i udowodnić, że jestem grzesznikiem, nie kochając jak On.

Nam przechodzi ponad głowami to, że „zabijamy” Go każdym na­szym grzechem. Fakt, że Jezus fizycznie został zabity rękami Żydów, był jedynie typiczną katechezą o rodzinie ludzkiej po grzechu. W tym celu Bóg wybrał sobie naród, nad którym pracował tysiące lat. Związał się z nim Przymierzem, dał mu światło Pisma św. Starego Testamentu. I to wszystko nie wystarczyło! Ten naród wydał Boga na śmierć. A dokonali tego kapłani, faryzeusze, pisarze — czyli specjaliści od Prawa, liturgii, ksiąg natchnionych. Ci, którzy się najlepiej na Bogu znali. To oni najgło­śniej krzyczeli: „winien jest śmierci” i wymusili na Piłacie ukrzyżowanie. Jeśli oni tak postąpili, to co powiedzieć o reszcie ludzkości?

Bóg po to zesłał swego Syna, żeby na przykładzie Izraela pokazać, do jakiego stopnia ludzkość oddaliła się od Boga, żyjąc w ignorancji i zakłamaniu. Kiedy więc Bóg Stwórca wszedł między ludzi, oni z „szacunku dla Boga” odrzucili Go i ukrzyżowali. Zatem krzyż Jezusa jest sądem nad naszą mądrością, inteligencją oraz znajomością prawd Bożych. Chcesz wiedzieć, jakie spustoszenie powoduje w twoim sercu grzech, jak cię deformuje, zatruwa pychą i egoizmem, spójrz na krzyż. Bardzo ważne jest to, żeby się dać osądzić przez ten znak zbawienia. W nas nie ma takiej miłości. My bazujemy jedynie na tym, żeby sumie­nie nam nic grzesznego nie wyrzucało. Własnym wysiłkiem pragniemy osiągnąć spokój sumienia. Pierwsi chrześcijanie opierali go zgoła na czymś innym. To miłosierdzie Chrystusa Zmartwychwstałego uzdalniało ich do miłości z krzyża. Szatan nam, grzesznikom, ukazuje tylko dwa wyjścia: albo faryzeizm, albo rozpacz... Nakłania nas do cynizmu. Chrześcijanin zaś zdaje sobie sprawę z grzechu, nie retuszuje swojej sytuacji wewnętrznej wiedząc, że Bóg kocha go takiego, jakim jest i ma moc go uzdrowić. To doświadczenie miłości, a nie liberalizm wobec zła, dźwiga i leczy człowieka. Misterium Paschalne Jezusa mówi nam, że był On jedynym, który wszedł z miłością w śmierć i w ten sposób dokonał sądu nad ludzkością. W świetle krzyża wszyscy jesteśmy równi. Nie ma lepszych i gorszych. Wszyscy przez grzech skazaliśmy się na potępienie. Nasze straszliwe grzechy poraniły Jego człowieczeństwo, co tak dobrze widać na Całunie Turyńskim. To mój grzech zmiażdżył ciało Syna Bo­żego. Jeśli jednak Bóg wskrzesił Go do nowego życia, to tym faktem daje nam do zrozumienia, że nasze grzechy są odpuszczone. Sąd potępienia zmienił się w amnestię.

Apostołowie w zmartwychwstaniu Jezusa obwieszczają odpuszczenie naszych grzechów. Jeżeli do grzechów pcha nas dynamizm grzechu pierworodnego, to w tajemnicy Zmartwychwstania Chrystusa Bóg pro­ponuje nam nową zasadę życia. Przebywanie apostołów z Jezusem zmartwychwstałym nic w nich jeszcze nie zmienia. Boją się Jezusa, niewiele rozumieją. Dopiero w dzień Zielonych Świąt, gdy Zmartwych­wstały posyła do ich serc Ducha Świętego, dokonuje się nowe wydarzenie, które zmienia ich życie. Spełnia się obietnica: „Ducha no­wego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała” (Ez 36,26). Duch Święty wypisuje Prawo Boże na ich sercach. Sprawia, że jest ono możliwe do zachowania. Zaczynają mieć udział w naturze Bożej. Zepsuty w raju odbiornik znów zaczyna działać.

Duch przez posługę apostołów (Kościoła) świadczy w nas, że jeste­śmy dziećmi Boga i wołamy „Abba, Ojcze” (Gal 4,5). Duch Święty daje nam nowe doświadczenie Boga. Zbawienie wżyna się w tkankę naszego serca i tam dokonuje nowych narodzin, nowego stworzenia, odrodzenia. Przywraca człowiekowi Boży wymiar utracony przez grzech. To oznacza odpuszczenie grzechów. Jeżeli Jezus udziela komuś tego daru — a cały Kościół powołany jest do tego, by w tym darze uczestniczyć — staje się Ciałem Mistycznym Chrystusa, miejscem na ziemi, gdzie żyje zmar­twychwstały Pan. Ze zmartwychwstania Chrystusa wypływa miłość, która burzy wszelkie bariery między ludźmi: z racji wieku, doświadcze­nia, wykształcenia, pozycji materialnej. Rodzi się wspólnota — Kościół. Jezus objawia się nie tyle w jednostkach, co w społeczności braci i sióstr, w ich wzajemnej miłości. W ich miłości objawia się usunięcie lęku przed „śmiercią”. „Doskonała miłość usuwa lęk” (1J 4,18).

Chrześcijańskie wspólnoty winny być miejscem, gdzie objawia się miłość Zmartwychwstałego, a tym bardziej we wspólnotach zakonnych winna jaśnieć tajemnica miłości Zmartwychwstałego Pana. Pan Zmar­twychwstały jest z nami wszędzie. Daje nam moc przezwyciężania lęku przed śmiercią, znoszenia sytuacji ciężkich, pełnych „śmierci”, po ludzku bez wyjścia. W każdym przepowiadaniu Bóg daje nam szansę. Ziarno chrztu nie może leżeć w nas nierozwinięte. Jeżeli człowiek o tym zapo­mni, mogą dziać się dziwne rzeczy. Gdy zabierze się gwałtownie do pracy nad sobą, może zacząć żyć fałszem i wyuczyć się jedynie bycia „na poziomie”. Chcąc wyjść z wewnętrznej „śmierci” o własnych siłach można albo załamać się psychicznie, albo wejść w jedno wielkie zakła­manie, pozę, koszmar, co nie jest wykluczone nawet w zakonie.

Żeby Dobra Nowina spełniła się w naszym życiu, droga wyjścia musi prowadzić nie poprzez nasze wysiłki, lecz przede wszystkim przez wiarę w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego. Przez uczynki Prawa nie będzie zbawiony żaden człowiek. Tę właśnie sytuację ukazuje l i 2 rozdział Listu do Rzymian: tylko wiara usprawiedliwia. „Czy więc przez wiarę obalamy Prawo? Żadną miarą! Tylko Prawo właściwie ustawiamy.” (Rz 3,31). Wiara uczyni je nam możliwym do udźwignięcia. Wierzyć — to wiedzieć, że krzyż mnie sądzi, że jestem grzesznikiem, skoro nie ko­cham tak jak Chrystus w krzyżu. Ale także uwierzyć, że Jezus Zmartwychwstały ma moc wejść w moje życie, że nie jest On dla mnie tylko przykładem, lecz Zbawicielem. Nie postępuje wobec nas jak lekarz, który tylko stawia diagnozę, a nie leczy. On ma władzę nad moim ser­cem, nad głębokimi problemami, które mnie męczą. Może mnie w nich dotknąć i dać mi odczuć, że mnie kocha w tych złożach mojego ja, któ­rych sam nie chcę wziąć pod uwagę, bo są zbyt straszne wówczas zaczyna się moc wiary, kiełkowanie nowego życia, proces mogący do­prowadzić do autentycznej dojrzałości chrześcijańskiej i zakonnej.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin