7. Co to znaczy być uczniem Jezusa Chrystusa.doc

(34 KB) Pobierz
Co to znaczy być uczniem Jezusa Chrystusa

Co to znaczy być uczniem Jezusa Chrystusa?

 

Za Jezusem chodziły wielkie tłumy. Z upływem czasu Mistrz z Naza­retu stał się modny, wszyscy chcieli go słuchać jak gwiazdora, innego niż dotychczasowi nauczyciele. Wielu z tych, którzy za Nim chodzili, nie wiedziało dlaczego to czynią. Kiedyś Jezus dokonał weryfikacji mówiąc: chodzenie za Mną wtedy ma sens, gdy chcesz być Moim uczniem. Kto chce być chrześcijaninem, musi się stać uczniem Jezusa, zwłaszcza gdy jesteś w zakonie lub jesteś księdzem.

Oto odpowiedzi Mistrza:

1. Wziąć krzyż swój na każdy dzień i naśladować Mnie (Mt 10, 38).

2. Nienawidzić siebie — swego życia (Łk 9, 23).

3. Nienawidzić ojca, matki, żony, przyjaciół (Łk 14, 26).

Kto tych warunków nie spełnia, nie może być uczniem Jezusa. To są pewne wyróżniki wyodrębniające uczniów Pana od innych. W tym tkwi specyfika piękna miłości chrześcijańskiej.

 

 

Ad l. Co oznacza: wziąć krzyż swój na każdy dzień? To nie są żadne umartwienia. Oznacza to wziąć na swoje ramiona krzyż historii swego życia, takiej egzystencji, jaka ona jest. Zaakceptować swą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wiele cierpień, tragedii naszego życia płynie stąd, że nie żyjemy faktami, lecz iluzjami i życzeniami.

 

Ad 2. Cała duchowość chrześcijańska jest wolą Bożą objawiającą się w słowie Bożym i w faktach mego życia. Jedno pozwala zrozumieć drugie. Zatem jeżeli coś planujemy — a trzeba w życiu to robić — nie powinniśmy swoich planów absolutyzować, upatrywać szczęścia w ich realizacji, czepiać się ich bałwochwalczo; nawet gdyby to były wspaniałe plany pracy katechetycznej lub apostolskiej. Jeżeli ich fiasko czyni mnie rozczarowanym, zgorzkniałym, a nawet cynicznym, to nie biorę poważ­nie swego krzyża na każdy dzień. Diabeł zaś zamyka nas w samych sobie lub zaczynamy iść na kompromis. Chrześcijanin żyje tym, co przyniosą fakty, nawet jeżeli go przekreślają. Bóg daje człowiekowi życie o wiele wspanialsze niż on sam potrafiłby to zaplanować. Bogu zależy na. tym, by nasze życie było najwartościowsze, a my z niego zadowoleni.

 

Ad 3. Gdy człowiek nie czerpie z Boga swego życia, zamyka się w kręgu egoizmu, szuka sobie za wszelką cenę źródła życia poza Bo­giem, np. rodzi się w nim „apetyt” na drugiego człowieka: musi go mieć inaczej ginie. Tymczasem Bóg tak nas stworzył, że tą jedyną osobą potrzebną nam do szczęścia jest On sam. Wszystkie zaś inne wartości będą nam smakować dopiero w Nim, w Bogu. Gdy Bóg nie zajmuje w nas pierwszego miejsca, upatrujemy swe szczęście w afektach (dziewczyna, chłopak). Ona pragnie w nim znaleźć dla siebie to szczę­ście, które on może jej dać i nawzajem. Rodzice planują przyszłość dziecka zgodnie z własnymi ambicjami. Każdy potrzebami jakie ma wiąże dru­giego z sobą, chcąc mieć jakąś satysfakcję z dobrodziejstw, które świadczy. Chce zagarnąć kogoś wyłącznie dla siebie.

To są chore relacje, nie dające wolności, a jedynie zniewolenie innych i siebie. Jezus to właśnie ma na myśli, gdy mówi: „Jeśli kto... nie ma w nienawiści swego ojca, matki, żony, siostry, brata...”. W tym zawierają się wszelkie chore relacje afektywne. Kto jest ślepy na ich funkcjonowa­nie, nie może być światłem dla innych. Jak wskaże, gdzie znajduje się prawdziwe szczęście, gdy sam je czerpie z małych zatrutych źródełek. które go nie dają. Od tej miłości wszystkich do wszystkich co szósty człowiek w świecie jest chory psychicznie.

Jezus ukazał wolę Bożą kosztem zadania ogromnego bólu swoim ro­dzicom, gdy mając 12 lat pozostał w świątyni. Tego wymagał Ojciec Niebieski. Podobnie uczyniły święte męczennice Perpetua i Felicyta.

Skąd się biorą w chrześcijanach takie postawy? Klasyczna odpowiedź brzmi: Trzeba je sobie wypracować. Otóż nie! Od momentu chrztu win­no się w nas zacząć nowe życie, nacechowane nową miłością — według słów Jezusa „nienawiścią”. To jest treść życia wiecznego, zaczyna się ono już tu i nie kończy się ze śmiercią, lecz idzie dalej. Od chwili gdy Bóg woła człowieka do chrztu, obowiązuje go ten styl życia, te wyróżni­ki, których nie mają inne religie. Ten rys chrześcijański nie bierze się z pracy nad sobą. „Dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się Prawu Bożemu, ani nie jest nawet do tego zdolna” (Rz 8,7). Taka postawa jest owocem wypływającym z pewnego faktu, zachodzącego w głębi naszego jestestwa. Co to jest? „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego... trzeba wam się po­wtórnie narodzić” (J 3,5-7). Ta miłość pochodzi od Boga. Żeby tak kochać, trzeba się powtórnie narodzić i to z Ducha Świętego.

Św. Piotr utożsamia fakt „narodzenia” z chrztem (por. Dz 2,32). Co mamy czynić? Św. Paweł mówi o tym fakcie wielokrotnie, nadając mu różne nazwy. To jest bazą w nas, z której — jak z nasienia — wyrasta drzewo wydając tego rodzaju owoce:

1. Współzmartwychwstanie z Jezusem Chrystusem (Ef 2,4-10).

2. Nowe stworzenie (2Kor 5,17; Ga 6,15).

3. Nowe narodzenie (J 3,3).

4. Obrzezanie serca (Koi 2,11; Rz 2,29).

5. Obmycie odnawiające i odradzające (Tt 3,5).

To daje możność wyzucia się z człowieka według ciała i życia nowym życiem. Wszystkie te określenia wskazują na bardzo ważny fakt, wprost rewolucyjne wydarzenie: wskrzeszenie trupa do życia — z nieistnienia do nowego bytu. Nie było mnie, a teraz jestem urodzony z Boga. Nie jest to coś wmówionego sobie, lecz wydarzenie obiektywne, którego się do­świadcza.

Jeżeli jest prawdą, że natura tego wydarzenia — to współzmartwychwstanie, narodzenie, obrzezanie, stworzenie — to kto może dać życie samemu sobie, samego siebie stworzyć? Tylko Bóg, to jest Jego dzieło we mnie. Chrześcijanin to dzieło Boże, ktoś kogo Duch Święty wyrzeźbił swym działaniem, nie zaś on sam siebie wykuł z marmuru.

A co z chrztem dzieci? One we chrzcie otrzymują tę rzeczywistość w zalążku, w potencji — jak w żołędziu jest cały dąb. Wielu dorosłych chrześcijan ma w sobie chrzest jako nie rozwinięte ziarno, które czeka... To są niemowlęta w Chrystusie. Oni nie są wprowadzeni w istotę i dynamikę chrześcijaństwa. Dlatego mają w wielu wypadkach postawy jeszcze pogańskie. Nie żyją swoją historią, lecz męczą się własnymi projektami i afektami,

Jaką drogą Kościół kiedyś prowadził do pełni chrztu? Kościół pierwszych wieków miał katechumenat. Ludziom dojrzałym kazał cztery lata czekać na chrzest. Przechodzili oni katechezę Misterium Paschalnego. To miało dać fundament, zaczątek wiary.

1. Pierwsze ziarno było wsiane przez słuchanie słowa Bożego. Droga prowadziła przez wiarę w moc zbawczą Chrystusa Zmartwych­wstałego, a nie przez pracę nad sobą. Embrion wiary zrodzony przez przepowiadanie wzrasta pod wpływem słowa Bożego. Pismo św. to jeden ze sposobów obecności Boga w Kościele. Z tym słowem współdziała Duch Święty dając mu skuteczność. Ono jest ręką rzeźbiącego nas Boga. Ziarno rośnie własnym dynamizmem.

2. Liturgia skrutiniów. Chrzest dawano etapami. Kościół nie narzu­cał wygórowanych wymagań, liczył się ze słabością ludzką. Powoli odwiązywał macki szatana.

3. Wejście we wspólnotę wierzących. Tutaj słowo się spełnia. Moż­na to sprawdzić. Wiara wzrasta etapami. Na końcu egzamin z postaw. O kandydacie daje świadectwo najbliższe otoczenie.

Kryterium dopuszczenia do chrztu obejmowało doświadczenie Boga żywego, który zacząwszy historię zbawienia, idąc z nami nadal ją pro­wadzi. Szybkie wstawanie po każdym upadku. Jeśli nasza formacja ma braki, to trzeba być wyrozumiałym dla słabości innych. Lepiej być za łagodnym, niż bezwzględnym. Więcej opierać się na słowie Bożym. Głosić chrześcijaństwo jako Dobrą Nowinę, która wyzwala, a nie jako zbiór przepisów. Panu zależy na swojej winnicy. On pomoże, bo kocha swój Kościół, a w nim zakony. Pierwsza jest wiara, z której dopiero rodzi się czyn... „Tylko ci, którzy polegają na wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze” (Ga 3,9) — „która działa przez miłość” (Ga 5,6).

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin