11. Kiedy Kościół będzie Kościołem Chrystusa.doc

(48 KB) Pobierz
Kiedy Kościół będzie Kościołem Chrystusa

Kiedy Kościół będzie Kościołem Chrystusa?

 

Wszystko, co chrześcijaństwo wydaje z siebie, wszystkie formy jego przeżywania — nawet życie pustelnicze — musi uwzględniać w sobie tę misję, którą Kościołowi jako Kościołowi powierzył Bóg.

Po co Bóg czyni nas chrześcijanami? Po co istnieje Kościół? Celem Kościoła nie jest tylko zbawianie dusz. W imię tej koncepcji prowadzono wojny święte. Bóg nie powołał Kościoła na ziemi, by cały świat stał się chrześcijański, ażeby wróciwszy na sąd, zastać ludzkość w 100% chrze­ścijańską. Nie o to chodzi, by wszyscy byli zbawieni w Kościele. Gdyby w istocie o to chodziło, to stan chrześcijaństwa w dwa tysiące lat po przyjściu Chrystusa prowadziłby nas do wniosku, że Jezus jest najwięk­szym bankrutem świata.

W XX wieku od Jego narodzenia tylko 1/3 ludzkości jest chrześcijań­ska. Jest tylko półtora miliarda chrześcijan rozmaitych wyznań, wśród których panuje chaos i zamieszanie. Bardziej uprzywilejowani są katoli­cy, stanowiący 700 milionów. Po bliższym przyjrzeniu się im stwierdzamy, że tylko 1/3 praktykuje, a w skali światowej jeszcze mniej. Są połacie tak zdechrystianizowane we Francji, Hiszpanii, Włoszech, że praktykuje tam niecałe 1%, co w sumie daje 10% w skali światowej. Biorąc zaś pod uwagę zgodność praktyki z życiem, nasuwają się dodat­kowo rozmaite wątpliwości, bo w wielu przypadkach grają tu rolę jedynie względy prestiżowe, rodzinne, tradycja...

Na co dzień wielu chrześcijan żyje wartościami nie mającymi nic wspólnego z chrześcijaństwem. Mało jest naprawdę zaangażowanych chrześcijan, może 1%. Wobec tej statystyki Jezus jest naprawdę najwięk­szym „bankrutem”. W dwa tysiące lat po Jego przyjściu Kościół zupełnie nie spełnił swego zadania. Byłoby to prawdą, gdyby rzeczywiście Ko­ściół był dla zbawienia wszystkich. Bóg niczego nie ma w nienawiści z tego, co stworzył. Wszystko jed­nakowo kocha. U Niego nie ma względu na osobę (por. Łk 20,21). Kocha wszystko, każdego szuka i wszystkich pragnie nawrócić. Co więcej, nie wszyscy należący do Kościoła mogą mieć pewność zbawie­nia. Nikt nie ma z góry zapewnionego nieba. Św. Augustyn powiedział: „Bóg ma wśród pogan bardzo wielu utajonych wyznawców, a wśród chrześcijan wielu ukrytych pogan”. W świetle tego zdania nie można twierdzić, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Jest zbawienie dla tego, kto w sposób niezawiniony znalazł się poza Kościołem. Na szczęście celem Kościoła nie jest włączenie całego świata w jego instytucjonalne ramy. O misji Kościoła mówi sam Jezus: „Wy jesteście solą dla ziemi... Wy jesteście światłem świata” (Mt 5, ł 3-14). Stąd płynie zupełnie inne spojrzenie. Załóżmy, że mały liczebnie Kościół będzie bardzo mocnym światłem, rozproszy wtedy mrok w ogromnym zasięgu. A w garnku rozmaitych potraw wystarczy mała ilość soli, by utrzymać ich smak. To jest misja Kościoła, który ma być światłem i solą...

Bóg wiedział, że cała ludzkość jest w wielkiej ciemności i postawił gdzieś wysoko mocne światło, które jak latarnia morska ma ukazywać drogę. Taką funkcję ma spełniać Kościół wobec świata. Kościół jest w służbie świata. Bycie chrześcijaninem nie oznacza przywileju, lecz powierzoną przez Boga bardzo odpowiedzialną służbę wobec pogrążone­go w mroku dezorientacji świata dawanie orientacji, prawdziwych wartości, sensu i celu życia. Świat ustanawia sobie prawa uznające za wartość to, co nią nie jest; dlatego w nim nie ma miejsca dla słabych. Świat, odszedłszy od Boga, stracił orientację.

Kościół jest także solą. Cały świat przez grzechy jakby utracił smak, sens swego istnienia. Bez soli nie dadzą się jeść potrawy. Wystarczy jej odrobina, by wszystkiemu przywrócić smak. Sól nie może być sama dla siebie. Ma się rozpuścić. Inaczej jej smak nie przejdzie w to, co ma być posolone. To jest misja Kościoła.

Bóg powiedział, że do końca świata będzie taka sytuacja, że część ludzkości będzie pogrążona w mroku, a dla niej będzie wystawiony maszt ze światła. Bóg powiedział, że w rozmaite rzeczy musi pójść sól i właśnie misję soli powierzył chrześcijanom, by nie zepsuło się wszystko. I dlatego ważne jest, żeby światłość była naprawdę światłem, a sól solą; żeby w świecie nie było pól — czy ćwierć chrześcijan, lecz by w swoim śro­dowisku byli rzeczywiście jak światło i sól, żeby byli uczniami Jezusa, w których jest to samo życie i treść, co w Panu.

Bóg, który zbawia człowieka szukającego po omacku, nie mogącego Go znaleźć, wychodzi naprzeciw i objawia siebie samego w objawieniu Starego Testamentu, a najpełniej w Jezusie Chrystusie, który pozostawił tę misję objawiania Boga Kościołowi. To zadanie miał na myśli Sobór Watykański II, gdy Konstytucję o Kościele nazwał „Lumen Gentium” - „Światłość Narodów”. Kościół jest sakramentem i znakiem zbawie­nia; miejscem, gdzie cały świat widzi, że Bóg jest i działa. Taki obraz Kościoła ma dawać światu nadzieję, że może spotkać prawdziwego Boga, widzieć Jego miłość do ludzi i ku Niemu kierować swoje drogi:

„Aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,16).

Czy ludzie mogą bezpośrednio przejść do Boga, nie przechodząc przez Kościół? Wyobraźmy sobie, że ludzkość stworzona przez Boga jako jedność została rozbita na poszczególne indywidua, z których każde jest egoistą skłóconym ze wszystkimi. Załóżmy dalej, że każdy człowiek to jakby maleńka drobina żelaza. W tę rozproszoną masę opiłek żelaza Bóg włożył magnes, którym jest Jezus Chrystus i Jego Mistyczne Ciało - Kościół. Bóg w tym celu to uczynił, żeby te opiłki na nowo zjedno­czyć w jednej, nowej rodzinie. Łaska Beza działa we wszystkich ludziach, nie tylko w chrześcijanach. Bóg katechizuje każdego człowieka w sposób niewidzialny faktami jego życia. Łaska Beza zawsze działa w kierunku tego centrum, nigdy odśrodkowo. Nikt więc nie może powie­dzieć, że wystąpił z Kościoła, bo się w nim źle czuje. Fakty nam mówią, że nie wszyscy do tego centrum dochodzą, że ktoś zaczyna się intereso­wać, sympatyzuje z Kościołem, ale nie może się zdecydować na chrzest. Inny nie zdradza tego zainteresowania, ale Kościół go absorbuje i wtedy już zwraca się w kierunku centrum. Może chciał być chrześcijaninem, lecz umarł i nie zdążył, ale Kościół zwrócił jego uwagę, on dostrzegł to Światło. To są ci, o których mówi św. Augustyn, że Bóg ma w świecie swoich wyznawców, którzy się nimi stali dzięki Kościołowi, bo on im coś dał. Niektórzy mocą tego magnesu dochodzą do środka, a dochodzą tam dlatego, gdyż Bóg chce im powierzyć misję wobec całego świata. Oni nie są chrześcijanami dla siebie, dla swego zbawienia. Kościół nie może stać się dla nich fabryczką produkującą zbawienie dla duszy. Są chrześcija­nami ze względu na Boga, który powierza im misję wobec całego świata: być dla niego solą i światłem. Oni się zbawią wypełniając tę misję. Jest się chrześcijaninem ze względu na innych. Każdy chrześcijanin na mocy konsekracji chrztu jest apostołem odpowiedzialnym za zbawienie drugich.

Św. Atanazy, mnich pustyni, nigdy o tym nie zapominał. Żyjąc w od­osobnieniu, żył życiem Kościoła, a jeśli było trzeba ratować sytuację w Aleksandrii, szedł ją ratować. Pustelnicy żyli dla tej misji, o niej też żaden zakon nie może zapomnieć, wyłamać się z ogólnochrześcijańskiej misji Kościoła.

W jaki sposób Kościół tę misję wykonuje? Mając w sobie życie Boże, to które przyniósł Chrystus, Kościół nie tylko głosi słowami, lecz przede wszystkim faktem, że w samych chrześcijanach jest obecna owa sub­stancja chrześcijańska, miłość w wymiarze krzyża i jedność Kościoła. Dzięki temu Kościół jest solą i światłem. Gdyby tego nie miał, ludzie orzekliby, że głosi utopię.

Świat jest również katechizowany przez diabła, ale ten zabiera się do tej roboty o wiele poważniej niż my w Kościele. Szatan katechizuje nie słowami, lecz faktami. Katecheci uczą, że Boga trzeba kochać i chodzić do kościoła, lecz dziecko w domu widzi co innego. Słowa i fakty się nie zgadzają. Mówimy o miłości bliźniego, a dziecko widzi w domu rozdar­cie i inną skalę wartości, te fakty go uczą. Młody człowiek z pełną wiarą wchodzi w małżeństwo, potem jednak jest zdradzany. Mąż nie mówi konferencji o miłości, lecz zdradza i w ten sposób katechizuje. Młodzi przestają wierzyć w miłość, widzą piekło w życiu. Ludzie są katechizowani faktami, rozpychaniem się w biurach, zdradą, sprytem, itp. Pieniądz jest wyznacznikiem ich wartości. Zakony również przenika ten typ katechezy. Młody człowiek w nowicjacie przechodzi formację ide­ałów, a potem życie daje mu odmienną katechezę. Powoli widziane i słyszane fakty tworzą mu w głowie nową syntez. Nikt w zakonie ide­ałów na serio nie bierze, bo są nieosiągalne, więc nie ma co się tym wszystkim zbytnio przejmować. Trzeba na wiele spraw przymknąć oko. I to jest moc szatańskiej katechezy. W ten sposób cały świat jest katechizowany. Kościół wobec tej brutalnej i potężnej katechizacji nie może stanąć tylko ze słowem. Powinien być „światłem” i faktami wybijać klin klinem.

Jeśli są dokoła ludzie niewierzący w miłość, to Kościół powinien po­kazać im konkretne osoby, wspólnoty kościelne, parafie, w których widać, że panuje miłość, kierująca się zupełnie inną logiką. Miłość w wymiarze krzyża według zasady nie opierania się złu, a nie ta miłość Barabasza, którą wszyscy dokoła widzą, gdyż uważają, że inaczej nicze­go nie osiągną. Ileż taka miłość zostawia ofiar, pokrzywdzonych, itp. I nikt nie wierzy, że może być inaczej. Nagle Kościół pokazuje, czym jest, jakim życiem żyje: popatrz, jest na ziemi możliwa inna miłość, wspólnota, w której starzy obok młodych mają swoje miejsce. Tych różnych ludzi moc Chrystusa łączy, są razem. Takie fakty musimy poka­zać ludziom, tym ich ewangelizować. Ludzie patrzą, widzą i korygują swój sąd. Może wtedy zapytają: „Dlaczego potraficie tak żyć, skąd się to u was bierze, czy jesteście tak specjalnie dobrani?” Gdy was zapytają: „zdajcie sprawę z waszej nadziei”, możecie odpowiedzieć: wszyscy byli­śmy ludźmi, a każdy rzadkim okazem z ZOO, mającym różne wady. Ale usłyszeliśmy słowo Ewangelii, które nas zjednoczyło. Przeszliśmy przez kłótnie, ale Chrystus był mocniejszy. To On scala.

Taki znak dopiero przykuwa ludzką uwagę. Oni mogą teraz słuchać Ewangelii i zrozumieć, że Jezus nie jest papierowym Zbawicielem, o którym nie słyszeli, aby tu na ziemi kogoś wyzwolił. On działa na­prawdę. Ma moc stwarzania kochających się rodzin. Takimi rodzinami powinny być parafie, a jeszcze bardziej wspólnoty zakonne. W nich winien zobaczyć świat obecność tej miłości w wymiarze krzyża.

Znak ten jeszcze bardziej się potęguje, gdy do Kościoła przybliży się ta kategoria ludzi, którzy w zetknięciu z nim czują się zagrożeni w swych poglądach i stają się dla Kościoła „Judaszami”, prześladowcami, Jezus miał swoich prześladowców i będzie ich miał do skończenia świata. Pojawienie się ich jest zawsze dowodem, że Kościół nie zboczył ze swej drogi. Jezus powiedział, że gdy przyjdzie moment, iż wszyscy dookoła będą nas chwalili, gdy nie będziemy mieć wrogów, to znak, że staliśmy się fałszywymi prorokami, że nie mówimy światu prawdy. Pierwsi chrze­ścijanie wiedzieli, że ich droga prowadzi przez męczeństwo na krwawą śmierć i decydowali się na to, jako na coś nieodłącznego. Jak długo ktoś jest przeciętnym chrześcijaninem, nikt jego wiary nie zauważa. Ale gdy się zacznie coś nowego, gdy na serio bierze Kazanie na Górze, wtedy od razu pojawi się wróg, który chce go zniszczyć. Robi mu awantury, naigrawa się.

Kościół ma swoich wrogów, a każdy chrześcijanin przejdzie swoją godzinę. Termin „godzina” jest bliski Jezusowi, który mówił: „Jeszcze nie nadeszła moja godzina”, „nadeszła moja godzina”(J 2,4; J 17,1). To jest godzina męki. Kościół ma również taką godzinę; dopełnia to, czego nie dostaje cierpieniom Chrystusa (Koi 1,24). Uzupełnia nie w tym sen­sie, że Chrystusowi brak czegoś do skuteczności tych cierpień, lecz Chrystus pragnie cierpieć aż do skończenia świata w nas, w swoim Ko­ściele. Pragnie, by w Kościele istniało to misterium wchodzenia w śmierć i odnajdywania w niej życia. A jest to możliwe dzięki istnieniu tych, którzy nas prześladują. Daj się przybić do krzyża tak, jak Jezus. Misja chrześcijan kończy się na Górze Kalwarii. Tym faktem chrześcijanin pokazuje światu, że w nim żyje Jezus Chrystus, bo po ludzku jest to niemożliwe. Ktoś może oddać życie za przyjaciela, ale nie za wroga. Tego się nie spotyka. To jedyna szansa nawrócenia dla prześladowców. Tak się nawrócił Paweł, gdy asystował przy śmierci Szczepana modlące­go się, by Bóg przebaczył prześladowcom. Kościół również w ten sposób daje życie światu.

Jesteśmy przerażeni, że Kościół jest mały, a połacie ludzkości są nie objęte ewangelizacją. Tymczasem Kościół, jeśli jest naprawdę sobą, nawraca się, otwiera na dar Bożej miłości, która daje parafianom nowe życie. Jej niewymierne skutki ujrzymy, gdy będziemy zbawieni. Rzucą się nam na szyję nieznani ludzie i powiedzą: „Dzięki tobie jesteśmy zba­wieni”. Ewangelizacja dopiero wtedy ma sens, gdy jest w nas życie Jezusa — nowa forma miłości.

Kościół musi ewangelizować, ponieważ taki jest plan zbawienia. Bóg nie jest obojętny na fakt, że ludzkość cierpi z powodu grzechu, z powodu braku miłości, dlatego zsyła Jezusa. W Nim udowadnia światu, że to świat jest zabójcą Boga-Człowieka, a w Jego zmartwychwstaniu daje człowiekowi przebaczenie i możliwość nowego życia. To nowe życie zeszło na ziemię w wieczerniku w dniu Zielonych Świąt i zbudowało wspólnotę. Dzięki temu te zbawcze fakty mogą dotrzeć do świadomości innych ludzi, bo istnieje ktoś powołany przez Jezusa, aby szedł i głosił ludziom słowo Ewangelii. „Ja jestem z wami, aż do skończenia świa­ta” (Mt 28,20) — z wami nauczającymi. To jedyna droga, żeby ludzie mogli wejść w zbawienie Boże. Kościół się rozszerza poprzez świadec­two ewangelizacji. Paweł to rozumiał, więc mówił: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (l Kor 9,16), i za nim po dziś dzień powtarza to Kościół św.

W orędziu misyjnym Jan Paweł II powtórzył to samo: „Biada mi...”. Nikt tego imperatywu nie poczuje, gdy nie dozna na sobie skutków Ewangelii. Kto jej nie słyszał, w nią nie uwierzył, nie widzi po swoim życiu, że znajduje się na tej linii. Gdy umarły i zmartwychwstały Jezus w „słowie życia” i sakramentach coś nowego we mnie buduje, otwiera mi nowe horyzonty, wówczas zaczynam inaczej żyć w swojej wspólnocie, inaczej budować w niej wspólne życie doświadczam mocy Boga i to mi daje radość. Wtedy rozumiem, że tego daru nie można chować dla siebie, pojawia się potrzeba świadczenia o tym.

Każdy chrześcijanin jest z natury swojej apostołem. Pierwotny Ko­ściół do II w. nie znał zorganizowanej pracy misyjnej. Chrześcijaństwo rozszerzało się drogą kontaktów osobistych. Przy okazji załatwiania interesów szeptano sobie Ewangelię. Tak się ona wtedy rozchodziła i tak znów powinno być. Spójrzmy na życie naszych wspólnot. W parafiach wszystko jest sformalizowane, anonimowe, no i są to duże konglomeraty. Ludzie szukają wspólnot miłości w zakonach i jeśli tego nie znajdują, tym większe jest zgorszenie.

Misja Kościoła, w której musimy uczestniczyć, z wielkim „natręctwem” wzywa nas do nawrócenia. Jezus zapyta nas kiedyś na sądzie Bożym: „Coście zrobili z moim planem zbawienia?... Czy w waszych wspólnotach była jedność? Czy nie panoszyła się wśród was małostkowość?...”. Póki Pan daje czas, róbmy rachunek sumienia bez strachu i przesadnego poczucia winy. Jesteśmy pełni dobrej woli, tylko nic nam nie wychodzi. Jezus ma moc stwarzać nowe życie, dawać nową miłość i budować nowe wspólnoty. Obyśmy umieli robić użytek z Chrystusa Zbawcy, uwierzyć Mu naprawdę i chcieć, aby On tę moc wśród nas wykazał.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin